Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2013, 18:47   #3
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Angelica wzruszyła ramionami, nie lubiąc opowiadać o szkolnych problemach, a to głównie z nich składała się obecna edukacja.
- Już wiosna, wszyscy którzy mieli wybrać pomiędzy ulicą a szkołą już wybrali ulicę… jest spokojnie - odpowiedziała nader dojrzale. Jedyny temat, w którym siedział każdy. Winkle, narkotyki, kto, za ile.
Po drugiej stronie ulicy prowadzony przez menela koń, ciągnął za sobą wózek wyładowany metalowym złomem. Koń był znacznie bardziej zadbany niż jego właściciel, umięśniony, nie chudy, pewnie nawet pachniał lepiej. Gość po prostu wiedział na co musi przeznaczać pieniądze ze sprzedaży złomu, co w zrujnowanym mieście, było niezwykle popularną pracą. Mała część pieniędzy szło na żarcie dla siebie, większa część na konia, a najwięcej na smakołyki prosto z ulic. Od najniższych szczebli takich jak ten człowiek, do najbogatszych, najbardziej eleganckich ludzi z centrum, wszyscy wiedzieli co tu się dzieje i nie mówili o tym jak o czymś niezwykłym.
Co nie zmieniało faktu, że rozmawianie o tym z Angie było dość… dziwne. Jako jedyna z rodziny miała szansę trzymać się od wszystkiego z daleka. Matka brała, bracia pracowali, mała trzymała się jeszcze od wszystkiego z daleka, a chłopcy w jej wieku, a nawet młodsi, mieli już na ulicach swoje zadania.
Ester uważała jednak, że powinna zwracać uwagę na pewne rzeczy, aby wiedzieć jak ich unikać. I tego ją uczyła. Dawno już wiedziała, że niewinność nie mogła się w pełni zachować w tym świecie. Zresztą co to były za rozmowy. Wymiana kilku słów, mającą upewnić starszą z sióstr, że nic złego się nie wydarzyło.
- Pamiętaj, gdybyś coś zauważyła, co może dotyczyć ciebie, to od razu mi mów. Dość już mamy problemów, gdy nasi bracia zaczynają kombinować.
Wzruszyła ramionami raz jeszcze.
- Ktoś musi, inaczej też nie byłoby chyba za dobrze…
- Opera! Opera! Mamy operę! - reklamował jeden z naganiaczy przy rogu dwóch ulic, towar sprzedawany przez pobliskich kumpli. Większość nazw była całkowicie przypadkowa.
Ominąła krzykacza szerokim łukiem. Teatr, Opera, cała orkiestra symfoniczna zaraz będzie sprzedawana. Prychnęła. Zła chyba na odpowiedź siostry.
- Wszyscy kombinują, to jest problem. Tylko w naszym popieprzonym mieście trzeba cały czas uważać i kombinować, by przeżyć. Jeszcze nas z tego wyciągnę, zobaczysz.
- Jesteś pewna, że tylko tu? Żyłaś gdzie indziej? - spytała zdziwiona, choć jej pytanie miało więcej znaczeń niż myślała, że ma. W końcu Ester nie znała niczego poza tym miastem, a i inne miejsca rządziły się swoimi, często nie mniej chamskimi prawami.
- Świat po całości nie może być tak popieprzony - starsza z sióstr wzruszyła ramionami. Powstrzymała dalsze przekleństwa, nie powinna chociaż przy Angie. - Czytałam trochę i widziałam. Zwykle trzeba mieć kasę, ale jak się już ma, to można się wyrwać. I żyć bez tego wszystkiego - kiwnęła głową w kierunku naganiacza.
- To czemu tyle osób tu wciąż przyjeżdża i korzysta z tego miejsca? Wydaje się, że chcą… - mruknęła spuszczając głowę.
Ester pokręciła głową. Jej siostra miała rację w pewnym sensie.
- Niektórych to przyciąga. Bezprawie, narkotyki, to wszystko wokół. Nie zdają sobie chyba sprawy, że mogą zginąć w każdej chwili. Nie, Angie, to nie jest raj.
Dalej starsza z sióstr szła już w milczeniu, rozglądając się uważnie.
Do domu dotarły już bez problemu. Minęły jeszcze kilka rogów, na których akurat dokonywano transakcji. Jednemu dawałeś pieniądze, od drugiego odbierałeś, w pobliżu było ze dwóch ochroniarzy, paru gońców i ktoś kto wszystko nadzorował i tak na każdym winklu, na którym robiło się interesy.
Dom zaś niczym nie przypominał miejsca, gdzie mieszkają osoby zajmujące się tym co na zewnątrz. Elegancka chata, z białymi, niezabrudzonymi ścianami, nowoczesnym umeblowaniem na pierwszych dwóch piętrach. Trzecie było zasyfione, bo jeszcze wszystkiego nie odremontowali. Tam też mieszkała matka Maria, rodzicielka Damiana, Olafa, Richarda, Ester i Angeliki, ale z różnymi ojcami. Ćpunka, trzymająca się ostatnio na tyle dobrze by pracować w sklepie. Próbowała nie raz i nie dwa, ciągnąć towar od sprzedawców stojących na winklach, nad którymi kontrole sprawował Damian, ale ten jej unikał, a bez potwierdzenia, żaden z pracowników jej nie dawał. Zaś Olaf i Richard mieli inne zadanie niż trzymanie ręki na towarze. Głównie siedziała tam i oglądała telewizję, naćpana czy nie. Kupili jej plazmowy. Drugi, jeszcze większy, wisiał na ścianie pierwszego piętra, z dwoma konsolami doń podpiętymi, gdzie chłopaki spędzali tyle czasu ile mogli. Trzeba było jednak przyznać, że bracia byli ze sobą bardzo zżyci. Wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła, na ten tutejszy, twardy sposób. Cała trójka czuła też potrzebę pomocy siostrom, nawet młodszy nieco od Ester Richard, ale na sposoby, które im by się niekoniecznie spodobały. Wciągnąć je w swoje sprawy, żeby odciągnąć od ich, które wedle braci były złe.
Wiele było kobiet, dziewczyn czy dziewczynek, które w tym robiły. Co prawda duża część pozwoliła się przerobić na zaćpane kurwy, ale były i takie, których bała się większość dilerów, wiedzących kto i jak gra w tę grę. Możliwe, że kogoś takiego chciał Damian zrobić ze swojej siostry.
Póki co w domu był tylko Richard, jedzący pizzę przed włączonym telewizorem, w którym oglądał lokalne wiadomości. Jedynie jedna stacja pozostała jeszcze żywa w tym mieście. Kanał trzeci. Głównie dlatego, że był tylko lokalny. Żadnych światowych wieści. Kto żył w Detroit, żył tylko w nim i nic innego go nie obchodziło.
- Cześć! Damian prosił byś nigdzie na wieczór nie wychodziła, coś tam chciał - zawołał od razu do starszej siostry młody łysol, który uporczywie nie chciał golić pierwszych, młodzieńczych zarostów.
- Tak jakbym była jego dziewczynką na posyłki! - odkrzyknęła Ester bez faktycznego oburzenia. Czyżby wreszcie miał jej powiedzieć co kombinują i ile kłopotów to przyniesie? Dziewczyna straciła zainteresowanie młodszą siostrą, tu w domu tylko idiota by się poważył. Albo zorganizowany gang, ale chyba nie musiała się spodziewać czegoś takiego tego dnia. Zrzuciła z siebie kurtkę i rzuciła na krzesło, poprawiając cienki top. Tylko zerknęła na Richarda, kierując się do kuchni.
- Jest coś do żarcia? - zapytała jeszcze, nie mając ochoty na kanapki czy kolejną mrożonkę.
- Jest - odparł beznamiętnie, rozwalając się bardziej na kanapie i odsuwając od siebie pudełko z połową pizzy. - Częstuj się.
Angie przeczuwając zbliżającą się, nieprzyjemną atmosferę wieczoru, poszła do siebie na górę, zapewne zwyczajowo zamykając się na oba zamki.
- I czy dziewczynką na posyłki to nie wiem, nie moja to sprawa, ale na pewno jesteś częścią rodziny - dodał uśmiechając się, chyba szczerze.
Zerknęła na niego podejrzliwie, ale wzruszając ramionami klapnęła na oparcie kanapy, biorąc zachłannie kawałek pizzy.
- Powiedział o której dokładnie? - spytała, na poły z pełnymi ustami. Mlasnęła, połykając. - Ah, wreszcie coś ciepłego. Jako dostawca pizzy to ja bym pracować nie chciała - zaśmiała się nagle.
- Oni to raczej tylko w centrum. Sam musiałem pojechać - wyjaśnił wzdychając. - Mówił, że do osiemnastej będzie. Dwie godziny chyba wytrzymasz?
Kiwnęła głową i zabrała resztę pizzy, uznając, że coś jej się od życia należy. Poszła od razu do swojego pokoju i zjadła wszystko, gapiąc się bez sensu na telewizor z włączoną jakąś muzyczną stacją. Zwykle w domu było nudno, ale nie mogła przecież zrobić tego braciom. No i była ciekawa. Po jedzeniu więc skierowała się do łazienki, odkręcając wodę. Przynajmniej to jeszcze działało. Zsunęła obcisłe spodnie, majtki i koszulkę, rzucając to wszystko na podłogę i odkręciła gorącą wodę. Lubiła być czysta. Spojrzała na swoje ciało, szczupłe i zadbane, choć o małych piersiach. Wiedziała, że Damian nienawidzi, że go używa do swoich celów. Weszła pod gorącą wodę i westchnęła z ulgą. W tym miejscu zawsze traciła poczucie czasu i odprężała się najmocniej.
Dreszcze przy przebudzeniu w już ostygłej wodzie, były tylko chwilowe. Nie zbudziłaby się gdyby nie pukanie do drzwi i głośnie
- Yo! Ester! Dawaj tam, dawaj! - wołał Damian. - Jak przekroczysz te drzwi, to otworzą się przed tobą wrota do nowej kariery, hehe - podśmiewywał się sam do siebie. Możliwe, że był pijany… chociaż nie leżało to w jego zwyczaju. Dzisiaj miała być jakaś wielka impreza, cztery ulice dalej. Może najwyżej o to zahaczył.
- Dobra, już dobra!
Krzyknęła w kierunku drzwi. Zimna woda zdecydowanie nie była taka fajna, wyszła więc z niej i wytarła się porządnie. Powąchała ubranie, skrzywiła się i tylko owinęła ręcznikiem, ciuchy wrzucając do pralki. Otworzyła drzwi do łazienki, zastanawiając się, czy zdąży skoczyć do swojego pokoju, czy może Damian jest za bardzo podekscytowany.
Drapał się po brodzie uśmiechnięty, mina mu jednak zrzędła gdy zobaczył siostrę.
- Ubierz się! Będziemy wychodzić! - powiedział rozkładając ręce.
- Jesteś nabuzowany jakbyś coś przed chwilą łyknął - zamruczała Ester i kręcąc głową obeszła go, kierując się do swojego pokoju. Założyła świeżą blieliznę i bluzkę, tylko spodnie wciągając te same co wcześniej. Zarzuciła kurtkę i była gotowa. Daleko jej było do strojących się godzinami damulek. Mokrawe włosy związała w kucyk i uśmiechnęła się do brata, rozkładając ramiona w podobnym stylu, w jakim zrobił to on, jakby chciała mu pokazać “patrz jak ładnie się uwinęłam”.
- Genialnie… połowa droga za nami - odpowiedział, skinając głową na schody. - Olaf! Dawaj! - krzyknął schodząc na dół gdzie czekał już Richard, w czapeczce z daszkiem. Nachylał się nad kanapą z tyłu, z pilotem w ręku przyglądając się bez zainteresowania wywiadowi na ekranie. Podstarzał naukowiec tłumaczył blond reporterce działanie dropów, narkotyków nowej generacji, takich na jakie zasłużyli sobie ludzie XXI wieku. Choć każdy na ulicy wiedział co robią, jak niesamowite efekty robią, jak drogie są, to chemiczne spojrzenie na to, dla niemal wszystkich było absolutnie niejasne.
Po krótkiej chwili i Olaf dołączył do reszty rodzeństwa.
- Angie se poradzi, żarcie jest w lodówce - zapewnił Ester, jakby to ona była matką małej.
- Jak dobrze prowadzisz? - spytał Damian, grzebiąc po kieszeniach.
Uniosła pytająco brew. Niby on ją o coś pytał i na dodatek pozwoli jej coś zrobić? Popatrzyła na niego w zupełnie innym świetle. Może faktycznie chcieli ją do czegoś wciągnąć?
- Poradzę sobie - odpowiedziała beztrosko, z przekonaniem. Prawda była taka, że umieć to umiała, ale całkiem bez fajerwerków. Za rzadko miała okazję.
- Dobrze. Wracając będziesz prowadzić - pokiwał głową, chrząknął pocierając dłonie. - Jedziemy zarobić troszkę pieniążków… - powiedział stopniowo nabywając uśmiech.
- Eeeem, nie powinniśmy jej dać broni? - spytał niepewnie Olaf, chowając swój pistolet za pas.
- Może mi wreszcie powiecie o co chodzi, co? - zaplotła ramiona na piersi, piorunując ich wzrokiem. Te niedopowiedzenia, tak jakby wszystkie rozumy pozjadali. - Chyba, że chcecie, bym szła jak krowa na jakąś rzeź.
- Jasne, jasne… - przyznał Damian. - Mamy weterana, o którym musimy przypomnieć okolicy. Wyszedł z więzienia po piętnastu latach i będzie moją prawą ręką, przy krucjacie. Będziemy nieść słowo i ogień do Sterling Heights, nawrócimy skośnookich na słuszną drogę, bo tak kazał nam nasz pan i władca Thunder, który mi powierzył dowódctwo tej szlachetnej misji. Pony był kiedyś cholernie znany, słowo o nim wciąż gdzieś tam jest, tylko wciąż są ludzie, przez których w ogóle trafił do więzienia. Jeśli im się za to nie odpłaci… - rozłożył ręce. - Nikt sobie o nim nie przypomni. Odbudujemy jego reputację i od razu będziemy mieli lepszy start przeciw chinolom.
- Toście wymyślili - mruknęła Ester. - To brzmi jak te brednie wykładane przez zakonnicę na lekcjach religii. Ta, mieliśmy jedną przez chwilę, totalna wariatka. Na korytarzach chodziła z krzyżem trzymanym w obu rękach - zaśmiała się dziewczyna. Fakt, że ktoś będzie tu kogoś pewnie zabijał nie robiło na niej wrażenia. Do licha, pierwszego trupa widziała już jako małe dziecko. Takie było Detroit.
- A chociaż bierzecie na tę akcję kogoś jeszcze, czy tak sobie jedziemy w kilka osób do nie swojej strefy? - zapytała niewinnie.
- Nasza czwórka i szanowny Pony. Trzeba pokazać, że się ich nie boimy, że Sterling w zasadzie już jest nasze - powiedział zrywając już, z wyświęconym tonem. - Spokojnie, ty i Richard pewnie będziecie tylko patrzeć i się uczyć. Tak też dobrze.
Uniosła brew. Jak dla niej to nie brzmiało zbyt pewnie. Pojechać do innego gangu tylko we czwórkę.
- Ty jesteś szefem. Ale jak się okaże, że tego nie przemyślałeś to sama odstrzelę ci ten głupi łeb! - wyszczerzyła się do niego, chociaż ogniki ognia ciągle błyskały w jej oczach. - A teraz dawaj kluczyki.
- No dobra… możesz prowadzić i w tę stronę - mruknął podając jej kluczyki. - Wszystko jest przemyślane, Pony powiedział mi kogo, ja dowiedziałem się gdzie ci idioci lubią przebywać i o. Dobrze się składa, że to bar, miejsce publiczne. Wejdziemy, my będziemy pilnować pobliskich gości, a Pony porozmawia ze swoimi starymi kumplami, zabije pewnie wszystkich prócz jednego, któremu odstrzeli jaja czy coś, by przekaz dotarł lepiej i gotowe - mówił kręcąc głową. Wyszedł na zewnątrz, wskazując zaparkowanego przy chodniku czerwonego dodge’a typu SUV. Duże wozy, ale i szybkie, na dodatek dobrze wyglądały. Wszystko czego mógł chcieć szanujący się gracz w tym mieście.
- Będziesz coś widziała zza kierownicy? - mruknął z uśmieszkiem Olaf.
Całkiem szczeniacko pokazała mu język, otwierając drzwi kierowcy i siadając na miejscu. Wszyscy tu kochali takie wielkie auta. Penisy sobie pewnie nimi przedłużali. Cała ta sprawa Ester nie podobała się wcale. Zabijać. Daniel i Olaf mówili to tak od niechcenia. Najgorsze było to, że jeśli chciała się stąd wyrwać i zabrać ze sobą siostrę, musiała skądś zdobyć środki. A podczepianie się pod różne akcje dawało zarobić. Albo zginąć. Lepiej nad tym było nie myśleć.
Przekręciła kluczyk w stacyjce i wyszczerzyła się do brata.
- Nie jestem taka malutka, braciszku. Kucyka tu nie ma, pewnie mam gdzieś pod niego podjechać? Kurwa, kto mu dał taką ksywę? - z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Pod wpływem Ojca Chrzestnego, taki film, zabił kucyka córki pewnego białego plantatora czegoś tam i podłożył jej do łóżka - powiedział Damian. - Podobno.
- Tacy ludzie jak on mają sporo opowieści na temat swoich przezwisk. No i wiele samych ksywek - dodał Olaf. - Też jakąś pewnie dostaniesz, jak się wykażesz.
- Ciekawe kto tobie dał takie imię… - mruknął Richard z tyłu. - Już wtedy matka ćpała, myślicie?
Damian westchnął ciężko kierując Ester.
- Dziesięć minut drogi.
Jechała spokojnie, nawet prawie zgodnie z przepisami. Mistrzem kierownicy nie była, lecz miała dryg do rzeczy i czynności wymagających szybkości, refleksu i zręczności. I do seksu, ale tego wolała braciom nie mówić.
- Moje imię przynajmniej znaczy “Gwiazda”. Przy tobie Richard już na pewno ćpała. Kiedyś się zwierzała, że Richard był takim przystojnym mężczyzną w tej jej ulubionej telenoweli - mruknęła złośliwie, zresztą jej relacje z braćmi często takie były. - Zawsze żałowała, że był gejem.
Roześmiała się, znów skręcając w znajomą dość dobrze ulicę. Zresztą, całą okolicę Ester znała dobrze. Zwłaszcza jako dzieciak kręciła się po wszystkich dziurach, aby tylko uciec od domu i braciszków.
- Gwiazda? - zdziwił się Damian. - Zawsze myślałem, że to coś z chemią… życie potrafi zaskakiwać. Skręć tutaj - powiedział wskazując boczną uliczkę, otwierając schowek, z którego wyjął poręczny, czarny pistolet. Wyjął magazynek i obracając zaczął szybko tłumaczyć.
- Beretta L… coś tam coś. Pantera czy coś - skinął głową. - Zajebiście niezawodny, naboje dziewięć milimetrów, najpopularniejsze na świecie, małe, mordercze skurwysyny. Ta czerwona kropka po lewej, to bezpiecznik, zasłaniasz go tym pypciem i nie strzeli, o ile pocisk już nie jest w komorze. Po załadowaniu musisz pierwszy wprowadzić, odciągasz górę - zaprezentował z niemałą satysfakcją. Widać było, że należy do ludzi, którym trzymanie w dłoniach broni, dawało nieskończone poczucie potęgi i władzy.
- Rygiel z tyłu służy do łatwiejszego wystrzału, jak go odciągniesz, to łatwiej wystrzeli, więc raczej przy egzekucjach się używa, bo robi na gościu wrażenie - uśmiechnął się, odciągając górną część jeszcze raz i łapiąc w powietrzu nabój, który wyleciał z komory. Wyjął magazynek i załadował go od nowa, wkładając pierwszą kulę na powrót.
- Nie strzelaj z jednej ręki. Nigdy. Nikt tak nie robi. Strzelanie z dwóch gnatów naraz to, kurwa idiotyzm. Amunicja będzie się w razie czego kończyć szybciej niż myślisz, a przeładowanie może kosztować za dużo czasu i zdrowia. Strzelać to zabić, więc pewnie. Zresztą jedną ręką to by pewnie i nadgarstek ci rozpierdoliło, jak kiedyś Richiemu… - powiedział ponuro.
Obejrzała pistolet bez strachu, sprawnie obracając go w dłoni i odbezpieczając na próbę. Na widok spojrzenia brata wzruszyła ramionami.
- Nie pierwszy raz widzę broń. Skoro mam się trzymać bliżej was, to domyślam się, że wahanie może być kosztowne. Tylko nie wymagaj ode mnie, bym z czystym sumieniem i bez momentu niepewności strzelała do ludzi - spojrzała mu głęboko w oczy, ale jej spojrzenie szybko złagodniało. Prawdę mówiąc to, że tak bardzo lubił broń niezbyt jej się podobało, za to rokowało większe nadzieje na przetrwanie. - Ile mam w tym naboi?
- Trzynaście, bardzo przyzwoicie. No i oczywiście, że nie oczekuję od ciebie bezwzględnej… bezwzględności. Nie ma tu ludzi, którzy zabiliby dziecko czy coś, aż tak źle z nami nie jest…
Olaf chrząknął z tyłu, przekręcając się nerwowo.
- Zresztą pewnie nie będziesz nikogo musiała zabijać. Pony to profesjonalista, w zasadzie nie bardzo nas potrzebuje, nie tak jak my jego - powiedział Damian ignorując brata.
- No dobra, to kiedy go wreszcie poznam? - rzuciła niby beztrosko. - Tak go chwalicie, że zaraz z niego będzie jaki półbóg - mrugnęła, kładąc zabezpieczony pistolet pomiędzy przednimi siedzeniami samochodu. Noszenie tego za paskiem spodni trochę ją przerażało, a kabury nie miała.
- Zaraz będziemy, załatwiłem mu jakąś tam chatę w blokach w pobliżu. Przy okazji ma mnóstwo sposobności do zobaczenia jak dzisiaj działa gra. Nigdzie jak w blokach… - mruknął Damian. - Ta, ta, ta…
W końcu wjechali na obszar gęsto zarośnięty, ceglanymi, długimi budynkami na maksymalnie pięć pięter, jeden za drugim i obok trzeciego. Pomiędzy wciśnięto placyki, dziedzińce, tam gdzie sprzedawcy stawiali kanapę i sprzedawali swoje. Ustawiali się też tradycyjne na rogach ulic, gdzie znajdowały się pobliskie sklepy/skrytki dla sprzedawców na kasę i towar. Tłoczyło się tu cała masa ludzi, mogłoby się wydawać, że ci którzy akurat są na haju, są w środku, któregoś z bloków. Reszta na zewnątrz szukała sposoby by kupić bądź sprzedać.
W przeciwieństwie do domów jednorodzinnych, bloki rzadko bywały opuszczone. Świetnie się nadawały by w pobliżu nich prowadzić sprzedaż. Łatwo zmieniać skrytki, w których trzyma się zapas towaru i składuje pieniądze, zanim ktoś z góry po nie przyjedzie. Masa klientelii i mnóstwo osób, które ostrzegą cię w razie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Łatwo kogoś zgubić, bo otwartej przestrzeni było mało, a chowanie się w środku było nie mniej efektywne.
- Ta, ta, ta… - mruczał Damian pocierając ręce i rozglądając się. - Zwolnij, zwolnij, nie dałem mu jeszcze telefonu, więc trzeba go znaleźć. Mówiłem, żeby czekał przy ulicy… jest! - wskazał zadowolony z siebie na wielkiego, chudego, ale mimo to świetnie zbudowanego, czarnego jak piekło mężczyznę. Włosy pospinał w kosmyki, końcówki oplatając spinkami, które fajnie stukały o siebie gdy chodził, a wszystkie takie pospinane końcówki, splótł w jeden koński ogon. Twarz miał przystojną, choć dość posępną i groźną, naznaczoną kilkoma mniejszymi bliznami i czymś co wyglądało na poparzenie po papierosie. Wszystkie jednak były wiekowe i wtopiły się w jego ciemną karnację.
Zdecydowanie nie wyglądał na swój wiek, a był już po trzydziestce, może to przez wzrost, lub budowę… tak przynajmniej mogło się wydawać z daleka, po pierwszym rzucie oka. Jednak wystarczyło się zbliżyć, spojrzeć w jego oczy… tak spokojne i złowrogie zarazem, wyraz twarzy wyluzowany, ale i pewny siebie. Należał do osób, z którymi ciężko było krzyżować spojrzenia przez dłużej niż sekundę.
- Zatrzymaj się, zatrzymaj - powiedział do siostry, mimo iż ta już stawała, wysiadł zanim jeszcze do końca wyhamowała. - Hej, hej! Pony! Pasowały ciuchy? Kazałem na szybko coś skombinować, ale ciężko było nam zgadnąć i znaleźć rozmiar - tym razem ograniczył się do jednego, jakże męskiego uścisku, a nie żadnych skomplikowanych… formacji tanecznych dłoni.
Pony miał na sobie troszkę za duże jeansy, mocno spięte czarnym paskiem, czarne adidasy i czystą, białą koszulkę pod szarą bluzą z kapturem, które to sięgały mu trochę za pas.
- Jest dobrze, dzięki Damian… tak mam do ciebie mówić? - spytał unosząc brew.
- Ta, ta, ta… nie lubię ksywki swojej wiesz? A od kiedy gliny raczej już nie zakładają podsłuchów bez naszej wiedzy, to jakby nie ma potrzeby - mówił prowadząc go do samochodu. Richard i Olaf wysiedli, wyraźnie dając dziewczynie znać, że wypada.
Ester nie miała pojęcia co o tym myśleć. Wyglądał młodo, trochę za młodo, by być kimś ważnym przed długim pobytem w więzieniu. Dlaczego jej brat tak się podniecał tym… czarnuchem? Nie miała zupełnie nic przeciwko Murzynom, ale oni na siebie tak mówili, to ona też mogła. Rasizm był śmieszny, przykrywka dla burd i stwarzania problemów, a każdy wiedział, że to właśnie czarni byli największymi rasistami i jednocześnie najwięcej o to płakali. No, ale ten tutaj chyba jest inny. W końcu ona i jej rodzina nawet jak nie wszyscy całkowicie, to jednak byli “biali”. Nie mając pojęcia po co to robią, dziewczyna także otworzyła drzwi i wysiadła, stając tuż przed nimi. Silnika nie zgasiła. Nigdy nic nie wiadomo. Swoim zwyczajem patrzyła prosto w oczy Ponego, uśmiechając się słabo i zaplatając ręce na piersi.
Wielkolud przywitał się z dwoma braćmi Damiana, mocnym uściskiem dłoni, podszedł też do Ester, wyciągając w jej stronę rękę.
- Michael - mruknął, skinąwszy lekko głową.
- Ester - odpowiedziała mu z pełniejszym uśmiechem, także po męsku wyciągając swoją znacznie drobniejszą dłoń i ściskając - Sporo o tobie słyszałam.
- Zawsze to miło wiedzieć - odparł, przechylając głowę.
- Ta, ta, ta… dobra! Zajmijmy się tym przed dwudziestą, co? Mamy półtorej godziny - powiedział Damian wpychając się przed Ester. - Wiem gdzie dokładnie są.
- Sporo cię to kosztowało? - spytał Pony.
- Prawie nic, nie ma o czym mówić - machnął ręką Damian. - To co?
- To jedźmy - odpowiedział wzruszając ramionami, jakby było mu to całkiem obojętne.
- Bar Polo-Loco, ta wieśniacka, meksykańska speluna, wiesz gdzie? - spytał Damian Ester, siadając z tyłu z braćmi, puszczając Michaela na przód.
- Słyszałam o tym miejscu. Jakbym słyszała źle, to zawsze możecie mnie naprowadzić na odpowiedni trop - mruknęła, siadając za kierownicą i ruszając powoli. Bez gwałtownych ruchów, niemal leniwie. Chyba nie chcieli przyciągać uwagi, przynajmniej teraz.
- Że słyszałam, to musi być miło? - zaśmiała się, ale w tym przyjaznym tonie. - Wiesz, ta znajomość może nie być długa. Chcesz po prostu tam wejść i ich wykończyć?
Może nie powinna tyle gadać, ale jakoś zawsze nie potrafiła powstrzymać języka.
- Wykończyć? - uniósł brew, patrząc na nią przelotnie kątem oka. - Nie wiem… na pewno chcę wiedzieć czemu mnie wydali, czternaście lat się zastanawiałem. No i dlaczego nikt, nigdy ich za to nie zajebał, skoro wiadome było, że to oni.
- Jakby to się stało za kadencji Thundera, to nikt by im nie odpuścił czegoś takiego! - zapewnił z tyłu Olaf.
Ester nie wnikała w te ich sprawy, faceci zawsze musieli postawić na swoim. Nie wierzyła, że skończy się na jakimś “dowiedzeniu się”.
- Ja wiem dlaczego gliny nic nie robią, poza tym to niewiele. Moi kochani bracia zawsze próbowali mnie przed tym bronić - roześmiała się, wiedząc, że nie do końca tak to wyglądało, bo z tej obrony wyszło im gorzej, niż chcieli. Znacznie gorzej, biorąc pod uwagę jak nie podobała im się jej swoboda seksualna.
- No… próbowali - mruknął Damian niewesoło.
- A więc… policja nie jest problemem? - dopytał Pony.
- Czasami gdzieś śmignie radiowóz, zatrzymają się na winklu, by wziąć trochę kasy czy dragów, ale tych co wykonują swoją pracę jest może dwudziestu i wszystkich adresy są znane… - odpowiedział Olaf.
- Ale w więzieniu tak samo jak było kiedyś… za daleko od Detroit, godzina jazdy - pokręcił głową Michael.
- Szlaaag. Ja tam nigdy nie byłem poza naszym okręgiem, nie mówiąc o wyjeżdżaniu ze stanu. Jak dla mnie to rzeczywiście za daleko. Może dla kryzysu też - przyznał się najstarszy z braci.
- A dużo nowych więźniów przybywa? - spytała ciekawie Ester. - W końcu tu prawie nikogo nie łapią. Tylko jak ktoś sam wyjedzie, albo dostanie kulkę, to kończy się jego kariera.
Ciekawe jak bardzo zdziwiony był tymi zmianami. Dziewczyna nie pamiętała innych czasów, więc dla niej wszystko było normalne. Ale dla niego? Już kilka pierwszych zdań powiedziało jej, że pamięta co innego.
- Jak tu było za twoich czasów, Michael?
- Gliny były równie groźne jak inni gracze, może i bardziej. Większość była znacznie sprytniejsza, więc i ty musiałeś wysilać mózgownicę. Jak się ich pozbyć, bez zabijania, które ściąga na ciebie polowanie jak na Czerwony Październik? - pokręcił głową z małym uśmiechem. - Nie dało się, mogłeś tylko wodzić ich za nos, rozmawiać przez telefon kodem, rozdzielać sprzedaż jednej fiolki z herą na czterech ludzi, czujka, ten który pytał co chce klient, ten który to dawał i ten, który przyjmował kasę. Teraz na rogu mamy jedną osobę która robi te wszystkie rzeczy, ale obok ma pięciu ochroniarzy… Nigdy nie rozumiałem czemu musimy wszystko tak utrudniać by ludzie musieli ginąć w tej grze. Czemu nie możemy tego po prostu sprzedawać, teraz gdy gliny nic nam za to nie zrobią? - spytał głuchą przestrzeń, wpatrując się za okno. - Było mniej zabijania, nie było tych pojebanych narkotyków, było więcej honoru i godności w tym wszystkim. Było więcej zasad gry… teraz z opowieści sąsiadów, Damiana i Olafa, odnoszę wrażenie, że za dużo osób oszukuje i gra by grać.
- Psy spuszczone z łańcucha - Ester uśmiechnęła się, ale spojrzała na Murzyna ciekawie, zainteresowana tym co mówił. Chciała spytać o coś jeszcze, ale ugryzła się w język. Aż tak nie pragnęła wciskać nosa w nie swoje sprawy.
- Dojeżdżamy chyba - przywołała ich myśli na odpowiednie tory.
Po chwili ciszy, rzeczywiście zatrzymali się przy słabo oświetlonym barze na rogu dwóch ulic.
- Dobra… to myślałem tak - zaczął Damian. - Wejdziemy, my będziemy mieć na oku wszystkich postronnych, a ty zajmiesz się swoimi kolegami - powiedział wyciągając pistolet.
Pony tylko cicho i powoli pokręcił głową.
- Masz dla mnie komórkę? - spytał tylko.
- Ah, no tak, sorry - powiedział wyciągając z kieszeni nowiutkiego smartfona, wręczył go Michaelowi, który wpatrywał się w niego przez krótką chwilę.
- Co to, kurwa, jest?
- Ten… smartfon no. Cztery giga ramu, android sześć coś… prawie tysiąc dolców takie coś, ale spoko, na koszt Thundera - zapewnił go kiwając głową.
- Ja… jak to…. - mruknął obracając urządzenie w rękach. W końcu westchnął ciężko opuszczając dłoń. - A normalne smsy jeszcze istnieją?
- No jasne - odpowiedział Damian wzruszając ramionami.
- To dobrze… wejdziecie tam we trzech. Bracia przyszli się napić, heh? - mówił wpatrując się w boczne okno. - Zakładam, że wiesz jak wyglądają ludzie, których dla mnie znalazłeś. Rozeznacie się ilu ich jest, czy mają kogoś ze sobą, ile osób jest w barze i ile z nich może stanowić zagrożenie. Usiądziecie dość blisko celów. Jeśli przy stoliku będą, to dwa stoły za nimi, obok nich. Jeśli przy barze, to przy stole za nimi. Po pięciu minutach wyślecie mi smsem, albo zadzwonicie idąc do łazienki i powiecie co i jak. Wtedy przyjdę ja.
- A Ester? Ma tylko robić za kierowcę? - dopytał Damian po chwili trawienia wytycznych.
- Wątpię by szybka ucieczka była wskazana. Jednak biorąc pod uwagę to, że Fruit i Arc mnie dość dobrze pamiętają, to jak wejdę możliwe, że się zdenerwują zanim podejdę do nich. Potrzebuję by tylko na chwilę nie spoglądali na drzwi. Jak już się zbliżę, to jeśli będę chciał pogadać to pogadam, jak nie to… to się odsuńcie. Tym sposobem zredukujemy ryzyko i ewentualne ofiary do… no może nie do zera, ale mocno. Pasuje? - spytał o dziwo patrząc na Ester nie na jej braci.
Dziewczyna uśmiechnęła się i rozpięła kurtkę, łapiąc się za piersi i zbliżając je do siebie. Zerknęła w dół, zupełnie bez zażenowania.
- Obawiam się, że nie mam tu dużo, ale może coś da się wykombinować. Musicie mi tylko dać znać kiedy i do kogo podejść.
Puściła cycki, wracając wzrokiem do Michaela.
- Czyli najpierw moi bracia, potem ja, a na końcu ty. Nie ma sprawy. Jakbym wiedziała, to bym założyła coś lepszego - myśl o odwracaniu uwagi nawet się jej spodobała.
- Tylko na chwilę. Zajmiesz ich na minutę bym miał pewność, że jak wejdę, to od razu nie wstaną i nie zaczną strzelać czy coś… - mruknął wciąż wpatrując się w okno, choć Damian krzywo spojrzał na siostrę za jej… perwersje.
- Dobra… - powiedział powoli. - Za pięć minut damy znać - powiedział do braci, skinając głowa i wychodząc z wozu. Gdy otworzyli drzwi do baru, na chwilę wylała się stamtąd nieco za głośna muzyka, szybko jednak ucichła.
- Nie należysz do feministek, co? - powiedział po chwili Michael, nie odwracając się.
- Dlaczego bym miała? - zdziwiła się. - Większość facetów jest łatwa do manipulacji w ten sposób, a skoro jako kobieta nie mam siły by przyłożyć w zęby, muszę radzić sobie inaczej. Zresztą, co to za mówienie, że tylko faceci mogą w tym upatrywać przyjemność. Damian tego cholernie nie rozumie, ale to jego problem.
- Cóż… i tak powinnaś się cieszyć, że darzy cię jakimkolwiek szacunkiem i obdarza jakąś troskę. Mówił, że macie innych ojców, prawie wszyscy, na dodatek jesteś siostrą, a mimo to jakoś dba… dobrze wiedzieć, że są jeszcze ludzie ceniący rodzinę - mruczał, kiwając lekko głową.
Nie za bardzo się jej spodobała ta wyższość w jego głosie. Tak jakby ona była jakąś zakałą, a on wielkim panem, który przyjął ją pod własne skrzydła. Odwróciła się od niego.
- Jeśli nie cenisz rodziny, to niby kogo? Kumpli z podwórka? Nie wiem czy można tu zaufać komuś innemu od rodziny, a i to nie jest zawsze pewne. Poza tym wierz mi, umiem o siebie zadbać. Czasy się zmieniły, każdy musi to umieć.
- Taa… przez zaufanie do rodziny straciłem piętnaście lat. Jestem więc odrobinę zrażony… do wszystkich. Wybacz - powiedział w końcu odwracając się od szyby na chwilę. - Ale widzę i podziwiam to, że ty i twoje rodzeństwo radzicie sobie z dbaniem o siebie samych i o siebie nawzajem. Ech… nic to. Takie tam gadanie. Pewnie się zestarzałem…
- Nie jesteś znowu taki stary. A przynajmniej nie wyglądasz - mrugnęła do niego, znów w nieco lepszym humorze. - Myślisz, że to już? Nigdy czegoś takiego nie robiłam. Oby nie byli gejami - zaśmiała się trochę nerwowo.
- O ile przez ostatnie piętnaście lat nic im się nie poprzestawiało to nie są… nie licząc tego, że mnie porządnie wyjebali.
Chrząknął gdy telefon wydał z siebie nieprzyjazny, nowoczesny i sztuczny dźwięk. Michael stukał parę razy palcem w monitor, dopóki przypadek po nim nie przesunął.
- Idiotyzm… - mruknął cicho. - Dobraaa… jest czterech, a więc w tym dwóch moich znajomych. Jeden jest… cóż, podobny do mnie, jak to brat. Drugi to niski białas, nie ma małego palca prawej ręki. Nie mam pojęcia kim jest pozostała dwójka, ale wszyscy siedzą na kanapach przy ścianie. Średnio wstawieni. Kupisz mi minutę ich uwagi?
Skinęła głową, rozpuszczając włosy i potrząsając nimi. Kurtkę rozpięła zupełnie, ale nie zdejmowała. Trochę żałowała, że bluzka nie jest trochę bardziej wyzywająca, ale trudno. Ruszyła ku wejściu, kołysząc zalotnie biodrami. Trochę dla wprawy, trochę dla samego Michaela, ku któremu mrugnęła jeszcze. A potem otworzyła i pchnęła drzwi, wchodząc do środka i rozglądając się.
Jak wypadało na ludzi pokroju tutejszych bywalców, wszyscy chociaż na chwilę zerknęli ku drzwiom, jednakże ci sami “wszyscy” tym razem zatrzymali na wchodzącej wzrok na dłużej.
Meksykańska knajpa, jak przystała na to co sobą reprezentowała, była zaciemniona, przepełniona dymem papierosów i marihuany, smród jednak mieszał ze sobą nie tylko te dwa zapachy, ale i ogromną dawkę potu czy gęstej śliny z przeżutą tobacą. Dekoracji nie było, nie licząc ubrudzonej flagi Meksyku za barem, którego pilnował wielki meksykanin, pozbawiony choćby najmniejszego włosa na twarzy. Zamiast owłosienia, tak charakterystycznego dla jego narodu, jego twarz zdobiły liczne, malutkie tatuaże. Malutki pająk, znaczki wszystkich kolorów kart.
Pod ścianą, naprzeciwko baru, znajdowały się stoliki z dwoma czerwonymi kanapami, które były niemal przyłączone do blatów. Każda taka kanapa, była już częściowo podarta, poplamiona, a czerwone skóra dawno się już przetarła.
Smaku knajpy, w której serwowano tortille, burrito, nachos, taco, piwo, tequilę, frytki i paczkę szlugów za trzy dolary, dopełniała muzyka, wychodząca z nowoczesnych, błyszczących na szaro głośników, zawieszonych w każdym rogu baru.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kQpFJXFjc6k[/MEDIA]

Ester swoich braci dostrzegła też przy ścianie, o dwa miejsca za ludźmi, których jej wskazali, dyskretnym skinięciem głowy przez Damiana.
Rzeczywiście było ich czterech, z czego jeden był podobny do Michaela. Głęboko czarna skóra, wysoka, szczupła sylwetka, nawet podobne, obojętne spojrzenie. Naprzeciwko niego siedział wąsaty, przysadzisty meksykanin z czerwonym nosem, uśmiechał się szeroko, ciesząc się ze wszystkiego co go otacza, z jointem w mordzie. Obok brata Michaela, siedział wspomniany przez niego “białas” bez jednego palca. Prosty, kwadratowy wręcz, lekko podsiwiały fryz, nadawały jego surowej twarzy nieprzyjemnego i niebezpiecznego wyrazu. Paczkę dopełniał kolejny latynos, znacznie młodszy od reszty, niewiele starszy od dziewczyny, z zieloną chustą zawiązaną na głowie, kozią bródką, małym wąsem, siedział z resztą w swoim za dużym dresie, zapijając skręta piwskiem.
Ciężko było powiedzieć czy to, że cała czwórka patrzyła się na nią tak długo i uważnie działało na jej korzyść czy nie. Może po prostu bardzo pilnowali drzwi, wiedząc doskonale, że nie mogą mieć za wiele spokoju, może nawet wiedzieli, że Pony wyszedł z więzienia. W końcu nic oprócz nic nie obserwował jej tak długo. Może nieliczni pozostali klienci nie byli dostatecznie spici i zjarani by być tak napalonymi jak ta czwórka.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline