Doktorek miał moc uzdrawiania, która zadziwiała nawet żołnierz, który swoimi czasy miał do czynienia z wojskowymi urządzeniami leczniczo-regenerującymi. Trochę chemii, kilkanaście szwów i Ford mogła zbierać się z resztą na co by się wcześniej nie zapowiadało. Ortega zastanawiał się czy to jedynie zasługa doświadczonego lekarza czy też samego organizmu kobiety - wbrew pozorom nadal silnego jak koń pociągowy. Rick po otrzymaniu witamin czekał z ciekawością na zadziałanie na nim tutejszych pobudzaczy. Może to się opóźniało z powodu poważnego stadium choroby?
Gdy medyk poszedł po ich przewodnika Ortega przejrzał swój plecak. Po kieszeniach rozlokował nie mieszczące się w magazynku naboje, na dnie plecaka leżały stare rzeczy, a na wierzchu witaminy, żarcie i medpak. Zanim wyruszą mężczyzna skorzystał z zestawu higienicznego. Nie był może pedantem, ale w czystości choroba mogła rozwijać się wolniej. A może po prostu chciał się czymś zająć?
Przewodnik mający ich zaprowadzić do Irminy wyglądał z pyska jak kryminał do kwadratu. Bardzo krótkie odrosty ciemnych włosów, szare oczy lustrujące żywo otoczenie, liczne tatuaże i zadbany zarost. Znaki na ryju gościa oznaczały, że jest jednym z Ultramaxów dlatego Rick zdecydował się porzucić swoje przybrane imię i pochodzenie. W końcu Tremonna bez problemu wykrył by obcego podającego się za jednego ze swoich...
Gdy gość się przedstawiał głos miał pewny. Wiedział co, do kogo mówi i był pewien, że dotarcie z tą zgrają do A-0647 może nie być tak proste jak czmychnięcie samemu. Wiedział to doskonale. Miara jaką traktował każdego z nich nie była dla żołnierza łaskawa. Nie był już tak wypoczęty jak na początku, a i upchane do nosa tampony nie dodawały mu animuszu. Aby dotrzeć do Przystani będą musieli zejść trzy poziomy w dół. Trasa nie była prostsza od tej, którą już pokonali - tracąc przy tym wiele osób. Poza Irminą mieli szukać Franka Steina.
- Mi do szczęścia trzeba tylko jeść, spać i pieprzyć się. A wszystko to jest w moim zasięgu – odezwała się Carla puściła oczko do Ortegi – więc w sumie nic mi nie trzeba. Możemy iść z marszu.
Żołnierz uśmiechnął się co w jego wykonaniu wyglądało dość nienaturalnie. Nie wiedział czy bardziej cieszy go pozytywne nastawienie Ford czy też skręcony ich wymianą uprzejmości Torch. Pewnie sam miał na nią chrapkę...
- Mów mi Rick. - powiedział mściciel patrząc na ich nowego przewodnika. - Żarcia zostało mi na jakieś dwa dni więc jak wystarczy mogę ruszać. Sprzedałbym medpaka, ale w razie niespodzianek może się przydać…
- Się zgadzam, jak na moje, możemy ruszać. - odezwał się rześko Oleg, zerkając wyczekująco na Jonasza.
Nie miał zamiaru ani przedstawiać się ich przewodnikowi, ani zostawać tu dłużej niż potrzeba. Blady podłapał spojrzenie, skinął głową.
- Możemy. - potwierdził prosto blady, dopinając ostatnie sprzączki plecaka.
- Gotowy. - powiedział Bass. - I tak nie zostawiłbym Irminy. |