Ryan siedział w knajpce. Był wyraźnie niezadowolony brakiem whisky w menu, co jasno powiedział kelnerowi, któremu składał zamówienie na sushi. Martwił się. Sprawa chyba zaczynała ich przerastać, a zadawanie się z osobami o niepewnym zdrowiu psychicznym tylko zwiększało presję. Tak czy inaczej Ryan nie miał nic do stracenia na tym śledztwie, zaś wiele do zyskania. Postać Terenca wydawała się detektywowi podejrzana i alogiczna. Sekta i katolicka organizacja niosąca pomoc ni w ząb do siebie nie pasowały.
Ryan postanowił odrzucić od razu sekciarzy. Z takimi nigdy nic nie wiadomo, jeśli trują się dodatkowo jakimś świństwem, co jest prawdopodobne, to tym bardziej na nich liczyć nie można. Najlepiej zostawić ich w spokoju, ale jeżeli tropy zaprowadzą właśnie tam, chcąc nie chcąc, będzie musiał udać się tam. Reszta organizacji nie była aż tak egzotyczna, ale ciężko było znaleźć wspólny element. Wiele z nich wręcz wykluczało się wzajemnie. Jak osoba chcąca popularyzować naukę może wspierać jakichś wariatów z sekty? Dosłownie wariatów, gdyż założyciele tej grupki, jak wyczytał Ryan, zostali zdiagnozowani i uznani za chorych psychicznie.
Paskudna restauracja nie działała dobrze na Ryana. Zbyt jasna, zbyt głośno i zbyt chińska. W takich miejscach on nie jadał. No cóż, czasem trzeba. Zdobyli wiele informacji, których wartość nie była jednak zbyt wysoka. Włączył się w końcu do dyskusji.
- Pomysł z sąsiadem popieram. Nie radzę udawać się do sekciarzy, nic i tak raczej nam ciekawego nie powiedzą. – zamilkł na chwilę pogrążając się w myślach. –Może to towarzystwo naukowe byłoby dobrym tropem? Jeśli gdzieś mamy otrzymać konkrety to tam. Przy czym wparowanie i wypytywanie o pana Whiteloonga nie jest dobrym pomysłem.
Przysłuchał się słowom Marka, który napomniał o Dereku zwanym Bartem. |