Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2013, 20:35   #11
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Mężczyzna, któremu zasłoniła Kraydena, mierzył teraz do niej. Może było mu wszystko jedno, kogo zastrzeli, byle wywrzeć zemstę za swój psi los. To nawet potrafiła zrozumieć. Ale w gruncie rzeczy myślała tylko o tym, ilu ich tam jest. Dwadzieścia ciał, może ciut więcej? Nie umiała przywyknąć do widoku tego nowego zmartwychwstania. Obwieściła wszystkim, to, co sami już dostrzegli: Zarażeni! Wtedy Krayden wystrzelił z racy. Wybuch przerwał impas. Po chwili wszyscy ruszyli w stronę farmy. Wrodzy sobie, tamci gotowi do nich strzelać, lufa pistoletu zamiast dziękuję.
-Nie rozróżniasz wrogów, tępy kretynie?– Złość wzięła górę nad rozsądkiem. –Gdyby nie Krayden twoi przyjaciele nadal by tam tkwili.

Szła blisko Kraydena, ale zamiast patrzeć przed siebie, cały czas oglądała się na palący się śmigłowiec. W nowych czasach ciałopalenie musi nastąpić kwadrans po zgonie. Mogli zamiast tego rozwalić nieżywym czaszki. Ale Krayden potrzebowałby pomocy, a ona nie była w stanie tego zrobić. Tylko czy Krayden był? Czy ktokolwiek dałby radę? Chyba łatwiej strzelić do żywego człowieka niż profanować zwłoki. Choć z pewnością nowe czasy i tu przyniosą zmiany.
Wiele by dała żeby móc przestać myśleć. Chociaż przez chwilę nic nie pamiętać. Opanowało ją bolesne przeświadczenie, że gdyby, choć na jeden króciutki moment, mogła zapomnieć o całym tym koszmarze, zregenerowałaby siły i wolę walki. I zyskałaby nadzieję.
Wyłaniające się z budynków sylwetki dostrzegła ostatnia. Zrobiła to, co robiła od tygodnia wiele razy. Wyciągnęła telefon, żeby sprawdzić, co tak naprawdę widzi. To byli żywi ludzie. Uzbrojeni w strzelby. Znowu zaczęła się rozglądać. Myśliwi, którzy próbują przetrwać na farmie na odludziu, mogli zastawić wokół posiadłości pułapki. Ona by tak zrobiła. Poprosiła Karydena żeby zatrzymał się na chwilę. Wystraszyła go. Pomyślał, że Shoshanna źle się czuje. Nie miała ataku odkąd wydostali się ze szpitala. Krayden wierzył, że można je przewidzieć. To była głupia teoria, ale panna Lerman nie wyprowadzała ochroniarza z błędu. W dawnych czasach był dzięki temu mniej upierdliwy. Gdy zapewniała, że czuje się wyśmienicie pozwalał zniknąć sobie z oczu, wyłączyć krótkofalówkę. Teraz powiedziała tylko, że musi chwilę odpocząć. Z przodu szli mężczyźni, którzy szabrowali w śmigłowcu. I chciała, żeby tak zostało.

Druga kobieta i dziewczynka też trzymały się z tyłu. Pilnowały się pilota. Wystraszona, brudna, oszołomiona mała nie przypominała w niczym Anny. Ale i tak Shoshanan znowu zaczęła myśleć o siostrze. Anna niczego się nie bała. Odziedziczyła to po matce. Shoshanna zazdrościła im tej cechy. Zapytała dziewczynkę o imię. Powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Zmusiła się do uśmiechu.

Farmerzy nie pozwolili podejść bliżej. Shoshanna usiadła w trawie. Podkuliła nogi pod brodę. Gdyby nie dziecko pewnie by się rozpłakała. Zapachniał trawa, którą przygniotła. Odegnała ręką owady. To były dni brązowych motyli. Latało ich wokół całe mnóstwo. Wielkich jak pół jej dłoni. W dawnych czasach Shoshanna odganiałaby się od nich ze wstrętem. Z nazwy znała tylko jeden gatunek. Pokazała dziewczynce kręcącą się w górze parę.
-To pazie królowej –skłamała.
-Nie pomogą nam? –dziewczynka nie dała się zwieść.
-Boją się -odpowiedziała Shoshanna. Nie dodała, że słusznie. Że ona sama bała się jak cholera tych nieznajomych facetów. –Głowa do góry –uśmiechnęła się znowu –Najgorsze już za nami. Wiesz, co pomaga?
Mała pokręciła głową.
-Stawianie sobie wyzwań. Jakby to była gra. Robię to tak. Myślę sobie, choćby nie wiem co, przez godzinę będę udawała, że się nie boję. A potem udaję. No a potem jest ta godzina, w czasie jej trwania rozbija się samolot, mierzy do mnie jakiś kretyn, do tego niezbyt przystojny, bo fajniej jak zaczepiają nas ładni chłopcy, zgodzisz się z tym? No i na dokładkę z wraku zaczynają wychodzić głodni ożywieńcy, wrak wybucha, my uciekamy i kolejni mili panowie witają nas z bronią. Ot, taka godzina. Ale minęła. A mi się udało. Wygrałam. W nagrodę mogę zrobić fikołka.
Zrobiła.
Dziewczynka roześmiała się. Shoshanna po raz pierwszy uśmiechnęła się niewymuszenie. –Fikołki to dobra rzecz. Też zrób, zasłużyłaś.
Dowiedziała się, że mała ma na imię Ewa. Podały sobie dłonie.

Negocjujący w imieniu ich grupy mężczyzna krzyknął, że dostaną wodę. Shoshanna podniosła się.
-Zaraz wrócę -powiedziała do dziewczynki.
Ruszyła do przodu. Ochroniarz zastąpił jej drogę.
-Muszę im powiedzieć, że każdy jest zarażony. No i może mają radio, może coś wiedzę o Benning.
Wyszła z podniesionymi rękoma.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 24-11-2013, 21:39   #12
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Shoshanna była mocno zdeterminowana, żeby ostrzec farmerów, nawet pomimo tego, że odmówili im pomocy. Akurat jeden z młodszych mężczyzn przyniósł Charlesowi dwa plastikowe pojemniki z czystą wodą. Nie było tego dużo, ledwo ze dwa galony. Kobieta zwróciła się do najstarszego z farmerów, tego z którym próbował rozmawiać prawnik.

Był chyba zaskoczony rewelacjami panny Lerman, na jej pytania odpowiedział: - Radio? Prąd padł na czwarty dzień po wybuchu epidemii w Lexington, tam niedaleko była elektrownia, a generator i zapasy paliwa oszczędzamy na najważniejsze potrzeby. W telewizji też chaos, Lexington chyba nie było jedyne. Ja wygląda teraz sytuacja nie wiemy, nie opuszczaliśmy farmy od około tygodnia, choć jeszcze wczoraj widzieliśmy wojskowego Chinnoka, na takim samym kursie jak wasz… oni mieli więcej szczęścia niż Wy… zresztą – wskazał na dym, który już prawie opadł, w miejscu wybuchu bomby – Bóg chyba wypuścił Jeźdźców Apokalipsy. Mam nadzieję, że Wam się uda, a teraz idźcie.

Twarz starego farmera ledwo starannie ukrywała prawdziwe uczucia, ale lekko łamiący się głos i oczy mówiły wszystko. Shoshanna wiedziała że to dobry człowiek, okoliczności zmuszały go do takich wyborów, nie był z tego zadowolony, ale miał kogo bronić i chronić. Lepiej nie zadzierać z takimi ludźmi.

*****

Zgliszcza śmigłowca dopalały się, ale z tego co było we wnętrzu raczej już nic nie udało się uratować. Stali wokół w milczeniu. Nie mieli zbyt wielu opcji do wyboru, błąkanie się po lasach czy polach może było bezpieczniejsze niż trzymanie się ludzkich siedzib, ale potrzebowali prawie wszystkiego, jedzenia, ubrań, miejsca do spania i informacji…

Narada była raczej krótka, chłodna i nieufna. Tak zróżnicowana grupa ludzi, z reprezentująca iście wybuchową mieszankę społecznych płaszczyzn. Przejrzano to co udało się wydostać ze śmigłowca, było sporo śmieci, trochę ubrań, jakieś podstawowe środki medyczne typu bandaże, plastry i antyseptyki. Te ostatnie poszły w ruch, bo każdy miał jakieś otarcia czy skaleczenia. Najgorzej wyglądał pilot śmigłowca, ale zadziwił wszystkich, kiedy kazał Kreydenowi złapać się za wyciągnięte z trudem ramię. Potem zrobił przysiad i coś w ramieniu okrutnie trzasnęło. Pośpiesznie zrobiony temblak pozwolił odpocząć zwichniętemu barkowi. Każdy zapakował ile mógł i w co mógł każdą pożyteczną rzecz jaką uratowali. W milczeniu ruszyli w kierunku majaczącej w oddali autostrady.

*****

Asfaltowa wstęga ciągnęła się między zielonymi polami. Kierunki jazdy oddzielone były od siebie betonową zaporą, a od strony pól ciągnęły się stalowe bariery. Według informacji od farmera trzy mile dalej była mała stacja benzynowa, a może po prostu uda się znaleźć jakiś pojazd na drodze. Póki co była pusta, tylko bardziej niż zwykle zanieczyszczona liściem naniesionym przez wiatr. Służba drogowa raczej nie była priorytetem w obecnej sytuacji. Przemierzali kolejne metry i kilometry tak samo wyglądającego krajobrazu. Pierwszy samochody stojące w oddali zauważył Jason, po czym zaalarmował wszystkich. Cassidy wyciągnął małą lornetkę, którą znalazł w jednym wygrzebanych ze śmigłowca plecaków. Spokojnie przeglądnął całą scenerię przed nimi. Potem podał sprzęt Charlsowi i streścił sytuację reszcie: - Przed nami jest cholerny zator na drodze. Jakiś kretyn wyłożył ciężarówkę na bok, żeby było śmieszniej zrobił to tak, że zablokował oba kierunki. To jakaś spora cysterna, Co jest za nią nie widzę, z naszej strony jest kilkanaście samochodów, vany, osobówki i jakiś zdezelowany kamper. Nie widzę nigdzie zdechlaków, więc może jest bezpiecznie? Nie wiem jawy, ale nie uśmiecha mi się wędrować piechotą. Poza tym, jeszcze z dwie, trzy godziny i zrobi się ciemno.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 25-11-2013, 18:33   #13
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Stał nieruchomo celując w mierzącego z racy mężczyznę. Jak za dawnych czasów gdy z dumą służył jeszcze w siłach zbrojnych Stanów. Jak za dawnych czasów czuł przypływ adrenaliny i błogą ciekawość, komu nerwy pierwszemu nie wytrzymają i strzeli. Wmawiał sobie, że jeśli tamten za chwilę nie opuści rakietnicy przestrzeli mu rękę. Albo kolano. Albo i to i to. Jeszcze chwilę, jeszcze sekundę, jeszcze moment.

Nagle młoda kobieta zasłoniła mu cel własną piersią i odważnie kroczyła naprzód, zbliżając się do staruszka. Jason jedynie dzięki swym stalowym nerwom nie oddał strzału gdy nagły ruch tuż przed nim mógł zaburzyć chwilowy pat. W pierwszej chwili zastanawiał się jakimże to trzeba być idiotom by bez ostrzeżenia wskakiwać przed lufę nieznanemu człowiekowi. Choćby i nawet przez zaskoczenie, napięte nerwy i strach, palec mógł pociągnąć za spust, przyprawiając więcej kłopotów i zmartwień niźli było to im konieczne. Takie zachowanie, nierozważne, pozbawione logiki oraz zahamowań samozachowawczych zasługiwał z całą pewnością na reprymendę.
Potrząsnął karabinem poprawiając ułożenie kolby na ramieniu. Miał nadzieję, że ruch ten przypomni kobiecie, kto tu trzyma broń, a kto może zaraz zostać rannym. Niestety poskutkowało na opak, gdyż tylko bliżej podeszła.
Wtem Tyler uświadomił sobie, że zazdrości temu facetowi. Posiadał osobę gotową narazić swe własne życie byle tylko ochronić go. Kobietę dzielnie stającą między nim, a uzbrojonym zdawało by się łajdakiem byle tylko krzywda go nie spotkała. Kogoś kto widocznie kochał go szczerze i prawdziwie. Michael z drugiej strony, nie znał nawet nikogo, kto nie opuścił by go w podobnej sytuacji.
Jason spojrzał jej głęboko w oczy.

Strzelił.



Krayden strzelił. Raca poszybowała w stronę śmigłowca, snując za sobą ścieżkę dymu. Płomień jaki zakwitł na zwłokach maszyny był z całą pewnością widoczny z oddali. Ogień pochłonął momentalnie cały pojazd oraz ciała które o dziwo zaczęły powoli wstawać. Mimo, że nie byli ugryzieni ani nie przejawiali objawień zakażenia poczęli powstawać niczym podczas apokalipsy.
- Co jest... - wyszeptał zaskoczony patrząc na płonące żywe trupy. Nagle zrozumiał, że słowa wypowiadane przez biznesmenkę nie były wymysłem i kłamem. "Czy każdy martwy teraz wstanie?" Zła myśl przeszła mu przez głowę, gdy opuszczał karabin.
Zdał sobie sprawę, że nie wie co sądzić o mężczyźnie wysadzającym helikopter. Pozbył się zagrożenia, wyeliminował wstających. Co prawda odłamki wyrzucone przez wybuch mógł poranić ocalałych, a huk eksplozji ściągnąć nieproszone towarzystwo. Mogli ręcznie pozbyć się problemu, roztrzaskując głowy każdemu z poległych, jednak czy ktoś by się tego dokonał? Czy ktoś ośmielił by się podejść do martwego, który w każdej chwili może pociągnąć ze sobą śmiałka w objęcia śmierci?
- Niech was... - skwitował opuszczając broń i idąc za harleyowcem i biznesmenem.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 29-11-2013, 15:31   #14
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Była kobietą wybitną. Silna, młoda, piękna. Zdeterminowana. Z wizją przyszłości. Wizją świata. Wizją swoich możliwości i wiedzą o swoim potencjale. I co istotniejsze również z wszystkim tym dzięki czemu mogła rozwijać i pchać tę część świata, w którym się obracała do przodu. Czołowa farmaceutka Lerman Laboratories.
Nie znał się na tym. Naprawdę zupełnie się nie znał. Ale już tego samego dnia, w którym przyjęła go na krótką jak odprawa rozmowę kwalifikacyjną, wiedział, że jest w pewien sposób lepsza i kogoś mu bardzo w tym przypomina. W tym drugim nie od początku się zorientował. Shoshana Lerman. Kobieta wybitna.
Wybitnie wkurzyła go gdy spostrzegł się, że stanęła na linii strzału, która łączyła go z karabinem starszego mężczyzny…

Sytuacja była szybka. Większość ludzi twierdzi, że w takich chwilach nie można się zastanawiać, tylko trzeba działać. Tak właśnie robią kowboje. Reagują. Lexington w momencie eksplozji pełne było kowboi. Krayden nie zwykł ograniczać się do reagowania. Szybka sytuacja oznaczała konieczność szybkich decyzji. I jeszcze szybszych założeń by takie decyzje podejmować. Założył więc z całą pewnością, że mężczyzna do niego nie strzeli. I tego się trzymał wystrzeliwując racę do helikoptera, w którym ludzie właśnie zaczęli przemieniać się w zombich.

Objął ją, siłą pochylił i zasłonił gdy ogień popędził do serca maszyny by rozsadzić jej bak w drastycznej eksplozji. Odłamki nikogo nie poraniły. Przemienieni dopalali się po chwili bez ruchu. Uwagę na nich zwrócił jednak chyba tylko ten celujący do niego przed chwilą mężczyzna. Patrzył w niemym zdziwieniu to na Kraydena, to na Shoshanę, która nie omieszkała go zwymyślać. Opierdol od prawie dwa razy młodszej dziewczyny zniósł nieźle. Mimo biadolenia jednego z kowboi nad gratami z helikoptera, mogli ruszyć w końcu w stronę farmy. Eksplozja wywabiła z niej rezydentów…

I jemu opierdol pchał się na usta gdy już okazało się, że mieszkańcy farmy byli “normalni”. Ostra reprymenda za lekkomyślność. To wszak nienajlepsza sytuacja gdy klientka zasłania swoim ciałem ochroniarza. Każdy ma robić to do czego został stworzony. Krayden do ochraniania. Shoshana do zbawiania świata. Nawet jeśli zbawianie miało od kilku dni stać się o niebo trudniejsze niż dotychczas, nie zamierzał się z nią zamieniać na role.
Nie powiedział jednak niczego w tym temacie. Nie miałby racji. Błąd ostatecznie był po jego stronie. Poza tym po eksplozji wyglądała nie najlepiej. Być może pod wpływem stresu jej się to przytrafiało?
To było kolejne założenie, które poczynił jakiś czas temu by ułatwić sobie wiele wyborów. Sobie i jej.
Gestem dłoni pokazał by wyłączyła telefon, którym lustrowała okolicę. Mocny sprzęt. Potrafiła na nim siedzieć przez całą podróż z Bostonu do Santa Barbara. Takiego sprzętu się w sklepie nie kupi. Ale nic za darmo.
- Szkoda baterii - powiedział cicho gdy na niego spojrzała.
Istotnie było szkoda. Niektórzy zaczynali już bawić się w wojnę i osłanianie w środku głębokiej amerykańskiej wsi.

***

Z farmy wyruszyli raczej bezzwłocznie. Ich dwoje, kobieta z dzieckiem o imieniu Ewa, pilot helikoptera z wybitym barkiem, facet w garniturze od braci Brooks czy czegoś podobnego, starszy mężczyzna od wycelowanego karabinu i dwóch kowboi. Jeden, ten większy, któremu do pełni obrazu brakowało, albo harleya, albo pasiaka i drugi łażący za nim i zdający się bardzo lubić broń. Tylko z tym ostatnim się sobie bezpośrednio nie przedstawili. Wyraźnie nie mógł znieść tego, że Krayden nie dał mu porozkręcać helikoptera i ewentualnie własnoręcznie nie poroztrzaskiwać głów zmarłym. Imię jakim go wołali dobrze pasowało do tego komiksowego nastawienia.

***

Wewnątrzstanówka była cicha i pusta. Przeszli kilka dobrych mil niczego i nikogo nie znajdując. Krayden nie miał losowi tego za złe. Do obiecanej przez farmerów stacji jednak nie dotarli. Zatrzymał ich zator drogowy.

Samochody. Kilkanaście. Jak nie kilkadziesiąt, bo wielka cysterna oznakowana czaszką i biohazardem leżała wywrócona w poprzek drogi i zasaniała widok. Przynajmniej tyle samo ile wozów, było więc tu ludzi. Starczyło, że choć jeden zginął w wypadku, by koszmar się zaczął...

Byk dobrze kombinował. Krayden więc nie wychylał się, póki Shoshana nie zauważyła, wskazując na przewaloną cysternę, że bardzo możliwe, że przemienieni gdy nie ma nikogo w pobliżu mogą się nie ruszać i kto wie, czy za ciężarówką nie szwęda się cała zgraja. Ryzyko więc nie polegało tylko na przypadkowych trupach w samochodach…

- Shoshana ma rację… - przez chwilę zastanawiał się jak się zwracać do gitowca - Byku? W Lexington jeszcze udało nam się trochę informacji o tej zarazie zdobyć i stąd uważamy, że mimo pozornej ciszy tych trupów może tu być niemal setka... A jeśli gdzieś tam jakiś autobus był… - pokręcił głową - Uważam, że na zwiad jedna, góra dwie osoby, tak jak mówiłeś. Więcej zwiększy ryzyko wykrycia. Mogę i ja. - Skrzywił się trochę na myśl o zostawianiu jej, ale obecność pilota wojskowego podziałała na korzysć jej bezpieczeństwa - Ale reszta niech czeka w bezpiecznym miejscu na powrót i dopiero przeszukujemy auta. Mamy też z Sho, krótkofalówki więc jedną możesz wziąć Ty, lub ktokolwiek kto pójdzie na zwiad, a drugą ktoś kto będzie obserwował otoczenie.

- Słabo się nasza znajomość zaczęła, ale pamiętaj, że Shoshana Was wtedy w helikopterze ostrzegała. I miała rację. Każdy kto umrze się przemienia. Ugryziony, czy nie.

Nim Byku jednak odpowiedział, jego kolega zaczął nieśmiało dawać do zrozumienia, że jednak nie wytrzyma ze swoim żalem.

Krayden wzruszył ramionami rozglądając się dookoła.
- Tu jest bezpiecznie - rzekł - Więc skoro musisz, to się nie krępuj. Załatw to jak mężczyzna.
Stał dobrych kilka metrów od Shoshany. Dłonie miał wolne. Sig, którego Cassidy się tak lękał pozostawał zatknięty w kaburze kurtki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 30-11-2013, 08:37   #15
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Cóż było robić, ruszyli. Byku chwycił jedną z postawionych przed nimi plastykowych baniek z wodą, zerknął tęsknie na farmę, i podążył za resztą. Nie należał do zbyt rozmownych typów nie szukał więc okazji do rozmów gdy przemierzali tą sielankową krainę. Czas wykorzystał na myślenie. Wraz z upadkiem helikoptera powróciło na chwilę jego dawne życie. Liczyło się w nim coś więcej niż droga przed nim czy kolejna cizia pod nim. Były to czasy gdy miał prawdziwych braci i prawdziwe obowiązki. Wiedział za co i dla kogo walczy, po co żyje. Potem było jak było. Pytanie co będzie teraz, nie ma już jego drużyny, bracia polegli pożarci w clubhousie. Wiedział, że się nie podda. Nie wiedział jeszcze za co będzie walczył. Który Byku dojdzie do głosu. Maszerując starał się też ocenić swoich towarzyszy. Wiedział, że przynajmniej dwóch z nich walczyło już. Dwóch kolejnych to chyba jakaś obstawa. Cassidy wyraźnie starał się ochraniać Charlesa a Rocketman nieustannie asekurował tą wyszczekaną cizię. Swoją drogą chujowo to robił skoro de facto to ona zasłoniła go własnym ciałem. A właśnie cizia. Zadawała się wiedzieć podejrzanie dużo na temat wścieklaków. Trzeba by ją wypytać i to porządnie. Tylko, że Byku nie był zbyt dobry w subtelnych rozmowach. Pałka, akumulator, wiadro z wodą to i owszem. Miał swoje sposoby na zdobywanie pewnych informacji. Jednakże w tej chwili po prostu nie wiedział, czy chce to robić.

Rozmyślania przerwała mu dyskusja jego nowej ekipy. Wysłuchawszy planu pilota, Byku splunął głośno i soczyście niemalże wybijając dziurę w jezdni. - Proponuję nieco inny podział prac w naszym związku. Dwie osoby sprawdzą co nas kurwa czeka za cysterną, ty i ja zaś przyjacielu skroimy jakąś furkę czy dwie. - Motocyklista mówiąc przesuwał się ku barierce. Teraz przyklęknął, spojrzał pod spód i wstał zadowolony. - Barierki są poskręcane na jebane śruby ósemki. Odkręcimy jedną czy dwie i przejedziemy poboczem. Ma ktoś może kombinerki czy coś? - Zapytał patrząc z nadzieją po towarzyszach.
- Masz racje, sprawdźmy najpierw, co jest za ciężarówką - James kiwnął głową. - Ale nie możemy stąd odjechać z pustymi rękami. Potrzebujemy ciuchów, jedzenia, wkrótce wody.. cholera, potrzebujemy wszystkiego. Bez sensu, to tak tu zostawić.
- Jasne, zrobimy tak: Wiarus i jeszcze jedna osoba obczają teren a my weźmiemy się za szaber. Szukajcie też narzędzi. Czy ktoś poza mną potrafi podpierdolić furę? Sanchez dalej dogadywał plan.
- Umiem to i owo - skomentował Jason, szukając po kieszeniach swój multitool. - Tia, mam - rzekł pokazując narzędzie, jednak nie oddając go harleyowcowi. - Zajmę się tym. Znajdźcie jakieś radio i akumulator sprawny, przyda się na pewno.
-Dobra dziadek, dobierz se kogoś i skołujcie jakąś podwózkę tak na wszelki, zdemontujcie też barierkę. Masz toola będzie czym odkręcić barierkę. My też poszukamy paru fantów.
-Dam sobie radę sam. Jak ktoś znajdzie butelkę coli niech mi podrzuci. - rzekł na odchodnym kierując się w stronę barierek. Z rękojeści swego narzędzia wyciągnął kilkurozmiarowy klucz chcąc sprawdzić czy któryś z nich będzie pasował. W ostateczności zawsze mógł użyć samych kombinerek. Szczęściem miał przy sobie jeszcze puszkę smaru jakby któraś śruba puścić nie chciała.
- Byku skrój dwie fury, w jedną się nie zmieścimy. Pójde na zwiad ale jak ten cwaniaczek uniesie broń odstrzele go. – Powiedział Cassidy zerkając z pode łba na Kraydena.
- Proponuję - odparł niewyglądający na przejętego groźbą Krayden - żebyś się jednak skupił na otoczeniu zamiast na mojej broni. Dla naszego i własnego dobra. Bo możesz być pewien, że skorzystam z niej jeśli coś przegapisz.
- Ehh kurwa - westchnienie harleyowca było długie i pełne smutku. Ekipa ewidentnie nie potrafiła się zgrać. Choć Byku nie był urodzonym przywódcą to spróbował wspiąć się na wyżyny dyplomacji. - Dziadku colę masz jak w banku ale weź se ubezpieczenie. Chuj wie co tam czeka. Załatwcie jakąś furę i zróbcie nam wjazd. My zajmiemy się zjazdem. W którymś aucie muszą być jakieś narzędzia. - Motocyklista przeniósł wzrok na Cassidiego - Cass popilnujesz mu tyłka? Pilocie, mogę na ciebie liczyć? - Powiódł wzrokiem po reszcie - chodźcie nieco z tyłu i szabrujcie co się da. Idziemy?
Skyrider spojrzał na Harleyowca, potrząsając karabinem. - Będę twoją ostatnią linią obrony - powiedział uśmiechając się.
Walker splunięciem i krótkim “jasne” dał znak Bykowi, że się godzi na jego plan, podszedł do Jasona obstawiając go. Oczywiście nie byłby sobą jakby nie wszedł w pyskówkę z Kraydenem.
- Twoja broń to pieprzone największe zagrożenie w okolicy. Z wścieklakami sobie radzę. Z cwaniaczkami, którzy strzelają w plecy nie. Więc się kurwa skupiam na tym co ci odpierdoli znowu. Jeżeli kumam Twoje pierdzenie to strzelisz mi w plecy jak przegapię jakiegoś Wścieklaka, nie? A może załatwimy to jak faceci. Ponownie splunął.
- Jak tylko znajdziemy bezpieczne miejsce. A może jesteś w stanie tylko strzelać w plecy fagasie?

Dość kurwa! Coś krzyknęło w duszy Sancheza gdy usłyszał odpowiedź Rocketmana. Spojrzał na kobietę i dziecko. – Poczekajcie z dala od tych dwóch aż wrócimy. W razie czego krzyczcie. – Nie czekając na dalszy rozwój sytuacji ruszył w stronę zatoru. Miał nadzieję, że pilot dotrzyma słowa i będzie jego skrzydłowym. Co do reszty cóż na głupotę znał tylko jedno lekarstwo. Było one dawkowane w dziewięciomilimetrowych kapsułkach lepiej więc by sami załatwili swoje sprawy.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 02-12-2013, 19:02   #16
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Ocalali powoli podążali wzdłuż drogi stanowej. Co jakiś czas natykali się na rozbitę, czy porzucone auto, jednakże w żadnym z nich nie było nic, co warte było wymontowania, czy zabrania ze sobą. Wraki pozostawione przez podobnym im uciekinierom, rozszabrowane przez kolejne fale uchodźców. Skyrider zatrzymał się na chwilę obserwując ich smutny korowód. Nie słyszał nic poza ściszonymi rozmowami pojedynczych osób. Reszta tak jak on wyglądała na pogrążonych w myślach.

Czy Chicago też dostało? Co z jego żoną? Rodzicami?
Czy został sam?

- Spójrzcie tam – Facet w mundurze o wyglądzie żołnierza wojsk specjalnych wskazał swym towarzyszom samochody ledwo widoczne w oddali. Wyglądało na to, że coś zatrzymało całą kolumne samochodów. Jeden z mężczyzn, który przedstawił się, jako Cassidy wysunął się na czoło pochodu. Przez wiszącą mu na szyi lornetkę obserwował przed polę. Po chwili się odezwał. - Przed nami jest cholerny zator na drodze. Jakiś kretyn wyłożył ciężarówkę na bok, żeby było śmieszniej zrobił to tak, że zablokował oba kierunki. To jakaś spora cysterna, Co jest za nią nie widzę, z naszej strony jest kilkanaście samochodów, vany, osobówki i jakiś zdezelowany kamper. Nie widzę nigdzie zdechlaków, więc może jest bezpiecznie? Nie wiem jak wy, ale nie uśmiecha mi się wędrować piechotą. Poza tym, jeszcze z dwie, trzy godziny i zrobi się ciemno. – Facet miał racje. Potrzebowali wody, broni, cieplejszych ubrań i schronienia. Do tej pory nie spotkali żadnego z szuszwoli. Skyrider podejrzewał, że w nocy ich położenie może zmienić się diametralnie. Musieli przeszukać te samochody. Nie był pewien, czy reszta to rozumiała, ale najprawdopodobniej była to dla nich kwestia życia i śmierci. Pilot nieudolnie odbezpieczył zwichniętą ręką karabin. - Daj spojrzeć - powiedział do faceta trzymającego lornetkę. Syknął z bólu podnosząc sprzęt do oczu. Szybko przyjrzał się zatorowi, szczególnie rozbitej ciężarówce. Dostrzegł na niej jaskrawą naklejkę. Cysterna przewoziła coś chemicznego, ale nie wyglądało na to, żeby coś się z niej ulatniało, czy ciekło. - Nie przejedziemy obok niej - powiedział bardziej do siebie. - Rozdzielmy się na dwie grupy, każda pójdzie jednym pasem. Sprawdźmy samochody przed ciężarówką, może coś znajdziemy, a później zobaczmy, czy za nią jest coś, czym możemy stąd odjechać. - Właściciel lornetki zwrócił się do stojącego za nimi mężczyzny, tego który wysadził helikopter. – To może cwaniaczek z racami odpali jeszcze jedną. Co koleżko? – To nie był najlepszy czas na utarczki. Skyrider z zadowoleniem stwierdzim, że „cwaniaczek” nic nie odpowiedział. Później goście mogli skoczyć sobie do gardeł, teraz byli mu potrzebni. Harleyowiec stanął obok Jamesa spluwając głośno i soczyście niemalże, wybijając dziurę w jezdni. - Proponuję nieco inny podział prac w naszym związku. Dwie osoby sprawdzą co nas kurwa czeka za cysterną, ty i ja zaś przyjacielu skroimy jakąś furkę czy dwie. - Motocyklista mówiąc przesuwał się ku barierce. Teraz przyklęknął, spojrzał pod spód i wstał zadowolony. - Barierki są poskręcane na jebane śruby ósemki. Odkręcimy jedną czy dwie i przejedziemy poboczem. Ma ktoś może kombinerki czy coś? – Pilotowi odpowiadał każdy plan, dzięki któremu mogliby stąd odjechać w samochodach pełnych sprzętu. - Masz racje, sprawdźmy najpierw, co jest za ciężarówką - James kiwnął głową. - Ale nie możemy stąd odjechać z pustymi rękami. Potrzebujemy ciuchów, jedzenia, wkrótce wody.. cholera, potrzebujemy wszystkiego. Bez sensu, to tak tu zostawić. – Tamten na szczęście również podszedł do sprawy zdroworozsądkowo. - Jasne, zrobimy tak: Wiarus i jeszcze jedna osoba obczają teren a my weźmiemy się za szaber. Szukajcie też narzędzi. Czy ktoś poza mną potrafi podpierdolić furę? – Skyrider uśmiechnął się lekko, pierwszy raz od kilku tygodni. Widocznie w ostatnich dniach znacząco inny zestaw umiejętności od tych uznawanych za normę okazał się tym ważnym. - Umiem to i owo – Odpowiedział Jason, szukając po kieszeniach swój multitool. Widocznie znalazł się w grupie samych speców od przetrwania. - Tia, mam - rzekł pokazując narzędzie, jednak nie oddając go harleyowcowi. - Zajmę się tym. Znajdźcie jakieś radio i akumulator sprawny, przyda się na pewno. - Dobra dziadek, dobierz se kogoś i skołujcie jakąś podwózkę tak na wszelki, zdemontujcie też barierkę. Masz toola będzie czym odkręcić barierkę. My też poszukamy paru fantów. - Tamten odszedł odszedł w stronę barierek rzucając durny komentarz o Coli. Pozostałych dwóch mężczyzn podeszło do Harleyowca. - Byku skrój dwie fury, w jedną się nie zmieścimy. Pójde na zwiad ale jak ten cwaniaczek uniesie broń odstrzele go. – Powiedział Cassidy wskazując lufą swojej broni na mężczyznę w marynarcę. - Proponuję – odparł Krayden niewyglądający na przejętego groźbą. - żebyś się jednak skupił na otoczeniu zamiast na mojej broni. Dla naszego i własnego dobra. Bo możesz być pewien, że skorzystam z niej jeśli coś przegapisz. - Ehh kurwa - westchnienie harleyowca było długie i pełne smutku. - Dziadku colę masz jak w banku ale weź se ubezpieczenie. Chuj wie co tam czeka. Załatwcie jakąś furę i zróbcie nam wjazd. My zajmiemy się zjazdem. W którymś aucie muszą być jakieś narzędzia. – Motocyklista przeniósł wzrok na Cassidiego - Cass popilnujesz mu tyłka? Pilocie, mogę na ciebie liczyć? – James skinął głową. - chodźcie nieco z tyłu i szabrujcie co się da. Idziemy? - Skyrider spojrzał na Harleyowca, potrząsając karabinem. - Będę twoją ostatnią linią obrony.

Ukradkiem ruszyli w stronę samochodów. Dać sobie jeszcze kilka dni.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 07-12-2013, 21:26   #17
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wrak ciężarówki leżał w poprzek drogi, roztrzaskana kabina leżącego na boku ciągnika siodłowego, wbiła się w bariery ochronne drugiego kierunku jazdy. W połowie cysterny, poszycie zostało przerwane, jakby rozszarpane przez ostrze jakiegoś olbrzyma – prawdopodobnie podczas poślizgu lub nagłego hamowania, kierowca zawadził jakiś większy samochód. Soshanna przez zoom w telefonie sprawdziła oznaczenie widniejące na jaskrawym tle, dotyczące zawartości tanku cysterny. – Chlor – powiedziała jakby było to najnormalniejsze w świecie – po tak długim czasie na pewno wyparował, ale Ci którzy byli najbliżej i nie uciekli wystarczająco szybko, umarli straszną śmiercią. W samochodach mogą być martwaki, chyba, że większość uciekła, albo mechaniczne uszkodzenie cysterny powstało później.

Nie zmieniło to jednak deklaracji czy planów pozostałych. I tak nie mieli innego wyjścia, potrzebowali środka transportu, potrzebowali jedzenia, dosłownie wszystkiego. Każdy zabrał się za swoją część zadań.

Sanchez szedł powoli między samochodami, tuż za nim podążał pilot śmigłowca. Mężczyźni szli ostrożnie, trzymając się linii barierek oddzielających pasy ruchu. Szli pośród porzuconych, częściowo rozbitych samochodów, pośród walających się po asfalcie toreb, przeróżnych śmieci, kilka samochodów miało otwarte wlewy paliwa, prawdopodobnie ktoś już spuścił z nich paliwo. Im bliżej byli czoła zatoru, tym chaos i bałagan się zwiększał. Kiedy zbliżyli się do leżącej naczepy, stwierdzili, że będą musieli się wdrapać na cysternę, albo obejść wokół wrak, żeby zobaczyć co jest po drugiej stronie. Wydawało im się, że słyszą dziwne szmery, ale póki co nie potrafili zlokalizować źródła tych dźwięków

Jason ostrożnie próbował sprawdzić czy da się zdemontować stalowe przęsła oddzielające asfalt wewnątrzstanówki od pobocza, które wydawało się być w miarę suche i przejezdne. Spróbował złapać szczypcami multitoola jedną z solidnych srób. Po kilku szarpnięciach puściła, spróbowała z innymi i ocenił że zejdzie mu co najmniej dwadzieścia minut zanim odblokuje zjazd.

Cassidy w tym czasie ze swoim byłym, czy obecnym pracodawcą przeszukiwali najbliższe samochody. Przeglądali bagażniki, schowki czy porzucone torby. Krayden zajął się SUV-em na rządowych blachach, który go zainteresował najbardziej. Mógł należeć albo do jakiegoś urzędnika wysokiego szczebla, albo równie dobrze mógł go ktoś ukraść i uciekać nim z miasta. Był zastawiony jakimś zdezelowanym kombi. Szyby z tyłu były przyciemniane, ostrożnie zbliżył się do jednej z nich i spróbował zajrzeć na tylnie siedzenia. Równie szybko odskoczył od samochodu, szybę drapała poszarpana zakrwawiona dłoń tego, co kiedyś było człowiekiem. W środku były wścieklaki: - Panowie uważajcie, zawołał do Cassidego i Jasona, tu są te skurwysyny. Ochroniarz Charlesa na krótko zapomniał o waśniach między nimi bo podszedł do pojazdu. Ten wyglądał na nienaruszony, prawdopodobnie Ci, którzy szabrowali inne samochody ten zostawili w spokoju, z uwagi na martwych. Nie wiedzieli ile ich jest w środku, ale samochód by się przydał. Plan ustalili szybki, jeden otwiera drzwi, a drugi wygarnia serią do zarażonych w środku.

Sanchez ostrożnie wspinał się po podwoziu rozbitej cysterny, chcąc zajrzeć na drugą stronę prowizorycznej barykady, nie było to proste zadanie, ale z mozołem podciągał się coraz wyżej, by wreszcie móc stanąć na szczycie. Jak okiem sięgnąć powierzchnię asfaltu pokrywały upchane ciasno samochody, a horda ich właścicieli, która właśnie włóczyła się wśród nich, zapewne nie miała szczęścia przy wycieku chloru z cysterny. Byk musiał przyznać, że nigdy nie widział tylu wścieklaków na raz i choć so strachliwych nie należał, to musiał przyznać, że zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Zarażeni póki co nie zauważyli go, odwrócił się by ostrzec resztę kiedy…

Huk wystrzałów z Sig Sauera Kraydena rozdarł ciszę panującą dotychczas na zatarasowanej drodze. Wścieklaki nie miały szans, mierzone strzały dosięgały celu, a zarażeni wypadli z auta z nieprzyjemnym mlaskiem uderzając o twardy asfalt. Kiedyś musieli być kimś ważnym, poszarpane i zakrwawione garnitury markowych firm mówiły o tym jednoznacznie. Z przodu nie było nikogo, kierowca pewnie zdążył spieprzyć, pasażerowie nie mieli tyle szczęścia. Mężczyźni nie mieli jednak czasu cieszyć się sukcesem, ze zdobytego pojazdu w ich stronę biegł co sił w płucach Sanchez i James. Nie mieli dobrych wieści.

Cysterna zadrżała, jakby popychana tysiącami niewidzialnych rąk, zgrzyt metalu o metal, siła naporu zarażonych była ogromna, podobnie jak ich głód i chęć dorwania żywych. Silnik zaskoczył a Cassidy zasiadł za kierownicą, szybko wrzucili na pakę wszystkie graty i to co udało się znaleźć naprędce, nie czekali aż Jason odkręci ostatnie śróbki, potężny GMC staranował ostatnią poprzeczkę barierki i ruszył z kopyta poboczem drogi, starając się jak najdalej oddalić się od potężnego skupiska zarażonych. Gdzieś tam musiała być ta pieprzona stacja benzynowa.

*****


Zmierzchało a wskazówka paliwa nieuchronnie zmierzała ku znienawidzonemu przez kierowców znaczkowi rezerwy. Stacja benzynowa byłą z gatunku tych małych wiejskich przystanków pośrodku niczego. Kilka niepozornych budyneczków, dwa dystrybutory i parę zdezelowanych aut zaparkowanych gdzie popadnie. Sądząc po szyldach można tu było i dostać coś na szybko do żarcia, jak i zrobić większe zakupy. Cassidy mógł się założyć, że sprzedawca trzymał shotguna pod ladą. Okolica wyglądała na spokojną, a zarażonych zostawili już dawno za sobą i póki co nie widzieli nowych. Czarny van zaparkował ostrożnie na zapleczu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 16-12-2013, 22:50   #18
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Portfel jednego z mężczyzn właściwie wypadł jej pod nogi. W pierwszej chwili myślała, że to politycy z otoczenia Besheara, ale wyglądali zbyt… Brakowało jej odpowiedniego słowa. Niemniej gdy tylko wytoczyli się z wozu skreśliła pomysł, że byli ludźmi gubernatora. Tym razem nawet nie wzdrygnęła się, kiedy padały strzały. Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, co najwyżej potem mu wstyd a i to pod warunkiem, że znajdzie czas na moment refleksji. Pochyliła się żeby podnieść przedmiot. Elegancki. Delikatna, czarna skóra. Zmasakrowany właściciel portfela leżał metr dalej. Poczuła szarpnięcie za ramię. Krayden się z nią nie cackał. Dopiero wtedy usłyszała narastający huk. Obejrzała się za siebie. Ciężarówką kołysały dziesiątki rąk. Musieli uciekać.

Na szczęście rządowy suv pomieścił całą dziewiątkę ocalałych. Zresztą i dziewczynka, i obie kobiety nie zajęły wiele miejsca. Siedzący obok Shoshanny wytatuowany motocyklista zwany Bykiem wiercił się szukając dla siebie więcej przestrzeni. Ruszyli z piskiem opon. Ożywieńcy nie mieli szans, ale i tak nie mogła oderwać wzroku od lusterek dopóki zator nie zniknął im z oczu.

Dopiero wtedy zaczęła przeglądać dokumenty. Ze zdjęcia rządowej legitymacji spoglądała na nią przystojna twarz czterdziestoletniego mężczyzny. Clifford Chase z Departamentu Obrony. Mimo zagrożenia pofatygowali się tu z samego Waszyngtonu. Nie było zdjęć dzieci ani żony. Legitymacja, kilka kart kredytowych, nic osobistego.

Zamieniła się miejscami z Tamarą i znowu siedziała obok Kraydena. Metodycznie sprawdziła wszystkie schowki w aucie. Usłyszała parę przekleństw, gdy sięgała za czyjeś plecy, ale wystraszona twarz dziewięcioletniej Ewy chwilowo tłumiła wojownicze nastroje. To, co najważniejsze panna Lerman znalazła już w pierwszym miejscu, które otworzyła. Wydruk z danymi personalnymi i krótkie polecenie: sprowadzić. Zdjęcie było wyraźne, rozpoznała twarz. Umierający lekarz z Centrum Zwalczania Chorób. Pokazała papier Kraydenowi. Potem było jeszcze ciekawiej: upoważnienie do przejścia przez kordon Gwardii Narodowej i służb specjalnych, szczegółowy rozkaz odbicia doktora, wraz z sugestią, że jego badania mogą mieć kluczowe znaczenie, gdyż w Lexington zarejestrowano pierwsze znane przypadki zachorowań. Pobladła czytając dokumenty. Musiała coś przegapić. Wielokrotnie przejrzała cała zabraną dokumentację zarażeń, cały czas szukając jakiejś wskazówki, co do pacjenta zero. Nie znalazła. Była tylko chemikiem. Lepszym niż lekarz CDC i w opisach reakcji chemicznych poprawiła kilka zrobionych przez niego błędów, ale brakowało jej wiedzy z innych dziedzin: neurobiologii, genetyki, fizyki. Z pewnością gdzieś pracował nad tym sztab ludzi. Powinien dostać te badania. W jakiś przewrotny sposób znalezisko obudziło w niej uśpioną nadzieję. A nadzieja zwiększała strach.

Pierwsza sięgnęła do ukrytej w skórzanej tapicerce lodówki. Lód dawno zmienił się w wodę, ale w letniej cieczy pływały dwie butelki. Otwartą podała Bykowi. Za to 18-letnia słodkawa Glenmorangie w kryształowej butelce była nawet nie napoczęta. Shoshanna odkręciła korek. Pociągnęła solidny łyk i roześmiała się. Głośno i niestosownie. Przynajmniej przed śmiercią napije się świetnej whisky. Rozejrzała się za szklankami. Znalazła je Tamara. Eleganckie cięte szkło i luksusowa szkocka. Shoshanna rozlała trunek. Szklanki były trzy. Jedną podała Tamarze, drugą wzięła sobie. Trzecią wyciągnęła do Tylera. - Na zgodę.
Wypiła łyk. Alkohol przyjemnie rozgrzewał. Na języku został smak miodu.
- Słodka, damska whisky. Przynajmniej niektórzy tak twierdzą. –dodała – Za pieprzoną naukę! – wzniosła toast. – I za nas!
Prowadzący suva Krayden póki co musiał obejść się smakiem.

***

Wymusiła przerwę na siku. Przez alkohol świerzbił ją język i chciała chwilę pogadać z ochroniarzem na osobności. Wyszła z wozu z opróżnioną do połowy butelką w ręku.
-Zbyt cenna, żeby ja zostawić? – Prawnik nie omieszkał skomentować. Shoshanna pokiwała głową. Mężczyzna roześmiał się. Przez chwilę było lepiej. Jakby potrzebowali alkoholu, żeby przestać myśleć o pozabijaniu się nawzajem.

Shoshanna i Krayden oddali się na kilka metrów.
- Musimy dotrzeć z tymi badaniami do porządnego laboratorium. Te papiery … Zabawne, że piszą o tym choroba. Nie umiem tego sobie uporządkować. Dlaczego Lexington? Pierwsze ognisko? Atak terrorystyczny na Lexington w Kentucky? To nawet brzmi śmieszne. A zresztą, gdyby to wyszło z laboratorium, nie miało szans rozprzestrzenić się tak szybko. Wiem, wiem, eksperymenty wojskowe. Ale w Fort Knox nie ma… nie było…- poprawiła się - porządnego ośrodka. Znaczy nauk przyrodniczych. Zajmowali się tam inżynierią i mechaniką. Zresztą nawet cząstki gazowe potrzebowałyby więcej czasu. Nie chodzi mi o odległość Knox- Lexington, ale o świat. Żadna choroba tak się nie rozprzestrzenia. W zapisie schematycznym to zawsze są kręgi wokół epicentrów. Wirus, bakteria, wszystko musi pokonać fizyczne odległości. Coś przegapiłam? Przecież nie mogę założyć, że to gniew boży. Jestem pijana to ci powiem. Wiesz, co tu pasuje? Jak mawiał Spock, gdy odrzucimy nielogiczne i zostaje tylko nieprawdopodobne to musimy przyjąć je jako rozwiązanie.
Pociągnęła solidny łyk z butelki, zmrużyła oczy i wyszeptała.
-To kosmici. Jacyś pieprzeni Romulanie postanowili nas wykończyć.

***

Dojechali do stacji. Krayden chciał żeby na razie nie ruszała się z miejsca, ale jej alkohol dodawał odwagi. I odbierał rozsądek. Powiedziała żeby sobie nie żartował i wysiadła z wozu. Rozejrzała się. Mimo potłuczonych szyb w budynku baru, miejsce wydało jej się całkiem przyjemne. Znowu dopadło ją skojarzenie z Hopperem. Całe Kentucky takie było. Sielskie i smutne jednocześnie.

Poszła prosto do dystrybutorów. Rzecz jasna bez prądu były jak martwe.
-Zbiorniki z paliwem są pod nimi? Głęboko? –zapytała Kraydena.
-Nie mam pojęcia. Ze dwa metry pewnie. Przepisy bhp na pewno są dość ostre. Ale jesteśmy na wsi, po środku Nigdzie, może kopała je leniwa ekipa.
-To potrzebujemy węża. I dziury.
-Raczej ręcznej pompy. Można też spróbować zassać.
Skrzywiła się.
- Dwa metry.
-Leniwi kopacze.
-Masz –wyciągnęła do niego rękę z butelką – Skoro chcesz to brać do ust przyda ci się dezynfekcja. Sprawdzę baki samochodów –oświadczyła.

Zaczęła od ciężarówki. Uzbrojona była tylko w znaleziony w bagażniku rządowego suva pręt. Pod plandeką leżały deski i kostka brukowa. I kilka worków. Wskoczyła na górę żeby sprawdzić, co w nich jest. Ziemia ogrodnicza. Znowu zachciało jej się śmiać. Przynajmniej deski mogą się przydać do szybkiego zabezpieczenia okien sklepu. Kluczyki zawieszone na sczerniałym breloku z logo porsche leżały w schowku. Odpaliła silnik. Ćwierć baku, dobre i to. Choć póki nie sprawdzą dystrybutorów postanowiła nie ruszać tego paliwa. Zamiast tego przeparkowała ciężarówką na tyły sklepu. Ktoś już przestawił Yukona jak najbliżej drzwi wejściowych. W razie czego mieli dwie drogi ucieczki.
W pozostałych wozach musiała sprawdzać zawartość baków patykiem. Wszystkie były puste. Kanister znalazła w sklepie, tylko jeden. No cóż, jeśli paliwa będzie dużo wykorzysta się inne pojemniki. Za to nie brakowało gumowych węży, strażacki, na zewnątrz i wewnątrz sklepu, ogrodniczy, zapewne dziurawy i od lat nieużywany, ale wiszący nadal na gwoździu z boku budynku. Szlauch, który służył do mycia. W warsztacie zapewne było ich więcej. Potrzebowała tylko głębokiej dziury w ziemi, która też zapewne była w warsztacie. Poprosiła Tamarę, żeby zabrała Ewę do środka sklepu. I żeby poszukały papierowych map. Sama podeszła do stojącego przed budynkiem Byka.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 18-12-2013 o 12:13.
Hellian jest offline  
Stary 17-12-2013, 20:27   #19
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Podróż była męcząca. Wnętrze samochodu śmierdziało trupem, gdzieniegdzie można było jeszcze dostrzec ślady krwi. Byku podczas ucieczki wskoczył do bagażnika. Dzielni pogromcy wybrali na szczęście siedmioosobowego Yukona XL ale ich była dziewiątka a ponadto on do najmniejszych nie należał. Umilał tam sobie podróż pociągając od czasu do czasu z otrzymanej od Shoshanny flaszki . Teraz z radością rozprostował kości przeciągając się, następnie spokojnie rozejrzał się po okolicy. Dostrzegł cztery budynki. najbliżej tuż za dystrybutorami znajdował się budynek sklepu. Ot kolejny postawiony według szablonu klocek. Nieopodal, pomiędzy nim a barem był mały parking z czterema zaparkowanymi nań gratami. Sam bar miał wybitą szybę co wskazywało na to, że w środku nie zostało zbyt wiele. Dalej znajdował się zamknięty warsztat oraz magazyn chuj wi czego. Byku postanowił zacząć zwiedzanie od najbliższej atrakcji czyli sklepu. Ostrożnie zbliżył się do drzwi wejściowych trzymając w dłoni pałkę. Popchnął je otwierając do środka. Następnie zapukał kilkukrotnie we framugę by wywabić ewentualnych wścieklaków sam czekał przy ścianie z pałką wzniesioną do ciosu. Nasłuchiwał pilnie. Odczekawszy chwilę Byku najpierw zerknął do środka później zanurkował za najbliższy regał. Tam zamienił pałkę na nóż i kascet. Ten zestaw był zdecydowanie poręczniejszy. W myślach policzył do trzech, wstał i zlustrował wzrokiem pomieszczenie. Śmieci na podłodze wskazywały na niedawne odwiedziny innych ocalonych. Sporo towaru ocalało zupełnie jakby tamci nie mieli czasu by szabrować dokładnie. Sklepik nie był olbrzymi więc parę kroków wystarczyło by przemierzyć i zlustrować otoczenie. Czysto. Pozostały jeszcze drzwi na zaplecze. Trzeba by zajrzeć i tam. Sanchez znowu najpierw zapukał i nasłuchiwał przez chwilę. Ponieważ żaden śmieć nie zechciał urozmaicić mu dnia Byku sam pofatygował się do kantorka. Znalazł tam jedynie trupa sprzedawcy. Koleś postanowił palnąć sobie w łeb s obrzyna dekapitując się tym samym. Patrząc na niego Byku pomyślał, że słowo półgłówek nabrało nowego znaczenia. Szybko przeszukał denata jednak poza obrzynem trzymanym w ręce nie znalał nic ciekawego. Wracając do wejścia zajżał jeszcze za ladę, zgarnął 6 znalezionych tam nabojów i paczkę fajek. - Tu jest bezpiecznie - zawołał Byku wystawiwszy głowę przez drzwi.
Cienie stawały się coraz dłuższe, noc zbliżała się coraz szybciej. Byku pociągnął kolejny łyk browca myśląc intensywnie. Potrzebowali bezpiecznego schronienia i odpoczynku. Wypadałoby też wystawić jakieś warty. Zanim się jednak za to wezmą warto sprawdzić pozostałe budynki. Gestem przywołał do siebie kobietę. - Słuchaj kobieto - zaczął najdyplomatyczniej jak potrafił - weź no z małą zgarnij jakieś żarcie do siatek jakbyśmy musieli w nocy spier.... znaczy tego spiesznie uchodzić. Zanieście je do auta. Poszukaj też czegoś do świecenia. Ja w tym czasie pozbędę się trupa i sprawdzę knajpę i resztę gospodarstwa póki widno. Beee przyjeło się. - powiedział zadowolony harleyowiec i chwycił trupa za nogi. Upewnił się jeszcze, że 5 naboi spoczywa bezpiecznie w kieszeni a 2 w lufie, chwycił trupa powtórnie i zaczął odciągać go za budynek stacji. Lekki kolo nie był ale Byku też swojej ksywki za nic nie dostał.
Porzuciwszy truposza za śmietnikiem Sanchez z zadowoleniem odpalił zielonego LMa. Zaciągnął się mentolowym dymem spojrzał w zamyśleniu na fajka, trupa sprzedawcy i swój nóż. Coś ewidentnie nie dawało mu spokoju. Westchnął wypuszczając resztki dymu i ruszył ku bramie warsztatu. Była ona co prawda zamknięta dużą, masywną kłódką ale nie stanowiło to większego problemu. Zamki patentowe otwiera się bardzo prosto. Byku, nie był doświadczonym włamywaczem ale otwarcie kłódki jego zdaniem było tylko kwestią czasu. Potrzebował tylko dwóch kawałków drutu i kombinerek żeby zrobić manipulator i wytrych. Harleyowiec zapukał w drzwi i poczekał chwilę. Odgłos rozrzucanych narzędzi i walenia w blachę potwierdził, że w środku jest co najmniej jeden wścieklak. Cóż trzeba było zmodyfikować plan.
Byku podszedł do Jasona i zagaił
- Te Dziadek pomożesz mi z jednym takim który utknął w warsztacie?

Odpowiedziała mu Shoshanna
-Jeden, to optymistyczne założenie. Bądźcie przez moment jak najciszej. Ja narobię trochę hałasu z tyłu. Zawalę w ścianę –pokazała na trzymany w dłoni pręt lewarka - albo coś. Poczekajcie chwilę aż wrócę, a ci w środku się przemieszczą i dopiero otwierajcie. Co ty na to?

- Wporzo lala dajesz hehe. Potrzebuję chwili coby kłódeczkę cyknąć. - uśmiech Byka był co najmniej obleśny. Ciekawiło go jak ta lasecza zareaguje. - poczekaj jeszcze tylko chwilę drucik se wygnę. Jak powiedział tak zrobił. Odszedł kawałek i wyklepał na cegle odpowiedni kształt. Haczyk na końcu wyszedł jak ta lala. Za manipulator miał posłużyć klips od znalezionego za ladą baru parkera. Gdy Sanchez był gotów cichutko podszedł do drzwi i kucnął przy kłódce. Panna czekała w gotowości z kawałkiem żelastwa w ręce. Na dany przez Byka znak zaszła budynek z drugiej strony i zaczęła naparzać łychą w blaszaną ścianę. Sanchez po chwili też przystąpił do akcji manipulując zaimprowizowanymi wytrychami.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 18-12-2013, 14:25   #20
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Stada. Zmarli łączyli się w zbite grupy. Uskuteczniali polowanie na żywych. W Lexington nie było to tak widoczne gdyż całe miasto było ich pełne. Tu na pustkowiu było inaczej. Wokół lasy i pola, a oni stali tam na szosie. Jakby uśpieni w oczekiwaniu na żywych. I co tu dużo mówić doczekali się. Gdyby nie sprawna rządowa półterenówka to by żadne z ich dziewiątki nie przeżyło. Tak jak jej poprzedni właściciele zresztą.

Shoshana odkryła, że wóz należał do ludzie z Departamentu Obrony. Więcej nie powiedziała, ale cholernie ją musiały ruszyć dalsze rewelacje, bo ni z tego ni z owego zaczęła rozpijać znalezioną w schowku whiskey. Rozpoznał te oczy. Zawsze takie gdy coś nie poszło po jej myśli w badaniach.
Poczęstowała i innych. Nie wnikał. Z tylnego lusterka mało korzystał na szosie więc nie musiał uczestniczyć w tej małej pojednawczej popijawce, na która jakoś średnio zresztą miał ochotę. Dobrze, że Shoshana się za to wzięła. Celowo, lub nie… On się do tego teraz nie nadawał.
Incydent na szosie zmusił go do zmiany kilku poglądów na temat wydarzeń jakie działy się wokoło. Z rządowej machlojki, ataku terrorystów, czy czegokolwiek tam innego co za tym wszystkim mogło stać, sprawa zaczynała nabierać kształtów… ostatecznych. Bezpowrotnych. Każdy zmarły zasilał szeregi ożywionych. Pół miliona mieszkańców w samym Lexington. Atomówka w strefie zero zniszczyła wszystkich. Kilkadziesiąt tysięcy zapewne. Żywych i martwych. Ale już kawałek dalej… Ocaleli i ukrywający się zginą od obrażeń, lub braku schronień i też się przemienią. Do tego całe hrabstwo. Stan. I słowa Shoshany.

Wszyscy są zarażeni.

Każdy wypadek śmiertelny przemienia ludzi w szwendaczy… To nie kurwa gra na playstation. Z wątkiem liniowym bezpiecznie zmierzającym do jakiegoś końca. Żywi przegapili moment, w którym powinni byli przejść do skutecznej zaplanowanej na wysokim szczeblu defensywy. Teraz już nie starczyło ochraniać się wzajemnie. Potrzebny był większy pomysł. Jak przeżyć i nie dać się zabić na szosie takiej jak ta… cholera wie jak długo...

Kurwa…

Nie miał na to absolutnie żadnego pomysłu…

- Lubisz sobie od czasu, do czasu postrzelać, co? - Pilot helikoptera. Skyrider. Na ucho Kraydena rozżalony.
Tym razem Krayden obejrzał się na pilota. Bark go musiał nadal solidnie boleć. Krayden uśmiechnął się półgębkiem. Rzeczywiście i bez marudzenia żołnierza mogło to tak wyglądać, że lubił
- Lubię - odparł - Ale nie bój się. Jeszcze bardziej lubię mieć pewność, że nie muszę strzelać.
Wolał nie wracać myślami do startu helikoptera z Lexington.

***

Podczas przerwy na siku Shoshana zaciągnęła go na bok. Odwrócił się gdy opuszczając spodnie kucnęła obok przydrożnej czeremchy. Potem dowiedział się co znalazła w rządowy wozie i co ją tak trzymało teraz w całości. Analizowała. I dobrze. Taka była mu teraz potrzebna. Bo i on musiał znaleźć jakiś sens tego co teraz muszą zrobić.
- Najlepiej byłoby więc znaleźć laboratorium Romulan.
Zaśmiała się za nim podciągając spodnie.
- A centra CDC? Z tego co wiem przynajmniej jedno na jeden stan przypada. Nawet Kentucky. Może tam sprawdzić?

***

Stacja budziła skojarzenie z szosą i z helikopterem. Pozornie pusta i pełna przydatnego sprzętu. Tym razem jednak naprawdę byli w potrzebie. Brakowało jedzenia i picia na dłuższą podróż i benzyny. Gitowiec raźno ruszył obszukać budynki stacji. Widać też było, że i Shoshana chciała iść i powstrzymywanie jej mogło się okazać bardziej kłopotliwe niż ryzykowne. Dał jej Siga na wszelki wypadek. Dla przypomnienia pokazał co i jak, choć jej spojrzenie było dość wymowne.
- Po prostu pamiętaj, żeby mnie zawołać jakby co...

Sam przyjrzał się dystrybutorowi…
Stara puszka w jakiej ukryta była pompa była zamknięta na zwykły skobel. Mechanizm w środku zapewne prosty, ale i tak Krayden się z takim nie spotkał jeszcze. To za czym się jednak rozglądał szybko znalazł. Podłączenie pompy do zasilania stacji. Dwa kable wprowadzone w ziemię i prowadzące gdzieś do zdechłego transformatora…
Obejrzał się na pozostałych przy Yukonie Walkera i Tylera.
- Potrzebujemy podłączyć pompę do zasilania, żeby zatankować. Rozejrzę się czy stacja nie ma jakiegoś swojego małego generatora benzynowego, w co wątpię zresztą. I jeśli nie znajdę to spróbowałbym podłączyć pompę do akumulatora jednego z tutejszych wozów na chodzie. Albo i choćby naszego SUVa. Myślę, że dam sobie z tym radę, ale jeśli któryś z Was zna się na autach lepiej, to chętnie skorzystam z pomocy. Kable pewnie, a może i prostownik będą gdzieś na stacji. W drugiej kwestii natomiast już mogę nie dać rady, bo…
Spojrzał na ich Yukona.
- Jeśli to rządowy wóz to napewno ma zainstalowanego Lojacka. Myślę, że dobrze by było go wymontować i uruchomić. Ci goście, którzy jechali tym autem byli ważni i jeśli ktoś na wyższych szczeblach jeszcze jako tako funkcjonuje, to powinien się zainteresować nami gdy uruchomimy nadajnik...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172