Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2013, 16:21   #37
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Eriko biegła tak szybko jak mogła, choć wiedziała, że w ten sposób wolniej dotrze do wioski. Zmęczenie szybko da jej się w we znaki i opadnie z sił. Może nawet zemdleje i następnego dnia przybędzie do domu, by zastać jedynie jego zgliszcza. Bandyci nie odpuszczą im drugi raz. Nie będzie więzienia. Skończy się tak jak w Rourchi.
Jednak oni też będą w jej wiosce, najwcześniej o poranku. Do tej pory zawsze atakowali pod osłoną nocy, a tym razem z nią nad sobą wyruszyli.
Eriko w końcu się zatrzymała. Dyszała ciężko i ociekała potem, zlepiającym jej długie, teraz pełne liści i strzępów gałązek włosy. Pasek materiału z jednego z jej geta zerwał się niemal całkowicie i zaraz miała zostać bez jednego buta. Kimono też się rozplątywało i opadało, przez co musiała co raz naciągać je na ramię. Musiała przystanąć, choć bardzo tego nie chciała. Zdrowy rozsądek i jej własne ciało kazało jej odpocząć.
Usiadła więc pod drzewem, na miękkim i przyjemne chłodnym o tej nocnej porze mchu, oparła głowę o korę i zamykała raz jedno, raz drugie oko, by każde mogło wypoczywać gdy drugie czuwało. Wsłuchiwała się w leśne odgłosy życia, choć jej własny, okropnie szybkie i głośne bicie serca, zagłuszały je.
Nawet jeśli by wojownikom udałoby się wyczyścić Rourchi z bandyckiego spaczenia, zabić Anzai'a, to na co jej to? Jeśli jej wioska spłonie o poranku, czekało ją życie żebraczki, albo dziwki, na gejszę była za głupia, za biedna i niewykształcona. Mogła też po prostu zginąć, czy to z ręki bandyty, by dopełnić losu swego domu, czy ze swojej, choć honoru w tym nie było, ale celu nie mniej niż w dalszym życiu, po utracie wszystkiego prócz funkcji życiowych.
Jej myśli krążyły po coraz to smutniejszych torach, łzy nie nadchodziły mimo to. Przyszła jedynie obojętność, spokój, może z powodu zmęczenia, bo na pewno nie przez brak troski. W końcu wszystko zamieniło się w sen.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fIqNveNdkgU[/MEDIA]

Shirakabę niewiele obchodziło zdanie żywych wieśniaków. Właściwie to wcale. Tym bardziej nie przejmowała się tym co martwi farmerzy pomyślą o paleniu ich chat, w których koczowali bandyci, ich zresztą mordercy. Może i by byli wdzięczni za to, że ktoś wyłupie im oko, za to, że oni wyłupali im, ale na ogień reagowali za szybko. Właściwie to po trzech płonących strzałach, które wylądowały na dachach, wszyscy zaczęli wybiegać na dwór, z broniami gotowymi do walki, do mordu i rzezi, na co tylko wskazywały ich parszywie uśmiechnięte, złowrogie gęby i kurczowo zaciśnięte z podniecenia dłonie.
Jedynie jedna twarz, gdzieś w głębi zbierającej się małej armii nie uśmiechała się. Uważny wzrok obiegał z placowego wzniesienia, niemal przy rozpadlinie, rozpoczynająca się, nierówną walkę, a obok tej twarzy i tego wzroku stał rozradowany Mikado, szukający wzrokiem Atshushiego, choć nie był zdolny do walki.
W wiosce nie ostał się ani jeden koń, żaden z nich jednak nie poniósł żołnierza Anzai'a. Ani jeden. Mniej niż czterdziestu chłopa, szukało teraz po wiosce mnicha i dwóch samurajów, którzy widząc, że dokonali złych kalkulacji, zrezygnowali i zaczęli chować się, po domach, które jeden po drugim zaczynały płonąć. Żaden jednak z bandytów się tym nie przejmował. Po tej nocy, czekało na nich lepsze miejsce. Biegając i krzycząc, szukali ciągle Kuro, Eijiego i Atshushiego, którym miejsca do kryjówek po tej stronie rozpadliny brakowało, szczególnie przy tak żądnych mordu i walki bandytach. Mogli stoczyć nierówną walkę na otwartym polu, gdzie polegliby zapewne w parę sekund, lub spróbować przebić się do mostu, dalej na drugą stronę wioski i odciąć drogę powrotu, drogę do Shiry.

Shirakaby, która na chwilę zaprzestała ostrzału, dzięki narastającemu światłu, ale i odgłosom. Te zagłuszyły nieco dźwięki z tyłu, ale zdążyła się odwrócić, by dostrzec jak po pagórku, z zarośli, zbiega w jej stronę sześciu wściekłych mężczyzn. Cofnęła się podnosząc jedną ze strzał, owinięta w szmatę, ale nie za grubo, wystrzeliła i strzał był celny, ale odległość nie pozwalała na więcej. Jeden z szarżujących przewrócił latarenkę, ogień przeniósł się szybko na trawę, na oblane oliwą strzały. Ogień zaczął rosnąć, a bandyci nie dawali Harate wielkich szans na ucieczkę, czy ewentualne przeżycie.
- Nie zabijać jej! Od wczoraj żadnej nie miałem!
Wczoraj... jak mógł posiąść jakąś kobietę, skoro wszystkich wieśniaków z Rourchi dawno wymordowali, zbyt dawno by popełnić nawet takie plugastwo jak nekrofilia...
Wczoraj...

***

- Wczoraj... dali nam więcej wody, trochę ryżu i spytali kto to na koniu jeździć umie - wieśniak kaszlnął parę razy i syknął z bólu, gdy Eriko mocniej zacisnęła węzeł na prowizorycznym opatrunku na jego złamaną rękę, zrobionym z kawałka kimona i mocnego patyka. Spojrzał na niesfornego konia, który teraz podżerał trawę. - Mieliśmy koni sami, nie tylko oni przywieźli je do wioski. Musieliśmy my umieć, bo do miasta daleko, trzeba było jeździć, sprzedać i szybko wrócić by znów zrobić. Wóz też ciężko ciągnąć taki kawał po tych szlakach. No, ale wszystkim nie dali konia - westchnął ciężko smutniejąc. - Część zabili tam w magazynie, gdzie to nas trzymali. Jak noc zastała nas, to dali te konie, a martwych do kanionu wrzucili. To i pojechali my.
- Ich dowódca wam powiedział, że jesteście wolni? - zdziwiła się Eriko.
- Dowódca ich na smutnego człowieka wyglądał, ale nie mówił nic. Stał tylko i mówiono za niego. Nawet miecza przy sobie nie nosił, a inni to się z nimi odnosili, jak z wielkim... no wiesz dziewucho co se nadrabiali mieczami - powiedział wzdychając znów.
- Nie jest mi do śmiechu! - warknęła. - To co za niego mówili?
- No, że... oj, że... że do Rourchi powrotu nie ma, że oni to se znajdą nowe miejsce. My pewnie mieli tylko stracha nanieść ludziom do łbów - splunął, po czym przyłożył zdrową rękę do serca. - Klnę się na bogów, nikogo straszyć nie będę. Córkę mi zabrali, żonę, w wiosce mieszkać nie będę. Konia ma, do miasta pojadę, sprzedam i z kuzynem przy glinie będę robił, wkupię się mu w interes na start za konia i o. Niech se bandyci mają te przeklęte góry i lasy. Nie dość, że oni się tu pałętają, to, że te gnidy...

Eriko spojrzała na pomarańczowe niebo. Wczoraj w nocy bandyci zostali w wiosce, spodziewając się ataku. Wiedzieli, że są obserwowani, wypuścili wieśniaków w nocy, strasząc ich by uciekali galopem. Z daleka stojący na straży Eiji nie dostrzegł kim są jeźdźcy i pochopnie zaatakowali... teraz, gdy patrzyła na te wschodzące słońce, symbol nadziei na szczęście w nowym dniu, była tak smutna, jakby już miała nigdy nie zobaczyć kolejnego wschodu.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline