Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2013, 01:26   #327
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Narodziny

- Nie - Faust IV zaprzeczył stanowczo, zaś jego ciało nawet nie drgnęło. Powaga sytuacji, propozycji dzierżyciela rozpaczy była tak wielka, że nawet włosy zdawały się zamierać we wszechoragniającej stagnacji.
- Jeśli twoje szaleństwo nie chce, możemy zwyczajnie udać się do góry. - stwierdził krótko, nie dając irracjonalnej chorobie możliwości stawiania żądań. Blondyn przekrzywił nieco głowę, zamknął na chwile oczy.
- Nie jestem pewien jakie imię nosisz, jednak jesteś tylko kolejną wariacją tego, co już zniknęło. Wiem dokładnie jak powstałeś. - mówił, próbując wykorzystać sztuczkę, której efekty dotychczas były niemalże zerowe. Próbował ujrzeć duszę Calamitiego.
- To zawszone królestwo nie jest warte walki z własnym towarzyszem. - odparł elf i jakby na poparcie swoich słów siadł na skrzyżowanych nogach. - Ale nie licz na to, że jeśli mnie zaatakujesz nie będę się bronił.
Gort wciągnął z powrotem swoje portki i zarzucił na siebie swoją skórzaną kamizelkę, po czym kucnął obok Richtera i położył mu dłoń na opancerzonym ramieniu.
- Nawet nie waż się poddać temu dupkowi - oświadczył z dziwaczną wręcz jak na niego powagą. - Oni wszyscy myślą że jesteśmy słabi. Że bez nich nie potrafimy pokonać rzeczy które próbują nas zgnieść. Ale wiesz co, Puszka? Oni się mylą. Bo wiem że ty i ja obijemy mordę każdemu kto stanie nam na drodze. To oni są słabeuszami którzy chcą żebyśmy dali sobą pomiatać, bo tylko wtedy są cokolwiek warci! A ja nigdy nie pozwolę żeby mną albo tobą rządził jakiś słabeusz, rozumiesz?
Czarnoskóry uśmiechnął się i chwycił Richtera, by podnieść go na równe nogi.
- Dlatego pokażemy im kto tu jest naprawdę silny! Zgadza się, Puszka?
W głębi swego pompującego fioletową maź serca liczył właśnie na taką postawę z ich strony.
- Widzisz żmiju? - Słowa te skierował do manifestacji swego szaleństwa. - Nie masz prawa… niczego żądać. Wracaj do dziury… z której wypełzłeś! - Wskazał na lokatora swego umysłu. Zaraz po tym zwrócił się do swych nakama. - Nie wierzę, że los… obdarował mnie takimi przyjaciółmi. - Zaśmiał się pod nosem.
Szaleństwo jednak nie wyglądało na smutne czy zawiedzione, a wręcz przeciwnie. - Jesteś pewien Riri? Że nie mogę? -choroba zaśmiała się, opierając się łokciami o wózek starca, tak jak by teraz ona chciała popchać jego pojazd. - Z dnia na dzień staje sie silniejszy, i tak w końcu dostanę czego chcę. A tak przynajmniej zaoszczędzisz kłopotu swoim Nakama. -stwierdził, gdy jego prawe ramie przemieniło się w kopie Despair. - I nikomu też się krzywda nie stanie… -dodał, unosząc miecz tak jak by chciał rozpłatać nim dziadygę na pół.
Gort widząc zdesperowane spojrzenie Richtera obrócił wzrok w tym samym kierunku i wyciągnął przed siebie rękę z której natychmiast wystrzeliła kamienna kolumna, przelatując tuż obok głowy starca, by zderzyć się ostatecznie z jednym z domostw. Potem zaś spojrzał ponownie w twarz dzierżyciela rozpaczy.
- Nie słuchaj tego słabeusza - rzekł stanowczo pirat. - Oni są tak słabi że bez nas nic nie mogą nawet zrobić. Oni umieją tylko grozić i straszyć. Zwykłe plugawe łotry.
Zbrojny tylko patrzył bezradnie na swoją maniefestację. To rzecz naprawdę była do tego zdolna?! W panice złapał się za głowę i wbił wzrok w podłożę. - Nie ma go tam...nie ma go tam… nie ma go tam… - Powtarzał jak zahipnotyzowany,a w jego głosie coraz bardziej było słychać zdesperowanie. Ostatnim razem pomogło…
Wtedy też stało się coś dziwnego. Na kolumnie stworzonej przez Gorta pojawiło się nagle wyszczerbienie, jak gdyby ktoś przesunął po niej ostrzem.
Mimo starań Fausta, nie był on wstanie zobaczyć co się dzieje, jedyną zmianą w jego systemie postrzegania, było to że powietrze falowało w okolicy, w której teoretycznie stało szaleństwo Richtera.
Dzierżyciel rozpaczy, na własne oczy zaś zobaczył, jak jego choroba z uśmiechem, ociera miecz o kamienną kolumnę, tak jak by ostrzyła go przed egzekucją.
- Co się dzieje młodzieńcy? -staruszek powoli zaczął jechać w stronę grupki, nieświadomy że choróbsko cały czas podąża za nim.
Gort przekrzywił głowę, przyglądając się ze zdziwieniem na twarzy filarowi który przed chwilą stworzył. Wyczuwane przez niego wibracje również dały mu znać, że coś szoruje po gładkim kamieniu, więc z pewnością wyszczerbienie które się na niej pojawiło nie mogło być jedynie przywidzeniem.
- Co do czorta!? - zapytał głośno pirat, zastanowiając się jednocześnie co to może oznaczać, aż wreszcie doszedł do jedynego sensownego wniosku. - Skoro ty możesz dotknąć mnie, to ja mogę przywalić tobie!
Czarnoskóy w jednej sekundzie nabrał w płuca powietrza i zaraz potem z szybkością karabinu maszynowego wypluł z ust serię drobnych kamyczków.
- Bari Bari no Hard core Spitter! - zakrzyknął tryumfalnie gdy skalne odłamki uderzyły w miejsce gdzie ostatni raz wyczuwał ocieranie się ostrza manifestacji szaleństwa Richtera.
Siedząc, Surokaze dość długo przyglądał się z uwagą każdemu ze swych towarzyszy z osobna jak i wszystkim razem. Ani nie rozumiał do końca, o czym mówią (a przynajmniej nie mógł się pogodzić z tym, co zrozumiał) ani nie pojmował działań, jakie podjęli. Czyżby wśród nich był jakiś wróg, którego on nie mógł zauważyć? Skoro wzrok go zawodził powinien skupić się na innych zmysłach.
Elf wstał jednym płynnym ruchem. Ostrza pojawiły się w jego rękach zupełnie jakby były w nich od zawsze. Równie szybko schował je za plecy. Tam zaczęły otaczać się wiatrem.
Wykorzystując żywioł powietrza białowłosy badał okolicę w poszukiwaniu wroga.
“- Kacie, skoro bogowie mogą wejść do świadomości śmiertelników, to czy mogą również wysłać tam duszę innego osobnika? - Faust zapytał swego patrona o coś, co nigdy wcześniej nie przeszło mu przez myśl. Nie miał informacji o tym, jakoby szaleństwo wskrzesiło Calamitiego, czy też podtrzymywało jego funkcje życiowe, więc zapewne mógł sobie poradzić bez niego.”
- Potęga umysłu jest niesamowita, zwłaszcza, gdy dodasz do tego nieco magii - straznik równowagi westchnął widząc próby szaleństwa.
- Nie sądzę by taki proces był możliwy. -odparł Kat. - Dusza jest mocno związana z ciałem, aczkolwiek nie musi to byc oczywiście ciało materialne.
Tym czasem kamyczki Gorta, zaczęły odbijać się od powietrza, które jakgdyby zabulgotało jeszcze bardziej. Richter widział jak jego kopia wymachuje ostrzem odbijając wszelakie ataki, pirata.
Surokaze wyczuwał zaś coś dziwnego… co chwilę cos pojawiało się i znikało w miejscu gdzie bulgotoało powietrze. Jak gdyby istniejące tam stworzenie, materializowało się tylko na ułamki sekund.
Jednak nie tylko rycerz rozpaczy usłyszał przerywane słowa, które przeszyły powietrze, od strony bulgoczącej masy.
- O...tak...możemy...dotknąć. - głos choroby zawibrował w powietrzu, ta zaś zniknęła nagle, by pojawić się nad Gortem, z dzikim chichotem lecąc w stronę jego głowy, by sciąć ją jak na gilotynie. Chociaż oczywiście tylko dzierżyciel rozpaczy mógł dostrzec jej zamiary.
- NIE! - Ryknął zbrojny chwytając za Despair, po czym wystrzelił jak obracający się dysk. Wiedząc nawet że walka z tym czymś jest beskuteczna, nie mógł stać bezczynnie i patrzeć jak morduje jego towarzyszy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=9XrZLXH_A7o
[/media]

Kość w karku strażnika równowagi strzeliła głośno gdy ten zgiął swoją głowę. Jego oczy nie spoglądały w kierunku nieistniejącej choroby, lecz na dzierżyciela jednego z najsilniejszych uczuć. Rozpacz była czymś, co trawiła każdego przy wszystkich niepowodzeniach, przykrościach, które ich trawiła. Piękniejszym jednak jest to, że zwycięstwa, które dają szczęście jednej osobie zawsze będą smutkiem innych. W tym aspekcie gorycz porażk i cierpienie nie różniły się niczym od najwspanialszej z plag, które pojawiły się na kontynencie.
- Gdy po raz pierwszy ocknąłeś się po rozstaniu ze swą ukochaną, w nowym, dotkniętym klątwą ciele nazywałeś samego siebie potworem - Faust przypominał na głos kilka znanych mu faktów z przeszłości Richtera. - Opowiadałeś też, że tyrałeś się zabijaniem podobnych tobie “potworów” - kontynuował przechodząc przez okres, w którym w Calamitim ciężko było znaleźć człowieka, a nawet on sam zaczął wątpić w swe ludzkie początki. Strażnik nie znał wtedy rycerza, nie mógł opowiadać więc o jego dokonaniach będąc pewnym, że akurat nie wspomni o czymś, co nie miało prawa zaistnieć. Nie chciał jednak recytować kronik, odświeżać wspomnień, lecz zachwiać podstawą szaleństwa. Tak długo jak nikt nie przypisywał chorobie boskich mocy - gdy ta zostanie zmanifestowana, oni pokonają ją z łatwością.
- Jestem w stanie wyobrazić sobie to, co wtedy odczuwałeś. - blondyn kontynuował pojedynczym, niemalże oczywistym stwierdzeniem. W jego dłoni znalazł się rozpalony już papieros. Ręka powoli kierowała go w kierunku ust, licząc na niemalże magiczną moc narkotycznej używki, która tak często przynosiła spokój a z nim świeże spojrzenie na daną sytuację.
- Myślę nawet że imię twojego miecza, jak i jego kształt zostały nadane przez twoje podświadome oczekiwania wobec swego nowego żywota. - podzielił się swą teorią, zaś w przerwie na oddech papieros znalazł się w jego ustach. Wraz z wydychanym powietrzem w okolicy pojawiła się pierwsza warstwa dymu. - Despair. - dodał po chwili, chcąc dodatkowo podkreślić przekaz swych słów. Dłoń trzymała żarzącą się używkę z dala od twarzy, jakby czekając na słowa, których waga będzie wystarczająca, by można było nagrodzić samego siebie.
- Spotykałeś w otaczającym cię świecie tylko tych, którzy patrzy na ciebie tylko z racji twego fachu, oraz osobników których strach zwiastował rychły zgon. Śmierć i strach - to było jedyne, na co mogły patrzeć twe oczy. - zrobił krótką przerwę, zaś dłoń zaczęła powoli wędrować w kierunku ust.
- Dopiero gdy zdecydowałeś się wziąć udział w eskapadzie przeciwko szaleństwu odzyskałeś możliwość odczuwania innych uczuć. - głowa Fausta wróciła teraz do normalnej pozycji, zaś ostatni ze złotych kolczyków zatańczył mimo braku wiatru. Papieros znalazł się w jego ustach, zaś kolejna porcja specyfiku dostawała się do jego ciała. - Pragnąłeś tego, a to się spełniło. - kontynuował, zaś jego dłoń wypuściła używkę.
- Nawet teraz nie chcesz by choroba szalała tylko dlatego, że boisz się powrotu “Despair” do swego żywota. - głos blondyna narastał tak, jakby ten zbliżał się do punktu kulminacyjnego jakże nużącej wypowiedzi. - Zapewne manifestacja twojej choroby zachowuje się jak komik? Odrzuca to, czego się boisz… - ton wypowiedzi zachwiał się nieznacznie gdy blondyn zdał sobie sprawę z tego, czym dokładnie była Wataha. Personallizacją jego indywidualizmu, strachu przed buzującą w nim krwią zdrajcy zmieszaną z czymś, co dało jej możliwości, by zaistniałą.
- Nie bój się smutku, zaakceptuj go jako integralną część swego żywota. - powiedział w końcu, a papieros, który nie wiedzieć czemu zdawał się opadać w zwolnionym tempie, dotknął ziemi. - Nie ma łatwych rozwiązań. Nie ma istot, których inni nie zdołają dotknąć. Nie ma smutków, których nie da się przezwycieżyć. Nie ma szaleństwa, którego nie zdoła pokonać jego własny pan. - zakończył.
Suro rozumiał, że można mówić do własnego szaleństwa. Był w stanie zrozumieć, że szaleństwo odpowiadało (ci, którzy mieli takie doświadczenia byli raczej izolowani od społeczeństwa). To, że był w stanie zlokalizować cudze szaleństwo i ono mówiło tak, że był w stanie to usłyszeć… To zdecydowanie wykraczało po za wszelkie możliwości logicznego rozumowania. Mocno przeciążony mózg elfa wysnuł dwa możliwe (przynajmniej jego zdaniem rozwiązania).
- To na pewno jest szaleństwo? Znaczy szaleństwo Richtera? – zapytał towarzyszy, posyłając jednocześnie dwa wietrzne cięcia na spotkanie z dziwnym bytem. Białowłosy miał wyraźne wrażenie, że trójka mężczyzn wiedziała o czymś, o czym on nawet nie miał pojęcia. I chyba nie chciał mieć jakiegokolwiek pojęcia – Czemu kurde siedzi na zewnątrz a nie w nim?
- Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to - oświadczył z werwą Gort, który miał zamiar przyjąć czołowo uderzenie manifestacji Richtera. Nogi wbił mocniej w ziemię i neprężył wszystkie muskuły, szykując się do ciosu w momencie w którym przeciwnik w niego uderzy.
- Ważne tylko, że mogę mu obić mordę! - zakrzyknął pirat z szerokim uśmiechem. - Gort's Hard Core Mega Punch!
Przemowa strażnika równowagi była idealnym remedium na walkę z chorobą. Zaakceptowanie w sobie tego, co zaraza ciągle nam wytykała była wspaniałym lekiem, gorzkim lecz skutecznym. W tym przypadku jednak lekarz przybył za późno, a pacjenci, nie należeli do pokornych.
Calamity wierzył iż szaleństwo zagraża obecnym na placu. Udowodnił to w momencie gdy pochwycił za swój miecz, by powstrzymać je przed atakiem na Gorta. Dał mu pierwszy potrzebny czynnik do rozwoju – zaakceptował jego odrębność.
Pirat przyczynił się do rozwoju choroby w swój sposób. Ten który pragnął walki z silnym przeciwnikiem, istota w której żyłach płynęła wręcz bitwa, wierzyła w to że może wygrać ze swym przeciwnikiem przy użyciu mięśni. Chciał dotknąć wroga, chciał go zobaczyć, by móc się z nim zmierzyć i udowodnić mu który z nich jest potężniejszy.
Ostatnim elementem, posypką na ciastku był Surokaze. Elf nie należał do myślicieli, więc jak nie wierzyć w coś co wyczuwa każdy zmysł? Jak nie ufać mocą wiatru, które jasno wskazywały na to że jakiś byt pojawił się w okolicy?
Pięść Gorta gruchnęła o niewidzialny kształt. Głośny brzdęk rozlał się po okolicy, gdy szaleństwo zasłoniło się mieczem. Wirujące powietrze odleciało do tyłu… nabierając coraz więcej kształtu. Cos przesunęło po ziemi, chyba stopy, tworząc szerokie bruzdy przy lądowaniu. Powietrze wypełnił dźwięk pękającego szkła.
W miejscu gdzie przed chwilą wirowała energia, zaczęły pojawiać się rysy, pęknięcia w przestrzeni. Tylko Faust był świadomy, że oto wszyscy są świadkami niezwykle rzadkiego fenomenu – oto rodził się byt stworzony z wiary i magii. Tak niegdyś rodzili się Bogowie.
Po chwili powietrze pękło, a na chwile w miejscu tkwiła tylko czerń i pustka. Ta jednak szybko zapadła się w sobie, znowu zamykając ściany doczesnego wymiaru, zaś istota która pojawiła się w tym miejscu wyszczerzyła zęby.



Odziana w czerń, owiana dymem utkanym jak by z nocy uśmiechała się wesoło, błyskając kłami w rytmie gwiazd. Jej skóra połyskiwała niczym wykonana z metalu, a oczy nie posiadały źrenic, parując wręcz czysta energią.
- Hej Riri i witam wszystkich. –zachichotało ucieleśnione szaleństwo. – Niespodziewałem się że tak szybko do tego dojdzie… MAM CIAŁO! –triumfalny krzyk wzniósł się w powietrze, wraz z ramionami osobnika.
Szaleństwo oficjalnie ożyło.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 26-11-2013 o 18:41.
Zajcu jest offline