Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2013, 20:26   #26
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Rany, za sprawą sporej ilości magicznej energii, w większości poznikały z ciał bohaterów. Fakt, nadal byli zmęczeni i obolali, aczkolwiek zniknęło ryzyko, że któryś z nich wykrwawi się na śmierć. Mimo to śmierć nadal na nich czyhała, o wiele bliżej, niż mogłoby się im wydawać.
Czarnooka postać przyglądała im się wprost z kamiennej ściany, z której to nie tak dawno zwalił się Hurgen. Istota lubiła magię, szczególnie tak dyskretną i pozwalającą na pozbawioną ryzyka inwigilację przyszłego posiłku.
Cóż, rycerz miał pecha, że go obudził. Cholernie długo nic nie jadł. A kiedy nie jadł, robił się zły. Fakt, próbował znów pogrążyć się w krainie sennych marzeń, aczkolwiek na bezsenność nie pomogło nawet liczenie złotych monet. Miał więc, niestety, chyba tylko jedną możliwość. Ale postanowił rozegrać to finezyjnie, czasy przecież się zmieniły! Nikt mu później nie zarzuci, że jest niewychowany, o nie. Nie tym razem.
Otrząsnął się z rozmyślań i kontynuował obserwację. Podróżnicy zbierali się do odejścia. Kilku z nich zbierało sprzęt tych, którzy raczyli ich zaatakować. Smok, pomimo ukrycia, i tak czuł przemożną chęć zagarnięcia łupów dla siebie. Kilka magicznych drobiazgów z pewnością znalazłoby dla siebie miejsce w jego drobnej kolekcji... Aczkolwiek powstrzymał się i teraz. Cóż, zdecydowanie miał nerwy ze stali, to trzeba mu przyznać.
Zostawili za sobą wóz. Jego zawartość zdołali upchnąć to na barkach obładowanych do granic możliwości kucykach, to na swoich. Niósł coś każdy. Najgorzej wychodzili na tym bliźniacy oraz Tas, którzy nie nawykli do taszczenia tak dużej ilości przedmiotów na raz. No ale alternatywę stanowiła powolna podróż z wozem- tak powolna, że mogli nie znaleźć schronienia na czas. A nikt nie zamierzał nocować na otwartym terenie- nie po tym, kiedy ich zaatakowano.
Pozostawili za sobą, z wielkim smutkiem, dwie beczki przedniego piwa. Niestety, było to nieuniknione- beczki były zwyczajnie zbyt ciężkie, by nieść je pod górę, a czegoś, co dało się wypić, jak się okazało po prysznicu który Eryk sprawił Hurgenowi, mieli aż nadto. Pozostała im jedynie jedna, drobna beczka, na którą Stink się zwyczajnie uparł. Nikt nie miał serca (a raczej nosa) do kłótni z nim, więc pozwolono krasnoludowi nieść zbiorniczek ze złotawym płynem. Hurgen zaś, porównywany przez innych do sardynki, pomimo tego, że ucierpiało jego ego, szedł za drużyną. Zaofiarował się jako pomocnik w taszczeniu sprzętu przez góry- był im coś winny za uratowanie mu skóry. Lepiej było również poruszać się z kimś, kto potrafił walczyć, kiedy w pobliżu czaili się ludzie, którzy pragnęli jego głowy...
Gdy wreszcie wszyscy upewnili się, że dadzą radę iść, ruszyli przed siebie, w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Smok zaś, w humanoidalnej rzecz jasna formie, wyłonił się po krótkim czasie z kamiennej ściany. Poprawił kosztowny, choć znoszony już niebieski płaszcz, wyciągnął z pochwy długi, błyszczący błękitem miecz i wbił w jedną z beczek. Popatrzył, jak złoty płyn ucieka przez wyrwę w drewnie. Ukląkł, przyłożył usta, spróbował, mlasnął.
-Niezłe. Ale lepiej smakowałoby z jakimś mięskiem...- popatrzył na ciało ogra, po czym skrzywił się teatralnie- Szkoda, że nie gustuję w ropuchach.
Śmiejąc się z własnego, kiepskiego dowcipu, upił kolejny łyk piwa.


***


Kilka godzin marszu później, ku sporej uldze wszystkich obładowanych niczym woły członków drużyny drogą pod łagodnym kątem opadającym w dół, znaleźli się w małym, iglastym lasku. Zaczęło się ściemniać, jednak wydawało się, że znaleźli miejsce na spoczynek- zagajnik skrywał w swym wnętrzu polanę, na której mieściły się stare, kamienne ruiny.


Nieregularny, kamienny murek, wysoki mniej więcej na jakiś metr, z widocznie odciśniętym na sobie piętnem czasu, okalał całe to miejsce całkiem zgrabnym, równym okręgiem o promieniu jakichś dwudziestu metrów. Po środku całego kręgu wznosiły się drobne schodki, które prowadziły na kamienną platformę- po środku owej platformy stał element, który od razu zdradził funkcję, jaką pełniła niegdyś budowla- no, a przynajmniej pozwalał się tej funkcji domyślać- kamienny ołtarz. Kamienne łuki, dzielnie trzymające się w powietrzu, górowały zarówno nad ołtarzem, jak i nad czterema przerwami w murze, gdzie pewnie kiedyś stały bramy. Drobne drzewka porastały wnętrze kręgu. Widok nie był ponury. Wyglądało to na jakąś dawno opuszczoną kaplicę, aczkolwiek nie było tu śladu po wizerunkach jakiegokolwiek z bóstw.
Bohaterowie, którzy sporo słyszeli historii o nawiedzonych ruinach, instynktownie popatrzyli po Eryku, jakby szukając w nim duchowego oparcia. On jednak mógł tylko wzruszyć ramionami, bowiem nie wyczuwał tu żadnej złowrogiej aury. Podobnie było z drużynowym mistykiem, Argaenem. Za to Demas i Lemnus zdecydowanie czuli coś złowrogiego w powietrzu. Coś przesyconego pradawną, potężną magią. To uczucie pojawiło się już kilka godzin temu, po zakończeniu walk. Początkowo wydawało im się, że wyczuwają po prostu magię zawartą w księgach zaklęć, aczkolwiek po przestudiowaniu ksiąg podczas podróży wiedzieli, że się mylili- zaklęcia, które znajdowały się w księgach nie należały do potężnych, w dodatku nie mogli zrobić z nich zbyt wielkiego pożytku- ich magia była bardziej spontaniczna, bazująca na burzliwej, magicznej energii, kiedy magia zawarta w księgach była uporządkowana, zapisana za pomocą słów które do aktywacji zaklęcia potrzebowały energii wprost z magicznych księżyców Krynnu, a bliźniacy tej energii pobierać niestety, w przeciwieństwie do Hurgena, nie potrafili... To nie były ich klimaty. Mimo tego, znaleźli coś, co zdecydowanie mogło im się przydać- najpierw, w jednej z ksiąg, znaleźli luźno włożony w jedną z pustych stron zwój, w drugiej książce znaleźli aż dwa zwoje. Zwoje były o tyle przydatne, że naładowano je magiczną energią podczas ich tworzenia- bliźniakom wystarczyło więc w zasadzie przeczytać magiczną formułę zawartą w słowach by móc rzucić zapisane na kartkach zaklęcia. Jakie zaklęcie? Tego jeszcze zaklinaczom ustalić się nie udało- zwyczajnie nie mieli na to czasu.
Mieli za to czas, aby poinformować resztę drużyny o złowrogiej, magicznej aurze która nie opuszczała ich od dłuższego czasu.
-...I dlatego nam się tutaj nie podoba- zakończył Lemnus po złożeniu wyjaśnień, zaś jego brat pokiwał głową na znak, że podziela jego zdanie.
- Podoba czy nie, musimy gdzieś się przespać! A to miejsce wydaje się w miarę bezpieczne- odparł Tas.
- Niszko położone, byndzie cipło i przyjymnie!- dodał Stink. Faktycznie, przez ostatnie kilka godzin schodzili w dół górskich zboczy. Mimo to wcześniej, spoglądając z góry, widzieli, że prawdopodobnie czeka ich wspinaczka w wyższe górskie rejony, już teraz pokryte śniegiem. Cóż, widocznie aktualnie trwała cisza przed burzą.
Drużynie ciężko było się nie zgadzać z ich drobnymi towarzyszami. Nie mieli przecież innych alternatyw. Zagajnik położony był jakiś kilometr od krętej drogi, jaką się poruszali, więc raczej nie zabłądzą. Pożywienie mieli, wodę też... No i miejsce, w którym można by się bronić łatwiej, niż na terenie otwartym. Tak po prawdzie, to nie mieli już nic do gadania, bo Tas zaczął ściągać już z kucyków sprzęt, by zwierzęta mogły sobie wreszcie odpocząć. Inni uczynili to samo i w rezultacie po chwili wszyscy już porwani zostali w proces rozbijania obozowiska na noc.


***


Zapas drewna, który zawczasu zwędzono z karczmy, przydał się i w ruinach rozgorzało ognisko. Praktycznie wszyscy towarzysze zebrali się, ze sobą, by móc w spokoju powymieniać się spostrzeżeniami z całego dnia. Niektórych, tak jak na przykład Tasa, sen zmorzył niezwykle szybko i tylko przekąsił coś na szybko by po chwili udać się do swojego namiotu. Przy okazji okazało się, co w rzeczywistości znaczył namiot dwuosobowy- mieściły się w nim na styk dwa gnomy, tudzież jedną kenderzą parkę. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, bowiem to Tas załatwiał większość sprzętu na wyprawę. Nie było więc mowy o nadmiarze wolnego miejsca, prędzej już o jego niedoborze, kiedy patrzyło się na tych roślejszych mężczyzn wchodzących w skład drużyny. Jedynie Hurgen musiał zadowolić się, na szczęście, stosunkowo miękką (a przynajmniej nie aż tak okropnie twardą jak w rejonach wyższych) ziemią.
Ogólna atmosfera wesołości narastała, miły nastrój udzielał się praktycznie wszystkich- przecież niektórym z nich udało się tego dnia uniknąć śmierci dosłownie o włos. Żyli i tego się na razie trzymali.
Atmosfera wesołości zniknęła jednak w chwili, kiedy w ich polu widzenia pojawił się mężczyzna w bogato zdobionej czerwonej koszuli, którego ramiona okrywał znoszony, ciemnoniebieski płaszcz, równie kosztowny co reszta jego odzienia. Podpierał się na sporych rozmiarów ostrzu, które roztaczało w ciemnościach zimny, błękitny blask- samo ostrze wyglądało niczym utkane z czystej, magicznej energii, zdolnej przebić praktycznie wszystko. Średniej długości czarne włosy opadały na czoło. Mężczyzna mógł wydać się im przystojny, gdyby nie jego oczy. Całkiem czarne, pozbawione jakichkolwiek elementów które dałoby się wyróżnić w budowie tych jakże przydatnych narządów, oczy.


Wszyscy członkowie drużyny obecni przy ognisku jak na komendę odwrócili głowy w jego kierunku. Mężczyzna wyglądał niepokojąco. Dzieliło ich ponad piętnaście metrów, mimo to wszystkich przytłaczała jego obecność, jakby stał nie dalej niż metr.
- To jego czuliśmy...- mruknęli równocześnie bliźniacy.
Erykowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie w na istotę by wiedzieć, kto tak naprawdę przed nimi stoi. Smok. Eryk po prostu wiedział. Może to przez nadzwyczajne zmysły, jakimi obdarzyła go jego bogini, może to po prostu nad wyraz rozwinięta intuicja? Tak czy inaczej Eryk wyczuwał, że to stoi przed nimi potężny gad w przebraniu. I wcale mu się to nie podobało.
-Witajcie, witajcie!- przemówił potężnym głosem ich nowy gość- Czy przy waszym ognisku znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednego strudzonego podróżą człowieka? Sporo się za wami nabiegałem! Gdyby nie to, że to moje terytorium, mógłbym was nawet zgubić, a to byłaby porażka. Przynajmniej dla mnie.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem puścił oczko do Esther. Sen musiał jeszcze trochę poczekać, bowiem dzień pełen wrażeń się jeszcze nie skończył. Dla smoka, tak po prawdzie, dzień pełen zabawy dopiero się zaczynał.
 

Ostatnio edytowane przez Ryzykant : 29-11-2013 o 14:49.
Ryzykant jest offline