Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2013, 22:25   #21
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- A teraz przyjacielu wyjaśnij nam, kim byli ci ludzie i dlaczego nas zaatakowali. - Zwrócił się Eryk do poparzonego. Jego ramię strasznie swędziało, kiedy energia zaklęcia leczącego robiła to, co robić miała, a swędzenie powodowało u smoczego kapłana paskudny nastrój. W takim nastroju będąc, wolał nie próbować uzdrawiania innych, jeszcze by ich stan pogorszył.

Mężczyzna w zbroi stał obok poległego ogra przyglądając się rzezi, jaka miała miejsce. Otarł miecz z krwi nie chcąc, aby ostrze uległo zniszczeniu. Dbał o swój ekwipunek wiedząc, że tylko na nim może polegać. Po chwili milczenia odwrócił się w stronę osób, które pomogły mu w walce. Choć raczej uratowały życie, bowiem w tej sytuacji mógł mieć problemy z ujściem w jednym kawałku.
- Chyba powinienem wam podziękować - odezwał się w stronę grupy, nie wiedząc z kim ma do czynienia. Jego głos był niski i nieprzyjemny, idealnie pasował do całości jego wyglądu, która również nie należała do najprzyjemniejszych.
- Podziękowania przyjęte - powiedział Argaen, który przestał się zajmować Srebrnym Wilkiem i ruszył w stronę Doriana, przy którym już klęczała Esther.

~ * ~

Mężczyźni! Jak jeden z drugim nie rzuci się na oślep w wir bitwy, to będzie myślał, że reszta będzie go miała za mięczaka. A potem jęczy taki i wyje, kiedy mu ktoś żelazo we flaki wpakuje. O ile przeżyje. Widocznie mości Dorian też do takich należał, bo jego szczęście skończyło się zanim jeszcze walka dobiegła końca.
Zresztą nie jemu jednemu się dostało. Tyle, że w przeciwieństwie do innych, on jeden bliżej zapoznał się z glebą. Esther kątem oka widziała, jak po efektownym locie z twardym lądowaniem dosłownie klęknął, łapiąc powietrze, jak ryba. Za dużo się jednak wtedy działo, by coś dało się dla niego zrobić. Teraz jednak było już po wszystkim i spokojnie mogła sprawdzić czy przeżył walnięcie orczym młotem.

Zachęcająco to nie wyglądało. Musiał zaryć twarzą w ziemię tak, jak padł z klęku. Jego miecze leżały rozrzucone w tę i we w tę. Fakt, że średnio mu były teraz potrzebne. Rozejrzała się. Wszyscy byli zajęci, albo sobą, albo zbieraniem reszty kompanów do kupy. Chwilowo była zdana na siebie. Albo inaczej. Nieszczęsny Dorian był skazany na nią.

Nie ruszał się, a to nie wróżyło najlepiej. W sprawdzeniu czy dycha jeszcze nie było jednak nic na tyle trudnego, by musiała się z tym zwracać o pomoc do kogoś innego. Pochyliła się nad zdechlakiem i z niejakim wysiłkiem odwróciła go na plecy.
- Ożeszty! - warknęła widząc zalaną krwią, bladą, jak ściana twarz. - Trzeba było się pchać przed szereg? Niektórzy, to naprawdę… - fuknęła -... jak gówniarze.
Fakt, faktem, to w rzeczy samej był jeszcze gówniarz.
Oddychał. Płytko i nieregularnie, ale oddychał.
Tyle, że niżej też nie wyglądał najlepiej. Pod ciałem chłopaka zebrała się już spora karmazynowa kałuża. Skąd się wzięła nie trzeba się było długo domyślać.

- Cholera jasna! - zaklęła cicho. - A mogłeś jeszcze trochę pożyć - gderając majstrowała chwilę przy zapince peleryny, a potem przy sprzączce pasa spinającego kolczugę na biodrach rannego. - Wybacz Młody, to może trochę boleć! - mruczała dalej podnosząc w górę i zaglądając pod utytłaną we krwi i błocie kolczugę. Faktycznie jęknął cicho.- Szlag by to!

Prawdę mówiąc, to prawie go trafił. Złamane żebro przebiło nie tylko mięśnie i skórę, ale i koszulę. Sterczało teraz hacząc o kółeczka kolczugi, którą starała się w miarę delikatnie podciągnąć w górę. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Bezwładne ciało trudno było unieść, starając się przy tym nie uszkodzić jeszcze bardziej półżywego młokosa. To, że nie udało jej się ustrzelić kuszniczki nie oznaczało, że mogła poprawiać sobie statystyki jego kosztem.
- Cholerni egoiści - mruknęła pod adresem kompanów, z których żaden nie pospieszył z pomocą. Jęk Doriana tym razem przeszedł w ciche skomlenie. Lepiej dla niego, żeby się teraz nie budził. Tego jeszcze jej brakowało. Miała nadzieję, że reszta żeber nie wygięła się w drugą stronę i nie powbijała mu się w płuca czy inne strategiczne narządy.
- Argaen! - wrzasnęła. Podobno umiał leczyć. Przydałby się w końcu na coś. - Argaen, na wszystkich bogów!!

W międzyczasie udało jej się unieść nieco ciało Młodego i podciągnąć kolczugę. Tyle, że na skutek tych zabiegów poszkodowany zaczął dziwnie charczeć przy każdym oddechu. Spocona z przejęcia i wysiłku Esther, pozwoliła mu się położyć na powrót, szybko ściągając mu kolczugę przez głowę.
- Że też to cholerstwo musi tyle ważyć - wysapała rozeźlona.
Rozwiązała troczki koszuli niemal ją na nim rozdzierając. Rana wyglądała okropnie.
- Argaen, chodź wreszcie, bo zaraz zaliczymy pierwszą ofiarę tej ekspedycji! - Esther czuła, że za chwilę eksploduje, jeśli wzywany przez nią kompan nie ruszy tyłka i nie przylezie.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 03-12-2013 o 23:43.
Lilith jest offline  
Stary 24-11-2013, 22:26   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dobra, dobra, już idę - mruknął pod adresem poganiającej go Esther. Po chwili przyklęknął obok dziewczyny. Nie wyglądało to najlepiej, jako że Dorian miał chyba najmniej szczęścia z tu obecnych. Nie licząc, oczywiście, truposzy.
Aż dziw, że Esther nie dobiła biedaka. Chociaż... może mniej by się męczył. Czego wolał dziewczynie nie mówić.
- Mederi vulneribus modica - powiedział, dotykając ramienia leżącego.
Leczenie średnich ran nie było może najmocniejszym z czarów, ale nieco dobrego mogło zdziałać.
- Ale i tak miło by było, gdybyśmy się dowiedzieli, czemu cię zaatakowali - zwrócił się do człeka, którego wybawili z opałów.
- Mederi vulneribus modica. - Powtórzył zaaplikowaną Dorianowi kurację.

Srebrny Wilk skłonił się nisko rycerzowi.
- Zwę się Srebrny Wilk z nomadów Que-shu. Jak cię zwą panie i co porabiasz w tej głuszy sam?
- Ciekawość to pierwszy stopień w otchłanie piekielne, jak mawiają. - odparł chłodno Hurgen. Mimo to nie zamierzał nie odpowiadać. Widział potencjał w tych ludziach. Potencjał, który chciał i powinien wykorzystać.
- Zwą mnie Hurgen. A tamci - wskazał oszczędnym ruchem głowy truchła - musieli mnie z kimś pomylić bądź uznać za zagrożenie w dążeniu po skarb. - Unikanie prawdy weszło mężczyźnie tak mocno w krew, że nie zastanawiał się już nad tym czy mówić prawdę czy też nie.

Eryk widząc, że jego pytanie puszczono mimo uszu, stawał się coraz bardziej rozeźlony. I jeszcze ta gojąca się rana. Ból potrafił znosić ale swędzenie było ponad jego siły. Toteż i charakter choleryka zaczynał dawać o sobie znać.
- Uratowali, nie uratowali. Ja tam walczyłem o życie moje i towarzyszy, ty byłeś przy okazji. A teraz mów w końcu kim byli i dlaczego wciągnięto nas w tą awanturę. - Nagle wredny uśmiech pojawił się na twarzy smoczego kapłana, uśmiech z rodzaju tych, które leżą w jaskiniach czekając na głupich awanturników. - Nie jest Ci trochę za gorąco w tej zbroi? - Zapytał chytrze i nie czekając na odpowiedź dodał. - Zaraz Ci pomogę! - Po czym wyszeptał czar tworzący nad głową zbrojnego kulę czystej zimnej wody.
Zaklęcie zadziałało i nad głową Hurgena przez mniej niż sekundę dało się zobaczyć sporych rozmiarów, idealnie gładką, przejrzystą wodną sferę. Przez mniej niż sekundę, bowiem po chwili niczym bańka mydlana sfera pękła- jej zawartość, którą stanowiłą lodowata woda runęła w całości na Hurgena, mocząc go od stóp do głów. Nie było mowy o żadnym uniku- mężczyzna poruszał się zbyt ociężale w nagrzanym od smoczego ognia płytowym pancerzu.
Hurgen poczuł się dziwnie- z jednej strony nadeszła ulga spowodowana prysznicem, z drugiej strony poczuł ból gdy woda spłynęła w najbardziej poparzone rejony jego ciała. Jęknął i osunął się na kolana w chmurze syczącej pary. Cóż, ból nieco się nasilał, a i z oddychaniem było nieco ciężej- para unosząca się wszędzie wokół sprawiała, że mało tlenu padało do rozgrzanych płuc Hurgena. Mimo to po kilku sekundach wszystko zaczęło się uspokajać, a na Hurgena zaczęła powoli spływać ulga- pomieszana ze wstydem, którego doświadczył z powodu zaklęcia zesłanego przez Eryka.
Srebrny Wilk także był trochę zły na nowo poznanego mężczyznę, że ten się nie przedstawił, jak nakazuje obyczaj. Widząc jednak jak Eryk sprawia mu zimną kąpiel roześmiał się jak dziecko. W zdecydowanie lepszym nastroju rozejrzał się po towarzyszach. Dorian, nie wyglądał najlepiej. Sam barbarzyńca był zmęczony po walce i nieźle obity, jednak zainteresował się losem rannego wojownika. Przyklęknął przy nim i powiedział do zajmującego się nim Argaena.

-Wytrzyma dalszą podróż, czy będziemy musieli zatrzymać się na odpoczynek?

Trochę się obawiał, że zabici mogą być częścią większej grupy. Lepiej było nie ryzykować teraz kolejnej walki.
- Lepiej by było odpocząć - odparł Argaen. - Parę godzin spokojnego odpoczynku pozwoliłoby na dojście wszystkich do formy. A nikt z nas nie dysponuje nieskończoną ilością zaklęć, czy to leczących, czy to bojowych.

- Dasz sobie radę z jego ranami?- Rzucił przez ramie Eryk. Przesłuchanie, przesłuchaniem, ale tam jego towarzysz być może się wykrwawia. Mimo wszystko na szlaku to była niemal jego rodzina, chciał żeby byli w dobrym zdrowiu.
- Z jego to może i tak - stwierdził Argaen - ale są jeszcze inni, którzy nieco oberwali. Raczej nie posiadam tylu zaklęć, żeby pomóc wszystkim... potrzebującym.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-11-2013, 23:48   #23
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Jasny gwint, gdzie jest ten niedźwiedź, z którym się boksowałem oraz gdzie ta księżniczka, która … właściwie tego, gdzie ta księżniczka? - wymruczał nagle Dorian budząc się oraz unosząc powieki.
Esther uniosła brew i puściła Argaenowi nad głową Doriana znaczące spojrzenie. Dobre. Czyżby awansowała w hierarchii. Znacząco awansowała.
Argaen stłumił uśmiech i skinął głową, po czym za plecami Doriana narysował w powietrzu koronę.
Tymczasem Dorianowi zdało się, że dostał pociskiem z katapulty, który przyjął na klatę, albo przynajmniej tak się czuł, bowiem miejsce trafienia bolało mocarnie oraz odczuwał dziwną słabość. Wprawdzie wydawało mu się, iż gdyby się uparł, potrafiłby powstać, ale chwiałby się wtedy niczym rozwieszona po praniu bielizna pod wpływem wietrznego podmuchu.
- Tuż przed tobą- Zaśmiał się Eryk widząc reakcję Doriana. - Jest wilgotna i rozgrzana i czeka na Ciebie. - Ruchem głowy wskazał mężczyznę w zbroi i zaśmiał się rubasznie.
Esther początkowo zatkało, lecz już po chwili szczerzyła się w uśmiechu, próbując powstrzymać się od głośnego chichotu.
- Naprawdę? - Dorian jakoś mruknął, gdyż dalej huczało mu we łbie niczym szum sztormowego morza. - Jakoś wyglądać na chętną, to nie wygląda, za to przypomina mężczyznę skrzyżowanego ze stosem blachy chyba. Ooo rany jasne - dodał ciężko - Ale mnie przyładował, uff. Pozostali zdrowi? - spytał. - Jak nasza prawdziwa księżniczka oraz sprawdziliście tego gościa? Auć, niech kulawa kaczka to kopnie jajem smokowca, ale mi mocno huknął - potrząsnął ledwo ledwo czupryną. - Czuję jakoś się, jakbym się spotkał czołowo naprzeciwko rozpędzonej furmanki. Niech to gęś, dziękuję za takie spotkania, i śmieszno i straszno toto - próbował się otrząsnąć zadając jednocześnie pytania.
 
Kelly jest offline  
Stary 25-11-2013, 12:30   #24
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Srebrny Wilk widząc, że Dorianowi się znacząco poprawiło uśmiechnął się od ucha do ucha mimo świeżo zaleczonej szczęki.
- Nic ci nie będzie. Już myślałem, że się przeniosłeś na tamten świat. Co do księżniczki- barbarzyńca wskazał Hurgena - To jest dziwnie małomówna. Może nieśmiała, jak to księżniczka.
- Dorianie jeśli chcesz mogę wspomóc wysiłki Argaena i napełnić twe ciało energią życiową… ale… to może nie być miłe. Na pewno jednak pomoże Ci szybciej stanąć na nogi. - Eryk zrobił kawaśną minę wspominając uleczonych tym sposobem. Zdarzało się, że uciekali potem od niego, jak od jakiegoś demona. Sam co prawda nigdy nie wypróbował na sobie tego sposobu, bo i nie było sensu, jego własna moc nie mogła mu ani zaszkodzić ani pomóc.
- To musi być ciekawa metoda - powiedział Argaen. - Z chęcią zobaczę, jak to wygląda i jak to działa. Chyba to nie będzie gorsze niż tamten cios młotem?
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Na mnie to nie działa. Ale jeśli miałbym to do czegoś porównać to… hmmm. Pomyśl o żywym płomieniu, mocy prosto ze źródła życia, nie ujarzmionej zaklęciami, dzikiej. To, jakbyś chciał wypić kubek wody i wszedł w tym celu pod wodospad. Pragnienie ugasisz, ale też nieźle zmarzniesz i namokniesz. - W końcu chyba po raz pierwszy w życiu udało się Erykowi wyjaśnić czym był dar, który otrzymał od bogini.
- Kompletnie chłopie cię nie rozumiem, ale jeśli ci się uda, wdzięczny będę oraz masz u mnie kolejkę. Zresztą nie tylko ty, bowiem chyba nie tylko przez ciebie byłem leczony. Dziękuję wam, zaś mówiąc słowo księżniczka, raczej miałem na myśli naszą kompankę Esther, niżeli zakutą sardynkę. Tamten pewnie zresztą zaraz się odezwie, kiedy się otrząśnie. Pewnie jakoś uwidzili się owemu wojakowi smokowcy - próbował nieco parsknąć śmiechem Dorian, chociaż jakoś po prawdzie, kiepsko wyszło oraz dosyć jękliwie. Względnie spokojnie rozluźnił się ciekawy owej dziwnej metody Eryka.
 
Ulli jest offline  
Stary 26-11-2013, 00:01   #25
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Efekt grupowej pracy na docu

- No dobrze, odsuńcie się trochę od niego.- Eryk zamknął oczy przygotowując się. To, co chciał zrobić nie było łatwe. Zamierzał połączyć swoją własną moc z potęgą bogini i w ten sposób sięgnąć do pierwotnego źródła wszelkiego życia. Miał zamiar skorzystać z najstarszych i najpotężniejszych tajemnic smoczej rasy. Z technik, o których już nawet smoki zapomniały. Ciągle można było usłyszeć bajki o uzdrawiającej mocy smoczej krwi i była to prawda. Jednak moc smoczej krwi była niczym w porównaniu z życiodajną mocą smoczego oddechu, albowiem z własnej woli smok mógł oddać chwilę, krótszą niż mrugnięcie oka, ze swego życia i zawrzeć ją w potężnym tchnieniu. Eryk co prawda smokiem nie był, ale nie musiał tego robić tylko o własnych siłach.

Jego dłoń odruchowo powędrowała do amuletu, który nosił na szyi. Na ustach pojawił się mimowolny uśmiech, gdy fala siły witalnej wezbrała w nim. Spod palców spoczywajacych na amulecie zaczęło sączyć się złote, ciepłe światło. To samo światło rozświetliło oczy Eryka, gdy je otworzył. I zionął płomieniem wprost w Doriana. Złotym, ciepłym ogniem, który palił, ale nie spalał. Płomienie Erykowego zionięcia tańczyły wokół postaci szermierza. Z początku tylko odświeżyły ciało Doriana, jednak już po chwili zaczęły dosłownie spalać rany. Do bólu jaki towarzyszył gwałtownemu zrastaniu się kości i regeneracji ran dołączył niesamowity żar płomieni. Nagły przypływ sił, euforia, upojenie siłą witalną nieskończenie mocniejszą, niż jakikolwiek trunek.
Cały proces nie trwał długo, nie dłużej niż pół minuty, a po jego zakończeniu Eryk łapiąc oddech aż przyklęknął z wysiłku. Szybko jednak siły do niego wróciły.
- Było bardzo źle? - Zapytał Doriana, który dopiero otrząsał się z euforii i udręki.

Najbardziej wypasiony nosorożec urządzał sobie na jego ciele trampolinę, zaś sto najokropniejszych dziwek Ergoth doprowadzało do szału jego ciało drażniąc ptasimi piórkami. Ktoś lekko naciął mu skórę, potem zaś zdezynfekował najmocniejszą na świecie gorzałą pomieszaną z moczem krasnali oraz ohydnym potem orkowych onuc. Jego obolałe uszy wypełnił ryk prastarych smoków, natomiast grupa doboszy urządziła sobie na jego klacie pole do treningu gwałtownego bębnienia. Początkowo jakoś zbyt był Dorian oszołomiony ową porcją wspomnianych bodźców, żeby odpowiedzieć wesołemu Erykowi na jego uprzejme pytanie. Dopiero jednak, kiedy ów czas leczenia minął, dotarło to do niego wywołując głośne:
- Łaa! – krzyk, który przestraszył nawet latającego po niebie orła. Widocznie ptak drapieżny zaczął się rozglądać obawiając, że może go chcieć atakować co najmniej wywerna. Rad by kląć, jednak zbytnio szumiało mu we łbie, zaś nawet jeśli udzieliłaby mu wsparcie banda najbardziej zdegenerowanych bosmanów, obawiał się, że nie znajdzie wystarczających słów oddających to, co obecnie czuje. Wspomniane odczucie uderzyło gwałtownie, lecz równie gwałtownie odeszło, pozostawiając wprawdzie jakieś swędzenie, mocne lecz do spokojnego wytrzymania, oraz duże osłabienie. – Eeryyk, coo too byyłoo? – tyleż jakoś Dorian wypowiedział, co wywył wspomniane pytanie.

- Na wysokie niebiosa! - wyrwało się Argaenowi, który odruchowo, acz rozsądnie odsunął się od Doriana. - Wyglądało to nader efektownie - stwierdził.

- Ech, magia- Wyrwało się Srebrnemu Wilkowi, gdy zobaczył co zrobił Eryk. Nie rozumiał jej, ale musiał przyznać, że bywała przydatna[i] - Skoro już wszyscy zdrowi, pora pomyśleć o obozowisku. Ciała się zrzuci w przepaść, ja nazbieram drewna na opał i jakoś przenocujemy.

- Może byśmy się najpierw rozejrzeli za jakąś jaskinią? - spytał Argaen. - Solidny dach nad głową ma swoją wartość... A w końcu to są góry, więc pewnie i jaskinie występują.

-Występują, albo i nie występują- barbarzyńca wzruszył ramionami- Poszukać można. Wszak jeszcze widno.

- Martwi mnie trochę, że niedługo będzie zima. A w górach pewnie nawet wcześniej.- Włączył się do rozważań Eryk, jednocześnie szukając w swej torbie fajki, tak nieodzownego elementu jego wizerunku. - Jaskinie mogą być już zajęte. Wiecie, niedźwiedzie zaczynają się układać do snu. Taaaas! Nie widziałeś *przypadkiem* mojej fajki?!

Bard wzruszył ramionami bez entuzjazmu. Kender nie wymówił żadnego słowa, a to była jakaś nowość. Westchnął ciężko i ruszył się z miejsca. Wszyscy spodziewali się już, że zaraz rozpocznie jakiś wywód na temat kenderskiego postrzegania rzeczywistości pod adresem smoczego kapłana. Zamiast tego, najzwyczajniej w świecie podszedł do miejsca, w którym Eryk otrzymał cios ogrzym młotem, podniósł coś z ziemi i wręczył z ponagleniem dla człowieka. Faktycznie, była to jego fajka. Praktycznie nienaruszona. Kender, nadal nie wymawiając żadnego słowa, znów skierował wzrok na martwe ciało kobiety, po czym smutnym głosem wymówił:

-Naprawdę nie chciałem jej zabić…- po czym wybuchnął głośnym, rzewnym płaczem. Czasami ludzie mawiają, że płacz kendera, tak samo, jak i jego śmiech, bywa zaraźliwy - oby nie było tak i tym razem, bowiem drużyna miała ważniejsze zmartwienia niż rozterki moralne kendera - Na… Naprawdę!

- Wypadek przy pracy. - Stwierdził Demas, a Lemnus mruknął pod nosem potwierdzająco, nie odrywając oczu od wertowanych stronic. - Czasami tak bywa, wyrzuty sumienia są nie na miejscu. Zaatakowali nas, więc to ich wina że skończyło się, jak się skończyło.

Lemnus schował księgę do torby, najwyraźniej odkładając dalsze jej studiowanie na później i podszedł do Dema i kendera. Po chwili wahania, nieśmiało poklepał Tasa po ramieniu w próbie uspokojenia. Empatia chyba nie przychodziła bliźniakom łatwo...

- Tas, to nie twoja wina, że ona zginęła. - Argaen spojrzał na niziołka. - To był bardzo dobry pomysł, żeby ją zatrzymać.

Esther przez moment z irytacją spoglądała na szlochającego Tasa. Wyglądało na to, że miała rację powstrzymując się od wybuchów entuzjazmu na wieść, że rusza jako ich przewodnik. Coś się jej widziało, że to jednak nie TEN Tas, o którym myśleli. No cóż… życie to nie bajka.
Wzięła się pod boki i już miała wygłosić swoją opinię, gdy...
Nagle ją olśniło.
Przygryzła wargę i opuściła głowę, potrząsnąwszy nią, jakby na potwierdzenie swoich domysłów.
Podeszła powoli do kendera i próbujących go podnieść na duchu towarzyszy. Przykucnęła przy nim, chcąc spojrzeć mu w oczy z jego poziomu.
- Nigdy jeszcze nie zabiłeś kobiety czy to twój pierwszy trup w ogóle? - Pytanie może i zabrzmiało mało delikatnie, ale dość rzeczowo.

-Pogadacie jak rozbijemy obóz, a ty Tas powstrzymaj się z żalami do czasu aż znajdziemy dogodne miejsce. Oni mogli nie być sami, a kolejna walka byłaby trudniejsza. Zbieraj się i idziemy dalej. - Z Eryka nigdy nie był żaden uzdrowiciel dusz, lecz wiedział jedno. Jeśli masz dość pracy, to nie użalasz się nad sobą. A teraz naprawdę przydało by się odejść z tego miejsca. - To też się reszty tyczy, no już zbieramy się, nim nastanie noc. To są góry. Tu nie ma długich zachodów słońca!

Tas chlipnął jeszcze kilka razy, nim wreszcie zdołał wypowiedzieć jakiekolwiek słowa. Mimo to słowa oraz gesty, jakimi wykazała się drużyna, w pewnym stopniu uspokoiły go. Łzy przestały spływać po jego drobnych policzkach. Przynajmniej na razie.

- Nigdy nikogo nie zabiłem… Nigdy… Ale… Może macie rację? To był tylko wypadek. No i chyba sobie zasłużyli…- uśmiechnął się lekko, po czym ruszył w kierunku Stinka, który właśnie opatrywał swoją ranę poprzez nakładanie na skórę grubych warstw jakiegoś mazidła - jakiego? Lepiej nie wiedzieć.
Najważniejszą rzeczą było w tej chwili znalezienie jakiegoś schronienia. Dotarli dziś daleko, w nocy temperatura mogła się niebezpiecznie obniżyć - na razie jednak na niemal bezchmurnym niebie świeciło słońce, a do zachodu pozostało im kilka godzin. Należało jednak szybko zebrać się i wyruszać, póki jeszcze mają nieco czasu w zapasie. Sytuacji nie polepszał fakt, że jakiekolwiek groty czy jaskinie członkowie drużyny widzieli jedynie w oddali, w jeszcze wyższych rejonach górskich - nikt nie łudził się nawet, że zdołają tam dzisiejszego dnia dotrzeć. Jedynie Hurgen wiedział o jaskini znajdującej się nieopodal, on jednak milczał po zimnym prysznicu, który to sprawił mu Eryk.

- Wiecie - powiedział jeszcze głośno Tas, który upewnił się, że to, co aplikuje sobie Stink nie zagrozi ich zdrowiu. - Wydaje mi się, że należałoby… No wypuścić kucyki…- powiedział to ze łzami w oczach, które nadal kryły się tam z powodu jego ponurego nastroju. - Pewnie trafią do domu. Strasznie nas spowalniają, a ten cały sprzęt… Chyba nam się aż tak nie przyda… Sam już nie wiem. - Kender westchnął ciężko. Kender, który zazwyczaj stanowił duszę towarzystwa stał się nad wyraz ponury i rozgoryczony. A smutny kender nie wróży niczego dobrego.

- Bliźniaki, a wy nie znacie jakiś wróżb coby jaskinie znaleźć? - Wprawdzie Eryk nie miał zbyt wielkich nadziei na odpowiedź twierdzącą ale zapytać trzeba. A nuż się uda. - Albo cokolwiek co mogło by nam się przydać?

- Nie. - Bliźniacy pokręcili głowami. - Nasza edukacja nie obejmowała znajdowania jaskiń na odludziach.

- Wypuszczenie koników nie jest złym pomysłem - wtrącił Srebrny Wilk. - Weźmiemy tyle, ile będziemy w stanie unieść i ruszymy tym szlakiem. Prędzej czy później trafimy na jakąś grotę. Co wy na to?

- Ech już wolałbym porzucić wóz i objuczyć kuce. Dadzą radę iść naszym tempem, a uniosą więcej. - Krytycznym spojrzeniem powiódł po towarzyszach. - Lepiej żebyśmy sami nie nosili namiotów i… całej reszty niezbędnego sprzętu. A nie oszukujmy się, nie możemy liczyć na sprzyjające warunki. - Eryk sam potrafiłby przetrwać w górach, bez nawet dziesiątej części tego sprzętu. Czy jednak można to powiedzieć choćby o bliźniakach, którzy do tej pory nawet nie podróżowali o własnych siłach? Szczerze wątpił, dlatego wolał zabrać niezbędne minimum, niż potem tracić czas na leczenie zapalenia płuc tych, co bardziej podatnych na mrozy. Z drugiej strony rozumiał Wilka, sam też wolałby iść szybciej. - To jednak nie czas ani miejsce na takie decyzje. Rozbijemy obóz i wtedy zdecydujemy. Przepakowania i tak zajmą sporo czasu więc lepiej zrobić to rano. Dobrze mówię? - Ostatnie pytanie skierował do Argaena, który wydawał się Erykowi rozsądnym człowiekiem.

Srebrny Wilk tymczasem zaopiekował się magicznymi rzeczami pokonanych. Zapakował do swojego plecaka buty pajęczej wspinaczki i tajemniczy miecz. Nigdy nie wiadomo co się może przydać.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 28-11-2013, 20:26   #26
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Rany, za sprawą sporej ilości magicznej energii, w większości poznikały z ciał bohaterów. Fakt, nadal byli zmęczeni i obolali, aczkolwiek zniknęło ryzyko, że któryś z nich wykrwawi się na śmierć. Mimo to śmierć nadal na nich czyhała, o wiele bliżej, niż mogłoby się im wydawać.
Czarnooka postać przyglądała im się wprost z kamiennej ściany, z której to nie tak dawno zwalił się Hurgen. Istota lubiła magię, szczególnie tak dyskretną i pozwalającą na pozbawioną ryzyka inwigilację przyszłego posiłku.
Cóż, rycerz miał pecha, że go obudził. Cholernie długo nic nie jadł. A kiedy nie jadł, robił się zły. Fakt, próbował znów pogrążyć się w krainie sennych marzeń, aczkolwiek na bezsenność nie pomogło nawet liczenie złotych monet. Miał więc, niestety, chyba tylko jedną możliwość. Ale postanowił rozegrać to finezyjnie, czasy przecież się zmieniły! Nikt mu później nie zarzuci, że jest niewychowany, o nie. Nie tym razem.
Otrząsnął się z rozmyślań i kontynuował obserwację. Podróżnicy zbierali się do odejścia. Kilku z nich zbierało sprzęt tych, którzy raczyli ich zaatakować. Smok, pomimo ukrycia, i tak czuł przemożną chęć zagarnięcia łupów dla siebie. Kilka magicznych drobiazgów z pewnością znalazłoby dla siebie miejsce w jego drobnej kolekcji... Aczkolwiek powstrzymał się i teraz. Cóż, zdecydowanie miał nerwy ze stali, to trzeba mu przyznać.
Zostawili za sobą wóz. Jego zawartość zdołali upchnąć to na barkach obładowanych do granic możliwości kucykach, to na swoich. Niósł coś każdy. Najgorzej wychodzili na tym bliźniacy oraz Tas, którzy nie nawykli do taszczenia tak dużej ilości przedmiotów na raz. No ale alternatywę stanowiła powolna podróż z wozem- tak powolna, że mogli nie znaleźć schronienia na czas. A nikt nie zamierzał nocować na otwartym terenie- nie po tym, kiedy ich zaatakowano.
Pozostawili za sobą, z wielkim smutkiem, dwie beczki przedniego piwa. Niestety, było to nieuniknione- beczki były zwyczajnie zbyt ciężkie, by nieść je pod górę, a czegoś, co dało się wypić, jak się okazało po prysznicu który Eryk sprawił Hurgenowi, mieli aż nadto. Pozostała im jedynie jedna, drobna beczka, na którą Stink się zwyczajnie uparł. Nikt nie miał serca (a raczej nosa) do kłótni z nim, więc pozwolono krasnoludowi nieść zbiorniczek ze złotawym płynem. Hurgen zaś, porównywany przez innych do sardynki, pomimo tego, że ucierpiało jego ego, szedł za drużyną. Zaofiarował się jako pomocnik w taszczeniu sprzętu przez góry- był im coś winny za uratowanie mu skóry. Lepiej było również poruszać się z kimś, kto potrafił walczyć, kiedy w pobliżu czaili się ludzie, którzy pragnęli jego głowy...
Gdy wreszcie wszyscy upewnili się, że dadzą radę iść, ruszyli przed siebie, w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Smok zaś, w humanoidalnej rzecz jasna formie, wyłonił się po krótkim czasie z kamiennej ściany. Poprawił kosztowny, choć znoszony już niebieski płaszcz, wyciągnął z pochwy długi, błyszczący błękitem miecz i wbił w jedną z beczek. Popatrzył, jak złoty płyn ucieka przez wyrwę w drewnie. Ukląkł, przyłożył usta, spróbował, mlasnął.
-Niezłe. Ale lepiej smakowałoby z jakimś mięskiem...- popatrzył na ciało ogra, po czym skrzywił się teatralnie- Szkoda, że nie gustuję w ropuchach.
Śmiejąc się z własnego, kiepskiego dowcipu, upił kolejny łyk piwa.


***


Kilka godzin marszu później, ku sporej uldze wszystkich obładowanych niczym woły członków drużyny drogą pod łagodnym kątem opadającym w dół, znaleźli się w małym, iglastym lasku. Zaczęło się ściemniać, jednak wydawało się, że znaleźli miejsce na spoczynek- zagajnik skrywał w swym wnętrzu polanę, na której mieściły się stare, kamienne ruiny.


Nieregularny, kamienny murek, wysoki mniej więcej na jakiś metr, z widocznie odciśniętym na sobie piętnem czasu, okalał całe to miejsce całkiem zgrabnym, równym okręgiem o promieniu jakichś dwudziestu metrów. Po środku całego kręgu wznosiły się drobne schodki, które prowadziły na kamienną platformę- po środku owej platformy stał element, który od razu zdradził funkcję, jaką pełniła niegdyś budowla- no, a przynajmniej pozwalał się tej funkcji domyślać- kamienny ołtarz. Kamienne łuki, dzielnie trzymające się w powietrzu, górowały zarówno nad ołtarzem, jak i nad czterema przerwami w murze, gdzie pewnie kiedyś stały bramy. Drobne drzewka porastały wnętrze kręgu. Widok nie był ponury. Wyglądało to na jakąś dawno opuszczoną kaplicę, aczkolwiek nie było tu śladu po wizerunkach jakiegokolwiek z bóstw.
Bohaterowie, którzy sporo słyszeli historii o nawiedzonych ruinach, instynktownie popatrzyli po Eryku, jakby szukając w nim duchowego oparcia. On jednak mógł tylko wzruszyć ramionami, bowiem nie wyczuwał tu żadnej złowrogiej aury. Podobnie było z drużynowym mistykiem, Argaenem. Za to Demas i Lemnus zdecydowanie czuli coś złowrogiego w powietrzu. Coś przesyconego pradawną, potężną magią. To uczucie pojawiło się już kilka godzin temu, po zakończeniu walk. Początkowo wydawało im się, że wyczuwają po prostu magię zawartą w księgach zaklęć, aczkolwiek po przestudiowaniu ksiąg podczas podróży wiedzieli, że się mylili- zaklęcia, które znajdowały się w księgach nie należały do potężnych, w dodatku nie mogli zrobić z nich zbyt wielkiego pożytku- ich magia była bardziej spontaniczna, bazująca na burzliwej, magicznej energii, kiedy magia zawarta w księgach była uporządkowana, zapisana za pomocą słów które do aktywacji zaklęcia potrzebowały energii wprost z magicznych księżyców Krynnu, a bliźniacy tej energii pobierać niestety, w przeciwieństwie do Hurgena, nie potrafili... To nie były ich klimaty. Mimo tego, znaleźli coś, co zdecydowanie mogło im się przydać- najpierw, w jednej z ksiąg, znaleźli luźno włożony w jedną z pustych stron zwój, w drugiej książce znaleźli aż dwa zwoje. Zwoje były o tyle przydatne, że naładowano je magiczną energią podczas ich tworzenia- bliźniakom wystarczyło więc w zasadzie przeczytać magiczną formułę zawartą w słowach by móc rzucić zapisane na kartkach zaklęcia. Jakie zaklęcie? Tego jeszcze zaklinaczom ustalić się nie udało- zwyczajnie nie mieli na to czasu.
Mieli za to czas, aby poinformować resztę drużyny o złowrogiej, magicznej aurze która nie opuszczała ich od dłuższego czasu.
-...I dlatego nam się tutaj nie podoba- zakończył Lemnus po złożeniu wyjaśnień, zaś jego brat pokiwał głową na znak, że podziela jego zdanie.
- Podoba czy nie, musimy gdzieś się przespać! A to miejsce wydaje się w miarę bezpieczne- odparł Tas.
- Niszko położone, byndzie cipło i przyjymnie!- dodał Stink. Faktycznie, przez ostatnie kilka godzin schodzili w dół górskich zboczy. Mimo to wcześniej, spoglądając z góry, widzieli, że prawdopodobnie czeka ich wspinaczka w wyższe górskie rejony, już teraz pokryte śniegiem. Cóż, widocznie aktualnie trwała cisza przed burzą.
Drużynie ciężko było się nie zgadzać z ich drobnymi towarzyszami. Nie mieli przecież innych alternatyw. Zagajnik położony był jakiś kilometr od krętej drogi, jaką się poruszali, więc raczej nie zabłądzą. Pożywienie mieli, wodę też... No i miejsce, w którym można by się bronić łatwiej, niż na terenie otwartym. Tak po prawdzie, to nie mieli już nic do gadania, bo Tas zaczął ściągać już z kucyków sprzęt, by zwierzęta mogły sobie wreszcie odpocząć. Inni uczynili to samo i w rezultacie po chwili wszyscy już porwani zostali w proces rozbijania obozowiska na noc.


***


Zapas drewna, który zawczasu zwędzono z karczmy, przydał się i w ruinach rozgorzało ognisko. Praktycznie wszyscy towarzysze zebrali się, ze sobą, by móc w spokoju powymieniać się spostrzeżeniami z całego dnia. Niektórych, tak jak na przykład Tasa, sen zmorzył niezwykle szybko i tylko przekąsił coś na szybko by po chwili udać się do swojego namiotu. Przy okazji okazało się, co w rzeczywistości znaczył namiot dwuosobowy- mieściły się w nim na styk dwa gnomy, tudzież jedną kenderzą parkę. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, bowiem to Tas załatwiał większość sprzętu na wyprawę. Nie było więc mowy o nadmiarze wolnego miejsca, prędzej już o jego niedoborze, kiedy patrzyło się na tych roślejszych mężczyzn wchodzących w skład drużyny. Jedynie Hurgen musiał zadowolić się, na szczęście, stosunkowo miękką (a przynajmniej nie aż tak okropnie twardą jak w rejonach wyższych) ziemią.
Ogólna atmosfera wesołości narastała, miły nastrój udzielał się praktycznie wszystkich- przecież niektórym z nich udało się tego dnia uniknąć śmierci dosłownie o włos. Żyli i tego się na razie trzymali.
Atmosfera wesołości zniknęła jednak w chwili, kiedy w ich polu widzenia pojawił się mężczyzna w bogato zdobionej czerwonej koszuli, którego ramiona okrywał znoszony, ciemnoniebieski płaszcz, równie kosztowny co reszta jego odzienia. Podpierał się na sporych rozmiarów ostrzu, które roztaczało w ciemnościach zimny, błękitny blask- samo ostrze wyglądało niczym utkane z czystej, magicznej energii, zdolnej przebić praktycznie wszystko. Średniej długości czarne włosy opadały na czoło. Mężczyzna mógł wydać się im przystojny, gdyby nie jego oczy. Całkiem czarne, pozbawione jakichkolwiek elementów które dałoby się wyróżnić w budowie tych jakże przydatnych narządów, oczy.


Wszyscy członkowie drużyny obecni przy ognisku jak na komendę odwrócili głowy w jego kierunku. Mężczyzna wyglądał niepokojąco. Dzieliło ich ponad piętnaście metrów, mimo to wszystkich przytłaczała jego obecność, jakby stał nie dalej niż metr.
- To jego czuliśmy...- mruknęli równocześnie bliźniacy.
Erykowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie w na istotę by wiedzieć, kto tak naprawdę przed nimi stoi. Smok. Eryk po prostu wiedział. Może to przez nadzwyczajne zmysły, jakimi obdarzyła go jego bogini, może to po prostu nad wyraz rozwinięta intuicja? Tak czy inaczej Eryk wyczuwał, że to stoi przed nimi potężny gad w przebraniu. I wcale mu się to nie podobało.
-Witajcie, witajcie!- przemówił potężnym głosem ich nowy gość- Czy przy waszym ognisku znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednego strudzonego podróżą człowieka? Sporo się za wami nabiegałem! Gdyby nie to, że to moje terytorium, mógłbym was nawet zgubić, a to byłaby porażka. Przynajmniej dla mnie.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem puścił oczko do Esther. Sen musiał jeszcze trochę poczekać, bowiem dzień pełen wrażeń się jeszcze nie skończył. Dla smoka, tak po prawdzie, dzień pełen zabawy dopiero się zaczynał.
 

Ostatnio edytowane przez Ryzykant : 29-11-2013 o 14:49.
Ryzykant jest offline  
Stary 05-12-2013, 09:07   #27
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aHjpOzsQ9YI[/MEDIA]
Świątynia zainteresowała Eryka od kiedy tylko zobaczył ruiny ołtarza. Przyjemnie było marzyć, że niegdyś w tym budynku rozbrzmiewały pieśni ku czci Aasterinian, że wznoszono tu do niej modły. Pomimo, że mocy bóstwa już tu nie było, czuł ogarniający go spokój. Ruiny kojąco działały na nadszarpnięte walką nerwy. Na Tasa, jak widać, podziałały jeszcze skuteczniej. Kapłan nie miał wątpliwości co do tego, że miejsce to jest najlepszym możliwym do rozbicia obozu, co więcej obiecał sobie dokładnie obejrzeć ruiny po kolacji. Pragnął poznać komu dedykowana niegdyś była, a pragnienie to podsycała nadzieja, że oto trafił do jednego z domów swej pani. Marzył o odnalezieniu miejsca takiego kultu, choć wiedział, iż najpewniej nigdy mu się nie uda. W końcu jego pani nie należała do zbyt popularnych bogów w tym świecie, nawet wśród smoków.
Argaen dość podejrzliwym spojrzeniem obrzucił ruiny. Z jednej strony pobyt w takich resztkach zabudowań miał swoje plusy, z drugiej - minusy. Szczególnie jeśli chodzi o ruiny świątyni. Nigdy nie wiadomo, czy jakiś zapomniany bóg nie odwiedza swej dawnej siedziby. Ale na razie panowała cisza i spokój, więc można było zaryzykować.
Srebrny Wilk był bardzo zadowolony z miejsca, które wybrali na postój. W pełni zgadzał się tu ze Stinkim. Ciepło i zacisznie. Jako człowiek, który wychował się na stepie, za pan brat z dziką przyrodą, wziął na siebie obowiązek zgromadzenia opału na noc i rozpalenia ogniska. Której to czynności z wielkim, acz milczącym zainteresowaniem przyglądał się Eryk, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Pomagał też przy rozbijaniu namiotów. Mimo zmęczenia spowodowanego walką i szałem bojowym zaoferował się, że weźmie pierwszą wartę. Zastanawiała go postać Hurgena. Małomówny, zakuty w zbroję wojownik nie wzbudzał zaufania barbarzyńcy. No cóż, jeśli będzie się zachowywał w dalszym ciągu, jak mruk, przyjdzie im się rozstać. Ich misją jest zbadanie jaskini, a nie niańczenie jakiś przybłędów spotkanych na szlaku.
Ognisko zapłonęło, a namioty zostały rozstawione. Zbliżał się czas kolacji. Spojrzenie Eryka co chwilę wracało do Hurgena. No dobrze, może i zażartował sobie ze zbrojnego raz, ale czy powinien pozwolić mu spać na gołej ziemi? W końcu współczucie wzięło górę nad podejrzeniami. Wziął swój koc i podał tej przerośnętej sardynce.
- Trzymaj, tobie się bardziej przyda. - Przez chwilę pomyślał o tym, jak sam będzie spał. “Oj Eryk, Eryk, a mówił ci Ulfrik >>Jak masz miękkie serce to musisz mieć dupę twardą.<< To teraz ją utwardzisz śpiąc bez koca.”
Znacznie lepiej czujący się Dorian zadowolony chciał się wziąć do jedzenia oraz nieco wypocząć.
- Dzięki wam wszystkim. Ten ogr nieźle mnie stuknął - przyznał. - Ponadto jeśli jest czas oraz ochota, jestem wam coś winien, nie za walkę, ale jeszcze coś obiecanego podczas uczty - wspomniał uczciwie, nie wiedząc czy mają ochotę słuchać, czy też wręcz przeciwnie.
- Odrobina rozrywki przed snem nikomu nie zaszkodzi - powiedział Argaen.
Esther tylko przewróciła oczyma. No, teraz się zacznie, pomyślała. Co to, kto i czego to nie dokonał. “Uwielbiała” takie popisy słowne. Może trochę dlatego, że sama nie przepadała za opowiadaniem o własnych przeżyciach. Może dlatego też, że nie zawsze były szczególnie chwalebne. Ale chyba była odosobniona w swoich upodobaniach, gdyż wkrótce poczęły się odzywać inne głosy zachęty wobec propozycji złożonej przez niedoszłego denata. Podejrzewała, że albo będzie musiała uzbroić się w cierpliwość, albo wcześniej pójść spać.
- Zawsze chętnie słucham opowieści. Zwłaszcza jeśli zapowiadają się ciekawie. - Fajka w niemal magiczny sposób pojawiła się w dłoni Eryka, już zapalona. - O wybaczcie, macie może ochotę zapalić?
- Nie dziękuję - odparł Erykowi Srebrny Wilk. - Co do podziękowań, to wszyscy walczyliśmy o życie. Każdy zrobił, co do niego należało. Natomiast opowieścią nie pogardzę. Bardzo dobrze robi posłuchanie przed snem dobrej opowieści.
- Ja również dziękuję za te przyjemności. - Argaen machnięciem dłoni udał, że odgania dym.
- Ja też nie gustuję w fajce. Choć mówią, że wędzone dłużej leży. - Dziewczyna mrugnęła do Eryka.
- Naprawdę tak mówią? Nigdy nie słyszałem. - Eryk był szczerze zaciekawiony.
- Na żołądku - wtrącił Argaen.
Esther spojrzała podejrzliwie na obydwu.
- Jaja sobie robicie? - zapytała równie szczerze, co Eryk.
- Gdzież bym śmiał. Znasz mnie przecież - powiedział Argaen.
Zaś Eryk tylko wypuścił kilka kółek szarego dymu.

Jaką opowieść im rzec, dumał Dorian siedzący po kendersku przy ognisku; o zdobywaniu zamku oraz głupiej kąpieli, albo jarmarku, kiedy napadła wioskę banda smokowców? Pewnie sami znali takie sprawy oraz niejednokrotnie przerabiali, lecz opowieść stanowi coś, co łączy wszystkich wędrowców. Wojownik uniósł powoli bukłak do ust oraz nieco upił.
- Obiecałem opowieść. Proszę, oto ona – rozpoczął, kiedy usłyszał zachęcające słowa Argaena, Eryka oraz Srebrnego Wilka. - Działo się to było parę lat temu. Służyłem wtedy w oddziale Olafsona, mojego nauczyciela wojowniczego fachu, twardego człeka oraz doświadczonego wodza. Pojechaliśmy siedmioosobową grupą na rekonesans. Dostaliśmy zadanie przechwycić orszak barona Helmita, który miał jechać w odwiedziny do innego arystokraty Gomyna. Chodziły pogłoski, że Gomyn, który niedawno stracił żonę, ponoć sam ją zabił, miał się żenić z córką Helmita, panną Kunegą. Czysta polityka, gdyż obydwaj należeli do sojuszu baronów usiłujących wykorzystać zamieszanie towarzyszące pojawieniu się smokowców do aneksji ziem swoich sąsiadów. Właściwie była to nieformalna wojna domowa. Tysiące utarczek, podjazdów, napadów i udawanie, że nic się nie dzieje jednak. Rzecz jasna owe działanie spowodowało reakcję. Tworzyły się siły samoobrony, wśród których był także nasz oddział. Jako właściwie dzieciak niemal, któremu niedawno wąsy wyrosły pod nochalem, wciągnąłem się do wspomnianej kompanii.

Pociągnął sobie ponownie łyk chłodnej, smacznej wody.
- Kiedy nasi dowiedzieli się na temat owego przewozu posagu, który niewątpliwie miał iść na finansowanie wojska, uznali że jest to doskonała możliwość osłabienia rebelii baronów, wiec otrzymaliśmy zadanie przechwycenia orszaku Helmita. Dorwaliśmy ich na biwaku. Zręczne chłopaki od Olafsona, najczęściej zawodowi tropiciele leśni, potrafili podejść przeciwnika. Wyłuskali kilku strażników, potem zaś przyłożyliśmy nóż do gardła barona i poddała się reszta. Rozbroiliśmy ich bez problemu. Rzeczywiście baron wiózł Gomynowi swoją córkę, Kunegę. Była wysoka, postawna, jasnowłosa, niebieskooka, silna, dumna, opanowana. Pamiętam doskonale, iż widząc naszą akcję nieco pobladła, ale zacisnęła jedynie swoje wargi. Natomiast Helmit się wściekał:
- Gdyby nie to, że moi gwardziści są rozbrojeni inaczej bym z wami pogadał. Pokazałbym wam – ciskał się wściekły dorzucając kilka średnio wyrafinowanych przekleństw. Arystokrata powinien, wedle mnie, wykazywać pod tym względem, więcej inwencji twórczej. Spojrzałem wtedy na Olafsona, ten kiwnął głową. Stanąłem sobie przez Helmitem, rozciąłem mu sznury szepcząc:
- Naprawdę, no to masz farta. Jesteś wolny. Rozwiąż swoich ludzi, masz. Broń wasza leży pod ścianą. Masz, weź. Pokaż nam, jak mówiłeś. Jest was wszak kilku więcej.
Jaśnie wspaniały Helmit popatrzył sobie na kpiąco wygięte wargi Olafsona oraz resztę naszych. Naprawdę bowiem tych paru chłopaków, poza mną, było dobrymi, doświadczonymi podczas bojów mnogich wojownikami. Zamknął się więc mieląc jedynie pod nosem jakieś grubiaństwa.

Kiedy odjeżdżaliśmy zabrawszy wpierw posag Kunegi, gdyż jak się okazało, była ona wieziona wraz z pieniędzmi na zaciągi do von den Bacha jako jego narzeczona, dziewczyna spytała, gdzie jedziemy i czy może zabrać się z nami. Przypuszczam, że wszystkich nas zamurowało, ojca dziewczyny również.
- Nie chcę jechać do Gomyna – rzekła. – Ojciec mnie sprzedał po prostu za sojusz mimo sprzeciwu matki i mimo, że wszyscy wiemy, jak skończyła jego biedna Vlada. Nie chcę tak skończyć i nie jestem rzeczą, ojcze. Jeżeli mogę – zwróciła się do nas, a właściwie do mnie, bowiem stałem przypadkiem gdzieś tam – pojadę z wami. Jeżeli nie i tak ucieknę. Cała drogę czekałam na okazję. Więc młody panie, dygnęła jak księżniczka, jak jest wasza decyzja?
Odruchowo odkłoniłem się patrząc na Olafsona. Ten prychnął śmiechem do mnie:
- Ciebie spytała, sam decyduj.
Ale wbił mi ćwieka, spryciarz jeden. Ile miałem wtedy
– Dorian zastanowił się moment. - Chyba szesnaście jakoś. Marzyłem sobie raczej, żeby smoka jakiegoś złego sprać, albo niczym Huma walczyć, nie zaś podejmować skomplikowane decyzje.
- Dobra mości panienko – powiedziałem poniewczasie. – Jedziesz z nami, ale po pierwsze nie licz na wygody, po drugie, to, czy zostaniesz jest decyzją naszego dowódcy – wskazałem na Olafsona. - Zdecyduje potem, jednak jeśli chcesz ruszać, możemy cię odprowadzić po drodze do jakiegoś przyjaznego dla ciebie miejsca.
- Nie martw się młody panie – odrzekła Kunega. - Kiedy ojciec zadecydował, iż pragnie mnie wydać za tego łajdaka, podjęłam decyzję. Bezpieczniej mi będzie chociażby w obozie wojskowym, gdzie przecież są kobiety, niżeli być żoną Gomyna.

Pojechała ścigana wściekłym wzrokiem ojca, który wykrzykiwał, że się jej wyrzeka. Nawet się nie obejrzała, Olafson zaś potem zgodził się na jej przyłączenie. Odziana po męsku stała się jednym z nas, chociaż zadawaliśmy sobie pytanie, czy się sprawdzi. Potem została nawet żoną Olafsona oraz urodziła mu dwie córki, ale to już dużo potem. Taka właśnie to historia, jedna spośród wielu, które opowiada się przy wieczornym ognisku
.
Wypił ponownie łyka pragnąc nawilżyć lekko wyschłe gardło.

- Zacna historia Dorianie- pochwalił towarzysza Srebrny Wilk. - Przypomina mi to inną historię, w której jednak nie brałem udziału. Wśród Que-shu krąży legenda o księżniczce plemienia barbarzyńców, która nie chcąc wychodzić za mąż ogłosiła, że wyjdzie tylko za tego, kto pokona ją w turnieju biegowym. Wiedzieć musicie, że owa kobieta była niezrównaną biegaczką. Kto przegrał musiał dać głowę. Wielu śmiałków podejmowało wyzwanie i wszyscy ginęli, bo nie byli w stanie sprostać księżniczce. Trwało by to dalej, aż znalazło się dwóch bliźniaków podobnych do siebie, jak dwie krople wody. Jeden podjął wyzwanie, a drugi ukrył się przy trasie. W czasie biegu podmienili się, dzięki czemu jeden z braci przybiegł na metę przed księżniczką. Padło rozstrzygnięcie i niewiasta nie mogła wywinąć się od ślubu. Nic dobrego jednak z tego nie wyszło, bo gdy po kilku latach jeden z braci przyznał się do oszustwa, żona zabiła go bez wahania. Oszustwo zawsze ma krótkie nogi. - Barbarzyńca zadumał się na chwilę, po czym się roześmiał.
- Z rzeczy, które mi się przytrafiły, to w pamięci pozostanie mi pewne polowanie. Skoro świt wybrałem się do lasu. Była jesień. Wschodzące słońce w połączeniu z poranną mgłą sprawiło, że las wydawał się, jak z bajki. Po kilkugodzinnym marszu dotarłem w pobliże polany, na której zwykle pasły się jelenie. Była to ich pora godów. Wypatrzyłem na polanie pięknego samca z rozłożystym porożem. Z łukiem gotowym do strzału zacząłem go podchodzić. Gdy znalazłem się na odległość strzału wypuściłem strzałę, jednak jeleń, jakby wiedziony przeczuciem poruszył się i zamiast trafić go w pierś, strzała przeszyła grzbiet w okolicach kłębu. Jeleń pomknął galopem, a ja za nim. Ku mojemu zdziwieniu poza śladami krwi nie zostawiał żadnych śladów. Powinno dać mi to już do myślenia, ale nie dało. Ścigałem go, aż słońce wzniosło się najwyżej na południowym niebie. W końcu zwierz zapadł w bagnisty młodnik. Pewny swego ruszyłem mu na spotkanie. Nie zwykłem pozostawać niedobitej, rannej zwierzyny. Wchodzę w chaszcze, a tu leży ranny mężczyzna ubrany w długą, niebarwioną, lnianą szatę. Patrzę, a on ma moją strzałę wbitą w plecy. Wtedy do mnie dotarło na kogo polowałem. Tak poznałem druida Jurika. Okazał się całkiem sympatycznym jegomościem, jak już mi wybaczył, że poluję w jego lesie i strzelam do jego zwierząt. Na szczęście nie zraniłem go mocno.
Barbarzyńca sięgnął po bukłak, odkorkował go i pociągnął solidnego łyka. Lepsze by było piwo, ale o ile to nie będzie konieczne nie chciał o nie toczyć boju ze Stinkiem.
- Ha ha, powiadam ci, przednia historia - parsknął wesoło Dorian dowiadując się, jakie to druidzkie przygody miał Srebrny Wilk, potem jednak powrócił do kwestii noclegu. - Ano jeśli planujemy wypoczynek, wydaje się warty trzeba by jakieś wyznaczyć.
- Nu ja to wam moge piwszka troche poszyszycz… Ale niwile zosztao…- wymruczał Stink jeszcze bardziej niewyraźnie, niż zwykle- Tak… Bez troszki co żem wypił…. To ze czy z czterech czyńści, pewnikiem- wykazując się genialną zdolnością analizy matematycznej postawił nieco opróżnioną już beczułkę piwa na ziemię, wstając przy tym z ziemi- I wartę to ja żem mogę wystawiacz!. Że ja wartowacz będę, o to mnie się rozchodzi. Ja żem się nauczył, jak to robicz, czo by mało spać! We krwi mam mało snu!- Zasalutował niemrawo, po czym z powrotem opadł do pozycji siedzącej z głupawym uśmiechem na swojej rumianej twarzy.
 
Googolplex jest offline  
Stary 06-12-2013, 13:36   #28
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
- To będzie dla nas przyjemność i zaszczyt. - Eryk odezwał się, nim ktokolwiek inny zdążył zareagować. Nie miał wprawdzie pojęcia, jak potężny jest gość -choć to raczej oni byli gośćmi na jego terytorium- ani jakie ma zamiary. Zdawał sobie jednak sprawę, że tylko uprzejmością można zyskać smoczą przychylność. Tylko jak tu dać innym do zrozumienia, żeby traktowali tego “człowieka” z najwyższym szacunkiem?
- Napijesz się panie z nami? Być może uda nam się odebrać krasnoludowi beczółkę.
- Aż taki łakomy chyba nie jest - powiedział Argaen podnosząc się z miejsca. - Proszę nam wybaczyć, nie wiedzieliśmy, że to prywatny teren.
Gestem zaprosił tamtego do zajęcia miejsca przy ognisku.
Esther, której ciarki chodziły po plecach pod spojrzeniem czarnych, jak studnie oczu przybysza, lekko przesunęła się, czyniąc więcej miejsca przy ognisku. Miała nadzieję, że Eryk i Argaen wiedzą, co czynią. Chociaż tak do końca przekonana o tym nie była.
- Wszelakiemu bowiem podróżnemu należy się miejsce przy ognisku - uzupełnił wypowiedź kompanów. - Kto kiedykolwiek wędrowcem był na szlaku, wie iż takich rzeczy się nie odmawia. Wybacz nam, że nieświadomie wtargnęliśmy na twoje ziemie. Nie planujemy zakłócić ich spokoju. Przejdziemy jedynie idąc dalej swoją drogą. Witaj więc panie, kimkolwiek jesteś, oraz zasiądź przy ognisku naszej kompanii, zaś jego ciepło oraz strawa niechaj ci służą dobrze oraz świadczą, że nie chcemy przeszkadzać twojemu włodarstwu - powitał przybysza Dorian. Przekonany bowiem był, iż tamten zacnej krwi mąż ścigał ich obawiając się uzbrojonej grupy na swojej posiadłości. Czuć było człeka szlachetnego rodu, od stuleci należącego do elity, może jakiegoś bohaterskiego, lub pewnie mającego solamijskich rycerzy wśród przodków. - Jeśli miałbyś przy okazji ochotę, rzeknij co słychać na błoniach szerokiego świata. Wszak chyba każdy wędrowiec nowin jest wielce spragniony - zgadzał się ze swoimi towarzyszami, iż ten osobnik miał taką charyzmę, która biła wręcz niczym jasna aureola. Pewnie mógł także rzec im niejedną ciekawą nowinę.
Srebrny Wilka skłonił się lekko w kierunku gościa. Niepokoiło go, że tamten zbliża się do nich z obnażonym mieczem. Jego czarne, nieludzkie oczy niepokoiły go jeszcze bardziej. Znał jednak prawa nomadów i wiedział, że odmowa miejsca przy ognisku była ciężkim występkiem. Gość z pewnością nie był człowiekiem. Kto wie, może to nawet jakiś bóg w przebraniu.
- Usiądź z nami i rozgość się panie. Tak jak mówili moi kamraci tylko przechodzimy przez ten teren. Nie mamy zamiaru zrobić niczego złego w granicach twoich włości.
- Ale powiedzieć możemy o paru opryszkach, co w tych okolicach napadli na tego rycerza - wtrącił się Argaen. - Nic więc dziwnego, że chcesz pan sprawdzić, kto tu obozuje.
Mężczyzna schował miecz do pochwy, po czym powoli, bacznie obserwując gości, którzy zjawili się na jego włościach, podszedł do ogniska. W świetle towarzysze nie mogli nie zauważyć, że człowiek jest potężnie zbudowany - postury mógłby mu pozazdrościć niejeden awanturnik. Mimo to jego dłonie wyglądały, jak dłonie należące do kogoś szlachetnie urodzonego, kto nie nawykł do ciężkiej pracy lub walki.
- Ogień… Szlachetny żywioł, nieprawdaż? - zapytał, po czym, nie czekając na odpowiedź, mówił dalej. - Zanim zaczniemy wymieniać się historiami wypadałoby pierwej wymienić się uprzejmościami, prawda? Nazywam się, w skrócie, rzecz jasna, Theriondinus Wieczny. Ale mówią mi Ther.
Argaen, Esther, Srebrny Wilk oraz Eryk poczuli na karku dreszcze. Słyszeli kiedyś legendy o smoku, który w poszukiwaniu mocy zaszedł tak daleko, że udało mu się wreszcie posiąść wiedzę na temat sztuki reinkarnacji. Smok ów miał właśnie na imię Theriondinus. Oryginalnie, jak podawały owe opowieści, smok czarny. Oryginalnie, bowiem co kilkaset lat zmieniał formę przyjmując po prostu nowe ciało. Fakt, był w tym pewien kłopot - żadne z jego ciał nigdy nie osiągało dojrzałości, jednak, jak się okazało, rytuał, który zapewnił mu moc reinkarnacji obdarzył go wielkim potencjałem magicznym, jeszcze wyższym niż ten, który smoki posiadały naturalnie. Theriondinusa, co wiedział tylko Eryk, nie widziano na żadnej ze smoczych wojen. Ponoć niezbyt interesował się polityką, a nawet wśród smoczych kręgów stanowił jedynie legendę. W całej historii Ansalonu faktycznie pojawiło się kilku Therów, jednak tylko kilku z nich władało potężną magią. A ci, którzy władali potężną magią, mieli też i inną cechą wspólną - całkiem czarne oczy. Faktycznie, ten tutaj, przynajmniej pod względem koloru oczu, pasował do opisu Theriondinusa. A co to tak naprawdę wróżyło? Cholera go wie, bowiem tak po prawdzie Ther był, wedle wszystkich przekazów, szalony. Nie można mu się było w gruncie rzeczy dziwić - wielokrotne narodziny i śmierć potrafią namieszać w zdrowiu psychicznym niemal każdej istoty.


Wojownik skłonił się lekko ku nieznanemu mężczyźnie.
- Tak powiadają na temat ognia - potwierdził. - Dorian mnie nazywają, szlachetny panie - przedstawił się także. Wstrzymywał się wcześniej, ponieważ wiadomo, na trakcie bywają różne osoby. Jedne sobie życzą bliższych znajomości, inne wolą przysiąść się, potem zaś anonimowo odejść wedle swoich planów.
- Wielki to zaszczyt dla nas, Therze - Argaen skłonił się uprzejmie. Bardzo uprzejmie. Nawet gdyby ów człek niesłusznie przybrał to imię, to lepiej było nie zdradzać swych wątpliwości, a jemu nie podobał się ani miecz, ani - a nawet bardziej - czarne oczy ich gościa. - Zwą mnie Argaen. Lecz z pewnością imię to nic ci nie powie.
- Ja zaś jestem Srebrny Wilk z nomadów Que-shu. Ogień? Istotnie ogień jest szlachetnym i wspaniałym żywiołem.- Barbarzyńca wyciągnął z pochwy na plecach swój dwuręczny miecz, który natychmiast zapalił się magicznym płomieniem- Lubię ogień, pozwala mi wygrywać.
- Zechciej usiąść, Therze - Argaen, nie wdając się w rozważania filozoficzno-militarne na temat ognia. - Chociaż prawdę mówiąc nie wiadomo, czy to ty jesteś naszym gościem, czy też my się do ciebie wprosiliśmy w gościnę.
- I dla mnie jest zaszczytem was poznać, kochani goście. - Wyszczerzył się podkreślając ostatnie słowo. - Mi również ogień pozwala wygrywać. Cóż, jest szczególnie przydatny w kwestiach kulinarnych, choć może stanowić broń obosieczną… Podgrzanego paladyna niełatwo wyłuskać z tej jego przeklętej zbroi, naprawdę niełatwo! - Pokiwał głową z poważnym wyrazem twarzy, spoglądając wymownie na Hurgena i jego płytowy pancerz. - Taak… Lecz przejdźmy do interesów, dobrze? - usiadł pomiędzy Esther a Argaenem. Nie było czuć od niego żadnego spięcia, wręcz przeciwnie, czuł się jak u siebie. - Owe ruiny dawnej, smoczej świątyni… - Tutaj wybuchł śmiechem. Śmiechem potężnym, przerywanym dodawanymi piskliwym głosem uwagami w stylu “Kto by chciał… Ahhihah… Czcić smoki? To… Niepoważne…! Ahah…”, lecz po kilku niezręcznych chwilach opanował się wreszcie i kontynuował.
- Owe ruiny, jak i tereny przyległe… W zasadzie to większość tych gór z wyłączeniem pewnej strefy należy do mnie. Jest moją własnością. To moje terytorium, rozumiecie? A chyba nikt nie lubi, kiedy ktoś włazi mu z buciorami do jego domostwa, hm? Płoszy zwierzynę, nie płaci… Myta… - Na jego poważne przez moment lice powrócił szeroki uśmiech. - Właśnie po to przyszedłem. Co możecie mi zaproponować w zamian za możliwość przejścia przez moje góry, moi mili? Zaznaczę, że mam już sporo różnych, ciekawych rzeczy, a jestem też straszliwie głodny. Kiedy jestem głodny nie lubię wysłuchiwać długich, nudnych ofert…- Te ostatnie słowa niemal wywarczał, opanował się jednak i dorzucił tonem pięcioletniego dziecka. - No? To kto pierwszy ma dla mnie jakiś prezent, co?!
Pewność siebie przybysza zbiła kompletnie z tropu Srebrnego Wilka. Korciło go żeby wykonać szybki atak i ściąć głowę jegomościa jednym cięciem. Jednak jeżeli by się mu z tego czy innego względu nie udało, skazałby całą ich grupę na śmierć. Czy opłaca się ryzykować? Przełknął ślinę i pokręcił głową. Lepiej było się ułożyć skoro przybysz był w nastroju. Chwycił plecak i wyciągnął z niego buty pajęczej wspinaczki i krótki magiczny miecz. Położył obie rzeczy przed przybyszem.
- To mogę ze swojej strony zaoferować. Bliźniacy powinni chyba mieć jeszcze magiczne księgi pokonanych magów. To najcenniejsze rzeczy jakie mamy.
Stał, w napięciu wpatrując się w Thera i jego czarne oczy. Jaki będzie następny ruch tajemniczego gościa?
Dem i Lem obdarzyli Wilka bliźniaczym spojrzeniem, które dobitnie pokazywało co sądzą na temat rozporządzania cudzymi łupami. Nie podobało im się, ale przemilczeli, skupiając się na trzymaniu od ich gościa z daleka.
- Mości Theriondinus raczej… - Lemnus zamilkł i zadrżał pod ciemnym spojrzeniem Thera.
- Nie potrzebuje magicznych ksiąg. - Dokończył za brata Demas. - A przynajmniej tak… czujemy.
- Nic nie wiem na temat smoczej świątyni. Prawdą jest także, że właściciel ziemi może oczekiwać uczciwego myta. Ode mnie proszę, tyle - powiedział pełen szacunku Dorian kładąc po prostu 10 sztuk stali. Jakby nie było, stanowiło to wiele większą wartość, niźli powiedzmy za przejście przez miejskie rogatki, nie mówiąc już na temat innych miejsc. Kompletnie dziwił się, że Srebrny Wilk oddawał jakieś super rzeczy. Pewnikiem łgał, ale jednak nawet jeśli, ów krótki miecz wydawał się bardzo ładny. Niby dlaczego miałby tyle komuś dawać za przejście? Nawet jeśli od tego kogoś biła niezwykła charyzma. Równie bowiem dobrze, ów genialny Ther mógł łgać niczym najęty. Płacił więc hojnie nie tyle myto, co za spokój. Oberwał wszak solidnie oraz nie chciał ponownej walki.
“Ruiny smoczej świątyni… ruiny smoczej świątyni…” Słowa jak echo odbijały się w pamieci Eryka. Wszystko poza tym zeszło na dalszy plan. Podekscytowany i pełen nabożnego lęku zapomniał na chwilę o zagrożeniu. Zresztą może i żadnego nie było?
- Ko...komu poświęcona była świątynia?- zająknął się gdy pytanie po prostu samo wyrwało się z jego ust nie bacząc na dobre wychowanie. - Ja po prostu muszę to wiedzieć. - dodał tonem usprawiedliwienia.
- Faktycznie, z książkami nie trafiliście. Z butami również, mam już takie! Za to miecz naprawdę ładny, może i bym go wziął gdyby nie to, że mam ich już kilkadziesiąt…- Ther ziewnął, pogodny wyraz jego twarzy ustąpił miejsca dla tego bardziej rozeźlonego. - Zaczynam się nudzić… A co do tej świątyni - nie wiem, nie pamiętam. Znam za to kogoś, kto może wiedzieć! - Huśtawka nastrojów trwała w najlepsze. Znów roześmiany włożył rękę do jednej z sakiewek, by po chwili wyciągnąć z niego jakieś biedne stworzenie wielkości małego kotka. Gdyby ktoś był naprawdę bardzo głupi mógłby to stworzonko z kotem nawet pomylić. Ale głupców tutaj nie było i wszyscy wiedzieli, co Ther cały czas ukrywał w sakiewce- pomniejszoną wersję miedzianego smoka. W dodatku żywą, bo prychała ze złością.
Komuś mogłoby się wydać, że ma do czynienia z pseudo smokiem, wbrew pozorom częstym kandydatem na chowańca dla maga. Jednakże Eryk wiedział, że istota ta jest smokiem prawdziwym, która na skutek jakiegoś potwornego uroku utraciła swoje prawdziwe rozmiary i, prawdopodobnie, moce. A przynajmniej tak mu się wydawało. Do podobnych wniosków udało się dojść bliźniakom oraz Argaenowi.
-Mieszkał tu jakiś czas przede mną. Nie chciał podzielić się terytorium. Wkrótce stał się moim chowańcem, haha! Może powiedziałbyś nam co to za świątynia, co, mały? - Rozbawiony czarnooki potrząsnął smokiem, który nie kwapił się żeby odpowiedzieć dla swojego pana, na którego twarzy pojawił się po chwili wyraz zrozumienia. - Ach, no tak. Nie możesz mówić….
Argaenowi takie potraktowanie smoka wydało się rzeczą niesmaczną. A poza tym nie potrafił zdecydować, czy ta demonstracja była bardziej nieudaną próbą zaspokojenia ciekawości Eryka, czy też może próbą pokazania możliwości i zastraszenia niechcianych gości. Z pewnością zachowanie Thera świadczyło o wielkiej pewności siebie i zarozumialstwie. W końcu Esther siedziała tuż obok, rękę miała pewną, a jak powiadał jeden z przyjaciół Argaena, nawet najlepszy mag z nożem w plecach traci na swoich umiejętnościach.
Drastyczne metody mogły jeszcze chwilowo poczekać.
- A słyszałem, że ciekawe rzeczy dzieją się w okolicy. Jak więc można mówić o nudzie - stwierdził.
-Takie rzeczy przestają być ciekawe, kiedy ma się z podobnymi sprawami do czynienia niemal codziennie…- mruknął czarnooki, poruszył dłonią i smok, którego tam trzymał, zniknął. Ther, z niewiadomych przyczyn, skrzywił się na moment.
Smok zniknął zdecydowanie za szybko. Większość towarzyszy uznała to za kolejną sztuczkę, która miała ich zastraszyć i przekonać do oddania nawet tego, co mieli na sobie. Jednak Dorian zmrużył oczy i doznał niejasnego przeczucia, że coś tu jest nie tak. Jeszcze to, jak rozmówca wcześniej go zignorował... Wpatrywał się w postać Thera przez kilka sekund, by nagle, po następnym mrugnięciu zauważyć, że miejsce przy ognisku, w którym jeszcze przed chwilą zajmował Ther, jest wolne, zaś jego towarzysze wpatrują się w nie z uwagą.

Iluzja! Zrozumienie przyszło w tej samej chwili, w której zauważył tego, kto jest owej iluzji autorem. Dosłownie metr od niego znajdowała się odwrócona do niego bokiem bestia. Ogromny czerwony jaszczur… Nie tak wielki, jak zazwyczaj opisywały legendy i opowieści, lecz nadal imponujący. Dorian z trudem powstrzymał się od ucieczki z powodu aury strachu, jaką to smok wokół siebie wytwarzał. Tak po prawdzie udało mu się powstrzymać głównie z powodu tego, że nie chciał się przekonać, co by się stało, gdyby nagle zerwał się do biegu. Urządzanie sobie Smoczego Maratonu nie było zbyt bezpieczne, nawet dla doświadczonego awanturnika.



Dorian, gdy uspokoił się już na tyle, że mógł zebrać myśli zauważył, że smok cały czas mruczy coś pod nosem w jakimś tajemnym, pewnikiem magicznym języku. To by wyjaśniało istnienie iluzji. W dodatku to, że udało mu się z niej wydostać… Ther nie utrzymywał z nim kontaktu wzrokowego, zignorował jego zapłatę, nawet nie podziękował. Może to wina tego, że siedząc zbyt blisko smoczego zadka Dorian nabrał nieco smoczej odporności i zdołał wyrwać się spod magicznej iluzji? Cholera go wie. Mężczyzna wiedział na razie tylko tyle, że jako jedyny zna prawdę o ich nieciekawym położeniu.
-Nie przedłużajmy tego, naprawdę, jestem cholernie głodny…- wymruczał wyraźnie znudzony już teraz czarnooki mężczyzna, co mogli usłyszeć wszyscy za wyjątkiem Doriana- Dacie mi ten miecz, kuce które ze sobą taszczycie, kendera w śpiworze, dziewicę…- zerknął wymownie na Esther-.... A wtedy pomyślę, czy pozwolę wam żyć. Stoi?
- No to kiszka, panowie! - prychnęła Esther podnosząc się z miejsca i wymownie podrapała się po potylicy. - Miecz mamy, kuce też, a i kendera da się załatwić, ale za cholerę nie wiem, skąd wytrzaśniemy dziewicę. - Podniosła ręce w geście bezradności. Można się było zastanowić czy to szczere słowa, czy też bezczelna ironia. Dziwne było tylko, że nie wiedzieć dlaczego, Dorian nagle poczerwieniał oraz zaczął wnikliwie oglądać czubki własnego obuwia. Być pewnie może, nikt jednak nie zauważył nagłego rumieńca wojownika.
- Ale kucyki mogę przygotować - usłużnie acz nieszczerze zaoferował się Argaen również wstając.
Dorian usłyszał jedynie cichy warkot dochodzący z głębin smoka, który nadal nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Najwięcej jego uwagi pochłaniali Argaen oraz Esther, którzy znajdowali się niebezpiecznie blisko okolic jego paszczy.
- Ponownie? - niemal popłakał się Dorian, nie mając ochoty na kolejną walkę, ale cóż było robić. Nawet bowiem, jeśli nie słyszał smoczej dywagacji, to sytuacja przeraziła go. Nawet, jeśli nie rozumiał właściwie, co tamten mówi, ale domyślał się przynajmniej mniej więcej powalonej końcówki. Ten bandyta chciał pannę Esther. Smoki bowiem, dziewice i księżniczki tworzyły swoisty trójkąt. Cham podły oraz pieprzony zboczeniec. Smoczycę mógłby sobie znaleźć, nie fajną dziewczynę. Skoro zaś smok mruczał utrzymując na reszcie czar, jeśli przestanie mruczeć, czar pryśnie oraz wszyscy odzyskają swobodę. Jakby jednak nie było wziął się w garść oraz stojąc przy tyłku smoczym radośnie starał się dźgnąć go swoimi mieczami, jeśli można, na tyle skutecznie, żeby nie mógł już produkować kolejnych smoczątek.
Cięcia okazały się nad wyraz wręcz skuteczne. Pierwsze cięcie wprawdzie jedynie drasnęło Smocze Kule, co mogło co najwyżej przyjemnie smoka połaskotać, jednakże drugi cios sprawił, że nadzieja Thera na przedłużenie gatunku zaczęła zanikać. Cios drugiego ostrza upewnił go co do tego, że to już na pewno nie będzie możliwe- nie z tak ważnym organem leżącym na ziemi w kałuży krwi. Tak, z całą pewnością Dorian przeszedł tym razem samego siebie- cięcia były wykonane z niebywałą gracją i dokładnością, co zadziwiło nawet jego samego- ostatnim razem miał problemy z trafieniem chociażby ogłuszonego ogra!
Z ust iluzyjnego Thera wyrwał się smoczy ryk, ku przerażeniu reszty towarzyszy. Ryk przepełniony okropnym bólem i przejmującą rozpaczą. Zanim ktokolwiek zdołał coś zrobić, człowiek po prostu zniknął. Ale nie smoczy jęk, którego twórca, jak się okazało, stał od niektórych z nich na wyciągnięcie ręki, inni zaś musieliby kilka kroków podejść, żeby cierpiącego jaszczura dotknąć. Niektórzy, jeszcze nieco ogłupieni po wyjściu z iluzji, z mieszaniną strachu i fascynacji spoglądali w smoczą paszczę. Inni zauważyli, że bolesny skowyt zaczyna się przeradzać w ryk pełen szału który zwiastował, że smok zaczyna się drużynie odwdzięczyć. Obłąkany, ogarnięty szałem, ranny czerwony smok. Zdecydowanie nieciekawa kombinacja.
Jaszczur obrócił się gwałtownie, by móc spoglądać teraz na całą drużynę śmiałków. Dorian był jednak wojownikiem szybkim i obrócił się wraz ze smokiem tak, że znów znajdował się za nim, w dodatku odcięty od drużyny przez smocze cielsko- stał się niewidoczny zarówno dla przyjaciół, jak i dla wroga. Ther jednak nie zastanawiał się nad tym, gdzie podział się ten, który zaserwował mu porcję okropnego bólu. Musiał się jak najszybciej na czymś wyładować...
Jakby przewidując jego intencje Esther, dzięki swojemu nadludzkiemu wręcz refleksowi, zdołała uskoczyć w bok i zniknąć gdzieś przy smoczym boku. Było ciemno, wszędzie, jak okiem sięgnąć (za wyjątkiem bliskich okolic ogniska), cień i mrok. Kobieta mogła mieć tutaj zdecydowanie lepsze pole do popisu, niż podczas ostatniej walki.
Jaszczur nie próbował uganiać się za kobietą, zamiast tego skupił się na Argaenie, który stał niebezpiecznie blisko gada. Ther, z ponurym, smoczym uśmiechem, który polegał głównie na wyszczerzaniu ostrych zębów, uniósł do góry szyję i nabrał nieco powietrza. Dla człowieka pewnym było, że smok za chwilę splunie na niego ognistym oddechem, toteż rzucił się w bok w próbie wczesnego uniku. Ther, którego podstęp się powiódł, zaprzestał wdychania powietrza, po czym z warknięciem zamachnął się potężną, prawą łapą i trafił Argaena prosto w klatkę piersiową. Niestety dla Argaena, smok przy okazji zacisnął na nim uchwyt swojej wielkiej łapy i przycisnął do ziemi z niemałą siłą. Mimo to świetnie wykonany pancerz mistyka chronił go przed poważniejszymi obrażeniami- smok nie mógł bowiem przebić pazurami koszulki ze smoczego metalu. Mimo to Argaen i tak czuł się straszliwie poturbowany po smoczym uderzeniu.
Reszta drużyny stała już w gotowości do działania. Nikt nie zląkł się smoka- nie teraz, kiedy ich towarzysz był w potrzebie. Bitwa, jeśli wierzyć Therowi, w smoczej świątyni właśnie się zaczynała. A Tas, jak gdyby nigdy nic, śnił o przygodach swego imiennika, kilka metrów od wielkiego jaszczura nieświadomy, że pod nosem ucieka mu materiał na naprawdę ciekawą pieśń. Jego strata.
 
Ryzykant jest offline  
Stary 29-12-2013, 15:43   #29
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Srebrny Wilk patrzył z rosnącym niepokojem na kolejne sztuczki tajemniczego przybysza i słuchał kolejnych, niemożliwych już do spełnienia żądań. Nie było mowy o wydaniu nikogo z drużyny, nawet jeśli tym kimś był kender. Kątem oka zaobserwował jak Dorian wyciąga miecze i porusza się w zagadkowym dla barbarzyńcy kierunku. Dopiero gdy zaatakował wszystko stało się jasne. Tajemniczy czarnooki nieznajomy zniknął, natomiast pojawił się ogromny czerwony jaszczur. Bardzo rozgniewany jaszczur należałoby dodać.

Srebrny Wilk nie wahał się ani chwili. Ruszył w kierunku smoka jednocześnie dobywając swojego miecza. Krzycząc głośno wprawił się w szał bojowy. Zdawał sobie sprawę, że ognistość nie zadziała na czerwonego jaszczura, ale cóż było robić. Należało walczyć licząc na przychylność bogów i losu. Wątpił jednak czy dane im będzie wygrać.

Wyprowadził dwa cięcia z których jedno ześlizgnęło się po łusce a drugie niegroźnie zraniło smoka. Smok nie odpowiedział na ten atak, gdyż zajęty był maltretowaniem nieszczęsnego Argaena. Gdy smok odsłonił się wzlatując w powietrze barbarzyńca ciął jeszcze raz tym razem poważniej raniąc przeciwnika. Na nieszczęście dla drużyny porwał ze sobą Argaena, którego zaraz upuścił.

Nie zastanawiając się ani chwili Srebrny Wilk zamienił miecz na łuk, który miał na plecach. Niestety łucznikiem był nie najlepszym. Gorzej nim się posługiwał w każdym razie niż mieczem. Niestety lecącego smoka inaczej zranić nie mógł. Obawiał się też, że latając smok będzie atakował ognistym oddechem.
Nie mógł jednak nic na to poradzić.

Przymierzył i wystrzelił. O ile z trafieniem w ogromny cel nie miał najmniejszych problemów to już ze zrobieniem krzywdy przeciwnikowi tak. Strzała wbiła się bardzo płytko ledwo raniąc smoka. Rozejrzał się, inni także atakowali bronią dystansową za wyjątkiem Eryka, który zaczął atakować smoka z powietrza, rzuciwszy na siebie latanie. Czy było to skuteczniejsze trudno było barbarzyńcy ocenić.

Postanowił zaatakować ponownie łukiem. Wycelował i strzelił. Tym razem strzała nawet nie przebiła łuski. Rozczarowany pokręcił głową. Tymczasem jego towarzyszom powiodły się jakieś ataki i zmęczony smok został sprowadzony na ziemię. Przybrał nawet postać człowieka co całkiem zaskoczyło barbarzyńcę. Wydawało się, że walka jest już przez nich przegrana a tu taki zwrot!

Srebrny Wilk błyskawicznie zamienił łuk na miecz przesuwając się jednocześnie w kierunku przemienionego smoka.
- I co? Ochota na dziewice przeszła, czy walczymy dalej?
Wykonał młyniec dwuręcznym mieczem dla dodania sobie pewności siebie. Ponieważ smok w odpowiedzi dobył tylko miecza barbarzyńca zaatakował.
Jego szarża dosięgła celu zadając znaczne obrażenia.

Niestety smok też nie próżnował. Swoim magicznym ostrzem dwa razy trafił. Za pierwszym razem tylko niegroźnie raniąc, za drugim ciężko raniąc w brzuch barbarzyńcę. Tylko dzięki szałowi Srebrny Wilk zdołał utrzymać się na nogach. Wyprowadził dwa desperackie ataki. Oba trafiły w cel bardzo ciężko raniąc smoka. Walkę zakończyła Ester trafiając go w oko.

Kiedy już się wydawało, że wygrali nastąpiło coś zaskakującego. Z martwego ciała smoka zaczęły wydobywać się cienie, które ogarnęły całą postać barbarzyńcy. Krzycząc próbował uciec, ale pechowo potknął się o trupa. Ostatkiem sił podniósł się i wyszedł z cieni, po czym padł bez sił na ziemię...
 
Ulli jest offline  
Stary 29-12-2013, 22:28   #30
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tak się chyba czuli ludzie, których zamykano w żelaznej dziewicy. Aż dziw, że byle smok miał taką wielką łapę. I być może to śmiesznie wyglądało - człowiek jako podnóżek - ale Argaenowi do śmiechu nijak nie było. Bolały go wszystkie kości, a na dodatek doskwierała świadomość, że ciężkie cielsko może może ów podnóżek zamienić w mokrą plamę.
Teoretycznie można by wyciągnąć sztylet i dziabnąć smoka w podbrzusze, ale skoro potwora nie załatwił cios Doriana, skierowany w najbardziej czułe miejsce każdego przedstawiciela męskiej części populacji, to co co mógł mu zrobić jakiś sztylecik? Pewnie tyle, co ugryzienie komara. Czyli najwyżej zdenerwować gada.
Do sztyletu można było sięgnąć, ale to oznaczało, że można sięgnąć do pasa. I to wystarczyło, żeby lecznicze właściwości ozdobionego księżycowymi kamieniami pasa przywróciły nieco humoru i zdrowia jego właścicielowi.
Jedno i drugie nie trwało długo, bowiem bestia postanowiła spojrzeć z góry na swych wrogów. A że wzrostu zdało jej się zbyt mało, zatem po rozwinięciu skrzydeł wzniosła się nad poziomy. I dopiero na wysokościach przypomniała sobie o niepotrzebnym ciężarze, jaki stanowił Argaen i, po prostu, wypuściła go z serdecznego uścisku.
Argaen całym sobą odczuł gwałtowne zetknięcie się z ziemią, lecz, ku swemu nieopisanemu zdziwieniu, przekonał się, że jest z miarę cały i w miarę zdrowy. Najwyraźniej wysokość, z jakiej spadł, nie była zbyt wielka i wykpił się kilkoma obrażeniami, miast połamanych rąk i nóg.
Smok szybował gdzieś nad Argaenem, ale to nie znaczyło, ze nie może czasem zmienić zdania i wylądować. Wtedy z każdym, kto by się znalazł w miejscu, które smok wybrałby jako lądowisko, byłoby dość kiepsko. Kilka ton okrytego łuską ciała zrobiłoby z nieostrożnego nieszczęśnika mokrą plamę. I z tego tez powodu Argaen pospiesznie rzucił na siebie leczenie średnich ran, a potem jak najszybciej zmienił miejsce pobytu.
Po leczeniu poczuł się zdecydowanie lepiej, ale i tak z pewnym przestrachem zauważył, że cały pokryty jest krwią. Dopiero po chwili zorientował się, że krew spadła na niego z góry, miast deszczu, i jest efektem nader celnej strzały wystrzelonej przez Esther.
Eryk miał również trochę szczęścia, a po jego ataku sprawdziło się powiedzenie, że wszystko, co się wzniesie w górę, musi wcześniej czy później spaść. Dla smoka było to zdecydowanie wcześniej. Na szczęście (nie dla niego oczywiście) spadł tam, gdzie nie było nikogo z jego przeciwników.
Świetna robota, pomyślał Argaen, po czym poczęstował Thera wiązką błyskawic.
Gad, w ludzkiej już postaci, ku rozczarowaniu Argaena okazał się odporny na czar i elektryczne wyładowania spłynęły po smokoczłeku jak woda po kaczce.

Smok, bez względu na to, w jakiej był postaci, obrywał, ale i rewanżował się. Jedną z ofiar smoka był Eryk i to jemu Argaen poświecił swoją uwagę, pozostawiając innym członkom kompanii faszerowanie smoka różnymi nieorzyjemnościami.
- Mederi vulneribus modica - powiedział, dotykając ramienia kompana. W końcu lepsze leczenie srednich ran, niż nic. A po wyrazie twarzy Eryka od razu można było zobaczyć, że zaklęcie podziałało jak powinno.

Do ciągu dalszego walki Argaen nie zdążył się już dołączyć, bowiem gdy się odwrócił z kuszą w dłoni i szczerą chęcią przerobienia Thera na jeża okazało się, że ten ostatni już padł trupem, co zawdzięczał celnemu strzałowi Esther.
Zuch dziewczyna, pomyślał Argaen, postanawiając jednak nie rozpuszczać przyjaciółki nadmiarem komplementów. A nuż przewróciłoby się jej w głowie...

To jeszcze nie koniec?, przemknęło mu przez głowę, gdy z kłębowiska ciemności wyłonił się wielki cień, kształtem swym przypominający smoka. Cień jednak nie był taki agresywny, jak Ther za życia (czy jak tam nazwać stan, w jakim smok znajdował się poprzednio).
Argaen odprowadził wzrokiem cień, który odpłynął do swego legowiska, a potem powiedział:
- Proponowałbym uciekać stąd jak najszybciej i jak najdalej, zanim Ther odrodzi się w jakiejś inne postaci. Raczej nie będzie przyjaźnie nastawiony do świata w ogóle i nas w szczególności..
Po wygłoszeniu owej rady zabrał się za leczenie tych, którzy najbardziej oberwali.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172