Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2013, 02:42   #217
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Jean Battiste Le Courbeu


Za oknem konaty przeznaczonej dla Jeana roztaczał się niesamowity widok.




Stojąca na balkonie Dennise uśmiechnęła się lekko, wspierając się na balustradzie i wodząc wzrokiem po otaczających pałac drzewach. Równie dobrze mógł być to las, który wielki temu wdarł się w głąb elfickiego miasta, ale równie prawdopodobnie mógł być to najzwyklejszy w świecie park który, jak na elfie standardy przystało, niczym od lasu się nie różnił.

Kapłanka obróciła się na pięcie i uniosła brew.

-Dali ci chociaż pokój z widoczkiem…

-Ta?-
zajęty lustrowaniem pokoju Jean niezbyt zarejestrował wypowiedziane przez kobietę słowa.- To wspaniale…

-Chcę podwyżki.

-Dobrze, cieszę się…
- mruknął, badając płaskorzeźby na ścianach dookoła łóżka w czasie gdy Jasiek i Seravine sprawdzali podłogę oraz wszelkie sprzęty znajdujące się w komnacie.

Dennise uśmiechnęła się lekko.

-Masz ptaszka jak ważka.

-Tak, tak, wspania…-
Le Courbeu zmarszczył brwi i powoli zamknął szkatułę, którą wcześniej otworzył jakby spodziewając się w środku jadowitego węża.- Co powiedziałaś?

Gnomka przewróciła oczami, westchnęła i płynnie przeszła na swój rodowity język, siadając jednocześnie na balkonowym fotelu.

-Spodziewasz się, że będą chcieli cię otruć zaraz po przyjeździe?- zapytała spokojnie, co z powodu specyfiki gnomiego narzecza zabrzmiało jak seria szybko wyrzuconych z siebie sylab połączona losowymi samogłoskami.

Szpieg bezradnie wzruszył ramionami.

-Ivette powiedziała, że taka nagła zmiana władzy nie może oznaczać dla nas nic dobrego.- odparł, ściągając z głowy kapelusz i zabierając się za rozsupływanie butów. W jego ustach gnomi brzmiał jak tasiemiec umlautów.- Z resztą nie trucizny się spodziewam, ale podsłuchów.

Kapłanka z pewną irytacją rozmasowała brew.

-Spodziewasz się że znają tu gnomi?

Jean parsknął, siadając na łóżku i zrzucając ciężkie obuwie.

-Jest dobrze kiedy jakiś drzewojeb z łaski swojej nauczył się wspólnego. Znajomość A’louskiego jest podobno u nich przejawem niebezpiecznego kosmopolityzmu a gnomi, krasnoludzki i, nie daj Olidmammaro, orkowy to dla nich czarna magia…

Słowo „ork” po gnomiemu było synonimem słowa „idiota”.

Mimo to Dennise nie wydawała się szczególnie uspokojona.

-I tak nas pewnie podsłuchują…

-To mamy jak w banku.

-A nasze kwatery? W sensie nas, jako twojej świty?


Jean wzruszył ramionami, przymierzając się do zdjęcia spodni. Opanował się jednak, biorąc pod uwagę że nie był sam w pokoju. Nacząco spojrzał na Dennise, która wydawała się w ogóle nie przejmować tym że jej pracodawca chce się umyć i wykąpać.

Zaklinacz westchnął.

-Sprawdzone. I nawet nieszczególnie kryli się z faktem że wywietrzniki pod sufitem mają takie echo, że to co ktoś mówi w środku słychać na drugim końcu rury, choćby i ona była na drugim krańcu pałacu…

-Acha…-
gnomka pokiwała głową i zeskoczyła z fotela.- No dobra, idę już stąd. Od kiedy stałeś się taki skromny, co?

-Za pokazy się płaci
.- odciął się Jean, rozpinając koszulę.

Zamarł, kiedy tuż obok jego nogi przemknęło coś czarnego i zniknęło pod łóżkiem.

-Em… Sargas?

Jakby w charakterze odpowiedzi, leżący w wezgłowie łóżka kocur przewrócił się na bok, mrucząc z zadowolenia nad jakością jedwabnych poduszek wstępnie przeznaczonych dla jego pana. Sam gnom natomiast szybko sięgnął po leżący na łóżku rapier i ostrożnie zajrzał pod łóżku, tylko po to by odkryć tam niemal kpiącą z niego pustkę.

Następnie podskoczył, kiedy za jego plecami rozległ się tupot łap który ucichł za sięgającym ziemi gobelinem.

-Chennet!

Dwie sekundy później drzwi od komnaty gnoma otworzyły się z hukiem kiedy Ogar wpadł do środka z dwoma pistoletami w rękach. W ślad za nim wparowali Bertrand i Claviss.

-Co jest szefie?- szczeknęła nerwowo niziołka, podskakując lekko na czubkach palcu i mocno zaciskając dłonie na rękojeściach swoich długich noży.- Już jest bajzel?

-Nie jestem pewien…-
odparł Jean, szpicem szpady odsuwając falujący jeszcze gobelin.

W miejscu gdzie chwilę wcześniej było wyraźne wybrzuszenie nie było już nic.

W progu pojawiła się zaalarmowana zbiegowiskiem Seravinne.

-Co żeś znowu napsocił?- zapytała rzeczowo, rozglądając się po komnacie nieoficjalnego kochanka.

Gnom nerwowo przełknął ślinę.

-Dałbym głowę że coś tu było…

-Ale co?

-No nie wiem!
- z irytacją machnął dłonią w stronę łoża.- Najpierw wlazło mi pod łóżko, a kiedy tam sprawdzałem, przebiegło mi za plecami…

-A Sargas?

-Co Sargas?
- Jean zmarszczył brwi, na co złodziejka wymownie spojrzała na kocura.

-Nie nie zareagował, ni nic?

-Gdzie tam! Obżarł się i śpi, pchlarz bezużyteczny…

-A nie brałeś pod uwagę że coś ci się mogło przewidzieć, szefie… ?-
zapytał ostrożnie Chennet, opuszczając oba pistolety ale nie chowając ich jeszcze do kabur.- Wiesz, emocje, ciężka podróż, incydenty na drodze… Z resztą to twoja pierwsza tak ważna wyprawa… dyplomatyczna.

Dodał szybko pod znaczącym spojrzeniem swojego tymczasowego zwierzchnika.

Le Courbeu chciał się kłócić, opieprzyć ochroniarza za wmawianie mu jakiś głupot i ogółem za brak szacunku do jego szacownej osoby. Równie mocno miał ochotę zrugać Seravinne za jej bezczelne przytyki oraz Claviss za to cholerne steopowanie po jego połodze.

Tak jednak nie uczynił.

Zamiast tego westchnął, schował szpadę do pochwy i rzucił ją na łóżko. Ciut poirytowanym wzrokiem przebiegł po twarzach gości swojego pokoju.

-No dobra…- mruknął, nie chcąc dzielić się przypuszczeniem, że równie dobrze ktoś igra z nim za pomocą iluzji.- Może i macie rację, mogę być ciutkę zmęczony… A teraz z łaski swojej wyjdźcie, bo chcę się umyć. No chyba że panny aż tak bardzo chcą mi pomóc w kąpieli… Em… Halo?! Słucha mnie ktoś?!

Seravinne, która wraz z resztą wpatrywała się w jakiś punkt nad ramieniem gnoma, uśmiechnęła się niepewnie.

-Cóż… Zwracam ci honor, nie jesteś przemęczony…

-C… Co?-
Jean zawirował, obracając się na pięcie.

Bo na szafce za jego plecami siedział kot.

A dokładniej czarna, gładka kotka. I pomimo sporych doświadczeń z tą rasą, Le Courbeu zamarł, po raz pierwszy widząc takiego cudaka. Nawet Sargas wydawał się zwykły i bury wobec kocicy która jakimś sposobem zinfiltrowała komnatę gnoma.

Wyglądała jak kot z mokrych snów Panny G.




Chal-Chennet odchrząknął.

-Może oni tu w ten sposób dostarczają zaproszenia, czy coś… ?

Nim ktokolwiek mu odpowiedział, na korytarzu rozległy się kroki. Ivette, nadal w swojej przepisowej sukni i Błaszyku, stanęła w progu sypialni gnoma, trzymając w ręku drapowaną kopertę.

-Jean, mamy oficjalne zaproszenie na kolację z…- zamarła i uśmiechnęła się lekko, widząc powód ciszy w całym pomieszczeniu.- O… Kotek.

-Uwaga, ostrożnie
.- Ogar szybko zagrodził jej drogę do zwierzęcia.- On ma broń.

Samo zwierze zaś z pewnym znudzeniem spojrzało na zbiegowisko i zaczęło lizać się po łapie.


Petru


Ceth z pewną irytacją odgarnął gałąź ze swojej drogi, starając się dotrzymać kroku pędzącemu przez zarośla Petru. Prawda, tropiciel nie biegł tak bezpośrednio, ale tempo, jakie narzucił całemu pochodowi dawno już opuściło rejony „szybkiego marszu” i zbliżało się do „biegnę, mimo że o tym nie wiem”.

Klnąc cicho, przeskoczył ponad sporą sadzawką i trącił mieszańca w ramię.

Tropiciel westchnął.

-Czego znowu nie rozumiesz… ?

-Całości
!- szczeknął druid, rozglądając się po okolicy w poszukiwaniu drzewnych olbrzymów.- Najpierw wpadasz do obozu, mówiąc o jakiejś zielonoskórej pannicy, wyciągasz nas stamtąd bo w istocie obozowaliśmy na żywiołku o którym to ona dobrze wiedziała a teraz prowadzisz nas do niej… dlaczego? Dlaczego, do cholery, idziemy do kogoś kto wstępnie planował nam los pokarmu dla sterty ożywionej ziemi? I moglibyśmy zwolnić? Zaraz mi coś w krzyżu strzeli!

Peloryta przewrócił oczami, nie zwracając uwagi na utyskiwania starca.

-Gdyby była dla nas faktycznym zagrożeniem, ja i Aust mielibyśmy teraz konsystencję mielonego mięsa. Zamiast tego jej pupile nie zgnietli nas a ona sama wysłała nas żebyśmy uniknęłi masakry z żywiołakiem… Z resztą, na Ojca Światła, przecież to istota zrodzona z natury. Na własne oczy widziałem!

-Nie myśl, że wszyscy którzy czczą naturę muszą być osobami z którymi chcesz mieć kontakt...-
burknął starzec, wchodząc pod górkę, ku skupisku drzew gdzie Petru ostatni raz spotkał dziwną kobietę.- Są druidzi, którzy najchętniej widzieliby cały świat z ludźmi wyrżniętymi w pień… Są klany leśnych elfów zabijający, dlatego że instynkt im tak podpowiadał… Są

-Są też zatwardziali głupcy, którzy zawsze uważają że mają rację!

Petru sapnął i odwrócił się na pięcie, kiedy Elia dosłownie wyłoniła się z pnia pobliskiego drzewa. Rulf charknął a w jego dłoniach w niemal magiczny sposób pojawiły się topory a M’koll bezwiednie uniósł łuk, mierząc w kierunku kobiety.

Tylko Wicher wydawał się niezainteresowany pojawieniem dziewczyny.

Lu’ccia uniosła brwi.

-Jak pani to zrobiła… ?

-Nie interesuj się, smarku.-
ucięła szybko Elia, a jej wzrok na chwilę zatrzymał się na dziewczynie.- Hmm… To z twojego powodu całe to zamieszanie, co?

-Em… Przepraszam?

-To ty nic nie wiesz… Może i dobrze. Mniejsza. I tak niedługo was tu nie będzie.
- spojrzeniem przebiegła po reszcie grupy.- Jeden druid, dwóch ludzi z krainy gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby mieszka i troje zza gór, z ziem od Naz’Raghul różniących się tylko znacznie bardziej upartymi mieszkańcami…

Uśmiechnęła się lekko, kiedy Wicher omiotał oddechem jej włosy.

-Tylko ten tutaj wydaje się normalny…- mruknęła, wodząc dłonią po upstrzonym rogowymi wypustkami łbie wilka.

Ceth zaś przewrócił oczami, wspierając się o swoim kosturze.

-Driada…

-Sam jesteś driada, stary cepie.-
odcięła się dziewczyny, gniewnie mrużąc oczy.- I lepiej mnie tak nie nazywaj, jeśli nie chcesz skończyć z mchem w uszach, starcze…

-Grozisz mi, córko lasu?

-Grożę ci, proszę… Czekaj… Co…? CÓRKO LASU?!


Petru o mały włos nie podskoczył, słysząc raptowną zmianę w głosie niewiasty.

Rulf i M’koll, którzy zdążyli opuścić broń, znów jej dobyli, mierząc w stronę śmiejącej się histerycznie kobiety. Obaj, cofając się powoli, spojrzęli w stronę Cetha.

-Co żeś jej powiedział… ?

-Co… ?-
druid wydawał się równie zaskoczony co reszta towarzyszy.- Ja… Ja nic jej nie powiedziałem…

-Opuśccie broń.


Rulf obrócił się i rzucił okiem na stojącego dalej Austa.

-Co? A co jeśli jej odbije?

-To że jej odbije jest tylko możliwe. A to że jeśli nie opuścicie broni to dostaniecie po łbie jest bardzo prawdopodobne…


M’koll zmarszczył brwi.

-Ale jak to… ?

Obaj, Skuldyjczyk i Peloryta, zamarli kiedy coś z bardzo dużą irytacją prychnęło im na głowy, mierzwiąc włosy na głowie tropiciela oraz prawie zrywając skórzany kapelusz z głowy brodacza.

Obaj, Skuldyjczyk i Peloryta, bardzo powoli opuścili broń.

Elia zaś przestała się śmiać, otarła z policzka łzę rozbawienia i z pewnym politowaniem spojrzała na Cetha, Petru i ich zaskoczonych towarzyszy.

-Biedny, naiwny staruszku…- westchnęła, wchodząc pomiędzy nich i skinieniem głowy nakazując podążenie jej śladem. Mieszaniec spojrzał na starego druida, na co ten wzruszył bezradnie ramionami i ruszył za setnie ubawioną niewiastą.

Dziewczyna zaś mówiła dalej.

-Dla was, druidów, wszystko pochodzi z natury, od natury lub jest jej pochodnym. Wierzycie że natura jest wszechwiedząca, dąży do równowagi i że sama w sobie radziłaby sobie znacznie lepiej gdyby na ziemiach tego świata nigdy nie pojawiła się cywilizacja…

-No tak.-
Ceth gniewnie nastroszył brodę.- Przecież w naturze występują…

-Uważacie, że świadectwem mądrości natury są enty, pasterze drzew, którzy strzegą lasów i dbają o swoich drzewnych przyjaciół. Uważacie że nimfy, driady, leśne ogniki oraz wszelkie magiczne stworzenia związane z lasami i naturą ukazują samoświadomość natury…


Tym razem to Aust zmarszczył brwi, łypiąc to na plecy dziewczyny, to na ciut zakłopotanego druida.

-A niby tak nie jest… ?

Elia pokręciła głową.

-Prości, prości ludzie…

-Jestem półelfem…

-Tym gorzej! Elfy są jeszcze gorsze od wszystkich druidów razem wziętych!-
warknęła dziewczyna, potrząsając głową.- Zarozumiali ignoranci uważający siebie za dzieci lasu, stawiający się na równi z entami i nimfami, wielbiących je niczym awatary przyrody…

-A co?-
Ceth w końcu znalazł język w gębie.- Chcesz mi powiedzieć że tak majestatyczne twory natury nie zasługują na szacunek…

Dziewczyna przystanęła na chwilę, zerkając nań ponad ramieniem.

-A nie brałeś pod uwagę że ktoś najzwyczajniej stworzył nimfy, driady i enty? Nie brałeś pod uwagę że natura to jeden wielki chaos sprzecznych tworów, wymagający opieki nad nim jak na małym, pieprzonym dzieckiem?

Za równo Aust jak i Petru zamarli, otwierając lekko usta.

Elia zaś westchnęła i ruszyła dalej.

-Chodźcie, jeszcze kawałek drogi przed nami. Jeśli już musicie mleć ozorami, to lepiej zrobić to w bezpiecznym miejscu… Z resztą miejscowi zaczynają się wami interesować, a to zwykle nie wróży nic dobrego…

Rulf parsknął, zerkając na kroczącego obok olbrzyma.

-Mi tam wyglądają na całkiem oswojonych…

-Nie o nich mówię, głupku.


Petru zaś gwałtownie obrócił się, kiedy stojące obok, powyginane drzewo poruszyło się i zawirowało, by następnie odbiec lekkim krokiem. Aust zaś krzyknął i odskoczył od pozornie niegroźnego krzewu gdy ten wyciągnął dłoń i musnął jego policzek.

M’koll odruchowo chwycił za broń.

-Co tu się dzieje, do jasnej cholery?!

Nim ktokolwiek mu odpowiedział, kolejne młode drzewo powstało, tanecznym krokiem zbliżyło się do grupy i w ostatniej chwili umknęło do tyłu. Petru bezwiednie rozszerzył oczy kiedy pomiędzy liśćmi mignęła mu uśmiechnięta, kobieca buzia.




Elia westchnęła tylko.

-Głupie siksy…


Tsuki


Dwie brudne, ciut okopcone postaci wyłoniły się z wody kilkadziesiąt metrów od eksplozji zbierającej swoje żniwo na statkach zacumowanych niedaleko Czarnego Doku. Niższa z postaci zaklęła cicho, złapała swojego więźnia za kark i wyciągnęła na brzeg, próbując jednocześnie nie myśleć o stanie swojego pancerza, ubrań i włosów.

Mazgus jęknął kiedy niedelikatnie został ciśnięty na kamienne schody prowadzące do dzielnicy nabrzeżnej.

-Ał… Delikatniej…

-Morda
.- rzuciła krótko samurajka, łapiąc dech i rozglądając się po powierzchni brudnej wody.

-Więzień czy nie, nie powinnaś mnie tak poniewierać! Większość czasu spędziłem pod wodą a z powietrzem miałem tyle kontaktu co sobie o mnie przypomniałaś!

Cichy wizg ostrza tnącego powietrze sprawił że zabójca zamarł gdy czubek miecza zatrzymał się cal od jego nosa.

-Której części zwrotu „morda” nie rozumiesz?- wycedziła przez zęby elfka, nadal w oczekiwaniu patrząc na morską toń.

Farnese spojrzał w tym samym kierunku, uniósł brwi a następnie uśmiechnął się lekko.

-A… Twój koleżka… Nie masz już co na niego czekać…

-Zamknij się.

-Mądrala wskoczył do wody obwieszony metalowymi płytami.

-Powiedziałam żebys się zamknął…

-Równie dobrze można było przypiąć mu łańcuch i użyć jako kotwicy… ARGH!


Elfka cofnęła się o krok i strzepnęła krew z ostrza, ignorując jęki bólu i przekleństwa ze strony swojego więźnia. Sam Mazgus zaś dociskał dłoń do boku głowy, próbując zrobić coś z krwią cieknącą mu między palcami.

-Moje ucho!

-Mogłam odciąc ci coś co w pierdlu i tak nie będzie ci potrzebne…

-Ty mała, wredna su…

-Uważałbym na słowa.


Tsuki odwróciła się na pięcie i uśmiechnęła z ulgą, by w kilka sekund przywołać na twarz wyćwiczony przez lata wyraz absolutnego spokoju, żeby nie powiedzieć, znudzenia.

Heishiro natomiast potrząsnął głową jak pies i prychnął.

-Chwilę to trwało…- zauważyła elfka, na co jej przyboczny uniósł w górę palec, prosząc o chwilę ciszy.

Następnie zgiął się w pół i nie tyle zwymiotował, co zwrócił kilka litrów wody zalewających mu płuca.

-O przodkowie…- sapnął umęczony mężczyzna.

Farnese z umiarkowanym zainteresowaniem rzucił okiem na powstałą kałużę.

-Cholera, to powinno się tak świecić… ?

-Zamknij mordę…

-Ja tam chyba widzę kryl!

-Naprawdę aż tak ci śpieszno do dziury w drugim uchu?


Zabójca uniósł dłonie w geście poddania i uśmiechnął się przymilnie.

-Już nic nie mówię.- zapewnił, wykonując dookoła ust gest zamykania kłódki i wyrzucania klucza.

Heishiro westchnął ciężko.

-Nie dziwie się że przy brzegu nie ma ryb…- mruknął, otwierając dłoń i pokazując pustą buteleczkę po eliksirze.- Oddychanie tym gównem przypomina zaciąganie się smrodem z wychodka… I to tak głęboko…

Tsuki skrzywiła się, pochodząc do Mazgusa i stawiając go na równe nogi.

-Bez szczegółów proszę…

-Wybacz pani.

-I ja też. Wiecie, jaki ja mam wrażliwy żołądek?!


Ułamek sekundy później zabójca wrzasnął z bólu i zgiął się w pół kiedy samuraj niby przypadkiem pociągnął jego łańcuch do góry.

-AJ! BRUTANOLŚĆ INKWIZYCJI! BRUTALNOŚĆ INKWIZYCJI!

Mając w perspektywie tylko swoje buty i mokre kamienie murowanego nabrzeża nie dostrzegł grupy gwardzistów świątynnych, na których czele stał wąsaty sierżant w poplamionej krwią tunice oraz Laurie, która z ulgą uśmiechnęła się na widok przyjaciółki i tylko kątem oka rzuciła na pożar, którym już zajęli się ochotnicy uzbrojeni w wiadra.

Kapłanka przewróciła oczami.

-Coś czuję że to na mnie spadnie pisanie raportu za to wszystko… ?

-Najpiewniej.-
rzuciła Tsuki, wypychając więźnie na górę, po schodach.- Ale to potem… Teraz muszę się umyć…

-Oj…

-Laurie?

-Tak?

-Czemu każdy port w tym pieprzonym kraju ma dookoła wodę o konsystencji zupy?



***


Stojąca w progu łazienki elfka zmarła, unosząc brew.

-Cóż… Łał…

Stojąca za jej plecami towarzyszka uśmiechnęła się tylko.

-Może to nie twoje lokum, ale też nieźle, co?

Tsuki ostrożnie skinęła głową, zdjęła z siebie szlafrok w który ubrała się zaraz po zrzuceniu brudnych ciuchów i powoli weszła do małego, wyciemnionego pomieszczenia oświetlonego tylko i wyłącznie blaskiem świec.

Szczęśliwie, Wielebna nie okazała się szczególnie nastawiona na wysłuchiwanie opowieści z ust elfki.

Na widok pojmanego zabójcy, zakutego na wszelki wypadke w kilka łańcuchów oraz obrożę, uśmiechnęła się tylko lekko, poleciła zaprowadzić Inkwizytor Tsuki do przygotowanych dlań komnat i natychmiast uszykować jej kąpiel.

Cóż, efekt był co najmniej zadowalający.




Elfka westchnęła cicho, wysunęła stopy z klapków i ostrożnie zanużyła się w wodzie, niemal czując jak warstwy brudu odchodzą od jej ciała.

Leciutko uśmiechnęła się na widok wchodzącej za nią towarzyszki.

-Dołączysz się?

-Nie dzisiaj.-
Laurie puściła kochance oko.- Najwyżej umyję ci plecy…

-Milutko.

-…i wypytam co tam się do jasnej cholery stało.


Błogość, która rozlała się po umyśle wojowniczki wobec perspektywy kąpieli zniknęła jak ręką odjął, zastąpiona wizją szczegółowych i męczących pytań padających z ślicznych ust jej przybocznej.

-No dobra…- westchnęła.- Od czego mam zacząć?

-Może od tego, czemu Heishiro oddał pod drzwiami świątyni kilka litrów wody?

-Oj tam, oj tam…

-Tsuki, w tym pływał kryl…



Buttal


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=05XBQv0dUkA[/MEDIA]


Topór z głośnym chrzęstem rozłupał bark, połapał żebra a następnie wgrył się w serce i płuca zaskoczonego tym faktem orka. Stwór wydał z siebie dźwięk podobny do beknięcie, spojrzał na silną dłoń trzymającą oręż by finalnie ciężko opaść na plecy.

Kiedy jego stygnące truchło uderzyło o twardą skałę, z głębi paszczy bryzgnęła czarna posoka.

Buttal sapnął i wyrwał topór z zielonego cielska.

-Dobra nasza!- ryknął Torrga, przejeżdżając obok i silnym pociągnięciem za wodze zmuszając swojego dzika do zatrzymania się.- Orkowie nie żyją! Kopuły też nie ma!

Ekscytacja która trawiła go w czasie bitwy wciąż trwała, przez co brodaty wojownik nie zwrócił nawet uwagi na piorun, który spopielił małą sosnę rosnącą na zboczu kilkanaście metrów dalej.

Buttal z resztą też tego nie dostrzegł.

-Straty?

-Kilku naszych nie wróci. Kilku już za bardzo nie powalczy…


Kurier skinął głową.

-Szaman nie żyje, co nie zmienai faktu że miejsce rytuału nadal się tu znajduje… Musimy je zniszczyć.

-Czym?-
Floin, który w czasie bitwy bardziej skupiał się na leczeniu towarzyszy niż na faktycznej walce, zbliżył się do Resnika, prowadząc za wodze dwa dziki.- Kilofami? Młotami? To draństwo jest szerokie na kilkanaście metrów, wykute w kamieniu!

Buttal zamyślił się, przyjmując lejce swojego wierzchowca.

-Umiesz tworzyć magiczne światło… ?

Kapłan z niesmakiem zmarszczył nos.

-Toć to kuglarskie sztuczki!

-Umiesz, czy nie?-
zniecierpliwił się kurier, wodząc wzrokiem po burzy wirującej niczym cyklon ponad wzgórzem.

-Tak, umiem… Od bieli po pieprzony róż!

-Stwórz kilka takich świetlików, niech się tutaj unoszą. Miejmy nadzieję że artyleria załapie co i jak…

-No dobrze, niech ci będzie…-
Kamol przewrócił oczami, wyjął zza pasa mały symbol Moradina i zaczął inkantację.

Torrga, który stał na brzegu wzgórza i obserwował przebieg bitwy odwrócił się i uśmiechnął niepewnie do kompanów.

-Chłopaki…

-Co jest?-
burknął Floin posyłając w powietrze jeden czerwony świetlik za drugim.

-Lepiej się stąd zbierajmy…

-Co? Dlaczemu?-
Buttal pytająco uniósł brwi.

-Dlatemu?- wojownik chwycił swojego nieformalnego pracodawcę za ramię i przeciągnął go na skraj wzgórza.




Zielona fala zbitych ciał, pancerzy i broni zbierała się u stóp skalnego czubu, przybierając na sile z każdą sekundą.

Resnik przełknął ślinę.

-Odwrót…

-Co?

-ODWRÓT!-
ryknął krasnolud, popychając towarzysza w stronę jego dzika i samemu rzucając się w stronę własnego wierzchowca.- Wszyscy na siodła! Uważać na rannych! Zabitych zostawcie!

Młody kurier rozejrzał się w siodle gdy jego dzik nerwowo obrócił się dookoła własnej osi.

-Floin!- ryknął, na co stary kapłan pokiwał głową stojąc pod chmurą czerwonych świetlików.

-Chwila, już kończę…

-Nie ma na to czasu! Jazda! Mniejsza o krąg, trzeba się stąd wynosić!

-Momencik…

-Teraz!


Zaskoczony krasnolud zobaczył tylko pędzącą w jego stronę dłoń a następnie zaklął siarczyście kiedy brutalnie został poderwany do góry, tylko po to by resztą dość szybkiej i wyboistej jazdy spędzić z nosem wbitym w dzikowe futro.

Sam zjazd po stromym wzgórzu na grzbiecie rozpędzonego dzika był czymś, co Buttal wspominał jeszcze przez długie lata.

Ciężkie, krępe zwierze o krótkich nogach stworzone było nie tyle do prędkości, co do taranowania wrogów, wdeptywania ich w ziemię oraz rozrywania na kawałki przy jednoczesnym zapewnianiu jeźdźcowi możliwie stabilnej pozycji w czasie szarży oraz mającej po niej miejsce walki.

Z drugiej jednak strony nawet krasnoludzkie dziki podlegały grawitacji.

Dlatego też Buttal klął niczym zawodowy szewc, wyrzucając pod niebo prawdziwą litanię obelg i obelżywości pod adresem całego świata kiedy jego wierzchowiec pędził na dół ze stanowczością i szybkością toczącego głazu, mając kontakt z podłożem tylko wtedy gdy przypadkiem jego racice trafiały na twardy, kamienny grunt.

Dwadzieścia wściekle rozpędzonych dzików praktycznie nie zwolniło, wbijając się w tylne linie orków i niczym rozgrzany nóż w maśle, przebijając się do napierających cały czas formacji krasnoludzkiej piechoty.

Kilka sekund później szczyt wzgórza, rojący się od orkowej kontrszarży, eksplodował od celnie wystrzelonych, artyleryjskich pocisków.

Buttal, ani żaden inny członek jego oddziału, tego nie dostrzegł.

Kilka minut później, z trudem schodząc ze swojego wierzchowca, kurier był blady niczym śnieg na który opadł.

Floin prychnął.

-Kto cię uczył jeźdźcie, chłopcze?- zrzędził stary kapłan, otrzepując płaszcz z dzikowej sierści.

-Mghm…- odparł Resnik, leżąc twarzą w śniegu i nie czując potrzeby by się podnieść.

-Co mówiłeś?

-MGHM!

-Czekaj, obrócę cię… No, teraz mów…

-A weź mnie ugryź ty stary, upierdliwy, niezadowolony z życia, anachroniczny…

-Zmieniłem zdanie. Leż sobie.

-MGHM!


Wstając z zaspy, Buttal odruchowo przebiegł wzrokiem po polu bitwy.

Zamarł, a następnie uśmiechnął się szeroko kiedy zbocze jednej z gór na północy rozjaśniło się błękitem krasnoludzkich run a następnie eksplodowało splotem światła, zwiastującym otwarcie jednej z odnóg Podziemnej Drogi.

-Hej ty! Dupa w troki i jazda za mną!

Ze śniegiem na brodzie i obłędem w oczach Buttal spojrzał na siedzącą na górskim koniu Irinę.

-S… Słucham… ?

Krasnoludka uniosła znacząco brew.

-Na wszechojca, ale cię sponiewierało… No ale nic, ładuj się! Jedziemy!

-Ale gdzie... ?-
burknął kurier, z trudem łądując się na grzbiet zwierzęcia.

-Ojciec znów coś od ciebie chce. I nie marudź. Było spieprzyć sprawę z kopułą to już nic by od ciebie nie chciał…

Floin i Torrga również zaczęli ładować się na dziki.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline