Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-11-2013, 19:08   #131
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
post napisany wspólnie z F.leją

Soundtrack

[MEDIA]http://fc09.deviantart.net/fs42/f/2009/058/a/3/village_by_VityaR83.jpg[/MEDIA]

Kat stał osłupiały na środku placyku, jakby mu nagle wszelkie siły odjęło. Olbrzymie zmęczenie spadło mu ramiona, a czarne myśli krążyły wokół jego głowy, złośliwie skrzecząc niczym ochrypłe kruki.

Głupiec! Głupiec! Głupiec!

Lecz czego więcej mógł się spodziewać po sprawie, w której zdecydowanie za dużo było plugawej magii? Rzeczywistość, która kat znał i która zdawała mu się być pewna i namacalna, teraz rwała się w strzępy niczym zetlałe płótno. Niczego być pewnym nie mógł, ba! nawet jego własny umysł okazał się być słaby i zawodny, podatny na zły wpływ jak u dziecka. Nic tu nie miało sensu ni logiki, nic nie trzymało się praw natury i rozsądku. W tej dziwnej, pogmatwanej sprawie Bernard już dawno stracił poczucie, co jest prawdą, a co fałszem, i tylko próbował nawigować tej mętnej chmurze, za kompas mając tylko swój własny osąd...kaleki i bezradny, jak pokazały ostatnie wypadki. W obliczu tego, co stało się na targowym placu, zniknięcie druidki wraz z pobliźnionym człowiekiem, wcale kata nie dziwiło. I tak dobrze, że nie rozpłynęli się na przykład w jakiejś siarkowej chmurze...

A może...może to wszystko było tylko jednak dziwacznym, koszmarnym snem, z którego rychło przyjdzie mu się obudzić? Wspomnienia zblakną i zginą, a on znów wróci do Trudu jakby nigdy nic się nie stało...wyciągnął palce i silnie uszczypnął się w dłoń. Lecz oprócz piekącego bólu i zaczerwienionej skóry nie stało się nic więcej. Mężczyzna pokręcił głową; czego się spodziewał? Cudownego ocalenia? Zamazania tego, co się już stało? Spojrzał za siebie, na ciemne od deszczu mury Trudu: bramy były zatrzaśnięte, a on sam był zapewne poszukiwany...i martwy, o co z całą starannością zadbał, spodziewając się najgorszego obrotu spraw. Cóż więcej pozostało, jak ruszyć za niknącym w oddali śladem Neny? Bez plecaka, zapasów, żywności...Kat roześmiał się głośno, bo już nawet nie miał siły bardziej zamartwiać się tym, co go spotkało...i co go czeka. Przestraszony tym wybuchem mały obdartus dał nogę, i kat został sam na błotnistym klepisku, a deszcz padał, padał i nie chciał przestać.

I tak znalazła go Cathil.

***


[MEDIA][MEDIA]http://th00.deviantart.net/fs7/PRE/i/2005/227/7/c/Beer_in_Mug_by_KulaXX.jpg[/MEDIA]

Dwóm nieufnym i samotnym duszom ciężko było złamać początkową podejrzliwość, ale kiedy w końcu kat i łowczyni zasiedli nad kufelkiem grzańca w jakiejś podrzędnej spelunie, już w obrębie murów Trudu, Cahtil podzieliła się z Bernardem swoją opowieścią. Szło to opornie i niechętnie; dziewczyna miała widać uraz do słów, i jej historia rwała się, zacinała i kończyła bez odpowiedzi, tak, że mężczyzna musiał nieomal wołami wyrwać z niej kolejne, mrukliwe odpowiedzi.

Kiedy już łowczyni na dobre skończyła opowiadać, i nijak nie dało się jej bardziej pociągnąć za język, Bernard dopił kufel grzanego piwa i gestem dał znać, że skusi się na następny. Kiedy ten wylądował na stole, upił solidny łyk, otarł pianę wierzchem dłoni i długo milczał, wpatrując się w Cathil. W końcu przełknął ślinę, westchnął głośno i spytał:
- I co teraz, panienko? Co dalej nam trzeba czynić? - a jego słowa miały naprawdę ciężar ołowiu i smutek bezgranicznego zmęczenia.

Cathil siedziała wpatrując się w ledwo napoczęty kufel piwa. Trunek nieprzyjemnie drapał ją w gardło i źle leżał w pustym żołądku. Te dwa łyki, które pociągnęła od razu uderzyły jej do głowy. Przez chwilę tarła zamglone oczy knykciami.

- Czynić? - pytanie kata było dla niej obecnie równie trudne, jak wymyślenie gdzie spędzi noc i co będzie jadła następnego dnia - Trzeba nam iść spać, kacie.
- Snem wiecznym, najlepiej - Bernard nie był w najlepszym nastroju. Dziewczyna zdawała się zupełnie nie rozumieć powagi sytuacji, i tego, w co się właściwie wplątała. Miał ochotę złapać ją i potrząsnąć solidnie, aż trochę mądrąści wpadnie do tego rozczochranego łba. Powstrzymał się jednak i tylko zamieszał piwem w kuflu.
- Czy ty wiesz w ogóle, co się teraz w mieście wyprawia? - zagadnął z przyganą - Rajca nie żyje, straż szuka was, wiedź...druidki znaczy, i waszego kompana, a takoż i mnie pewnie, ludzie pogłupieli zupełnie. rozgardiasz i nieporządek. - aż się wzdrygnął - Odnajdźcie jak najrychlej swojego kuduplowatego kompana...i, cóż, trzeba nam będzie ruszyć śladem Neny. Na dobre, czy na złe, ale teraz ona jest kluczem do tego wszystkiego - rozłożył bezradnie ręce i upił solidny łyk.
- Mmm - łowczyni pociągnęla nosem - Ostatnio widziałam go z Kesą

Brwi kata uniosły się w niemym zdumieniu, i mało nie zakrztusił się piwem. Odstawił kufel i przyjrzał się łowczyni z niedowierzaniem, jakby nagle wyrosły jej rogi, albo diabelski ogon.
- Więc jednak się znacie...bogowie…- westchnął słabo i oparł twarz na dłoniach - Znaczy, medyczka też z wami spiskowała…- sięgnął ciężko po resztę grzańca i wypił go jednym haustem - Trudno, co się stało, to się nie odstanie. Znajdźcie kurdupla...ja poszukam panny medyczki. Spotkamy się pod wieczór, albo drugiego dnia, i póki ślad jeszcze świeży ruszymy za zbiegami - zadecydował twardo - Macie gdzie się przespać? Czegoś wam trzeba jeszcze? - spytał łowczynię z troską.
Cathil zamrugała. Kat był strasznie gadatliwy.
- Za dużo mówisz, za mało myślisz - stwierdziła - Nie było spisku. Kesa to… dawna towarzyszka. Nie wiedziałam, że jest w mieście. Znajdę sobie jakiś strych - wstała i otuliła się wciąż wilgotnym płaszczem. Zimno przesiąknęło ją do kości.

Zanim wyszła, Bernardowi udało się jeszcze wyciągnąć z niej szczegóły spotkania. Mieli zobaczyć się pod wieczór drugiego dnia, przy tunelu przemytników. Miał więc kilka godzin, by odnaleźć Kesę, a z nią może i Orina i zadbać nieco o siebie. Jednego był bowiem pewien: teraz na pewno nie może się pokazać w górnym mieście w swej osobie...jeśli nie czeka go uwięzienie, to na pewno wiele niewygodnych pytań, na które na pewno nie miał dobrych odpowiedzi. Posiedział chwilę w karczmie i przy pomocy kilku brzęczących monetek dowiedział się od karczmarza wszystkiego, czego pragnął. A potem znów wyszedł na deszcz, ostrożnie rozglądając się wokół siebie.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 25-11-2013, 19:51   #132
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Łowczyni śpieszyła się, ale już nie biegła. Równie ważne, jak szybkość, było obecnie nie rzucanie się w oczy. Skierowala kroki ku ukrytemu przejściu poza miasto. Miała nadzieję, że nie tylko ona zdecyduje się opuścić to parszywe miejsce. Wypatrywała Orina, a może nawet Kesy.
Budynek ukryty w zaułku wyglądał jednak na opuszczony. Tak samo opuszczony jakim go pamiętała. Przypomniała sobie Rolfa, który prawdopodobnie uratował jej w tym miejscu życie. Nic nie wskazywało na to, że ktoś ostatnio korzystał z tej drogi wydostania się z miasta. Cicho wśliznęła się do środka, znalazła ukryte zejście do tunelu i w kompletnych ciemnościach, szorując ręką po wilgotnej ścianie przebyła tunel, by po dłużącej się w nieskończoność drodze, wyjść po drugiej stronie muru.
Odetchnęła wilgotnym powietrzem. Wolnością. Poczuła ją w powietrzu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo przytłaczało ją miasto. Lekkim truchtem, plaskając nogami w rozmokłej od ulewy ziemi, pobiegła w kierunku gościńca. Naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła szukać swych towarzyszy. Nikogo nie było w pobliżu wyjścia z tunelu, nikogo nie było pod bramą, dzielnica, a właściwie obozowisko biedoty rozpościerające się wokół miasta wyglądała na opustoszałą. Wszystkich wygonił deszcz. Łowczyni już miała zawracać by ukryć się w tunelu, gdy dostrzegła znajomą postać.
- Kat - syknęła i zamarla. Co robić? Próbowała go zabić, chciała go zabić, a jednak, to on był ostatnim kogo widziała z Neną i człowiekiem z blizną. Podniosła ręce do góry w geście poddania i krzyknęła.
- Hej, kacie! Gdzie ona jest?
Bernard przewrócił oczami i odwrócił się w kierunku głosu z ręką na mieczu. Jeszcze brakowało mu tego, by został ropoznany...przez niedoszłą morderczynię i uciekinierkę, jak sobie przypomniał, patrząc na zbliżającą się ku niemu postać. Wyciągnął ostrze do połowy w geście groźby i odstąpił w tył, gotów do ataku lub oborny.
- Nie zbliżaj się ani o krok! - krzyknął w kierunku łowczyni - Jak...jak się tu znalazłaś?! - zawołał. Właściwie pytań do dziewczyny miał o wiele, wiele więcej...jak udało jej się uciec z lochów, skąd znała wiedźmę, co właściwie się stało w wiosce, kim po prawdzie była Nena...ale to właśnie zdanie samo włożyło mu się w usta, niejako wbrew woli. Może istniała droga powrotna za mury? Tu, na biednych i brudnych obrzeżach Trudu kat czuł się tym bardziej zagubiony i bezsilny. Musiał wracać...by móc poznać brakujące elementy układanki i na nowo podjąć trop druidki.
Cathil postąpiła bliżej, powoli, ostrożnie, jakby podchodziła dzikiego zwierza. Ręce miała na wysokości twarzy, otwarte i puste. Nie spuszczała jednak Kata z oka.
- Tunel przemytniczy - powiedziała już ciszej, gdy znalazła się prawie na odległość miecza - Gdzie jest Nena?
- Powiedziałem nie podchodź! - ostrze powędrowało na wysokość gardła łuczniczki. Palce kata zacisnęły się mocniej na rękojeści - Coś ty za jedna? I czemu tak pragniesz wiedzieć co o wiedźmie? Opowiedz się! - spojrzał na brudną dziewczynę z nieufnością. Po tym, czego był świadkie na placu, i czego sam doświadczył, jakoś trudniej niż zwykle było mu wierzyć w dobre ludzkie intencje. A jak obdartuska też ma jakiś niecny cel w znalezieniu druidki?
Cathil bała się, ale nie mogła dać za wygraną, musiała wiedzieć co stało się z Neną. Zdawało jej się, że kat też nie był zbyt pewny swego. Dwie osaczone bestie nie wróżyły dobrze.
- Cathil Mahr, podróżowałam z Neną. Jestem przyjaciółką.
Cathil...Cathil..Bernard przypomniał sobie kogo opisywała Nena, kiedy pytał ją o osoby mogące poświadczyć jej słowa. Istniała spora szansa, że właśnie jedną z poszukiwanych duszyczek miał przed sobą, ale i tak wolał się upewnić. Zmrużył oczy i spytał powoli:
- Jak nazywał sie wasz trzeci towarzysz?
Cathil zmarszczyła nos i obnażyła zęby.
- Po co ci wiedzieć? - syknęła.
- Też mogę zaraz rzec, żem Orban Fethil, na ten przykład - zauważył cierpko kat - Co mnie wcale nim nie czyni. Ponoć wędrowałaś z Neną i z tym trzecim, tedy powinnaś znać jego miano… - poprawił chwyt na broni i kontynuował - Bogowie mi świadkami, żem i tak cię łagodnie traktuje, panienko. Bo chyba wiecie, jaki na waszą głowę jest wyrok nałożony?
Akurat tym się bardzo nie przejmowała. Byli poza miastem. Bramy były zamknięte, a kat był sam. W każdej chwili mogła uciec. Zdawało się jednak, że nie miał zamiaru jej nic powiedzieć, póki nie zdawała testu.
- Orin Sorley - mruknęła - Zadowolony? Gdzie jest Nena?
Kat odstąpił o krok, i opuścił broń, nieco uspokojony. Nadal jednak uważnie śledził ruchy łowczyni.
- Niech i będzie. A ona jest, o, tam - kiwnął głową i wskazał ręką poza chałupy, na rozmyte w deszczu opłotki i ciągnącą się za nimi błotnistą drogę - Wywiózł ją jakiś mężczyzna, a teraz szukaj wiatru w polu - westchnął - Nie wiem, co cię do niej ciągnie, panienko, ale na mój rozum szybko jej nie dognamy. Wskaż mi ten tunel, a zapomnę może, że cię tu widziałem - dodał zmęczonym głosem - Mi trzeba do miasta wracać, teraz i tak nie odnajdzie się tu żadnego śladu.
Łowczyni musiała mu przyznać rację, deszcz lał i zmywał wszystkie ślady.
- Człowiek z blizną? - zapytała słabo, choć wiedziała, że to o nim mówił kat. Przetarła twarz wierzchem dłoni i otarła łzy, które same jakoś zaczęły lecieć z oczu. Ulga rozlała się po jej ciele, jak deszcz, zmywając napięcie. Zachwiała się, nagle pozbawiona siły, którą dawała ciągła gotowość do walki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jaka jest zmęczona, jaka głodna i spragniona. To jednak nie było ważne. Odetchnęła głęboko i wystawiła twarz do deszczu.
- Więc jest już bezpieczna. To dobrze, dobrze… - jedynym cieniem, który rzucał się teraz na radość Cathil był fakt, że znowu jest sama. Jeszcze niedawno byłoby jej to na rękę, ale teraz nie chciała wracać do starego. Postanowiła o tym pomyśleć później. Jeszcze raz przetarła oczy i odwróciła się na pięcie.
- Chodź, pokażę ci tunel - mruknęła do kata i ruszyła przed siebie, krok za krokiem, póki jeszcze stała na nogach.
- Bezpieczna?! - zawołał za nią kat, a potem szybkim krokiem zrównał się z dziewczyną. Położył jej rękę na ramieniu i trochę niezręcznie wsunął miecz za pas
- Zda mi się, panno, że wiesz coś o tym wszystkim więcej niż ja. Może się należy staremu człowiekowi nieco słów wyjaśnienia? Choćby za to, że ubić mnie chciałaś, coś mi winna jesteś… - spojrzał na przemoczne ubranie łowczyni i dodał łagodnie - Siędziem sobie przy kuflu czegoś ciepłego, i opowiemy sobie to i owo. Nie życzyłem nigdy ni wam, ni Nenie złego...ale chciałbym poznać prawdę, która się za tym wszystkim kryje, bo na razie tylko złe i zamieszanie z tego wszystkiego…
Cathil odruchowo odstąpiła pół kroku, gdy poczuła dotyk mężczyzny. Strąciła jego rękę, ale słów wysłuchała, choć zmęczenie zaczynało mącić jej w głowie.
- Hn - burknęła i przez chwilę milczała. Doszli do polany. Stanęła w miejscu, spojrzała na kata, spojrzała na ukryte w zaroślach przejście, spojrzała za siebie, tam gdzie podobno zniknęła Nena. Zamrugała i popadła w zadumę. W końcu ruszyła do tunelu - Dobrze, nie mam nic lepszego do roboty.


Gdy opuściła karczmę było już ciemno. Zmęczenie rozlewało się po jej ciele. Kat był gadatliwy, piwo źle leżało w pustym żołądku, było jej zimno i mokro. Otuliła się płaszczem i ruszyła przed siebie, zgarbiona, drżąca i słaba.
Kiszki grały jej marsza, ale postanowiła, że znajdzie coś do jedzenia rano, kiedy się wyśpi, gdzieś... w jakimś miejscu... na strychu... może...
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 26-11-2013, 04:46   #133
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Nie mogę iść z tobą - powiedziała łagodnie Brzoza. - Muszę wrócić do Warowni, do von Szanta. Mam z nim umowę, której muszę dotrzymać.

Szeptunka pokiwała głową, zamrugała powiekami strącając z prawie niewidocznych rzęs krople deszczu. Jej czarne oko było jednak suche, pozbawione żaru i blasku, matowe jak z dawna wygasłe ognisko.

- Umowy są ważne. Obietnice są ważne - potwierdziła powoli, wspierając się mocniej na pokrzywionym kosturze. - Nic mnie tu więcej nie trzyma i niedługo wyruszę dalej. Ale dopóki jestem, dotrzymam obietnicy, którą ci dałam. Znajdź mnie, jasna dziewczyno, a pomogę ci. Ludzie za murami znają mnie, wskażą ci drogę i dom.

Popatrzyła przez moment na niziołka, małego człowieczka, który krył się w cieniu uzdrowicielki i przez chwilę wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Zaniechała jednak, odwróciła spojrzenie.

- I bądź ostrożna, Brzozo - poprosiła. - Bądźcie ostrożni obydwoje.


* * *


Za murami deszcz zmył większość zapachów. Woda przelewała się z wystawianych przez grabarzy naczyć na urynę, zamieniała ziemię w błoto, płynęła strumieniami wzdłuż traktu i zastygała rozległymi kałużami pomiędzy niskimi chałupami. Przemoczona do ostatniej nitki zamawiaczka czuła się jak zapchlony pies bednarza kryjący się w przeciekającej szopie.

Przez drzwi do chaty wsunęła się niemal zgięta w pół. Przegoniła od siebie dzieciaki, pokręciła do Tary głową. Chciała być sama.


* * *


Odwinęła brudny opatrunek z lewej dłoni i cisnęła go w płomienie paleniska. Cięcie było rozwilgotnione od deszczu, rozmiękłe od potu. Nie krwawiło już jednak - śniada, stara skóra zdawała się rozchodzić jak rozmiękły papier, odsłaniając białawe mięso. Tam, w ciemnym warsztacie ubogiego szewca, cięła głęboko. Głęboko i pewnie, by mieć pewność, że krwi starczy na zapłatę dla losu.

Teraz sięgnęła po swoje naczynie z żarem - tak bardzo znajome, gładkie od dotyku jej rąk, pełne zaklinanego w nim od ponad pięćdziesięciu lat szczęścia. Powoli wyjęła drewnianymi szczypcami jeden z rozżarzonych węgielków. Jak zwykle powoli, jak zwykle delikatnie. Jak zwykle palce miała ciężkie od cierpliwości, gromadzonego latami smutku i świeżego jak rana żalu.

Położyła węgielek w kołysce swojej rannej dłoni, przetoczyła go linią serca, śladem, które wyrzeźbiło w jej ciele ostrze z zimnego żelaza. Zacisnęła mocno pomarszczone wargi, wciągnęła głęboko w płuca swąd przypiekanego mięsa, zamknęła w sobie ten prosty ból, który wypalał, oczyszczał, odsuwał od niej wspomnienie tego, co zdarzyło się na szubienicznym placu.

Przynosił ulgę.

Długą chwilę siedziała potem przy palenisku po prostu przyglądając się ogniu. I po raz pierwszy od bardzo dawna nie nasłuchiwała jego szeptu, nie próbowała zrozumieć znaków ukrytych w płomieniach, iskrach czy dymie. Po raz pierwszy od bardzo dawna po prostu nie chciała wiedzieć niczego więcej.


* * *


Tara podeszła w końcu do niej. Mnąc w zaczerwienionych dłoniach brudnawy fartuch, układając twarz w wyrazie zatroskania, układając usta do zwyczajowej prośby.

- Nie - pokręciła na to głową starucha. - Dziś szczęście mnie nie posłucha. Dziś, dziewczyno, jeśli chcesz, proś o wyrównanie krzywd i cudzą zgubę. A najlepiej nie proś mnie o nic.

Odwinęła potem cienkie pledy, zakasała rękawy i sama zajęła się prostą, kobiecą robotą. Tego pochmurnego, deszczowego popołudnia tylko tak chciała i mogła pomóc.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 26-11-2013, 20:01   #134
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Orin odsunął się od strażnika na pół kroku i lekko podniósł głowę, lecz nie zdjął kaptura. Kesa przykuliła się - od razu wiedziała, ze zrobi coś głupiego. Może to przeczucie, może intuicja, a może doświadczenia. Miała tylko nadzieję, ze nie zaatakuje strażnika lutnią…
Odetchnęła, wysłuchawszy pierwszych słów przemowy Niziołka. Nie było najgorzej…

- Wybaczcie mu, a wy się mitygujcie, panie artysto - spojrzała gniewnie na Orina, a potem skłoniła się pozostałym.
- Jestem Kesa z Imari, medyczka, dla radcy Van Szanta pracuje - powiedziała powoli i wyraźnie. - W lochach, pomagam niesłusznie skazanym dojść do rozumu. To mój... - zrobiła sekundę przerwy i spojrzała znacząco na strażnika - podopieczny.
- Trochę mu się miesza rzeczywistoś
ć - dodała ciszej - Nie oceniacie go zbyt surowo. - Złapała niziołka za płaszcz - Idziemy, mości artysto, znajdziemy radcę i mu zagracie.

Zdało jej się, że przez twarz strażnika przebiegło coś na kształt uśmiechu politowania i zrozumienia.
- Pilnujcie go więc, bo sobie jeszcze biedy napyta! - krzyknął na odchodne.
Kesa skłoniła głowę i odeszli.

- Lepiej mniej kłamstw, a sprytniej dobranych – pouczyła swojego towarzysza. – A jeszcze lepiej mówić jak najwięcej prawdy – wtedy łatwo zapamiętać, co się powiedziało.
Jej towarzysz nie wydawał się jednak słuchać – przemieszczał się szybko, aby odejść jak najdalej od strażników.
Przeszli za róg, deszcz ciągle lał się im na głowę. Kesa zaczęła marznąć.
- No dobrze, Orinie, jaki masz teraz pomysł? Wszystkie moje rzeczy zostały w Warowni, potrzebuje się tam dostać. Nie wiem nawet, czy von Szant jest w środku…
- Pomysłu nie mam żadnego ale jedno wiem na pewno
– odpowiedział Niziołek, przystając. - Skoro kogoś ważnego szlag trafił podczas egzekucji to z pewnością będą gorliwie szukać winowajcy a biorąc pod uwagę to, że Nena uszła z tego z życiem a Cathil strzelała z łuku do mieszczan to… Cóż, nietrudno chyba dodać dwa do dwóch… - bard schował się w bramie jednej z kamienic spuszczając nos na kwintę - Kto to w ogóle jest ten... Van Szant? - zapytał z wyraźnym marsem na czole.
- Kirrstof von Szant - powiedziała. - Jeden z sześciu rajców miejskich, doradza grodzodzierżcy przy podejmowaniu decyzji. Uratowałam mu córkę, jest mi winien wynagrodzenie za cztery dni pracy… I przysługę. Poczekam na niego, wróci prędzej czy później. A wy? - zapytała w końcu - Jak trafiliście do Trudu? Co się z wami działo?

Niziołek mocno pociągnął nosem po czym krótko opisał wydarzenia w Trzódce i to jak z Cathil i Neną się rozdzielili. Przerwał na chwilę rozglądając się na boki po czym podjął:
- Przepraszam, ale nie mam więcej czasu na rozmowę. Szukają mnie w mieście i to nie tylko strażnicy - Orin przełknął nerwowo ślinę. - By uwolnić Nenę zadarłem z kilkoma ważnymi osobistościami. Mam przeczucie, że nie spoczną póki mnie nie znajdą. Schowam się gdzieś za miastem ale nie na długo - bard zawahał się na chwilę nie wiedząc co powiedzieć. - Tu chyba nasze ścieżki się rozchodzą... Gdybyśmy się już mieli nie zobaczyć… Cóż, powodzenia…
- Kolejny raz sie rozchodzą. Powodzenia Orinie
- Kesa uśmiechnęła sie smutno. - Jakby coś.. zostanę kilka dni w Trudzie, wiesz, gdzie mnie szukać.
- Wiem
- odpowiedział i nie zwlekając dłużej ruszył przed siebie wzdłuż kamienic.

Popatrzyła za nim, wtulona w załomek bramy. Ona nie miała się czego obawiać – będą szukać Neny i Cathil, nie jej. Nikt nie zorientował się, że dotknęła kata… Taką przynajmniej miała nadzieję. Nie chciała opuszczać Trudu, umowa ważna rzecz, ale jeszcze coś innego ją tu trzymało. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, jeśli nie będzie robić nic głupiego, zajmie się swoimi obowiązkami.. nikt się nią nie zainteresuje. Tylko tego brakowało, żeby zaczęła krążyć nerwowo po ulicach, ściągając na siebie podejrzenia.

Potrzebowała się gdzieś schronić, brama dawała osłonę przed deszczem, ale dziewczyna przemarzła już na kość. Wyszła z powrotem na deszcz, i przeszła kilka kroków, wracając pod bramę Warowni.

Karczma nazywała się „Pod Furtą”. Nazwa nie była specjalnie oryginalna, i ledwie dawało się ją odczytać na zawieszonej na łańcuchach desce – farba odłaziła całymi płatami. Lokal w środku wyglądał równie mało zachęcająco jak od zewnątrz, ale miał jedną zaletę: znajdował się dokładnie na przeciw wejścia do Wartowni. Dziewczyna wysupłała monetę z zawieszonej przy pasie sakiewki – Napitek, gorący – rzuciła do karczmarza, wciskając się za ławę.

- Stryk się zerwał – usłyszała przyciszony, przepełniony strachem i ekscytacją głosy za swoimi plecami. Dobiegał od niedalekiego stołu, wciśniętego w najciemniejszy kąt, gdzie kilku skromnie odzianych mężczyzn raczyło się piwem – Stryk się zerwał i wiedźma odleciała, jako motyl. Wielką musi mieć moc, skoro i kata powaliła, bez dotykania, i stryk przerwała.
- Złapią ją
- głos był spokojny, przepełniony odrazą – Złapią i pod wodę spuszą, w worku, z kamieniami… Na nic jej czarcie sztuczki się wtedy zdadzą, na nic – splunął.
- Podobno bramy zawarli – dołączył trzeci głos – Nikt nie wyjdzie.
- E, jak skrzydła ma, to sobie poradzi… Zresztą, ta druga tam była, z łukiem, pewnie kolejna wiedźma. Człowieka zbiła.
- Nikt bezpieczny nie jest, jak się plugastwo tu zalęgło. Nikt, powiadam wam.


Kesa, wyjątkowo, zgadzała się z mężczyzną. Pozostawało jej czekać na otwarcie furty do Warowni, co innego miałaby robić?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 28-11-2013, 20:07   #135
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cathil Mahr.

Najbezpieczniejszym i pewnym miejscem w Trudzie był opuszczony lokal, w którym już spędzała noc z niziołkiem. Tam więc postanowiła się udać, by przeczekać do rana. Nie niepokojona przez nikogo szybko odnalazła znane sobie schronienie. Ciche i przede wszystkim suche. Ułożyła się na podłodze i czekała wsłuchując się w jednostajny szum deszczu, który ukołysał ją wkrótce do snu.

Wybudziło ją skrzypnięcie uchylanego okna i nasilone odgłosy ulewy. Nie zmieniając pozycji, otworzyła oczy. Czekała. Wsłuchiwała się. Ktoś musiał przeskoczyć a raczej wdrapać się przez parapet do środka, sapiąc przy tym i z głośnym plaśnięciem lądując na drewnianej podłodze. Sięgnęła po nóż i cicho, wzdłuż ściany zakradła się pod drzwi. Ktoś człapiąc głośno szedł w jej kierunku. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem a jej czuły zmysł powonienia zaatakował niespotykany smród.

Orin Sorley.

Do miejsca wyrysowanego na skrawku papieru naprędce przez łuczniczkę trafił bez problemu po kilku kwadransach kluczenia po mieście. Charakterystyczny budynek w mało uczęszczanym zaułku wciśnięty był międy dwa inne rzędy zabudowań. Ulice były puste. Nawet pies z kulawą nogą nie wyściubiał nosa w taką ulewę. Pies nie… ale kilka razy musiał zmieniać trasę marszu, by ominąć przechodzące zalanymi deszczem ulicami patrole.

Przylgnął do jednej z bram, przynajmniej częściowo chroniąc się przed strugami wody lejącymi się bez ustanku z nieba. Obserwował przez chwilę kamienicę i otoczenie. Stał tak czas jakiś w bezruchu, drżąc przemoczony z zimna, lecz w końcu stracił cierpliwość i ruszył wprost do wejścia. Nim nacisnął klamkę, przyłożył jeszcze ucho nasłuchując, czy nie dobiegną go jakieś podejrzane dźwięki. Lecz nie słyszał nic prócz szumu wody. Doprawdy pogoda była podła. Zbyt podła by tak stać i moknąć. Z bijącym sercem wszedł do środka. Zapach zgnilizny nie zachęcał, lecz jednocześnie mógł świadczyć o tym, że tego miejsca nikt nie odwiedzał. W środku panował półmrok a z każdego ciemnego kąta zdawało się, że wyskoczy za chwilę coś paskudnego. Blade światło wlewające się przez okno nie było w stanie rozproszyć zalegających ciemności. Tedy błądząc, wpół po omacku odszukał zejście, które miało go doprowadzić do tunelu przemytników. Klapa prowadząca w dół odskoczyła ze zgrzytem i z hukiem opadła na zakurzoną podłogę gdy wypadła mu z ręki. Zaklął pod nosem, by chwilę później kichnąć siarczyście dwa razy.

Jeśli ktoś był w pobliżu i miał go usłyszeć, na pewno już go usłyszał. Odór zgnilizny dochodzący z zejścia wwiercił mu się w nos. W całkowitej ciemności, starając się oddychać ustami, zszedł po drewnianych, trzeszczących schodach w dół. W połowie wysokości schodów, jak ocenił później, potknął się o jakiś przedmiot ustawiony na nich, tak nieszczęśliwie, że poleciał do przodu. Lecąc w ciemną otchłań, nie wiedząc na czym wyląduje, w przeciągu kilku sekund zdążył pożegnać się z tym światem, gdy w końcu najpierw twarzą, później resztą ciała plasnął w coś mokrego. Jedno było pewne. Już wiedział skąd dochodził ten odór zgnilizny. Plus całej sytuacji był taki, że lądowanie było miękkie. Minus, że śmierdział teraz na kilometr a cuchnąca substancja wypełniła mu nozdrza i usta. Wstał, parsknął wysmarkując z nosa breję i zwymiotował. Starł z twarzy lepką, śmierdzącą substancję oblepiającą mu włosy i zwymiotował po raz drugi. Brodząc po kostki odszukał po omacku swoją lutnię, która na szczęście wylądowała równie miękko co on. Przez chwilę jeszcze próbował znaleźć tunel, lecz w końcu zrezygnowany wygramolił się na górę i zmęczony poczłapał ulicami Trudu, do miejsca, gdzie już razem z Cathil spędzał kiedyś noc. Dziękował bogom, za obfity deszcz, który zmywał z niego śmierdzącą lepkość.

Cathil Mahr i Orin Sorley.

No cóż… ich ponowne spotkanie nie wypadło najlepiej. Nóż przy gardle niziołka i cierpkie słowa dziewczyny o jakimś skunksie… Chociaż miał wrażenie, że mimo wszystko była zadowolona z tego spotkania.

Bernard Wolner.

Kupił stary, podróżny, lekko zniszczony płaszcz. Zakupił nożyce i w wynajętym w podrzędnej spelunie pokoju zaczął przeobrażać się z kata w zmęczonego podróżą wędrowca. Długie, siwe włosy opadały na podłogę. Wiedział, że żegnał się w ten sposób z dotychczasowym, spokojnym, ustatkowanym życiem a wkraczał w nieprzewidywalne. Gdy skończył i ubrał znoszony płaszcz podróżny, był innym człowiekiem. Zniknęła gdzieś dostojność. Pozostała jednak siła spojrzenia.

Gdy zebrał włosy z podłogi na kawałek materiału, usłyszał na korytarzu szczęk zbroi. Zwinął materiał i włożył do kieszeni.
Ktoś ostrożnie nacisnął klamkę drzwi.
Bernard otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Dwa metry niżej, przyklejona do budynku stała drewniana przybudówka. Nie namyślając się długo, przerzucił nogi przez parapet. Uderzenie w drzwi prawie wyrwało je z zawiasów. Skoczył. Stęknął gdy uderzył nogami w drewniany daszek, który nie wytrzymał i z hukiem zapadł się pod nim.

- Tam jest! - usłyszał głos nad sobą. - Szybko!

Błyskawicznie sforsował słabe drzwi i zniknął klucząc pustymi, zalanymi deszczem uliczkami. Unikając patroli dotarł do tunelu przemytników. Spojrzał po raz ostatni na miasto po czym zniknął w budynku, by po kilku minutach wynurzyć się po drugiej stronie murów.

Do dzielnicy biedoty dotarł brodząc po kostki w błocie. Odnalazł coś na kształt zajazdu. Budynek wyglądał jakby sklecony naprędce. Był jednak pełny po brzegi i jedyne co mógł zaoferować właściciel to miejsce na podłodze w sali jadalnej, rzadki gulasz i chrzczone piwo. Biesiada trwała do późnej nocy. Skorzystał z okazji i jął pytać o człowieka ze szramą biegnącą przez twarz. Kilka razy kierowano go do kogoś, lecz gdy wypytywał o szczegóły, okazywało się, że to ślepy trop. Pytał też gdzie można wynająć dobrego wierzchowca i wtedy niezmiennie powtarzano mu, żeby szukał kulawego Grisha, godzinę drogi na wschód. Gdy wszyscy mieli już nieźle w czubie, Ci co nie mieli się gdzie podziać, pokładli się gdzie kto mógł. Otulony płaszczem, jeden wśród wielu, Mistrz Dobry przetrwał do rana. Bardziej zmęczony niż gdy się kładł dnia poprzedniego. Na dworze siąpiło a dzielnica biedoty budziła się ze snu.


Kesa z Imarii.

Siedziała w karczmie, słuchając rozmów i czekając na otwarcie bram do Warowni aż w końcu stało się jasne, że się nie doczeka. W końcu, znużona poszła do właściciela gospody pytać o wolne łóżko, na którym mogłaby się przespać. Pokój był mały i brudny a siennik łóżka zdawał się żyć własnym życiem. Z sali na dole doskonale słyszała dochodzące odgłosy głośnej pijatyki. Zabarykadowała drzwi dosuwając do nich łóżko a sama zdecydowała się położyć na podłodze koło okna. Tak dotrwała do rana.

***

Obudził ją krzyk na ulicy. Ktoś donośnym głosem obwieszczał:
- ...za wskazanie miejsca pobytu tychże wyznacza się nagrodę stu sztuk w złocie!

Wyjrzała przez okno. Ulewny deszcz zmienił się w niemrawą mżawkę.

Gdy zwlokła się na dół, głodna, zmęczona i niewyspana marzyła tylko o gorącej kąpieli i porządnym śniadaniu. Jakież było jej zaskoczenie, gdy przy jednym ze stolików zauważyła siedzącego von Szanta.

- A jesteście! - ucieszył się. - Strażnik przy bramie był na tyle przytomny, że posłał mi wiadomość, że mnie szukaliście.

Jak się po chwili dowiedziała, bramy były ciągle zamknięte a przepuszczano przez nie tylko nieliczne osoby, które miały pozwolenie od samego grododzierżcy. Jak długo taki stan rzeczy miał trwać jeszcze? Rajca miał nadzieję, że niedługo, bo uprzykrzał on życie mieszkańcom miasta ale grododzierżca postawił sobie za punkt honoru odszukanie wiedźmy i spiskowców, którzy pomogli jej w ucieczce. Ciągle miano nadzieję, że nie opuściła ona grodu ale zamierzano też wysłać grupę pościgową, która miała ją odszukać, gdyby jednak udało jej się wymknąć.

- Dlatego też w zaistniałych okolicznościach - kontynuował Kirrstof - jestem zmuszony zwolnić panią z danej mi obietnicy. Nie jestem w stanie zdobyć zezwolenia na pani wejście do Warowni a już do samych lochów na pewno nie. Pomogę, jeśli pani sobie życzy, wydostać się z miasta, lecz decyzję tą musi pani podjąć teraz. Nie obiecuję, że później będę miał taką sposobność i może się okazać, że zostanie pani uwięziona tutaj na dłużej. Wziąłem ze sobą pani rzeczy osobiste. Oczywiście zapłacę za cały okres, w którym miała pani u mnie pracować. Ach… i jeszcze jedno. Obiecałem pani przysługę - uśmiechnął się. - Jeśli mógłbym jeszcze w czymś pomóc...

Irga.

Dzień płynął leniwie niczym rzeka szerokim, piaszczystym korytem u ujścia do morza. Mokre drewno syczało i trzaskało w palenisku a gęsty dym wznosił się do powały i rozkładając się pod nią grubym dywanem, przesączał przez słomianą strzechę ulatując z chaty.

Tej nocy ponownie miała sen.

Najpierw ukazało jej się źródło i liście miotane falami po tafli wody. Fale niczym kręgi rozchodziły się od źródła. Jedynie kamień ze skazą trwał nieruchomo, fale odbijały się od niego, okrążały go.

Później taflę wody zmąciła czyjaś kosmata łapa. To siwy wilk, z czarną łatą na pysku o srebrnych, świecących oczach węszył wokół stawu szukając tropu. W pewnym momencie zjeżył sierść, warknął i puścił się biegiem z nosem przy ziemi. Wypadł pędem na polanę. Przed nim pierzchało stado owiec. Wpadł między nie kłapiąc zębami na lewo i prawo.

***

Dzień budził się leniwie. Tara rozpalała już wygasłe nocą ognisko. Za oknem siąpiło lecz niebo przecierało się już powoli. Szeptunka wpatrywała się w płomyk, który pielęgnowała kobieta, który zamieniał się w większy, pożerał po kolei kolejne szczapki, patyczki, by stawać się większy i większy i zastanawiała się, czy owce rzeczywiście mogą się zorganizować w grupę i zadeptać wilka swoimi kopytkami.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 28-11-2013 o 21:02. Powód: slash
GreK jest offline  
Stary 06-12-2013, 08:29   #136
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Bogowie! Nie! Nie chce umierac! Weź pieniądze ale mnie oszczędź proszę! - zawył rozpaczliwie Orin krztusząc się pod mocnym uściskiem ramienia napastnika.
Cathil przykryła usta niziołka dłonią i przycisnęła mocno.
- Cicho Sorley - syknęła i zabrała nóż spod gardła towarzysza - To ja, Cathil.
Łowczyni odetchnęła z ulgą i puściła niziołka. Niespokojny sen niewiele jej dał tej nocy. Piach pod powiekami, obolałe stawy i ucisk za oczami dawały o sobie znać. Zmęczone ręce opadły, nóż wrócił do pochwy.
- Bogowie! Cathil! - wyrzucił z siebie Orin głośnym, wzburzonym szeptem - Już myślałem, że po mnie! Mamusiu… - niziołek złapał się za serce wyraźnie wstrząśnięty.
- Dobrze, że jesteś - powiedziała nieco ochrypłym głosem - Uciekamy z miasta. Będziemy szukać Neny. Ja i Kat - ostatnie stwierdzenie nawet dla niej zabrzmiało obco. Zaśmiała się pod nosem i przetarła bladą twarz wierzchem dłoni - Śmierdzisz… Chodź, znajdziemy jakiś strumień za miastem.
- Dobrze - zgodził się bard nadal będąc w szoku - Ojej, uf, nawet nie wiesz… Normalnie zawał… Ale cieszę się, że cię spotkałem… Tak, chodźmy… Znaczy moment! To tajne przejście do którego mnie wysłałaś! Właśnie stamtąd wracam. Co to miało być? Jakiś żart? - zapytał wyraźnie urażony prezentując ubabrane odzienie - Jeśli tak to kiepski. Doprawdy. Wysłałaś mnie do wychodka? Tajne przejście za mury przez sracz?
Cathil spojrzała na Niziołka, jakby urosła mu trzecia ręka. Pokręciła głową ze śmiechem.
- Zgubiłeś się - to było jedyne logiczne wytłumaczenie.
- Taaa… Zgubiłem… - burknął pod nosem obrażony - Bogowie, nigdy tak nie śmierdziałem!
Cathil odwróciła się od niziołka, zgarbiona i powłócząca nogami skierowala kroki do tunelu. Sorley się obmyje, a ona znajdzie coś do jedzenia. Wystarczyłaby wiewiórka, choć królik byłby smaczniejszy i bardziej sycący. Do tego jakieś korzenie. A może ryba? Choć pewnie brud Orina przegna wszelką żywinę z wody. Znowu się zaśmiała. Myślenie o zwykłych rzeczach bardzo ją uspokajało. Orin grzecznie podążał za łowczynią mrucząc cicho pod nosem coś o umiejętnościach artystycznych Cathil.
Łowczyni przeprowadzila Orina na drugą stronę muru podziemnym tunelem. Wyszli po drugiej stronie na pustą polanę skąpaną w świetle księżyca. Chmury trochę się rozproszyły odsłaniając skrawki nieba. Cathil pomyślała, że niziołkowi będzie łatwiej. Dziewczyna rozejrzała się uważnie i ruszyła w stronę wody. Po drodze rozglądała się za korzeniami i zwierzęcymi ścieżkami. Niestety, z jedzeniem było trochę krucho. Mieszkańcy dzielnicy biedoty musieli już przeczesać okoliczne zagajniki. Ale Cathil nie martwiła się na zapas. Była razem z Orinem, już nie sama. Wszystko było w porządku.


Zdążyła już zapomnieć, jaki Orin był gadatliwy i upierdliwy. Tym razem jednak jej z jakiegoś powodu nie denerwował. Nawet kiedy następnego dnia próbowała go nauczyć zakładać sidła na małą zwierzynę. Jego ciągłe pomyłki tylko ją bawiły. Dobrze było mieć kogoś przy sobie. Nawet takiego bezużytecznego, śmiesznego człowieczka.
Łowczyni zrobiła co mogła, by bard nie był juz tak bezradny w głuszy. Pokazała mu, jak szybko rozpalić ogień, wskazała przydatne zioła i zademonstrowała, jak usidlić królika, albo wiewiórkę. Na koniec zjedli, co mieli i zebrali się na spotkanie. Słońce chyliło się ku zachodowi, zbliżało się umówione z Katem spotkanie.
Może Cathil za szybko zaufała mężczyźnie, który jeszcze niedawno trzymał ją w niewoli i próbował zabić jej towarzyszkę, ale coś jej podpowiadało że powinna połączyć z nim swój los. Jednym argumentem było to, że sama z Orinem nigdy nie odnalazłaby Neny. Była świetną tropicielką, ale nie potrafiła myśleć tak, jak Kat. Choć narzekała, że mężczyzna myśli za dużo, to nie mogła zaprzeczyć, że z tego myślenia tyle co złego mogło i wyjść dobrego. Drugim argumentem było jakieś głęboko zakorzenione przeczucie. Coś takiego w brzuchu, nisko. Coś takiego, co czuły pewnie łanie wobec byka. Cathil jakoś nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Takiej potrzeby bycia pod czyjąś opieką.
Kat był mądry, Kat był silny, Kat był odpowiedzialny. Kat ją poprowadzi, Kat jej powie co ma zrobić. Cathil czuła ogromną ulgę gdy wraz z Niziołkiem czekała na nowego członka swojego stada. Ulgę, zabarwioną niepokojem, że może się nie pojawić.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 08-12-2013, 14:18   #137
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Doceniam, że zdecydowaliście się spotkać ze mną - powiedziała Kesa, zabierając swoje rzeczy. - Dziękuję. Rozumiem, jak wygląda sytuacja… Powiedzcie mi tylko: jeśli skorzystam z waszej propozycji opuszczenia miasta, to wyjdę oficjalnie, czy będę musiała to zrobić ukradkiem?

- Oficjalne wyjście, nawet gdybym miał takie zezwolenie, mogłoby się okazać niebezpieczne
- zabębnił palcami po stole. - Nie wiem czy byliście dzisiaj przy bramach? - uniósł brwi. - Nie? Bramy oblegane są przez niezadowolonych kupców i ludzi uwięzionych wbrew swojej woli w mieście. Gdyby zobaczyli, że ktoś wychodzi… Rozumie pani, że mogłoby to spowodować niepotrzebne napięcia.

Pokiwała głową, powoli.
- Wierzycie w przeznaczenie? - zapytała, pozornie bez związku z ich rozmową.
- Przeznaczenie? Wierzę, że wszystko co mamy wypracowaliśmy sami. Wszystko jest wypadkową naszych działań.
- Tak, na pewno tak, to też
- odpowiedziała roztargnionym głosem. - Kim był człowiek, którego zastrzelono przy szafocie?
- Widzieliście?
- westchnął. - Doprawdy, ciężkie dni dla Trudu. Orben Fethil, rajca miejski. Trudną i niebezpieczną sprawą jest służenie ludowi.
- Na to wygląda..
- westchnęła. - Jak myślicie, dlaczego go zabito? Znaliście go, prawda?
- Czy go znałem? Był w końcu rajcą, tak jak ja! - zwinął dłoń w pięść. - Nie żebym go darzył jakąś specjalną atencją ale rozumiecie... jeśli ginie jeden z nas…


Przez chwilę siedział milcząc.
- Zastanawiałem się już nad tym. Fethil był trudnym człowiekiem. Zdaje się nie specjalnie lubianym. Lecz trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś pragnąłby jego śmierci.
- Och, bez trudu potrafię znaleźć mnóstwo - teoretycznych oczywiście - powodów, dla których ktoś może chcieć śmierci rajcy. Dużo łatwiej niż znaleźć powody, dla których ktoś może próbować zabić córkę rajcy...
- Spojrzała mężczyźnie w twarz. - Sądziłam , że celem drugiego ataku była Martha, ale teraz nie mam pewności...
- Zagrajmy w otwarte karty, panie rajco. Znam nazwisko Fethil, wydał zakaz wstępu do lochów - i nie wpuszczono mnie, mimo waszego przyzwolenia. To dziwne. Marina opowiadała o waszych sporach z jakimś ubranym po kupiecku mężczyzną, którego widziała też na spotkaniu rajców. Może już czas na szczerość? Nie obawiacie się o córkę? Czy może...
- zawiesiła głos na chwilę - nie macie juź powodów, powodu, żeby się obawiać?
Utkwiła spojrzenie w twarzy Von Szanta.

Rajca jakby posmutniał nagle. Ramiona mu opadły i wyglądał jakby przybyło mu lat.
- Myślicie, że ja... że mógłbym? - spojrzał medyczce prosto w oczy. Zobaczyła w nich smutek jakiś i upór. - Przez wzgląd na to coście dla mnie zrobili nie będę wam wyrzutów czynił i postaram się o tym zapomnieć.
Ciepło z jego głosu gdzieś zniknęło a zastąpił je służbowy chłód.
- Pozwolicie, że sam zadbam o bezpieczeństwo mojego dziecka. Nic wam do tego, a teraz... decydujcie się czy zostajecie w mieście, czy nie. Czas na mnie, muszę do swych obowiązków wracać.


- Dajcie mi jeszcze dwie minuty, panie rajco - poprosiła Kesa. - Przepraszam za moje słowa, nie wierzyłam, ale musiałam sprawdzić.
Myślała gorączkowo, starając się tak dobrać słowa, żeby uwierzył w to, co mówi.
- Ja też nie wierzyłam w przeznaczenie. Ale los ściągnął mnie do tego miasta, choć podążałam w zupełnie inna stronę. Nie trafiłam tu przez przypadek. Myślę, że chodzi o was i waszą rodzinę. Zaufajcie mi. Pozwólcie sobie pomóc.
. - Zamilkła na chwilę - To ta przysługa, którą mi obiecaliście.

Rajca odchylił się w krześle. Myślał a walczące w nim uczucia zmieniały mu wyraz twarzy. W końcu zdecydował.
- Nie chciałem was mieszać w te sprawy. Musicie wiedzieć, że ludzie, którzy targnęli się na życie mojej córki są bardzo niebezpieczni. Dlatego jeszcze raz proszę was, zaniechajcie. To gra, która może was przerosnąć.
Spojrzał na medyczkę, mając może nadzieję, że odpuści, że przeprosi i zrezygnuje. Ta jednak siedziała i czekała, z determinacją przepełniająca zielone oczy. Westchnął.

- Agnus Weilbrom - wypowiedział to imię cicho, jakby się bał, że ktoś ich podsłucha. - Kupiec w Trudzie. Wpływowa osoba o bardzo dużych aspiracjach i... - zastanawiał się chwilę nad właściwym słowem - dość szemranej reputacji. Tajemnicą poliszynela jest, że ciągnie haracz z bardziej luksusowych domów uciech w mieście oraz prowadzi nie do końca czyste interesy. Zgłosił się do mnie będzie dwa lata temu, by zaproponować mi intratny układ. Chciał bym odszedł na emeryturę, popierając jego kandydaturę na racę, jednocześnie proponując sumkę, która zapewniłaby mi i mojej rodzinie spokojne życie na prowincji. Nie zgodziłem się.

Na twarzy rajcy znowu zagrały silne emocje.

- Agnus nie jest człowiekiem, który powinien zasiadać w radzie. Teraz... po śmierci Orbena... Obawiam się, że nasz kupiec znajdzie sposobność, żeby zostać rajcą. Keso - zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny po imieniu, być może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. - Stąpasz bo bardzo cienkim lodzie. Nie cofnie się przed poświęceniem czyjegoś życia by osiągnąć cel. Zostaw to. Wyjedź. To bardzo niebezpieczny człowiek.

- Doceniam waszą szczerość
- powiedziała. - I dziękuje za troskę. Wierzę, ze mówicie mi to, co uznajecie za prawdę.. ale, na bogów, panie rajco - jeśli ktoś próbuje szantażu i wymuszenia, to nie zaczyna od zabijania! Jeśli ten kupiec odbierze panu Marinę, to straci cały wpływ na was! Nie urodziłam się wczoraj, znam życie.
Potrząsnęła głową.
- To się nie składa w całość. Albo ten Agnus jest szaleńcem, albo … - zawiesiła na nim wzrok - Albo coś jeszcze ukrywacie. Lub ktoś jest bliższy waszemu sercu niż Marina

- Już po raz drugi podczas naszej krótkiej rozmowy zadajecie mi kłam. Niczego przed wami nie ukrywam. Jestem zmęczony już tą rozmową. Jeśli jesteście na tyle... - westchnął. - Jeśli chcecie znaleźć Weilbrona, pytajcie o niego Pod Zaplutą Wywerną bądź w Różowym Trzewiczku. Postanowiliście? Zostajecie w mieście?

Kesa westchnęła, zrezygnowana. Przykuliła ramiona. Uświadomiła sobie, ze właśnie obraziła człowieka, który nie dość, że okazał jej wiele serca, to jeszcze mógłby być jej ojcem.
- Źle się wyraziłam… Nie chcę wam zarzucać kłamstwa, ja też miałam ciężką noc.. Przepraszam, jeśli was uraziłam. - podniosła wzrok - Chodzi o to.. chodzi o to, że wasza opowieść nie składa się w całość. Ktoś was źle poinformował, albo coś przed wami ukrywa, albo nie chodzi o stanowisko w radzie, a o Marinę jako Marinę. Po prostu jej pilnujecie, nie chcę jej więcej łatać. I dowiedzcie się, dlaczego ktoś chciał ją zabić. Martwię się o nią, to wszystko. I nie znoszę, jak moja praca idzie na marne.
Potarła skroń.
- Tak, zostanę w mieście. Nie uczyniłam nic takiego, żeby uciekać chyłkiem, jak zbieg. Dziękuje za wasza pomoc, jeszcze raz - na pewno znajdą sie inni, którzy będą potrzebować moich usług.
- I nie obawiajcie się - nie mieszam się na siłę w cudze sprawy. Ciekawość mną kierowała, to wszystko.
- Dobrze zatem
- jego głos był nadal chłodny. - Czas na mnie. Bywajcie.
Wstał. Odszedł od stołu i nie zaszczyciwszy ją więcej spojrzeniem wyszedł.


Kesa zacisnęła wargi, niezadowolona z siebie i przebiegu rozmowy. . Mieszanie się w sprawy innych ludzi zawsze kończyło się źle, tyle razy już tego doświadczyła… Zawsze sobie obiecywała, ze nigdy więcej, że zrobi, co do niej należy, zabierze zapłatę i spokojnie odejdzie. Tyle razy…
Ale historia Von Szanta nie składała się w całość. Miała nadzieje, ze będzie pilnował córki. I że ma ważne powody, dla których ukrywał przed nią prawdę.

Nagle, z mocą błyskawicy, uderzyła w nią nowa myśl, rozbijając dotychczasowy tok rozumowania.
“Są rzeczy, które muszą się wydarzyć” - słowa wdarły się jej do mózgu, ale nie z zewnątrz. Wydostały się z zakamarków pamięci, urosły, napęczniały jak ziemia po ulewie. Kiedy opowiadała Von Szantowi o przeznaczeniu i losie nie udało sie jej przekonać mężczyzny - przekonała jednak sama siebie. Jakby słowa Szeptunki przyczaiły się gdzieś w jej mózgu i czekały, zasuszone, uśpione na moment, kiedy Kesa będzie gotowa, aby je przyjąć. Zaakceptować. Pojąć.
Zrozumiała, że popełniła błąd.

Zerwała się i wybiegła za Van Szantem.
- Poczekajcie! - zawołała. - Poczekajcie!
- Czego chcecie
? - zatrzymał się, lecz w jego głosie nie wyczuła dawnego ciepła. - Znowu mi ubliżyć? Wszystko wam rzekłem.
Kesa opuściła głowę.
- Macie prawo być na mnie zagniewanym. Wybaczcie mi - powiedziała. - Okazaliście mi pomoc, a ja się niewdzięczną okazałam i nadużyłam waszego zaufania. Wybaczcie.
- Potrzebuje jednak opuścić miasto. Moje ścieżki gdzie indziej prowadzą. Czy wasza propozycja jest jeszcze aktualna?
- Opuściła głowę jeszcze niżej - Oczywiście zrozumiem, jeśli odmówicie.

Pokręcił głową. Rozłożył ręce w geście bezradności.
- Bogowie mi na świadki, że nigdy kobiet nie zrozumię. Raz mówią tak, potem na opak. Nijak się w tym wyznać nie można - machnął ręką. - Gotowiście? Chodźcie zatem.

Poszedł przodem, zwolniwszy na chwilę aż Kesa dogoni go.

- Tak jak rzekłem, przez bramy was wypuścić nie dam rady. Ludzie się tam zebrali i mogłoby dojść do niepotrzebnego przelewu krwi. Ale znam inną drogę - szli przez miasto, jak mogła się zorientować, nie w kierunku bram, lecz zewnętrznych murów miejskich, a dokładniej rzecz ujmując do jednej z wieżyc wyrosłych na murach. - W zeszłym tygodniu skończono naprawę wieży browarnej. Jeszcze nie ściągnięto dźwigu, którym materiały wożono. Tamtędy mam zamiar was wyekspediować za miasto.

Rzeczywiście po chwili dotarli do wieży obronnej. Nieopodal stał większy budynek, w którym jak się domyśliła po dochodzącym z nim zapachu i beczkach wystawionych na ulicę, znajdował się lokalny browar. Do wnętrza wieży prowadziły ciężkie, wzmacniane stalą drzwi, które rajca otworzył kluczem.


Spiralnymi, stromymi schodami wspięli się na samą górę, mijając po drodze wąskie okna strzelnicze. Gdy dotarli na szczyt schodów, na ostatnią kondygnację, wyszli na zewnątrz, na mury obronne. Do murów przyczepiony był drewniany żuraw z systemem bloczków, z którego zwisał na linie chwiejący się przy podmuchach wiatru, zbity z nieheblowanych desek podest. W oddali, za zieloną linią lasu, widać było ośnieżone szczyty Gór Krańca. To gdzieś tam, prawdopodobnie musiała znajdować się Wieża Czterech Wichrów.

- Zdecydowana? - wyrwał ją z zamyślenia von Szant
- Tak – odparła, wbrew sobie, nie żeby się bała wysokości, oczywiście, ale pomost nie wyglądał stabilnie .- Dziękuję wam. Dbajcie o siebie.

Śliska od deszczu platforma chybotała się jak łódź podczas sztormu na pełnym morzu. Wchodząc na nią musiała się zdobyć na niemałą odwagę a teraz, kilkadziesiąt metrów nad ziemią przeklinała się za to, że ją znalazła, bo teraz całkowicie ją opuściła. Ściskała kurczowo w dłoniach sznur a platforma powoli, za wolno, zjeżdżała nierównomiernym tempem w dół, to przybliżając się do muru i uderzając w niego, przy każdym takim uderzeniu miała wrażenie, że deski puszczą i się rozsypią, to znowu oddalając się niebezpiecznie daleko by z jeszcze większym impetem w niego uderzyć.

Gdy w końcu dotarła do upragnionego gruntu była roztrzęsiona i cała mokra, nie wiedząc czy ze strachu czy z mżawki. Ręce zaciśnięte do tej chwili do bólu poranione były od szorstkiej liny. Nogi drżały. Otaczały ją niskie krzewy. Kilkanaście metrów dalej zaczynała się linia lasu. Do głównej bramy Denondowego Trudu, do dzielnicy ubóstwa, która przed nim wyrosła musiała przedrzeć się przez kilkaset metrów zarośli otaczających mury miasta.
Oparła się o mur i stała kilka chwil, nieruchomo, próbując uspokoić drżenie mięsni i wyrównać oddech. Spojrzała do góry – ale Van Szanta nie było już widać.

„Są rzeczy, które muszą się wydarzyć.”
„Przyjmiesz moją pomoc i pomożesz mi znaleźć Źródło?”
„Spotkamy się przy suchej studni, niedaleko Dołów.”


Tam wiodła jej droga. Nie śladem stóp córki Von Szanta, męża Marthy, czy nawet Agnusa Weilbroma. Przeznaczenie pokierowało ją do Trudu, żeby mogła pomóc Irdze odnaleźć Źródło. Teraz wiedziała to już dokładnie. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Rozluźniła zaciśnięte pięści i spojrzała na obtarte do krwi dłonie. Rozejrzała się uważnie dookoła, a potem opadła na kolana. Znalazła potrzebne zioła, wycisnęła lepki sok i delikatnie wtarła we wnętrze dłoni. Ból przygasł.
Zaczęła przedzierać się przez niskie zarośla, kierując w stronę dzielnicy ubóstwa.

„Spotkamy się przy suchej studni, niedaleko Dołów.”
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 08-12-2013, 20:53   #138
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc08.deviantart.net/fs71/i/2012/344/f/d/osmadth___dun_artorith_by_nurkhular-d5nm1fc.jpg[/MEDIA]

Spanie w zawszonej i zatłoczonej izbie, gdzie wciąż był popychany, trącany i musiał odganiać się od buszujących szczurów i karaluchów było przeżyciem ze wszech miar ciężkim, nie było jednak tak okropne, jak wdzierające się pod ubranie wilgoć i chłód, które bezlitośnie kąsały stawy kata reumatycznym bólem. Obudził się cały połamany i drżący, i kiedy wypełzł z mrocznej nory na światło dnia, nie mógł pozbyć się gorzkiej refleksji, że jeszcze tydzień i straż nie tylko go nie rozpozna, ale i zacznie przeganiać jako żebraka. Przejechał dłonią po ogolonej głowie i szorstkim, odrastającym zaroście; z tym nowym wyglądem, okutany w dziurawą kapotę i przygięty do ziemi reumatyzmem faktycznie nie różnił od otaczających go nędzarzy.

Tylko ciągle żywe i nie przygaszone oczy, czujnie i z uwagą rozglądające się wokół, tak inne od pustego, niewidzącego spojrzenia innych ludzi, wskazywały, że kat nie umarł za życia, jak ci, wśród których przyszło mu spędzić ostatni wieczór. A także głęboko spryty pod płaszczem miecz, warty zapewne więcej, niż wszystkie klepaki i inne zdobycze, z trudem użebrane przez noclegowiczów.

Przeistoczenie się ze ścigającego w ściganego...Uczucie niepokojące i dziwne, bardziej jednak niezwykłe Bernardowi zdało się to, z jaką łatwością zrzucił starą skórę i wpełzł w tą nową, ciasno opatulającą go jak stary płaszcz, który teraz maskował jego postać i krył twarz. Bernard miał wrażenie, jakby spod całej mieszczańskiej ogłady i wbitych na pamięć przepisów wyłazić zaczęła zła, skryta dotychczas natura, dla której ucieczka przed prawem była codziennością, a nędza, głód i ludzkie nieszczęście naturalnym otoczeniem. Jakby wszystkie te pokręcone i chore na zło ludzkie odpadki, które posyłał na śmierć na szubienicy, albo szarpał na katowskim stole, miast trafiać do piekielnych czeluści, by tam pokutować za swoje grzechy, osadzały się w jego duszy, a teraz, kiedy on sam stał się wyrzutkiem, miękkimi głosami podpowiadały mu kolejne ruchy, słowa i czyny, głębiej popychając go w lepki i cuchnący mrok.

Nie żałował, bynajmniej. Zaciął się w sobie, zatłukł wyrzuty i tęsknoty z zadziwiającą łatwością, i wyznaczył sobie nowy cel, jasny i czysty, który miał go odtąd prowadzić: znaleźć wiedźmę...Nenę...druidkę...znaleźć i wydusić z niej prawdę i tylko prawdę. Zrozumieć i pojąć, a potem rozstrzygnąć w umyśle wyrok: winna czy nie? I wykonać, jeśli padnie na jedną stronę. Prawo musiało być przestrzegane, nawet jeśli pozostał mu wierny tylko on.

Nasamprzód jednak trzeba było chwycić jakiś ślad.

O Szramę nie myślał nawet pytać; za szczwany to był lis, by nie zadbał o swoje dokładne zniknięcie. Od domu do domu łazić i go wypatrywać...łacno na siebie uwagę zwróci i spłoszy ptaszka. Ale katowskie doświadczenie podpowiedziało mu rozwiązanie: nawet jak szef jakieś szajki twardym był sukinsynem, jego pomocnicy pękali zwykle szybciej. A przecież pobliźniony miał małego pomagiera...

Po pół godzinie błądzenia między walącymi się domostwami Bernard natknął się na grupkę bosych dzieciaków taplających się w błocie przed jedną z chałup. Przystanął chwilę i przyglądał się im, gdy dojrzał wśród nich znajomą twarz urwisa, który dzień wcześniej szukał z takim zapamiętaniem złotej monety rzuconej przez człowieka z blizną.

Kat chwilę przyglądał się bawiącej się dzieciarni spod kaptura, skupiając uwagę na chłopaczku, którego zapamiętał z poprzedniego dnia, jako tego, który pomógł w ucieczce Nenie i Szramie. W końcu odkaszlnął, i wskazał palcem łobuza.
- Hej, dzieciaku! - zawołał, obracając w palcach drugiej dłoni monetę - Chcesz może zarobić jakiś grosz, co? - pozwolił, by srebro błysnęło na słońcu i schował dłoń pod płaszcz. Chłopak wstał. Wytarł brudne ręce w ubranie. Zrobił dwa kroki w kierunku mężczyzny i patrząc spod oka na nieznajomego odpowiedział łobuzersko.
- Bo co? Bo co miałbym zrobić?
Widać, że nieufność walczyła w nim z chciwością. Oczy błyszczały mu niczym ślepia głodnego wilka. Dwóch rówieśników, równie obdartych jak on też oderwało się od zabawy i stanąwszy za kolegą patrzyli zaciekawieni na rozwój sytuacji.

No tak. Za dużo ciekawskich oczu, żeby Bernard mógł przydusić szczeniaka bez świadków, jak początkowo planował. Pozostawało liczyć na chciwość i obrotność miejskiego szczura. Kat nie wątpił, że Szrama przekupstwem czy groźbą przekonał szczona do milczenia na swój temat; postanowił więc spróbować z innej strony.
- Bystry z ciebie z chłopak - zagaił - I pewnie sporo widzisz rzeczy, co to innym umykają…Szukam takiej jednej panienki - postarał się w miarę dokładnie opisać Nenę na podstawie tego, co pamiętał - Podobno szlaja się ostatnio z pobliźnionym gościem...Wiesz coś może o tym? - wbił wzrok w gówniarza, kładąc jednocześnie dłoń na sakiewce. Ten gest najwyraźniej przyciągnął uwagę dzieciaka.
- A może widziałem tą panienkę, a co?
- Eh, wy dzieciaki… - kat z głębokim westchnieniem pokręcił głową - Ledwo oczu spuścisz, a już krew gorąca da o sobie znać...i głupoty zaraz zacznie wyczyniać młodość durna! - nadał swojej twarzy zasmucony i troskliwy wyraz - Ot, córcia jedynaczka, wychuchana, zda się że wychowana też niezgorzej...a w złe towarzystwo popadła, ledwo się człek odwrócił. Tedy stary ojciec chyba się może martwić, co u dziecka się dzieje, prawda? Szczególnie, że ludzie na języki dziewczynę wzięli i takie rzeczy gadają, że bogowie uchowajcie…- zrobił szybko gest odganiający zło - A podobnież tu ostatnio bywała, więc jej szukam, coby nic gorszego jej nie spotkało…
- Coś jakby mi się przypomina - rzekł malec wymownie patrząc na sakiewkę - Tylko jakoś przypomnieć sobie nie mogę.

Bernard nieco się zżymał, mając w perspektywnie wydanie kolejnych pieniędzy, których przecież nie miał za dużo. Cóż, na dobre serce w tych ciężkich czasach nie bardzo mozna było liczyć, a wiedźmę znaleźć trzeba. Wygrzebał z sakwy kilka małych, miedzianych monetek i położył je na otwartej dłoni. Nie wyciągnął jej jednak jeszcze do chłopca.
- Może to z głodu, dzieciaku? - uśmiechnął się łagodnie - Kupisz coś sobie, to pamięć wróci pewno...No! - zachęcił chłopca - Co mi więc powiesz ciekawego…?
- Może być z głodu, może - odparł ów, wpatrując się w monety leżące na dłoni - Widziałem ją z pewnym mężczyzną. Tylko jak on wyglądał? Tego teraz pomnieć nie mogę...
- Ależ ja doskonale wiem, jak wyglądał! - huknął kat, możliwie jak najgniewniej - Uwiódł mi córeczkę kochaną, drań, łobuz, kurewnik jeden zasrany, grasant, kundel zawszony, grób pobielany, obszczymur zafajdany, jebaka i śmierdziel!! - aż się zatchnął po tym potoku przekleństw, obficie czerpanych z tego, co sam o sobie nieraz usłyszał. Wyciągnął dłoń i przechylił zaciśniętą pięść nad dłoń chłopaka, ale palców jeszcze nie rozchylił - Gdzie polazł, gadajże! On mi tam dziecko tera bałamuci, a wy mnie zwodzicie i niepamięcią się zasłaniacie. Nie macie litości ni współczucia dla starego…- tym razem nadał swojemu głosowi żałosny ton - A jakby tak ojciec wasz własny was szukał, i martwił się o was…? - zakończył dramatycznym pytaniem.
Chłopak na nagły wybuch mężczyzny cofnął się nieco. Lecz dłoń, która chowała monety kusiła go.
- Ile dacie jak wam powiem gdzie go szukać?
- Miedzianą...tyle mam - Bernard przymrużył oczy i potrząsnął zachęcająco dłonią - I drugą, jak mnie tam zaprowadzisz, albo coś mi o nim powiesz. Uczciwe monety, choć z niedoli wzięte...ale czego się nie robi dla pociechy - westchnął głęboko.

Smarkacz kalkulował coś przez chwilę.

- Chata smolarzy - rzekł w końcu wystawiając dłoń. - Mogę tam pana poprowadzić.
- Nie czekajmy więc - Bernard otworzył pięść i wysypał klepaki na dłoń chłopaka. Poprawił pas pod płaszczem, by miecz był w zasięgu dłoni i naciągnął głębiej kaptur na twarz. Monety zniknęły szybko w małej dłoni. Chłopak nie czekając długo wyszedł na trakt, którym szybko opuścili dzielnicę biedy. Po chwili skręcił w las. Kiedy mężczyzna ruszył za przewodnikiem, zapytał jeszcze:
- A do wieczora ta menda tam będzie jeszcze…? Wiesz może…?
- Nie wiem panie, nie mówił - odparł chłopak i przyspieszył tylko.

Być może właśnie szedł wprost w pułapkę. Kat widział już Szramę w działaniu, i nie wątpił na co go stać; ten nie będzie się wahał ni sekundy, jeśli miałby wrazić Bernardowi nóż pod siódme żebro. Zapewne rozsądniej byłoby poczekać do wieczora na dzikuskę; nie ufał jej w pełni, ale zawsze to dodatkowa para oczu, uszu i dłoni...Z drugiej strony odwlekanie sprawy mogło się łatwo zemścić; pobliźniony może w każdej chwili ruszyć z druidką w dalszą drogę, a wtedy szukaj wiatru w polu...

Wydłużył krok, by znaleźć się bliżej pleców chłopaczka i położył dłoń na rękojeści broni. Chłodny dotyk metalu oczyszczał myśli i dodawał pewności. Będzie, co ma być. Jak gończy pies złapał na powrót słodki zapach tropu i ruszył nim bez wahania, a nie było takiej siły, która mogła zawrócić z raz obranej ścieżki...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 08-12-2013, 22:33   #139
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Owce jęły się więc roboty i tak pracowały,
Że wilka z dna samego jamy wydostały.
Wyszedł, a zawdzięczając nierozumnej kupie,
Pojadł, pogryzł, podusił wszystkie owce głupie.


Zbudziła się nie mogąc złapać tchu.

Śmiech - głęboki, gardłowy i zaskakująco mocny - zginał jej stare ciało w pół, rwał się z pomarszczonych ust i szklił łzami czarne oko.

Tara patrzyła na nią z niepokojem ponad wygasłym paleniskiem.

- Coś dobrego się zdarzyło?

- Nie - pokręciła głową zamawiaczka, opuszczając nogi na ziemię. Od klepiska zaciągnęło wilgotnym chłodem. Zadrżała. - Śniły mi się owce i śnił mi się wilk polujący na nie.

Kobieta prychnęła, ale nie powiedziała nic. Poprawiła tylko chustę, którą przywiązała do ciała swoje najmłodsze dziecko. Półcień świtania wygładził bruzdy zmartwienia na jej twarzy, ukrył znamię znaczące jej skroń.

- Co myślisz? - zapytała Irga z lekkim stęknięciem wciągając suche już, choć sztywne od wczorajszego deszczu buty. Lewa dłoń płonęła bólem spalonej skóry.

- Śnisz dziecinne bajki, szeptunko.

Starucha rozrechotała się na nowo, ale tym razem w jej śmiechu więcej było gorzkich jak ziarna gorczycy nut. Pogroziła Tarze kościstym palcem.

- Bajki, prawda. Ale powiedz: wierzysz, że stado owiec mogłoby zabić wilka?

Żona bednarza dmuchnęła w żar, osłoniła go przed hulającym w chacie przeciągiem.

- Oczywiście, że nie.

- Dlaczego?

- Bo są owcami.
- Tara odgarnęła niecierpliwie kosmyk brązowych włosów i rzuciła Irdze to samo spojrzenie, które czasem rzucała swojej kilkuletniej córce.

- Właśnie. Bo są owcami. Bo są owcami i takie jest prawo.

Dopiero teraz zamawiaczka wstała z siennika, prostując powoli stare, zesztywniałe ciało. Westchnęła, otarła załzawione oko.

- Siadaj, dziewczyno - rzuciła szorstko. - Dość już zrobiłaś. Odpocznij. Dzieckiem się zajmij. - Machnęła ręką w kierunku śpiącego przy piersi Tary oseska.

Zakrzątnęła się po izbie. Przygotowała prostą strawę, wyrzuciła pleśniejącą, zwilgłą słomę, wymiotła mysie odchody, aż w końcu stanęła w drzwiach chaty, wsparła na trzonku miotły i zapatrzyła na miasto przed nią.

Oczywiście, że śniła dziecinną bajkę, jedną z tych, które Tara opowiadała Łasce, jedną z tych, które opowiadała sama Irga. Jedną z tych, gdzie owce były bezrozumne i głupie, a wilk przebiegły i silny. Jedną z tych w końcu, gdzie owce kończyły zawsze martwe w brzuchu przebiegłego i silnego wilka. Nieważne czy wilk przywdziewał owcze skóry, czy siedział bezbronny w głębokiej jamie. Koniec był zawsze taki sam - zgodny z naturalnym prawem. Uśmiech, który nawet teraz wyginał zwiędłe usta staruchy rodził się właśnie z tego prawa i z pierwszej myśli która przyszła do niej tuż przed obudzeniem, myśli boleśnie i zabawnie niedorzecznej: czy te bezrozumne, tchórzliwe owce mogłyby złamać prawo i pokonać wilka?

Nie, nie mogłyby.

Nie dlatego, że nie miały wystarczająco ostrych i twardych kopyt, by rozdeptać i zmiażdżyć wilcze ciało. Nie mogłyby, ponieważ nie leżało to w ich bezrozumnej, tchórzliwej naturze.

Więc czym był ten sen?
Ostrzeżeniem.
Przynagleniem do odejścia.

Czuła to przecież. Wszystko tu rozmiękało. Rozmiękała ziemia zamieniając się w grząskie błoto. Rozmiękało drewno. Rozmiękały strzechy chat. Rozmiękała sama Irga. I nawet brzozy, nawet kamienie, nawet zwinne łasice czy mądre kruki - wszystko wydane było tutaj na pastwę deszczu.

Trzeba jej więc było strząsnąć z siebie ten deszcz, tą wygodę ofiarowanej gościny, wysuszyć żarem, przepalić ogniem. I ruszyć dalej. Tym razem już w ostatnią podróż.


* * *

...na ścierwie muchy siadły
Kruki dziwce oczy zjadły...

...skrzypi lina, trzeszczy słup
Na szafocie gnije trup...


Zamurze wyśpiewywało tego dnia inną melodię. Szybszą, bardziej nerwową, niespokojną. Przy północnej studni mówiono, że do Dołów zwieziono tego ranka więcej trupów niż zwykle. Koło domu garncarza Dzieża zarzekała się, że na jednym z wozów widziała zwłoki obydwu miejskich katów. Przy bramie szeptano, że wiedźma sprowadziła z deszczem zarazę. Obuch załamywał ręce nad stanem garbionych przez niego skór. Ryży mężczyzna z twarzą poznaczoną bliznami po ospie wieszczył kłopoty ze strony straży, a dzieciaki z upodobaniem wykrzykiwały coraz to nowe wersy prostej, wgryzającej się w pamięć piosenki.

Irga słuchała, zaciskała i rozluźniała lewą dłoń, a ból przypominał jej o cenie porażki. Dziwnie jej było nie wypatrywać Źródła, dziwnie było nie wyczekiwać, nie szukać znaków i omenów. Po tak wielu miesiącach ta nowa wolność była smutna i kojąca jednocześnie. Źródło umarło na szubienicy, Źródło zgasło, wyczerpało się, zniknęło z jej życia. I nawet sen mówił to samo - Źródło nie liczyło się już, nie liczyły się kręgi na wodzie. Jeśli cokolwiek miało znaczenie to cień wilka i stado owiec, które musiały przestać być owcami. A najbardziej - zwłoki Kamienia, które - odarte z wszystkiego - mogły leżeć porzucone w Dołach.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 10-12-2013 o 12:23.
obce jest offline  
Stary 09-12-2013, 15:52   #140
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Naburmuszony bard jakby nagle sobie o czymś przypomniał.
- Cathil, co Ty w ogóle robiłaś w mieście? Wiesz przecież jak wymknąć się za mury, po co miałabyś się narażać na schwytanie przez straż miejską? Wiesz, że szukają wiedźmy, kata i dzikiej kobiety z łukiem?
- Wiem - odparła, szukając odpowiedniego miejsca na założenie sideł - Spotkałam kata za murami. Chciał dostać się do miasta. Pomogłam mu. Mamy się spotkać.
- Moment - Orin wyraźnie się przestraszył. - Z katem? Katem Neny? Tym co ją przetrzymywał w lochu, przesłuchiwał pewnie i na placu chciał ukatrupić? Cathil - bard odsunął bogobojnie od łowczyni robiąc dwa kroki w tył, gotów do ucieczki - Dobrze się czujesz?
Cathil skinęła głową i zmarszczyła nos.
- On pomógł Nenie - mruknęła i zamyśliła się, próbując ułożyć wszystko w odpowiednim porządku. Trzeba było zacząć od początku. Odchrząknęła.

- Egzekucja… Weszłam na dach jednej z kamienic. Chciałam się zemścić. Nie miałam nadziei na uratowanie Neny, ale mogłam zabić tego, który był odpowiedzialny. I wtedy… wtedy pojawił się mężczyzna z blizną, prosto z mojego snu - zamilkła na chwilę by poprawić linkę, zarzuconą do wody - Powiedział mi co mam zrobić, żeby uratować Nenę. Zabiłam więc grubasa. W zamieszaniu dołączyłam do was, ale widziałam, jak kat prowadzi Nenę. Był z nimi człowiek z blizną, więc pomyślałam, że Nena jest bezpieczna.
Łowczyni westchnęła i przymknęła oczy, oddychając chłodnym powietrzem poranka. Orin natomiast wzdrygnął się na myśl, że mógłby być zmuszony do zabicia kogokolwiek w celu ratowania przyjaciół. Wzmianka o mężczyźnie ze snów łowczyni też była wielce niepokojąca, lecz sam Orin całkiem niedawno doświadczał podobnych, dziwnych wizji. Chyba nic nie mogło go więcej zdziwić dlatego w milczeniu słuchał Cathil wpatrując się w nią uważnie.
- Potem spotkałam kata i rozmawialiśmy - kontynuowała swą opowieść - Nie jest taki zły, tylko trochę za dużo myśli i to mu miesza w głowie. Razem z nim znajdziemy Nenę, albo nie - wzruszyła ramionami - Ważne, że żyje.
Orin zamyślił się na dłuższą chwilę pozwalając Cathil pracować. Ważne, że żyje - zdanie to obijało się echem od ścian jego czaszki.
- Mam tylko nadzieję, że nie pakujemy się w jeszcze większy bigos - ku swojemu zdziwieniu użył liczby mnogiej, mimo że on sam nikogo nie zamordował. Zmienił temat chcąc otrząsnąć się z refleksji - A masz jakieś wieści o naszych niedawnych prześladowcach? No, sama wiesz o kim.
- Nie - burknęła, obserwując wodę i oceniając, czy znajdzie się w niej coś do jedzenia.
- Dobrze, że Nena zdążyła ukryć się za miastem. Teraz właśnie do niej idziemy, prawda?
Cathil podniosła wzrok na niziołka.
- Nena uciekła z człowiekiem z blizną - wróciła do wypatrywania ryb - Spotkamy się z katem i razem z nim spróbujemy ich odnaleźć.
Milczała dłuższą chwilę podczas gdy umysł Orina analizował i składał do kupy nowe informacje. Po twarzy niziołka można było wnioskować, że są raczej ciężkostrawne ale chyba w końcu zaczynał wszystko rozumieć.
- Co się stało z Kesą? - zapytała cicho, prawie niedosłyszalnie.
- Kesie nic nie grozi. Przede wszystkim to nikt jej nie ściga - Orin klapnął na głaz chcąc ściągnąć onuce, lecz po chwili wahania od razu wsadził stopy do strumienia. - Dogadała się z jakąś szychą w mieście. Mówiła, że zostanie tam jeszcze parę dni. Mam nadzieję, że jeszcze ją spotkamy. Wiesz, jakoś coraz bardziej doceniam towarzystwo medyków. Przydałoby mi się teraz coś na obtarte stopy i zszargane nerwy...
Cathil podrapała się po głowie, przywiązała linkę do prosnącego tuż przy brzegu krzaka i bez słowa ruszyła wgłąb otaczającego ich lasu. Szybko znalazła ziele, którego szukała i odpowiednią ilość miękkiego mchu. Gdy wróciła, Orin już rozchlapywał zimną wodę. Łowczyni wyłożyła mech by wysechł i zajęła się rozgniataniem ziela między dwoma kamieniami.
- Eeee… Ja raczej nie jadam mchu - rzekł bez przekonania bard.
Cathil podniosła zaskoczone spojrzenie na kurdupla. Widzac z jaką powagą mówi, parsknęła śmiechem i kręcąc głową wróciła do swego zajęcia.
- To do butów. Jak dużo chodzisz, to mech jest ci najlepszym przyjacielem.
Noc minęła w mgnieniu oka. Orin już dawno tak dobrze się nie wyspał. Przeszkadzało mu co prawda nadal trącące uryną ubranie, ale po jego porządnym wypraniu nie było już tak źle. Na dzień następny, w końcu pierwszy raz od... sam nie pamiętał od kiedy, miał czas, chęć i energię do działania. Komponował, grał na lutni, żartował i uczył się czego mógł od Cathil na temat przetrwania w dziczy, chociaż czuł, że tylko robi z siebie pośmiewisko. Ale to dobrze, dawno się tak beztrosko nie śmialiśmy - pomyślał.

Nie trwało to niestety zbyt długo...
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 09-12-2013 o 19:53.
aveArivald jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172