Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2013, 15:31   #14
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Była kobietą wybitną. Silna, młoda, piękna. Zdeterminowana. Z wizją przyszłości. Wizją świata. Wizją swoich możliwości i wiedzą o swoim potencjale. I co istotniejsze również z wszystkim tym dzięki czemu mogła rozwijać i pchać tę część świata, w którym się obracała do przodu. Czołowa farmaceutka Lerman Laboratories.
Nie znał się na tym. Naprawdę zupełnie się nie znał. Ale już tego samego dnia, w którym przyjęła go na krótką jak odprawa rozmowę kwalifikacyjną, wiedział, że jest w pewien sposób lepsza i kogoś mu bardzo w tym przypomina. W tym drugim nie od początku się zorientował. Shoshana Lerman. Kobieta wybitna.
Wybitnie wkurzyła go gdy spostrzegł się, że stanęła na linii strzału, która łączyła go z karabinem starszego mężczyzny…

Sytuacja była szybka. Większość ludzi twierdzi, że w takich chwilach nie można się zastanawiać, tylko trzeba działać. Tak właśnie robią kowboje. Reagują. Lexington w momencie eksplozji pełne było kowboi. Krayden nie zwykł ograniczać się do reagowania. Szybka sytuacja oznaczała konieczność szybkich decyzji. I jeszcze szybszych założeń by takie decyzje podejmować. Założył więc z całą pewnością, że mężczyzna do niego nie strzeli. I tego się trzymał wystrzeliwując racę do helikoptera, w którym ludzie właśnie zaczęli przemieniać się w zombich.

Objął ją, siłą pochylił i zasłonił gdy ogień popędził do serca maszyny by rozsadzić jej bak w drastycznej eksplozji. Odłamki nikogo nie poraniły. Przemienieni dopalali się po chwili bez ruchu. Uwagę na nich zwrócił jednak chyba tylko ten celujący do niego przed chwilą mężczyzna. Patrzył w niemym zdziwieniu to na Kraydena, to na Shoshanę, która nie omieszkała go zwymyślać. Opierdol od prawie dwa razy młodszej dziewczyny zniósł nieźle. Mimo biadolenia jednego z kowboi nad gratami z helikoptera, mogli ruszyć w końcu w stronę farmy. Eksplozja wywabiła z niej rezydentów…

I jemu opierdol pchał się na usta gdy już okazało się, że mieszkańcy farmy byli “normalni”. Ostra reprymenda za lekkomyślność. To wszak nienajlepsza sytuacja gdy klientka zasłania swoim ciałem ochroniarza. Każdy ma robić to do czego został stworzony. Krayden do ochraniania. Shoshana do zbawiania świata. Nawet jeśli zbawianie miało od kilku dni stać się o niebo trudniejsze niż dotychczas, nie zamierzał się z nią zamieniać na role.
Nie powiedział jednak niczego w tym temacie. Nie miałby racji. Błąd ostatecznie był po jego stronie. Poza tym po eksplozji wyglądała nie najlepiej. Być może pod wpływem stresu jej się to przytrafiało?
To było kolejne założenie, które poczynił jakiś czas temu by ułatwić sobie wiele wyborów. Sobie i jej.
Gestem dłoni pokazał by wyłączyła telefon, którym lustrowała okolicę. Mocny sprzęt. Potrafiła na nim siedzieć przez całą podróż z Bostonu do Santa Barbara. Takiego sprzętu się w sklepie nie kupi. Ale nic za darmo.
- Szkoda baterii - powiedział cicho gdy na niego spojrzała.
Istotnie było szkoda. Niektórzy zaczynali już bawić się w wojnę i osłanianie w środku głębokiej amerykańskiej wsi.

***

Z farmy wyruszyli raczej bezzwłocznie. Ich dwoje, kobieta z dzieckiem o imieniu Ewa, pilot helikoptera z wybitym barkiem, facet w garniturze od braci Brooks czy czegoś podobnego, starszy mężczyzna od wycelowanego karabinu i dwóch kowboi. Jeden, ten większy, któremu do pełni obrazu brakowało, albo harleya, albo pasiaka i drugi łażący za nim i zdający się bardzo lubić broń. Tylko z tym ostatnim się sobie bezpośrednio nie przedstawili. Wyraźnie nie mógł znieść tego, że Krayden nie dał mu porozkręcać helikoptera i ewentualnie własnoręcznie nie poroztrzaskiwać głów zmarłym. Imię jakim go wołali dobrze pasowało do tego komiksowego nastawienia.

***

Wewnątrzstanówka była cicha i pusta. Przeszli kilka dobrych mil niczego i nikogo nie znajdując. Krayden nie miał losowi tego za złe. Do obiecanej przez farmerów stacji jednak nie dotarli. Zatrzymał ich zator drogowy.

Samochody. Kilkanaście. Jak nie kilkadziesiąt, bo wielka cysterna oznakowana czaszką i biohazardem leżała wywrócona w poprzek drogi i zasaniała widok. Przynajmniej tyle samo ile wozów, było więc tu ludzi. Starczyło, że choć jeden zginął w wypadku, by koszmar się zaczął...

Byk dobrze kombinował. Krayden więc nie wychylał się, póki Shoshana nie zauważyła, wskazując na przewaloną cysternę, że bardzo możliwe, że przemienieni gdy nie ma nikogo w pobliżu mogą się nie ruszać i kto wie, czy za ciężarówką nie szwęda się cała zgraja. Ryzyko więc nie polegało tylko na przypadkowych trupach w samochodach…

- Shoshana ma rację… - przez chwilę zastanawiał się jak się zwracać do gitowca - Byku? W Lexington jeszcze udało nam się trochę informacji o tej zarazie zdobyć i stąd uważamy, że mimo pozornej ciszy tych trupów może tu być niemal setka... A jeśli gdzieś tam jakiś autobus był… - pokręcił głową - Uważam, że na zwiad jedna, góra dwie osoby, tak jak mówiłeś. Więcej zwiększy ryzyko wykrycia. Mogę i ja. - Skrzywił się trochę na myśl o zostawianiu jej, ale obecność pilota wojskowego podziałała na korzysć jej bezpieczeństwa - Ale reszta niech czeka w bezpiecznym miejscu na powrót i dopiero przeszukujemy auta. Mamy też z Sho, krótkofalówki więc jedną możesz wziąć Ty, lub ktokolwiek kto pójdzie na zwiad, a drugą ktoś kto będzie obserwował otoczenie.

- Słabo się nasza znajomość zaczęła, ale pamiętaj, że Shoshana Was wtedy w helikopterze ostrzegała. I miała rację. Każdy kto umrze się przemienia. Ugryziony, czy nie.

Nim Byku jednak odpowiedział, jego kolega zaczął nieśmiało dawać do zrozumienia, że jednak nie wytrzyma ze swoim żalem.

Krayden wzruszył ramionami rozglądając się dookoła.
- Tu jest bezpiecznie - rzekł - Więc skoro musisz, to się nie krępuj. Załatw to jak mężczyzna.
Stał dobrych kilka metrów od Shoshany. Dłonie miał wolne. Sig, którego Cassidy się tak lękał pozostawał zatknięty w kaburze kurtki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline