Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2013, 04:46   #133
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Nie mogę iść z tobą - powiedziała łagodnie Brzoza. - Muszę wrócić do Warowni, do von Szanta. Mam z nim umowę, której muszę dotrzymać.

Szeptunka pokiwała głową, zamrugała powiekami strącając z prawie niewidocznych rzęs krople deszczu. Jej czarne oko było jednak suche, pozbawione żaru i blasku, matowe jak z dawna wygasłe ognisko.

- Umowy są ważne. Obietnice są ważne - potwierdziła powoli, wspierając się mocniej na pokrzywionym kosturze. - Nic mnie tu więcej nie trzyma i niedługo wyruszę dalej. Ale dopóki jestem, dotrzymam obietnicy, którą ci dałam. Znajdź mnie, jasna dziewczyno, a pomogę ci. Ludzie za murami znają mnie, wskażą ci drogę i dom.

Popatrzyła przez moment na niziołka, małego człowieczka, który krył się w cieniu uzdrowicielki i przez chwilę wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Zaniechała jednak, odwróciła spojrzenie.

- I bądź ostrożna, Brzozo - poprosiła. - Bądźcie ostrożni obydwoje.


* * *


Za murami deszcz zmył większość zapachów. Woda przelewała się z wystawianych przez grabarzy naczyć na urynę, zamieniała ziemię w błoto, płynęła strumieniami wzdłuż traktu i zastygała rozległymi kałużami pomiędzy niskimi chałupami. Przemoczona do ostatniej nitki zamawiaczka czuła się jak zapchlony pies bednarza kryjący się w przeciekającej szopie.

Przez drzwi do chaty wsunęła się niemal zgięta w pół. Przegoniła od siebie dzieciaki, pokręciła do Tary głową. Chciała być sama.


* * *


Odwinęła brudny opatrunek z lewej dłoni i cisnęła go w płomienie paleniska. Cięcie było rozwilgotnione od deszczu, rozmiękłe od potu. Nie krwawiło już jednak - śniada, stara skóra zdawała się rozchodzić jak rozmiękły papier, odsłaniając białawe mięso. Tam, w ciemnym warsztacie ubogiego szewca, cięła głęboko. Głęboko i pewnie, by mieć pewność, że krwi starczy na zapłatę dla losu.

Teraz sięgnęła po swoje naczynie z żarem - tak bardzo znajome, gładkie od dotyku jej rąk, pełne zaklinanego w nim od ponad pięćdziesięciu lat szczęścia. Powoli wyjęła drewnianymi szczypcami jeden z rozżarzonych węgielków. Jak zwykle powoli, jak zwykle delikatnie. Jak zwykle palce miała ciężkie od cierpliwości, gromadzonego latami smutku i świeżego jak rana żalu.

Położyła węgielek w kołysce swojej rannej dłoni, przetoczyła go linią serca, śladem, które wyrzeźbiło w jej ciele ostrze z zimnego żelaza. Zacisnęła mocno pomarszczone wargi, wciągnęła głęboko w płuca swąd przypiekanego mięsa, zamknęła w sobie ten prosty ból, który wypalał, oczyszczał, odsuwał od niej wspomnienie tego, co zdarzyło się na szubienicznym placu.

Przynosił ulgę.

Długą chwilę siedziała potem przy palenisku po prostu przyglądając się ogniu. I po raz pierwszy od bardzo dawna nie nasłuchiwała jego szeptu, nie próbowała zrozumieć znaków ukrytych w płomieniach, iskrach czy dymie. Po raz pierwszy od bardzo dawna po prostu nie chciała wiedzieć niczego więcej.


* * *


Tara podeszła w końcu do niej. Mnąc w zaczerwienionych dłoniach brudnawy fartuch, układając twarz w wyrazie zatroskania, układając usta do zwyczajowej prośby.

- Nie - pokręciła na to głową starucha. - Dziś szczęście mnie nie posłucha. Dziś, dziewczyno, jeśli chcesz, proś o wyrównanie krzywd i cudzą zgubę. A najlepiej nie proś mnie o nic.

Odwinęła potem cienkie pledy, zakasała rękawy i sama zajęła się prostą, kobiecą robotą. Tego pochmurnego, deszczowego popołudnia tylko tak chciała i mogła pomóc.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline