Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2013, 22:32   #1
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Amerykański Sen [solo]




Gus Harrison nie mógł być kimś wielkim. Nie było możliwości by uczynił coś dobrego dla świata. W innym wypadku nie nazwaliby tego więzienia po nim. Pony wychodził więc krokiem szybkim i wściekłym, choć dzień był wielkopomny. Piętnaście lat, które liczył jako dwa dni, ten w którym zaczął odsiadkę i ten, w którym ją skończył. Tak mu mówili, gdy brał na siebie więcej niż powinien. Dla rodziny. Dla większego dobra, by nie wpadł szef, by ważniejsi byli czyści. W zamian przemyty żarcia z McDonalda do więzienia, czasem trochę hery i utrzymanie jego żonki, a gdy zaczęła go zdradzać, załatwienie pani Pony.
On dbał o rodzinę, więc i ona o niego. Jeśli jesteś z nami, to jesteśmy z tobą.
Przesuwana, siatkowa brama zasuwała się za jego plecami, w które skrajnie znudzony, bądź okrutnie wściekł wzrok wlepiali pobliscy klawisze.
Tak jest. Rodzina była.
Lśniący, waniliowy SUV wyróżniał się na tle zmarniałych samochodów strażników, a tym bardziej stojący przy nim mulat spokojnie palący papierosa. Miał na sobie za duże jeansowe spodnie i bluzę ze wzorami w stylu graffiti. Podrapał się po koziej bródce, przechylając głowę jakby miało mu to pomóc w identyfikacji nadchodzącego murzyna. Pony był dość charakterystyczną osobą, cholernie wysoki, choć szczupły to i świetnie zbudowany, bo i co miał w więzieniu robić, jak nie ćwiczyć? Jego włosy były spięte w koński ogon, który rozdzielał się na kolejne, grubsze pęki włosów, spięte razem małymi, plastikowymi spinkami, które brzękały, gdy czupryna podnosiła się i upadała. Pozwolili mu zająć się włosami na dwie godziny przed wyjściem, co i tak było wystarczającą iloścą czasu, nie wyszedł z żadnej wprawy, którą wkuwał od najmłodszych lat.
- Pony? To ty, nie? - spytał młody przestepując z nogi na nogę i wyrzucając niedopałek. Wyprostował się, ale i tak czarnoskóry wielkolud przewyższał go o ponad głowę.
- A ty kto? Samego cię wysłali? Takiego malutkiego i młodziutkiego? - spytał z uśmiechem, przytykając dwa palce do ust, sygnalizując silną potrzebę zapełnienia luki pomiędzy wargami tytoniem.
- Daje se radę, Olaf jestem, dla kolegów po fachu Viking - odpowiedział pewnie siebie, podając mu dwie nieotwarte paczki i zapalniczkę.
Pony uśmiechnął się na widok ulubionych fajek. Wrzucił foliową torebkę na siedzenie pasażera, znajdował się w niej cały jego dobytek.
- No dobra - mruknął zapalając. - Ile się teraz jedzie stąd do Detroit?
- No wiesz… ruchu za dużego nie ma i gliny za prędkość raczej nie złapią, bo i nie dogonią swoimi rzęchami - odpowiedział wzruszając ramionami. - Godzinka i będziemy w domu.
- Jasne… no to nie ma na co, kurwa, czekać - powiedział wsiadając do samochodu jakiego jeszcze nie było mu dane w życiu widzieć. Jednak był już całkowicie uodporniony na zaskoczenie. Gdy w więzieniu zaczęły go dochodzić wieści o całkowitym upadku Detroit i okolic, a później jego… “rozwoju”, nie był specjalnie zdziwiony. Wszyscy którzy byli z tej samej rodziny i siedzieli razem z nim, dostarczali mu nowe informacje, ich miał kto odwiedzać.
- Thunder kazał mi cię odebrać i spytać o coś… - powiedział Olaf. - Wciąż chcesz grać?
Pony prychnął wypuszczając za ostro dym z nosa.
- A co według niego mam robić? Może nie wiem jak miasto wygląda teraz, ale wiem, że po wyjściu z takiego wyroku, nie ma wiele opcji, nie? Tym bardziej teraz… - mruknął na koniec, kręcąc głową.
- Ta tylko wiesz… gra się zmieniła. Zaostrzyła. Kiedyś pracowałeś jako mięsień, nie? Teraz nie używamy ich tylko od okazji do okazji, ale cały czas. Każda miejscówa musi mieć ochroniarza, rozumiesz? Cały czas są wojny, cały, kurwa, czas - postukał w kierownicę w rytm z ostatnimi słowami. - No i ze starej ekipy nie ma w sumie nikogo kogo mógłbyś znać… wyjechali, zginęli, albo odeszli z gry. No i część siedzi. Na górze jest Thunder z Big Love’em… no ich pewnie jeszcze kojarzysz. Mój brat Damian…
- Zaraz… - przerwał mu Pony. - Damian Baum, ta? Bouncer?
- Ta… on - pokiwał głową niepewnie.
Pony pokręcił głowa chichocząc.
- Pamiętam go jak miał z dziesięć lat… był gońcem. Szybki z niego skurwiel był już wtedy. Co teraz robi?
- Kontroluje sporo ulic, robi jako mięsień jak jest coś większego, zajmuje się wozami i pilnuje paru magazynów i fabryk.
Pony pokiwał głową z uznaniem.
- A taki był mały, pyskaty gnojek…
- Tacy wyrastają na twardych. A jak gówno zaczęło się sypać, to tacy rwali się pierwsi by wyrwać sobie jak najwięcej ulic i zysków.
- Taa… to jakie mamy ulice? - spytał patrząc na kierowcę krytycznym wzrokiem.
- Kurwa, stary… jesteśmy jedną z większych ekip po północnej stronie.
- Północnej? Co do chuja? - Pony zmrużył oko nierozumiejąć. - Niby miasto urosło w tym wszystkim i dzielimy jeszcze na północ i jebane południe?
- Nie stary… - mulat pokręcił głowa. - Windsor już nie jest oddzielne. Cały ten kryzys je wchłonął. Także Windsor to jakby południowa strona, a Detroit to północ…
- A… jasne.
- No… - Olaf pokiwał głową, spokojnie prowadząc jedną ręką, choć jechał już sto kilometrów na godzinę. Mijali jeden samochód na minutę z jednej strony. - Całe Troy nasze, z tym, że chujowe z niego zyski bo to sam skraj, a całe lasy Bloomdfield Hills i inne gówno, które mogł się palić w okolicy, to spłonęły. Mało ćpunów się tam kręci, a lepsi klienci nie chcą jeździć tak daleko. Ale mamy Clawson i Beverly Hills i to nas ustawia - na potwierdzenie słów walnąć otwarta dłonią w klakson. - Kurwa, ruch tam jak kiedyś w centrach handlowych.
Pony wyrzucił resztkę filtra przez okno i mlasnął kilka razy, sięgając na tylne siedzenie po colę.
- Kurwa, myślałem, że lepsze szlugi będą po takiej przerwie. Chyba jednak zostanę przy rzuceniu.
- Co? Nie paliłeś w środku? - zdziwił się Olaf.
- Kurwa… miałem wybór, albo playboye, albo fajki… przez pewien czas jeszcze paliłem, ale… nie mam zbyt dobrej wyobraźni, a pamięć też szwankuje.
Mulat zachichotał przekręcając się na siedzeniu.
- Dobra… tak czy inaczej stary, nie ma kurewskiego sensu bym to ja tobie tłumaczył co i jak. Miasto funkcjonuje nie? Sklepy są, ale wszyscy starają się wykorzystywać ich zaplecza jako składziki, jak jednak będziesz chciał fajki, to dostaniesz je w tym samym miejscu co towar…
- Zaraz… chcesz mi powiedzieć, że teraz dilerzy biorą? - Pony spojrzał na niego spod przymrużonych oczu, które nagle wydał się takie grube, jakby napuchnięte. Te spojrzenie, postura, włosy czy sam sposób chodzenia, robiły z niego niegdyś legendę na ulicach i czując na sobie nagły ciężar sądniczego wzroku murzyna, Olaf wypuścił z siebie parę kropel potu.
- Co? Nie, no, ale nikt nie mówi, że będziesz dilerem. Żołnierze muszą się czasem odstresować, nie? A od czasu do czasu, na imprezach każdy coś bierze. Kurwa! Towaru nam nie brak. Więcej tego niż chleba! - machnął ręką, mówiąc byle co, by się uspokoić.
Pony pokiwał powoli i nieznacznie głową i odwrócił się od chłopaka.
- Kto mnie wprowadzi dokładniej? Będę robił pod kimś bezpośrednio, czy odpowiadał? - spytał głosem niemal służbowym.
- Nie wiem, odwożę cię do brata. Pewnie on, ale dokładnie nie wiem…
- Zaraz… to ten Thunder nawet się ze mną nie spotka? - znowu ten wzrok… i głos. Wydawało się, że coś pełźnie po jego języku i nadaje mu takiego powolnego, oślizgłego tonu.
- Słuchaj stary… szanują cię, twoją lojalność, wytrwałość, doświadczenie i to co robiłeś za czasów Jee-Draya, ale Thunder i Big Love… - pokręcił głową. - Mało kto ich widuje i to rzadko.
- Kuuurwa… - Pony pokręcił głową. - Kiedyś szefowie nie mogli się wychylać z racji glin, a teraz? Powinni… a chuj - machnął ręką. - Nigdy mi na samą górę się nie chciało, to nie będę im nosa w dupę wpierdalał.
- Słusznie - przyznał zadwolony z tego, że Pony znów wpatrywał się w drogę.

Wkrótce zaczął poznawać okolice. Znał je jednak na tyle dobrze, że wiedział o tym, że wszystko jest zupełnie inaczej. Niektóre dome z samych obrzeży niekoniecznie wyglądały na opuszczone. Nie wszystkie zresztą były. Za czasów kiedy jeszcze trzeba się dobrze kryć przed policją w tym opuszczonym, zabitych dechami domach chowano ciała, sypano wapniem by nie śmierdziało i miało się spokój, po ponownym wbiciu gwoździ w parę desek. Do tego panoszyły się zwierzęta i najgorsze odmiany ćpunów. Jeśli było się spalonym w mieście, a nie miało się dokąd udać, korzystałeś z przedmiejskich labirytnów.
Wjeżdżając do miasta wszystko zaczeło wracać. Pamiętał która uliczka kończyła się ślepym zaułkiem, przed tym domem zastrzelili Hoovera, przed tamtym stłukli JJ.
Uśmiechnął się sam do siebie. Zrobił sobie długą przerwę od życia, w którym pozmieniało się tak wiele, a jednocześnie nic. To wciąż była ta sama gra, tylko parę zasad się zmieniło. No i stała się cholernie popularna…
Centrum się świeciło, wieżowce ze szkła stały i prosperowały, gorzej były z tymi z cegły, w których mieszkali normalni ludzie. To tam urodził się Pony i tam wiele lat pracował. Te okolice były nieoświetlane w nocy jeszcze za jego czasów. Trzeba ciąć koszty. Latarnie poza centrum miasta, były zawsze wyłączone. Łatwy łup dla meneli i ćpunów, sprzedających metale na złom. O ile mieli jak je przewalić.

- Dobra, dojeżdżamy - powiedział po wielu minutach błogiej dla Pony’ego ciszy. Więzienie potrafiło być głośniejsze od szkoły, choć to nie był jedyny powód dla którego ją rzucił. - To główny winkiel Damiana. Są nawet jego chłopaki, poznam cię - dodał zatrzymując SUVa.
Wysiedli, jeden z radością, bujnym krokiem podchodząc do dwójki latynosów stojących na rogu i wymieniając z nimi skomplikowany układ uścisków dłoni. Pony tylko stanął obok z rękoma w kieszeniach, górując na grubasem i jego towarzyszem, ubranym w tym stylu, którego Pony najbardziej nie lubił, a który najwyraźniej wciąż się utrzymywał. Czapeczka nowojorskiej drużyny, do połowy przykryta kapturem, znacznie za duże spodnie i za dużo obwisłych bluz. Buty… kolorowe sznurówki, które chyba nie były zawiązane, choć ich końcówek nie widział.
- Hej Pony, to jest…
- Spaślak i pieprzony debil! - syknął murzyn. - Jak tacy mają, kurwa, uciekać w razie przypału? Jeden ma nogi grube jak rozpietość moich ramion, a drugi zaplącze się w te koce, które nałożył! Kuuuurwa. Jak można takich ludzi stawiać na jednym z ważniejszych rogów? Nie macie normalnych ludzi?
- Hej, hej, hej! - raper skinął na Pony’ego głową, podchodząc śmiesznym krokiem. - Kim ty niby, kurwa, jesteś żeby nas tu opierdalać?
- Grał na znacznie wyższym poziomie niż ty teraz, gdy miał czternaście lat - wtrącił Olaf, wchodząc pomiędzy obu. - Gadaj gdzie Damian lepiej.
Chłopak bujając się, cofnął dwa kroki, patrząc uważnie na Pony’ego. W końcu skinął głowa na przeciwny róg ulicy.
- W sklepie. Sprawdza ile jeszcze w skrytce.
- Taa… - mruknał gruby. - Ostatnio jest jakiś taki dziwnie nabuzowany…
- Pewnie z racji naszego gościa - uśmiechnął się Olaf, klepiąc Pony’ego w ramię. - Chodź - dodał machając za sobą ręką i przechodząc przez skrzyżowanie. Co minutę przejeżdżał tędy conajmniej jeden samochód, spora częśc zatrzymywała się na chwilę.
- Powtórzę więc pytanie… nie macie normalnych ludzi? Na niby ważny róg? - mruknął Pony ponuro.
- To tylko południowa zmiana, teraz ruchu nie ma. Rano, na popołudnia i wieczory, przychodzą normalni.
Pony pokręcił tylko głową, ale nie miał zamiaru mówić nic więcej.


Sklep jak to sklep. Cały towar razem z sprzedawcą za kuloodporną szybą, naprzeciwko krata, a za nią zabarykadowane drzwi. Skrytka. Towar na półkach był wątpliwej jakości, daty ważności no i za wiele go nie było. Nie to było jednak przeznaczeniem tego miejsca. Okoliczne rodziny czy… pracownicy się tu zaopatrywali w przekąski, fajki, prezerwatywy, ale wszyscy doskonale wiedzieli jak wielkie znaczenie ma to co jest za tą kratą.
- To nie do końca awans, wiesz? To raczej szansa na awans. Muszę coś udowodnić - mówił średniego wzrostu, łysy mulat z wielodniowym, ale zadbanym zarostem. Miał na nogach dobre jeansy, nowe, czarne najki i ortalionową kurtkę, z kapturem i bluzą pod spodem. Był dobrze ubrany, zbudowany, miał wesołą twarz, jednak z tej wesołości i wiecznego, choćby małego uśmieszka biła pewność siebie. Stojący za szybą gruby, czarnoskóry mężczyzna spojrzał na wchodzących i skinał głową, by Damian się odwrócił.
Bez zbędnych słów Olaf i Damian wpadli sobie na chwilę w krótki, silny uścisk. Gdy się od siebie oderwali, Viking wskazał kciukiem za siebie.
- Moja rola się kończy. Wóz zostawiam naprzeciw, muszę się zwijąc.
- Ta, ta, ta… - pokiwał głową Damian, pocierając o siebie ręce i patrząc uważnie na Pony’ego, z lekko przekrzywioną głową i małym uśmiechem.
- Dobra, to do później, trzymaj się - powiedział do Damiana wychodząc, gdy mijał Pony’ego obrócił się w jego stronę, nie zatrzymując się, ponownie klepnął go w ramię. - Dobrze, że z nami jesteś stary, za-je-bi-ście! - rzucił na odchodne.

Damian patrzył więc na gościa swoim sposobem, a on na gospodarza swoim. Mierzyli się tak chwilę, dopóki Damian nie klasnął w dłonie, spuścił głowy, kręcać nią ze śmiechem. Podszedł do Pony’ego chwytając go za ramiona i spojrzał na niego z dołu.
- Żywa legenda! Nic się nie zmieniłeś! No… może przybrałeś na masie, ale co niby…
- Miałem robić w środku, jak nie ćwiczyć - dokończył za niego gangster. - Dalej na ciebie mówią Bouncer?
- Baumcer - poprawił go. - Od nazwiska… jak większość, nie? - mrugnął odwracająć się do sprzedawcy. - Joł, Anton! Poczęstuj Pony’ego czymkolwiek zechce na mój koszt, kiedy tylko zechce. Specjałami z zaplecza też! - powiedział cofając się do wyjścia. Zeskoczył z trzech stopni na zewnątrz i znów zaczął pocierać dłonie, rozglądając się wesoło. Pony spokojnie wyszedł za nim.
- Ta, ta, ta… zajebiście, zajebiście.
- Skoro przywitanie się mamy za sobą… - mruknął czarnoskóry, chudy wielkolud. - To może wtajemniczysz mnie w arkana mojej pracy.
Damian spojrzał na niego otwierając lekko uśmiechnięte usta. Zatrzymał trące dłonie i wpatrywał się w niego przez dwie sekudny, po czym wybuchł śmiechem na równie krótką chwilę.
- Co za człowiek! Co za człowiek! Dwie godziny temu za kratami, a teraz już się rwie do roboty!
- Nie za wiele rozrywek było w środku… chcę zaspokoić głód, jeśli rozumiesz o co mi chodzi - powiedział rozciągając mięśnie szyji.
- Ta, ta, ta… - pokiwał głową, wycierając ręce o spodnie, jakby były brudne… albo spocone. Jednak jego postawa nie wyglądała na nerwową, wydawał się być raczej bardzo, bardzo wyluzowany. - Dobra - klasnął i znów zaczał pocierać jedną dłoń o drugą, powoli i w taki sam sposób. Lewa o prawą z góry na dół, a potem z prawej na lewą i potem tak samo drugą dłonią o pierwszą. Lewa, góra-dół, prawo-lewo, prawa, góra-dół, prawo-lewo. - Mam zadanie. Powierzono mi je niedawno. Schodzę z tego rogu, z tych ulic, które do mnie należą, oddaje je dla Olafa i… i mam, kurwa, pozajmować inne! - wykrzyknął radośnie.
- Wojna? - mruknął Pony.
- A jak! A jak! Ciągle wojna, ciągle, po prostu kolejna bitwa. Jak się domyślasz, jesteś w moim… zespole. Mamy zajmować okoliczne ulice jebanych azjatów.
- Yakuza? O kurwa… - zdziwił się Pony.
- Yakuza? - powtórzył po nim nie mniej zdziwiony. - A jaka tam po chuju yakuza?! - machnął ręką, przestepując z nogi na nogę. - Chinole jakieś, bawiące się w gangsterkę. Mają te ulice już za długo, wcześniej mieliśmy za wiele innych spraw by się nimi zajać i nieco w siłe urośli. Tyle. Trzeba ich zdusić w zarodku. My zajmujemy się ich zachodnią stroną inna ekipa będzie cisnąć ze wschodu. Parę tygodni se powalczymy, poustawiamy ludźmi i o.
- Domyślam się, że wojenki mają teraz bardziej… ciągły charakter. Mniej wybijania pojedynczych celów, więcej masowych mordów?
- Wiesz… sporo ludzi jak na takie miasto, ale zaczynamy od pojedynczych - pokiwał głową.
- Dobra… chinole ta? - zmrużył oczy. - A co u nas niby, kurwa, jest?
- A mieszanka! - machnął ręką Damian. - Latynosi, murzyni, ja i moja rodzinka to takie chuj wie co - powiedział z uśmiechem - ale mamy też jednego białasa…
- Jednego? Jak na stare czasy to w pizdu…
- Ta, ta, ta… ale co to za białas! Victor jest… lepiej byś nigdy nie zobaczył go idącego w twoją stronę po zmroku. Nawet ty - pokręcił głową i potrząsnął ramionami, jakby przeszły go dreszcze. - Ale do poznania takich typów ci daleko, musisz się odbudować, pomogę ci w tym, a ty pomożesz mi się wspiąć nieco wyżej.
- Dobra - potwierdził pewnie Pony. - Z kim mamy pracować?
- Dostaniemu paru żołnierzy, których nie znam, paru których znam. Dilerów, gońców, czujki i strażników na zdobyte winkle będziemy na bieżąco wybierać. Do tego moja siostra i najmłodszy brat. Dla Richarda to pierwsza poważna sprawa. Do tej pory tylko sprzedawał na moich ulicach, ale już dość się nasiedział.
- A siostra?
- Ester… musze mieć na oku malutką - pokręcił głową, jakoś dziwnie markotniejąc. - Tyle kasy do domu przynosimy, żyjemy na takim zajebistym standardzie… znaczy jak na te czasy, nie? Mamy, kurwa, telewizor, kablówkę, ps4, dwa piętra… a ona i tak dorabia seksem. Niewiele, wiesz? Parę razy z tego co mi wiadomo, ale… ale nie mogę pozwolić by moja rodzina tak pracowała, nie? Jak chce mieć własną kasę, to zapracuje normalnie, z trudem na poważną kasę. A nie leżąc i pozwalając jakiemuś chujowi się jebać.
- Jasne, jasne… sam dobrze pamiętam parę dobrych lasek żołnierzy. A szczególnie Angie…
- Szlaaaag… przez dwa lata nie wiedziałem jakiej jest płci. Ten głos i w ogóle… tyle trupów na koncie to i chyba Victor nie ma - Damian podrapał się po brodzie. - Nic to! Pomyślałem o tobie zawczasu i zorganizowałem jakąś imprezę… znaczy nie jestem gospodarzem, wkręciłem nas na nią. Poznasz paru ludzi, poruchasz za wszystkie stracone lata, schlejesz się jakbyś wrócił z pustyni i co tylko zechcesz - machnął za sobą ręką, prowadząc go ku SUVowi.
Pony pokiwał głową uśmiechając się. Spojrzał jeszcze raz na ulice. Pamiętał ją. O nią też kiedyś musiał walczyć. Graffiti wciąż to samo, jedynie więcej syfu, niektóre wąskie uliczki, był zagrodzone śmieciami z jednej strony, by trudniej było policji, czy kogo by tu przywiało, gonić uciekających gońców, biegnących by ukryć towar i kasę.


Tak, tak, tak… znał to miejsce i ono wkrótce przypomni sobie go.

***

Kolejny wtorek i znowu piętnaście minut czekania, na piętnastą piętnaście kiedy Angelica wraz z całą hordą okolicznych dzieciaków wyleje się ze szkoły, jakby wybuchłą tam bomba gazowa. We wtorki przynajmniej musiała czekać na siostrę najkrócej ze wszystkich dni. O ile wcześniej odwiedziła szkołę, co biorąc pod uwagę początek wiosny, ostatnio zdarzało się coraz rzadziej. Pozwalać Angelice wracać samej do domu, było jak pozwolić jej umrzeć. Musiała przejść spory kawałek osiemnastej mili, ulicy z masą miejscówek do handlu, potem skręcić w Blair, co było już niebezpiecznie blisko stadionu, czyli miejsca hobbystycznych bójek i dopiero potem w Knight Street, czyli ich ulicę. Ester omijano wzrokiem, choć żaden zdrowy mężczyzna nie powinien tego robić z własnej woli. Wszyscy wiedzieli, że ma dość wysoko postawionych braci, jednak Angelicę trzymano jeszcze z dala od rodzinnych spraw. Absurdalnie trzymało ją to z dala od niebezpieczeństwa, ale też do niego przybliżało.
Siostra w końcu raczyła wybiec ze szkoły, nie bacząc na niebezpieczeństwa czyhające na nią na zniszczonych schodach, na których przepychały się różnokolorowe gówniarze i gówniary.
Angelica chwyciła starszą siostrę za rękę i zaczęła za nią dreptać, nie mówiąc nic, bo widziała po twarzy siostry, że jej myśli wciąż krążą wokół jednego. Nie wiedziała co to, bo póki co Ester nic jej o tym nie mówiła, bo i po co, ale zdecydowanie zajmowało starszą dziewczynę.
Damian od paru dni, gdy tylko był w domu, wydawał sie być znacznie bardziej szczęśliwy i podekscytowany niż zwykle. Olaf zaczynał coraz bardziej się wozić, szpanować, nosić coraz droższe ubrania, sprowadzać kolejne gadżety i akcesoria do domu. Obydwaj ciągle o czymś rozmawiali i niedawno Damian obiecał Ester, że już nie będzie musiała, ani w ogóle mogła umawiać się z gościami by… tutaj nigdy nie przechodziło mu to przez język.
Ostatnio na ulicach było pozornie cicho. Najwyraźniej bracia mieli polecenia i plan by troszkę w tym namieszać i wciągali w to ją. Nie wiedziała kiedy dokładnie się do niej z tym zgłoszą, ale coś jej mówiło, że niedługo.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 08-11-2013 o 22:53.
Fearqin jest offline  
Stary 10-11-2013, 14:06   #2
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Stała oparta o ogrodzenie, z nogą podwiniętą i opartą o murek. Bawiła się suwakiem skórzanej kurtki, rozpinając go i zapinając naprzemian, w wyrażającym całkowite znudzenie geście. Wyróżniała się z otoczenia. Sama jeszcze powinna kończyć szkołę, ale niby co miały jej dać jakieś głupie książki? W Detroit nie dawały nic, nie w tej dzielnicy zwłaszcza. Była białą dziewczyną średniego wzrostu. O smukłej, bardzo ładnej sylwetce, efekcie nie tylko urodzenia, ale i ćwiczeń, które praktykowała nawet pod okiem braci. Nie chciała być słaba. Nigdy. Długie, kasztanowe włosy, teraz związane jedną gumką w koński ogon, sięgały jej daleko za ramiona. Ładna twarz pokryta była dużą ilością piegów. Wyróżniała się. Mieszkała przecież w dzielnicy czarnych. Na dobrą sprawę wszystkie dzielnice w tym cholernym mieście należały już do czarnych, ewentualnie innych kolorowych. Gdyby nie bracia, musiałaby pewnie służyć jakiemuś frajerowi jako zabawka czy coś w ten deseń. I dlatego stała tutaj czekając na siostrę. Trzynastolatki ściągały już uwagę różnych zboczeńców. Sama zresztą nie wyglądała na w pełni kobiecą - niezbyt szerokie biodra i małe piersi robiły z niej czasem nastolatkę.W otoczeniu bujnych czarnoskórych zwłaszcza. Miała osiemnaście lat, ale tu nie opłacało się wyglądać zbyt młodo.

Zwykle nie przejmowała się tym, jak bardzo prowokująco wygląda. Robiła to nawet celowo. We własnym mniemaniu potrzebowała adrenaliny, a to był jeden ze sposobów, by ją wyzwolić. Nigdy jednak nie robiła tego odbierając siostrę. Spodnie, długie buty i czarna kurtka, to był dobry strój. Pod spodem mogła mieć wyłącznie top na ramiączkach i majtki, ale nikt tego nie widział. Chwilowo nie myślała nawet o tym wszystkim. Jej własne ciało stało się już towarem, musiała tylko dbać o to, by odpowiednio drogim i luksusowym.
Zachowanie braci stało się bardziej intrygujące. Jakby obrabowali furgon pełen gotówki i teraz cieszyli się z tego jak małe dzieci. Do czego chcieli ją wciągnąć? Pewnie, trochę ją uczyli, ale przecież zawsze uważali za małą dziewczynkę. Lub coś zupełnie innego. Widziała te spojrzenia Damiana. Pełne niezadowolenia. Tak jakby miał prawo układać jej życie!

Niecierpliwiła się i prawie pociągnęła za sobą Angie, jedyną osobę, o którą w pełni dbała na tym popieprzonym świecie. Miała szansę ją obronić, tak sobie ciągle powtarzała. Ona sama nie miała matki ani starszej siostry. Bracia to nie to samo, nie zwracają uwagi na mnóstwo rzeczy. To możę i dziwnie wyglądało, jak szły za rękę, ale tylko dla obcego w mieście. To było Detroit. Dwie białe dziewczyny bez ochrony zwykle stanowiły obiekt niezdrowego zainteresowania. Ester znali, to tylko trzymało ich z daleka. Cholerny świat. Odwróciła głowę do siostry, wyrywając się z zamyślenia.
- Jak tam w szkole, Angie? - nigdy nie mówiła do niej pełnym imieniem. Było dla matek. A ona nie aspirowała do matki, a bardziej przyjaciółki i opiekunki. Czy kogoś takiego. Zapytana wiedziała też, że pytanie zupełnie nie dotyczy lekcji i pracy domowej.
 
Lady jest offline  
Stary 01-12-2013, 18:47   #3
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Angelica wzruszyła ramionami, nie lubiąc opowiadać o szkolnych problemach, a to głównie z nich składała się obecna edukacja.
- Już wiosna, wszyscy którzy mieli wybrać pomiędzy ulicą a szkołą już wybrali ulicę… jest spokojnie - odpowiedziała nader dojrzale. Jedyny temat, w którym siedział każdy. Winkle, narkotyki, kto, za ile.
Po drugiej stronie ulicy prowadzony przez menela koń, ciągnął za sobą wózek wyładowany metalowym złomem. Koń był znacznie bardziej zadbany niż jego właściciel, umięśniony, nie chudy, pewnie nawet pachniał lepiej. Gość po prostu wiedział na co musi przeznaczać pieniądze ze sprzedaży złomu, co w zrujnowanym mieście, było niezwykle popularną pracą. Mała część pieniędzy szło na żarcie dla siebie, większa część na konia, a najwięcej na smakołyki prosto z ulic. Od najniższych szczebli takich jak ten człowiek, do najbogatszych, najbardziej eleganckich ludzi z centrum, wszyscy wiedzieli co tu się dzieje i nie mówili o tym jak o czymś niezwykłym.
Co nie zmieniało faktu, że rozmawianie o tym z Angie było dość… dziwne. Jako jedyna z rodziny miała szansę trzymać się od wszystkiego z daleka. Matka brała, bracia pracowali, mała trzymała się jeszcze od wszystkiego z daleka, a chłopcy w jej wieku, a nawet młodsi, mieli już na ulicach swoje zadania.
Ester uważała jednak, że powinna zwracać uwagę na pewne rzeczy, aby wiedzieć jak ich unikać. I tego ją uczyła. Dawno już wiedziała, że niewinność nie mogła się w pełni zachować w tym świecie. Zresztą co to były za rozmowy. Wymiana kilku słów, mającą upewnić starszą z sióstr, że nic złego się nie wydarzyło.
- Pamiętaj, gdybyś coś zauważyła, co może dotyczyć ciebie, to od razu mi mów. Dość już mamy problemów, gdy nasi bracia zaczynają kombinować.
Wzruszyła ramionami raz jeszcze.
- Ktoś musi, inaczej też nie byłoby chyba za dobrze…
- Opera! Opera! Mamy operę! - reklamował jeden z naganiaczy przy rogu dwóch ulic, towar sprzedawany przez pobliskich kumpli. Większość nazw była całkowicie przypadkowa.
Ominąła krzykacza szerokim łukiem. Teatr, Opera, cała orkiestra symfoniczna zaraz będzie sprzedawana. Prychnęła. Zła chyba na odpowiedź siostry.
- Wszyscy kombinują, to jest problem. Tylko w naszym popieprzonym mieście trzeba cały czas uważać i kombinować, by przeżyć. Jeszcze nas z tego wyciągnę, zobaczysz.
- Jesteś pewna, że tylko tu? Żyłaś gdzie indziej? - spytała zdziwiona, choć jej pytanie miało więcej znaczeń niż myślała, że ma. W końcu Ester nie znała niczego poza tym miastem, a i inne miejsca rządziły się swoimi, często nie mniej chamskimi prawami.
- Świat po całości nie może być tak popieprzony - starsza z sióstr wzruszyła ramionami. Powstrzymała dalsze przekleństwa, nie powinna chociaż przy Angie. - Czytałam trochę i widziałam. Zwykle trzeba mieć kasę, ale jak się już ma, to można się wyrwać. I żyć bez tego wszystkiego - kiwnęła głową w kierunku naganiacza.
- To czemu tyle osób tu wciąż przyjeżdża i korzysta z tego miejsca? Wydaje się, że chcą… - mruknęła spuszczając głowę.
Ester pokręciła głową. Jej siostra miała rację w pewnym sensie.
- Niektórych to przyciąga. Bezprawie, narkotyki, to wszystko wokół. Nie zdają sobie chyba sprawy, że mogą zginąć w każdej chwili. Nie, Angie, to nie jest raj.
Dalej starsza z sióstr szła już w milczeniu, rozglądając się uważnie.
Do domu dotarły już bez problemu. Minęły jeszcze kilka rogów, na których akurat dokonywano transakcji. Jednemu dawałeś pieniądze, od drugiego odbierałeś, w pobliżu było ze dwóch ochroniarzy, paru gońców i ktoś kto wszystko nadzorował i tak na każdym winklu, na którym robiło się interesy.
Dom zaś niczym nie przypominał miejsca, gdzie mieszkają osoby zajmujące się tym co na zewnątrz. Elegancka chata, z białymi, niezabrudzonymi ścianami, nowoczesnym umeblowaniem na pierwszych dwóch piętrach. Trzecie było zasyfione, bo jeszcze wszystkiego nie odremontowali. Tam też mieszkała matka Maria, rodzicielka Damiana, Olafa, Richarda, Ester i Angeliki, ale z różnymi ojcami. Ćpunka, trzymająca się ostatnio na tyle dobrze by pracować w sklepie. Próbowała nie raz i nie dwa, ciągnąć towar od sprzedawców stojących na winklach, nad którymi kontrole sprawował Damian, ale ten jej unikał, a bez potwierdzenia, żaden z pracowników jej nie dawał. Zaś Olaf i Richard mieli inne zadanie niż trzymanie ręki na towarze. Głównie siedziała tam i oglądała telewizję, naćpana czy nie. Kupili jej plazmowy. Drugi, jeszcze większy, wisiał na ścianie pierwszego piętra, z dwoma konsolami doń podpiętymi, gdzie chłopaki spędzali tyle czasu ile mogli. Trzeba było jednak przyznać, że bracia byli ze sobą bardzo zżyci. Wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła, na ten tutejszy, twardy sposób. Cała trójka czuła też potrzebę pomocy siostrom, nawet młodszy nieco od Ester Richard, ale na sposoby, które im by się niekoniecznie spodobały. Wciągnąć je w swoje sprawy, żeby odciągnąć od ich, które wedle braci były złe.
Wiele było kobiet, dziewczyn czy dziewczynek, które w tym robiły. Co prawda duża część pozwoliła się przerobić na zaćpane kurwy, ale były i takie, których bała się większość dilerów, wiedzących kto i jak gra w tę grę. Możliwe, że kogoś takiego chciał Damian zrobić ze swojej siostry.
Póki co w domu był tylko Richard, jedzący pizzę przed włączonym telewizorem, w którym oglądał lokalne wiadomości. Jedynie jedna stacja pozostała jeszcze żywa w tym mieście. Kanał trzeci. Głównie dlatego, że był tylko lokalny. Żadnych światowych wieści. Kto żył w Detroit, żył tylko w nim i nic innego go nie obchodziło.
- Cześć! Damian prosił byś nigdzie na wieczór nie wychodziła, coś tam chciał - zawołał od razu do starszej siostry młody łysol, który uporczywie nie chciał golić pierwszych, młodzieńczych zarostów.
- Tak jakbym była jego dziewczynką na posyłki! - odkrzyknęła Ester bez faktycznego oburzenia. Czyżby wreszcie miał jej powiedzieć co kombinują i ile kłopotów to przyniesie? Dziewczyna straciła zainteresowanie młodszą siostrą, tu w domu tylko idiota by się poważył. Albo zorganizowany gang, ale chyba nie musiała się spodziewać czegoś takiego tego dnia. Zrzuciła z siebie kurtkę i rzuciła na krzesło, poprawiając cienki top. Tylko zerknęła na Richarda, kierując się do kuchni.
- Jest coś do żarcia? - zapytała jeszcze, nie mając ochoty na kanapki czy kolejną mrożonkę.
- Jest - odparł beznamiętnie, rozwalając się bardziej na kanapie i odsuwając od siebie pudełko z połową pizzy. - Częstuj się.
Angie przeczuwając zbliżającą się, nieprzyjemną atmosferę wieczoru, poszła do siebie na górę, zapewne zwyczajowo zamykając się na oba zamki.
- I czy dziewczynką na posyłki to nie wiem, nie moja to sprawa, ale na pewno jesteś częścią rodziny - dodał uśmiechając się, chyba szczerze.
Zerknęła na niego podejrzliwie, ale wzruszając ramionami klapnęła na oparcie kanapy, biorąc zachłannie kawałek pizzy.
- Powiedział o której dokładnie? - spytała, na poły z pełnymi ustami. Mlasnęła, połykając. - Ah, wreszcie coś ciepłego. Jako dostawca pizzy to ja bym pracować nie chciała - zaśmiała się nagle.
- Oni to raczej tylko w centrum. Sam musiałem pojechać - wyjaśnił wzdychając. - Mówił, że do osiemnastej będzie. Dwie godziny chyba wytrzymasz?
Kiwnęła głową i zabrała resztę pizzy, uznając, że coś jej się od życia należy. Poszła od razu do swojego pokoju i zjadła wszystko, gapiąc się bez sensu na telewizor z włączoną jakąś muzyczną stacją. Zwykle w domu było nudno, ale nie mogła przecież zrobić tego braciom. No i była ciekawa. Po jedzeniu więc skierowała się do łazienki, odkręcając wodę. Przynajmniej to jeszcze działało. Zsunęła obcisłe spodnie, majtki i koszulkę, rzucając to wszystko na podłogę i odkręciła gorącą wodę. Lubiła być czysta. Spojrzała na swoje ciało, szczupłe i zadbane, choć o małych piersiach. Wiedziała, że Damian nienawidzi, że go używa do swoich celów. Weszła pod gorącą wodę i westchnęła z ulgą. W tym miejscu zawsze traciła poczucie czasu i odprężała się najmocniej.
Dreszcze przy przebudzeniu w już ostygłej wodzie, były tylko chwilowe. Nie zbudziłaby się gdyby nie pukanie do drzwi i głośnie
- Yo! Ester! Dawaj tam, dawaj! - wołał Damian. - Jak przekroczysz te drzwi, to otworzą się przed tobą wrota do nowej kariery, hehe - podśmiewywał się sam do siebie. Możliwe, że był pijany… chociaż nie leżało to w jego zwyczaju. Dzisiaj miała być jakaś wielka impreza, cztery ulice dalej. Może najwyżej o to zahaczył.
- Dobra, już dobra!
Krzyknęła w kierunku drzwi. Zimna woda zdecydowanie nie była taka fajna, wyszła więc z niej i wytarła się porządnie. Powąchała ubranie, skrzywiła się i tylko owinęła ręcznikiem, ciuchy wrzucając do pralki. Otworzyła drzwi do łazienki, zastanawiając się, czy zdąży skoczyć do swojego pokoju, czy może Damian jest za bardzo podekscytowany.
Drapał się po brodzie uśmiechnięty, mina mu jednak zrzędła gdy zobaczył siostrę.
- Ubierz się! Będziemy wychodzić! - powiedział rozkładając ręce.
- Jesteś nabuzowany jakbyś coś przed chwilą łyknął - zamruczała Ester i kręcąc głową obeszła go, kierując się do swojego pokoju. Założyła świeżą blieliznę i bluzkę, tylko spodnie wciągając te same co wcześniej. Zarzuciła kurtkę i była gotowa. Daleko jej było do strojących się godzinami damulek. Mokrawe włosy związała w kucyk i uśmiechnęła się do brata, rozkładając ramiona w podobnym stylu, w jakim zrobił to on, jakby chciała mu pokazać “patrz jak ładnie się uwinęłam”.
- Genialnie… połowa droga za nami - odpowiedział, skinając głową na schody. - Olaf! Dawaj! - krzyknął schodząc na dół gdzie czekał już Richard, w czapeczce z daszkiem. Nachylał się nad kanapą z tyłu, z pilotem w ręku przyglądając się bez zainteresowania wywiadowi na ekranie. Podstarzał naukowiec tłumaczył blond reporterce działanie dropów, narkotyków nowej generacji, takich na jakie zasłużyli sobie ludzie XXI wieku. Choć każdy na ulicy wiedział co robią, jak niesamowite efekty robią, jak drogie są, to chemiczne spojrzenie na to, dla niemal wszystkich było absolutnie niejasne.
Po krótkiej chwili i Olaf dołączył do reszty rodzeństwa.
- Angie se poradzi, żarcie jest w lodówce - zapewnił Ester, jakby to ona była matką małej.
- Jak dobrze prowadzisz? - spytał Damian, grzebiąc po kieszeniach.
Uniosła pytająco brew. Niby on ją o coś pytał i na dodatek pozwoli jej coś zrobić? Popatrzyła na niego w zupełnie innym świetle. Może faktycznie chcieli ją do czegoś wciągnąć?
- Poradzę sobie - odpowiedziała beztrosko, z przekonaniem. Prawda była taka, że umieć to umiała, ale całkiem bez fajerwerków. Za rzadko miała okazję.
- Dobrze. Wracając będziesz prowadzić - pokiwał głową, chrząknął pocierając dłonie. - Jedziemy zarobić troszkę pieniążków… - powiedział stopniowo nabywając uśmiech.
- Eeeem, nie powinniśmy jej dać broni? - spytał niepewnie Olaf, chowając swój pistolet za pas.
- Może mi wreszcie powiecie o co chodzi, co? - zaplotła ramiona na piersi, piorunując ich wzrokiem. Te niedopowiedzenia, tak jakby wszystkie rozumy pozjadali. - Chyba, że chcecie, bym szła jak krowa na jakąś rzeź.
- Jasne, jasne… - przyznał Damian. - Mamy weterana, o którym musimy przypomnieć okolicy. Wyszedł z więzienia po piętnastu latach i będzie moją prawą ręką, przy krucjacie. Będziemy nieść słowo i ogień do Sterling Heights, nawrócimy skośnookich na słuszną drogę, bo tak kazał nam nasz pan i władca Thunder, który mi powierzył dowódctwo tej szlachetnej misji. Pony był kiedyś cholernie znany, słowo o nim wciąż gdzieś tam jest, tylko wciąż są ludzie, przez których w ogóle trafił do więzienia. Jeśli im się za to nie odpłaci… - rozłożył ręce. - Nikt sobie o nim nie przypomni. Odbudujemy jego reputację i od razu będziemy mieli lepszy start przeciw chinolom.
- Toście wymyślili - mruknęła Ester. - To brzmi jak te brednie wykładane przez zakonnicę na lekcjach religii. Ta, mieliśmy jedną przez chwilę, totalna wariatka. Na korytarzach chodziła z krzyżem trzymanym w obu rękach - zaśmiała się dziewczyna. Fakt, że ktoś będzie tu kogoś pewnie zabijał nie robiło na niej wrażenia. Do licha, pierwszego trupa widziała już jako małe dziecko. Takie było Detroit.
- A chociaż bierzecie na tę akcję kogoś jeszcze, czy tak sobie jedziemy w kilka osób do nie swojej strefy? - zapytała niewinnie.
- Nasza czwórka i szanowny Pony. Trzeba pokazać, że się ich nie boimy, że Sterling w zasadzie już jest nasze - powiedział zrywając już, z wyświęconym tonem. - Spokojnie, ty i Richard pewnie będziecie tylko patrzeć i się uczyć. Tak też dobrze.
Uniosła brew. Jak dla niej to nie brzmiało zbyt pewnie. Pojechać do innego gangu tylko we czwórkę.
- Ty jesteś szefem. Ale jak się okaże, że tego nie przemyślałeś to sama odstrzelę ci ten głupi łeb! - wyszczerzyła się do niego, chociaż ogniki ognia ciągle błyskały w jej oczach. - A teraz dawaj kluczyki.
- No dobra… możesz prowadzić i w tę stronę - mruknął podając jej kluczyki. - Wszystko jest przemyślane, Pony powiedział mi kogo, ja dowiedziałem się gdzie ci idioci lubią przebywać i o. Dobrze się składa, że to bar, miejsce publiczne. Wejdziemy, my będziemy pilnować pobliskich gości, a Pony porozmawia ze swoimi starymi kumplami, zabije pewnie wszystkich prócz jednego, któremu odstrzeli jaja czy coś, by przekaz dotarł lepiej i gotowe - mówił kręcąc głową. Wyszedł na zewnątrz, wskazując zaparkowanego przy chodniku czerwonego dodge’a typu SUV. Duże wozy, ale i szybkie, na dodatek dobrze wyglądały. Wszystko czego mógł chcieć szanujący się gracz w tym mieście.
- Będziesz coś widziała zza kierownicy? - mruknął z uśmieszkiem Olaf.
Całkiem szczeniacko pokazała mu język, otwierając drzwi kierowcy i siadając na miejscu. Wszyscy tu kochali takie wielkie auta. Penisy sobie pewnie nimi przedłużali. Cała ta sprawa Ester nie podobała się wcale. Zabijać. Daniel i Olaf mówili to tak od niechcenia. Najgorsze było to, że jeśli chciała się stąd wyrwać i zabrać ze sobą siostrę, musiała skądś zdobyć środki. A podczepianie się pod różne akcje dawało zarobić. Albo zginąć. Lepiej nad tym było nie myśleć.
Przekręciła kluczyk w stacyjce i wyszczerzyła się do brata.
- Nie jestem taka malutka, braciszku. Kucyka tu nie ma, pewnie mam gdzieś pod niego podjechać? Kurwa, kto mu dał taką ksywę? - z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Pod wpływem Ojca Chrzestnego, taki film, zabił kucyka córki pewnego białego plantatora czegoś tam i podłożył jej do łóżka - powiedział Damian. - Podobno.
- Tacy ludzie jak on mają sporo opowieści na temat swoich przezwisk. No i wiele samych ksywek - dodał Olaf. - Też jakąś pewnie dostaniesz, jak się wykażesz.
- Ciekawe kto tobie dał takie imię… - mruknął Richard z tyłu. - Już wtedy matka ćpała, myślicie?
Damian westchnął ciężko kierując Ester.
- Dziesięć minut drogi.
Jechała spokojnie, nawet prawie zgodnie z przepisami. Mistrzem kierownicy nie była, lecz miała dryg do rzeczy i czynności wymagających szybkości, refleksu i zręczności. I do seksu, ale tego wolała braciom nie mówić.
- Moje imię przynajmniej znaczy “Gwiazda”. Przy tobie Richard już na pewno ćpała. Kiedyś się zwierzała, że Richard był takim przystojnym mężczyzną w tej jej ulubionej telenoweli - mruknęła złośliwie, zresztą jej relacje z braćmi często takie były. - Zawsze żałowała, że był gejem.
Roześmiała się, znów skręcając w znajomą dość dobrze ulicę. Zresztą, całą okolicę Ester znała dobrze. Zwłaszcza jako dzieciak kręciła się po wszystkich dziurach, aby tylko uciec od domu i braciszków.
- Gwiazda? - zdziwił się Damian. - Zawsze myślałem, że to coś z chemią… życie potrafi zaskakiwać. Skręć tutaj - powiedział wskazując boczną uliczkę, otwierając schowek, z którego wyjął poręczny, czarny pistolet. Wyjął magazynek i obracając zaczął szybko tłumaczyć.
- Beretta L… coś tam coś. Pantera czy coś - skinął głową. - Zajebiście niezawodny, naboje dziewięć milimetrów, najpopularniejsze na świecie, małe, mordercze skurwysyny. Ta czerwona kropka po lewej, to bezpiecznik, zasłaniasz go tym pypciem i nie strzeli, o ile pocisk już nie jest w komorze. Po załadowaniu musisz pierwszy wprowadzić, odciągasz górę - zaprezentował z niemałą satysfakcją. Widać było, że należy do ludzi, którym trzymanie w dłoniach broni, dawało nieskończone poczucie potęgi i władzy.
- Rygiel z tyłu służy do łatwiejszego wystrzału, jak go odciągniesz, to łatwiej wystrzeli, więc raczej przy egzekucjach się używa, bo robi na gościu wrażenie - uśmiechnął się, odciągając górną część jeszcze raz i łapiąc w powietrzu nabój, który wyleciał z komory. Wyjął magazynek i załadował go od nowa, wkładając pierwszą kulę na powrót.
- Nie strzelaj z jednej ręki. Nigdy. Nikt tak nie robi. Strzelanie z dwóch gnatów naraz to, kurwa idiotyzm. Amunicja będzie się w razie czego kończyć szybciej niż myślisz, a przeładowanie może kosztować za dużo czasu i zdrowia. Strzelać to zabić, więc pewnie. Zresztą jedną ręką to by pewnie i nadgarstek ci rozpierdoliło, jak kiedyś Richiemu… - powiedział ponuro.
Obejrzała pistolet bez strachu, sprawnie obracając go w dłoni i odbezpieczając na próbę. Na widok spojrzenia brata wzruszyła ramionami.
- Nie pierwszy raz widzę broń. Skoro mam się trzymać bliżej was, to domyślam się, że wahanie może być kosztowne. Tylko nie wymagaj ode mnie, bym z czystym sumieniem i bez momentu niepewności strzelała do ludzi - spojrzała mu głęboko w oczy, ale jej spojrzenie szybko złagodniało. Prawdę mówiąc to, że tak bardzo lubił broń niezbyt jej się podobało, za to rokowało większe nadzieje na przetrwanie. - Ile mam w tym naboi?
- Trzynaście, bardzo przyzwoicie. No i oczywiście, że nie oczekuję od ciebie bezwzględnej… bezwzględności. Nie ma tu ludzi, którzy zabiliby dziecko czy coś, aż tak źle z nami nie jest…
Olaf chrząknął z tyłu, przekręcając się nerwowo.
- Zresztą pewnie nie będziesz nikogo musiała zabijać. Pony to profesjonalista, w zasadzie nie bardzo nas potrzebuje, nie tak jak my jego - powiedział Damian ignorując brata.
- No dobra, to kiedy go wreszcie poznam? - rzuciła niby beztrosko. - Tak go chwalicie, że zaraz z niego będzie jaki półbóg - mrugnęła, kładąc zabezpieczony pistolet pomiędzy przednimi siedzeniami samochodu. Noszenie tego za paskiem spodni trochę ją przerażało, a kabury nie miała.
- Zaraz będziemy, załatwiłem mu jakąś tam chatę w blokach w pobliżu. Przy okazji ma mnóstwo sposobności do zobaczenia jak dzisiaj działa gra. Nigdzie jak w blokach… - mruknął Damian. - Ta, ta, ta…
W końcu wjechali na obszar gęsto zarośnięty, ceglanymi, długimi budynkami na maksymalnie pięć pięter, jeden za drugim i obok trzeciego. Pomiędzy wciśnięto placyki, dziedzińce, tam gdzie sprzedawcy stawiali kanapę i sprzedawali swoje. Ustawiali się też tradycyjne na rogach ulic, gdzie znajdowały się pobliskie sklepy/skrytki dla sprzedawców na kasę i towar. Tłoczyło się tu cała masa ludzi, mogłoby się wydawać, że ci którzy akurat są na haju, są w środku, któregoś z bloków. Reszta na zewnątrz szukała sposoby by kupić bądź sprzedać.
W przeciwieństwie do domów jednorodzinnych, bloki rzadko bywały opuszczone. Świetnie się nadawały by w pobliżu nich prowadzić sprzedaż. Łatwo zmieniać skrytki, w których trzyma się zapas towaru i składuje pieniądze, zanim ktoś z góry po nie przyjedzie. Masa klientelii i mnóstwo osób, które ostrzegą cię w razie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Łatwo kogoś zgubić, bo otwartej przestrzeni było mało, a chowanie się w środku było nie mniej efektywne.
- Ta, ta, ta… - mruczał Damian pocierając ręce i rozglądając się. - Zwolnij, zwolnij, nie dałem mu jeszcze telefonu, więc trzeba go znaleźć. Mówiłem, żeby czekał przy ulicy… jest! - wskazał zadowolony z siebie na wielkiego, chudego, ale mimo to świetnie zbudowanego, czarnego jak piekło mężczyznę. Włosy pospinał w kosmyki, końcówki oplatając spinkami, które fajnie stukały o siebie gdy chodził, a wszystkie takie pospinane końcówki, splótł w jeden koński ogon. Twarz miał przystojną, choć dość posępną i groźną, naznaczoną kilkoma mniejszymi bliznami i czymś co wyglądało na poparzenie po papierosie. Wszystkie jednak były wiekowe i wtopiły się w jego ciemną karnację.
Zdecydowanie nie wyglądał na swój wiek, a był już po trzydziestce, może to przez wzrost, lub budowę… tak przynajmniej mogło się wydawać z daleka, po pierwszym rzucie oka. Jednak wystarczyło się zbliżyć, spojrzeć w jego oczy… tak spokojne i złowrogie zarazem, wyraz twarzy wyluzowany, ale i pewny siebie. Należał do osób, z którymi ciężko było krzyżować spojrzenia przez dłużej niż sekundę.
- Zatrzymaj się, zatrzymaj - powiedział do siostry, mimo iż ta już stawała, wysiadł zanim jeszcze do końca wyhamowała. - Hej, hej! Pony! Pasowały ciuchy? Kazałem na szybko coś skombinować, ale ciężko było nam zgadnąć i znaleźć rozmiar - tym razem ograniczył się do jednego, jakże męskiego uścisku, a nie żadnych skomplikowanych… formacji tanecznych dłoni.
Pony miał na sobie troszkę za duże jeansy, mocno spięte czarnym paskiem, czarne adidasy i czystą, białą koszulkę pod szarą bluzą z kapturem, które to sięgały mu trochę za pas.
- Jest dobrze, dzięki Damian… tak mam do ciebie mówić? - spytał unosząc brew.
- Ta, ta, ta… nie lubię ksywki swojej wiesz? A od kiedy gliny raczej już nie zakładają podsłuchów bez naszej wiedzy, to jakby nie ma potrzeby - mówił prowadząc go do samochodu. Richard i Olaf wysiedli, wyraźnie dając dziewczynie znać, że wypada.
Ester nie miała pojęcia co o tym myśleć. Wyglądał młodo, trochę za młodo, by być kimś ważnym przed długim pobytem w więzieniu. Dlaczego jej brat tak się podniecał tym… czarnuchem? Nie miała zupełnie nic przeciwko Murzynom, ale oni na siebie tak mówili, to ona też mogła. Rasizm był śmieszny, przykrywka dla burd i stwarzania problemów, a każdy wiedział, że to właśnie czarni byli największymi rasistami i jednocześnie najwięcej o to płakali. No, ale ten tutaj chyba jest inny. W końcu ona i jej rodzina nawet jak nie wszyscy całkowicie, to jednak byli “biali”. Nie mając pojęcia po co to robią, dziewczyna także otworzyła drzwi i wysiadła, stając tuż przed nimi. Silnika nie zgasiła. Nigdy nic nie wiadomo. Swoim zwyczajem patrzyła prosto w oczy Ponego, uśmiechając się słabo i zaplatając ręce na piersi.
Wielkolud przywitał się z dwoma braćmi Damiana, mocnym uściskiem dłoni, podszedł też do Ester, wyciągając w jej stronę rękę.
- Michael - mruknął, skinąwszy lekko głową.
- Ester - odpowiedziała mu z pełniejszym uśmiechem, także po męsku wyciągając swoją znacznie drobniejszą dłoń i ściskając - Sporo o tobie słyszałam.
- Zawsze to miło wiedzieć - odparł, przechylając głowę.
- Ta, ta, ta… dobra! Zajmijmy się tym przed dwudziestą, co? Mamy półtorej godziny - powiedział Damian wpychając się przed Ester. - Wiem gdzie dokładnie są.
- Sporo cię to kosztowało? - spytał Pony.
- Prawie nic, nie ma o czym mówić - machnął ręką Damian. - To co?
- To jedźmy - odpowiedział wzruszając ramionami, jakby było mu to całkiem obojętne.
- Bar Polo-Loco, ta wieśniacka, meksykańska speluna, wiesz gdzie? - spytał Damian Ester, siadając z tyłu z braćmi, puszczając Michaela na przód.
- Słyszałam o tym miejscu. Jakbym słyszała źle, to zawsze możecie mnie naprowadzić na odpowiedni trop - mruknęła, siadając za kierownicą i ruszając powoli. Bez gwałtownych ruchów, niemal leniwie. Chyba nie chcieli przyciągać uwagi, przynajmniej teraz.
- Że słyszałam, to musi być miło? - zaśmiała się, ale w tym przyjaznym tonie. - Wiesz, ta znajomość może nie być długa. Chcesz po prostu tam wejść i ich wykończyć?
Może nie powinna tyle gadać, ale jakoś zawsze nie potrafiła powstrzymać języka.
- Wykończyć? - uniósł brew, patrząc na nią przelotnie kątem oka. - Nie wiem… na pewno chcę wiedzieć czemu mnie wydali, czternaście lat się zastanawiałem. No i dlaczego nikt, nigdy ich za to nie zajebał, skoro wiadome było, że to oni.
- Jakby to się stało za kadencji Thundera, to nikt by im nie odpuścił czegoś takiego! - zapewnił z tyłu Olaf.
Ester nie wnikała w te ich sprawy, faceci zawsze musieli postawić na swoim. Nie wierzyła, że skończy się na jakimś “dowiedzeniu się”.
- Ja wiem dlaczego gliny nic nie robią, poza tym to niewiele. Moi kochani bracia zawsze próbowali mnie przed tym bronić - roześmiała się, wiedząc, że nie do końca tak to wyglądało, bo z tej obrony wyszło im gorzej, niż chcieli. Znacznie gorzej, biorąc pod uwagę jak nie podobała im się jej swoboda seksualna.
- No… próbowali - mruknął Damian niewesoło.
- A więc… policja nie jest problemem? - dopytał Pony.
- Czasami gdzieś śmignie radiowóz, zatrzymają się na winklu, by wziąć trochę kasy czy dragów, ale tych co wykonują swoją pracę jest może dwudziestu i wszystkich adresy są znane… - odpowiedział Olaf.
- Ale w więzieniu tak samo jak było kiedyś… za daleko od Detroit, godzina jazdy - pokręcił głową Michael.
- Szlaaag. Ja tam nigdy nie byłem poza naszym okręgiem, nie mówiąc o wyjeżdżaniu ze stanu. Jak dla mnie to rzeczywiście za daleko. Może dla kryzysu też - przyznał się najstarszy z braci.
- A dużo nowych więźniów przybywa? - spytała ciekawie Ester. - W końcu tu prawie nikogo nie łapią. Tylko jak ktoś sam wyjedzie, albo dostanie kulkę, to kończy się jego kariera.
Ciekawe jak bardzo zdziwiony był tymi zmianami. Dziewczyna nie pamiętała innych czasów, więc dla niej wszystko było normalne. Ale dla niego? Już kilka pierwszych zdań powiedziało jej, że pamięta co innego.
- Jak tu było za twoich czasów, Michael?
- Gliny były równie groźne jak inni gracze, może i bardziej. Większość była znacznie sprytniejsza, więc i ty musiałeś wysilać mózgownicę. Jak się ich pozbyć, bez zabijania, które ściąga na ciebie polowanie jak na Czerwony Październik? - pokręcił głową z małym uśmiechem. - Nie dało się, mogłeś tylko wodzić ich za nos, rozmawiać przez telefon kodem, rozdzielać sprzedaż jednej fiolki z herą na czterech ludzi, czujka, ten który pytał co chce klient, ten który to dawał i ten, który przyjmował kasę. Teraz na rogu mamy jedną osobę która robi te wszystkie rzeczy, ale obok ma pięciu ochroniarzy… Nigdy nie rozumiałem czemu musimy wszystko tak utrudniać by ludzie musieli ginąć w tej grze. Czemu nie możemy tego po prostu sprzedawać, teraz gdy gliny nic nam za to nie zrobią? - spytał głuchą przestrzeń, wpatrując się za okno. - Było mniej zabijania, nie było tych pojebanych narkotyków, było więcej honoru i godności w tym wszystkim. Było więcej zasad gry… teraz z opowieści sąsiadów, Damiana i Olafa, odnoszę wrażenie, że za dużo osób oszukuje i gra by grać.
- Psy spuszczone z łańcucha - Ester uśmiechnęła się, ale spojrzała na Murzyna ciekawie, zainteresowana tym co mówił. Chciała spytać o coś jeszcze, ale ugryzła się w język. Aż tak nie pragnęła wciskać nosa w nie swoje sprawy.
- Dojeżdżamy chyba - przywołała ich myśli na odpowiednie tory.
Po chwili ciszy, rzeczywiście zatrzymali się przy słabo oświetlonym barze na rogu dwóch ulic.
- Dobra… to myślałem tak - zaczął Damian. - Wejdziemy, my będziemy mieć na oku wszystkich postronnych, a ty zajmiesz się swoimi kolegami - powiedział wyciągając pistolet.
Pony tylko cicho i powoli pokręcił głową.
- Masz dla mnie komórkę? - spytał tylko.
- Ah, no tak, sorry - powiedział wyciągając z kieszeni nowiutkiego smartfona, wręczył go Michaelowi, który wpatrywał się w niego przez krótką chwilę.
- Co to, kurwa, jest?
- Ten… smartfon no. Cztery giga ramu, android sześć coś… prawie tysiąc dolców takie coś, ale spoko, na koszt Thundera - zapewnił go kiwając głową.
- Ja… jak to…. - mruknął obracając urządzenie w rękach. W końcu westchnął ciężko opuszczając dłoń. - A normalne smsy jeszcze istnieją?
- No jasne - odpowiedział Damian wzruszając ramionami.
- To dobrze… wejdziecie tam we trzech. Bracia przyszli się napić, heh? - mówił wpatrując się w boczne okno. - Zakładam, że wiesz jak wyglądają ludzie, których dla mnie znalazłeś. Rozeznacie się ilu ich jest, czy mają kogoś ze sobą, ile osób jest w barze i ile z nich może stanowić zagrożenie. Usiądziecie dość blisko celów. Jeśli przy stoliku będą, to dwa stoły za nimi, obok nich. Jeśli przy barze, to przy stole za nimi. Po pięciu minutach wyślecie mi smsem, albo zadzwonicie idąc do łazienki i powiecie co i jak. Wtedy przyjdę ja.
- A Ester? Ma tylko robić za kierowcę? - dopytał Damian po chwili trawienia wytycznych.
- Wątpię by szybka ucieczka była wskazana. Jednak biorąc pod uwagę to, że Fruit i Arc mnie dość dobrze pamiętają, to jak wejdę możliwe, że się zdenerwują zanim podejdę do nich. Potrzebuję by tylko na chwilę nie spoglądali na drzwi. Jak już się zbliżę, to jeśli będę chciał pogadać to pogadam, jak nie to… to się odsuńcie. Tym sposobem zredukujemy ryzyko i ewentualne ofiary do… no może nie do zera, ale mocno. Pasuje? - spytał o dziwo patrząc na Ester nie na jej braci.
Dziewczyna uśmiechnęła się i rozpięła kurtkę, łapiąc się za piersi i zbliżając je do siebie. Zerknęła w dół, zupełnie bez zażenowania.
- Obawiam się, że nie mam tu dużo, ale może coś da się wykombinować. Musicie mi tylko dać znać kiedy i do kogo podejść.
Puściła cycki, wracając wzrokiem do Michaela.
- Czyli najpierw moi bracia, potem ja, a na końcu ty. Nie ma sprawy. Jakbym wiedziała, to bym założyła coś lepszego - myśl o odwracaniu uwagi nawet się jej spodobała.
- Tylko na chwilę. Zajmiesz ich na minutę bym miał pewność, że jak wejdę, to od razu nie wstaną i nie zaczną strzelać czy coś… - mruknął wciąż wpatrując się w okno, choć Damian krzywo spojrzał na siostrę za jej… perwersje.
- Dobra… - powiedział powoli. - Za pięć minut damy znać - powiedział do braci, skinając głowa i wychodząc z wozu. Gdy otworzyli drzwi do baru, na chwilę wylała się stamtąd nieco za głośna muzyka, szybko jednak ucichła.
- Nie należysz do feministek, co? - powiedział po chwili Michael, nie odwracając się.
- Dlaczego bym miała? - zdziwiła się. - Większość facetów jest łatwa do manipulacji w ten sposób, a skoro jako kobieta nie mam siły by przyłożyć w zęby, muszę radzić sobie inaczej. Zresztą, co to za mówienie, że tylko faceci mogą w tym upatrywać przyjemność. Damian tego cholernie nie rozumie, ale to jego problem.
- Cóż… i tak powinnaś się cieszyć, że darzy cię jakimkolwiek szacunkiem i obdarza jakąś troskę. Mówił, że macie innych ojców, prawie wszyscy, na dodatek jesteś siostrą, a mimo to jakoś dba… dobrze wiedzieć, że są jeszcze ludzie ceniący rodzinę - mruczał, kiwając lekko głową.
Nie za bardzo się jej spodobała ta wyższość w jego głosie. Tak jakby ona była jakąś zakałą, a on wielkim panem, który przyjął ją pod własne skrzydła. Odwróciła się od niego.
- Jeśli nie cenisz rodziny, to niby kogo? Kumpli z podwórka? Nie wiem czy można tu zaufać komuś innemu od rodziny, a i to nie jest zawsze pewne. Poza tym wierz mi, umiem o siebie zadbać. Czasy się zmieniły, każdy musi to umieć.
- Taa… przez zaufanie do rodziny straciłem piętnaście lat. Jestem więc odrobinę zrażony… do wszystkich. Wybacz - powiedział w końcu odwracając się od szyby na chwilę. - Ale widzę i podziwiam to, że ty i twoje rodzeństwo radzicie sobie z dbaniem o siebie samych i o siebie nawzajem. Ech… nic to. Takie tam gadanie. Pewnie się zestarzałem…
- Nie jesteś znowu taki stary. A przynajmniej nie wyglądasz - mrugnęła do niego, znów w nieco lepszym humorze. - Myślisz, że to już? Nigdy czegoś takiego nie robiłam. Oby nie byli gejami - zaśmiała się trochę nerwowo.
- O ile przez ostatnie piętnaście lat nic im się nie poprzestawiało to nie są… nie licząc tego, że mnie porządnie wyjebali.
Chrząknął gdy telefon wydał z siebie nieprzyjazny, nowoczesny i sztuczny dźwięk. Michael stukał parę razy palcem w monitor, dopóki przypadek po nim nie przesunął.
- Idiotyzm… - mruknął cicho. - Dobraaa… jest czterech, a więc w tym dwóch moich znajomych. Jeden jest… cóż, podobny do mnie, jak to brat. Drugi to niski białas, nie ma małego palca prawej ręki. Nie mam pojęcia kim jest pozostała dwójka, ale wszyscy siedzą na kanapach przy ścianie. Średnio wstawieni. Kupisz mi minutę ich uwagi?
Skinęła głową, rozpuszczając włosy i potrząsając nimi. Kurtkę rozpięła zupełnie, ale nie zdejmowała. Trochę żałowała, że bluzka nie jest trochę bardziej wyzywająca, ale trudno. Ruszyła ku wejściu, kołysząc zalotnie biodrami. Trochę dla wprawy, trochę dla samego Michaela, ku któremu mrugnęła jeszcze. A potem otworzyła i pchnęła drzwi, wchodząc do środka i rozglądając się.
Jak wypadało na ludzi pokroju tutejszych bywalców, wszyscy chociaż na chwilę zerknęli ku drzwiom, jednakże ci sami “wszyscy” tym razem zatrzymali na wchodzącej wzrok na dłużej.
Meksykańska knajpa, jak przystała na to co sobą reprezentowała, była zaciemniona, przepełniona dymem papierosów i marihuany, smród jednak mieszał ze sobą nie tylko te dwa zapachy, ale i ogromną dawkę potu czy gęstej śliny z przeżutą tobacą. Dekoracji nie było, nie licząc ubrudzonej flagi Meksyku za barem, którego pilnował wielki meksykanin, pozbawiony choćby najmniejszego włosa na twarzy. Zamiast owłosienia, tak charakterystycznego dla jego narodu, jego twarz zdobiły liczne, malutkie tatuaże. Malutki pająk, znaczki wszystkich kolorów kart.
Pod ścianą, naprzeciwko baru, znajdowały się stoliki z dwoma czerwonymi kanapami, które były niemal przyłączone do blatów. Każda taka kanapa, była już częściowo podarta, poplamiona, a czerwone skóra dawno się już przetarła.
Smaku knajpy, w której serwowano tortille, burrito, nachos, taco, piwo, tequilę, frytki i paczkę szlugów za trzy dolary, dopełniała muzyka, wychodząca z nowoczesnych, błyszczących na szaro głośników, zawieszonych w każdym rogu baru.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kQpFJXFjc6k[/MEDIA]

Ester swoich braci dostrzegła też przy ścianie, o dwa miejsca za ludźmi, których jej wskazali, dyskretnym skinięciem głowy przez Damiana.
Rzeczywiście było ich czterech, z czego jeden był podobny do Michaela. Głęboko czarna skóra, wysoka, szczupła sylwetka, nawet podobne, obojętne spojrzenie. Naprzeciwko niego siedział wąsaty, przysadzisty meksykanin z czerwonym nosem, uśmiechał się szeroko, ciesząc się ze wszystkiego co go otacza, z jointem w mordzie. Obok brata Michaela, siedział wspomniany przez niego “białas” bez jednego palca. Prosty, kwadratowy wręcz, lekko podsiwiały fryz, nadawały jego surowej twarzy nieprzyjemnego i niebezpiecznego wyrazu. Paczkę dopełniał kolejny latynos, znacznie młodszy od reszty, niewiele starszy od dziewczyny, z zieloną chustą zawiązaną na głowie, kozią bródką, małym wąsem, siedział z resztą w swoim za dużym dresie, zapijając skręta piwskiem.
Ciężko było powiedzieć czy to, że cała czwórka patrzyła się na nią tak długo i uważnie działało na jej korzyść czy nie. Może po prostu bardzo pilnowali drzwi, wiedząc doskonale, że nie mogą mieć za wiele spokoju, może nawet wiedzieli, że Pony wyszedł z więzienia. W końcu nic oprócz nic nie obserwował jej tak długo. Może nieliczni pozostali klienci nie byli dostatecznie spici i zjarani by być tak napalonymi jak ta czwórka.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 07-12-2013, 19:40   #4
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Zatrzymała się przy drzwiach tylko na chwilę, odrzucając włosy na plecy. Nie dała po sobie poznać, jak bardzo się jej to miejsce nie podoba. Pełny profesjonalizm. Chciało się jej śmiać jak o tym pomyślała w ten sposób, ale nie było na to ani czasu, ani miejsca. To, że na nią patrzyli, postanowiła wykorzystać na swoją korzyść. Ruszyła w ich stronę, kołysząc biodrami i zsuwając z siebie kurtkę. Odsłonięte ramiona i lepszy wgląd na dekolt zawsze były w cenie. Nie mogli jej rozpoznać, skoro nie rozpoznali jej braci, więc bezczelnie podążała właśnie do ich stolika. Gdy do nich dotarła, stanęła tak, by patrząc na nią, nie mogli patrzeć na drzwi i uśmiechnęła się tak uwodzicielsko, jak tylko umiała.
- Cześć chłopcy. Widziałam jak na mnie patrzycie. Czyżbycie byli tym typem przystojniaków, których szukam? - zamruczała, nadając głosowi uwodzicielski ton. Trochę miała to już wyuczone, ale zwykle na facetów działało i tak tylko zwykłe zainteresowanie.
- A jakiego typ… - zaczął młody, został jednak nieco za mocniej niż trzeba było, kopnięty pod stołem przez bezpalcego.
- Tak, myślę, że tak - powiedział kiwając głową. - Podsunął się trochę w bok, robiąc dla niej miejsce obok siebie. Oczywiście położył rękę na oparciu kanapy, tak by siadając miała jego pozbawioną palca dłoń lewym ramieniu.
Mogła się tylko zastanawiać jaka minę ma teraz Damian. Lepiej jej było teraz nie patrzeć na kogokolwiek innego niż oni, by ci goście nie patrzyli tam gdzie nie ma jej i jej spojrzenia.

Nawet nie myślała nad tym, by się oglądać na braci. Chociaż widok ich min mógłby być zabawny. Bez żadnego skrępowania usiadła na wskazanym miejscu, kurtkę kładąc sobie jednak na kolanach, by w razie czego jej nie zgubić. No i trochę utrudnić panom. Uśmiechnęła się.
- Może na dobry początek znajomości postawicie mi coś do picia? - mrugnęła do brata Michaela. Brat także nie był po drodze do drzwi, a to tam mieli nie patrzeć. Przeciągnęła się i wyprostowała, przez co piersi mocno uwidoczniły się na cienkim materiale bluzki.
Murzyn uśmiechnął się delikatnie i spokojnie, kiwając głową. Podsunął jej zapasowy kieliszek i nalał do pełna z prawie już pustej butelki tequili.
- Nie wydaje mi się byśmy się wcześniej tu spotkali - powiedział gruby meksykaniec, czkając. - Nowa w okolicy?
Wzruszyła ramionami, biorąc kieliszek, ale nie pijąc jeszcze. Jej spojrzenie głównie przyciągał murzyn. W myślach oceniała jego podobieństwo do brata, pragnęła także bardziej przyciągnąć jego uwagę. Jak ich wszystkich. Spojrzała po twarzach, ciekawa, czy któryś jeszcze patrzy na drzwi.
- Lubię poznawać nowe miejsca. Zwłaszcza, gdy trzeba czasami zniknąć komuś z oczu - uśmiechnęła się krzywo i uniosła kieliszek. - Wasze zdrowie. Napijecie się ze mną? Jestem Paula - wolała nie ryzykować podawania prawdziwego imienia. Kto ich tam wie, a Ester było nietypowe w Detroit.
- Dereck - powiedział czarny, unosząc kieliszek.
- Antonio - powiedział meksykaniec i przyłączył się do nich.
Kolejno przedstawili się i przechylili kieliszki bezpalcy Truman i młody…
- Wesley!
- Michael… - mruknął jedyny, który nie pił. Z szoku Dereck zakrztusił się tequilą i zaczął się miotać, szukając pistoleta przy pasku, Truman tylko rozszerzył oczy powoli odstawiając kieliszek, podobnie jak Antonio, który począł szybko i lekko poruszać szczęką. Młody Wesley spojrzał gniewnie na bezczelnego Michaela, wstał podniósł nieco bluzę odsłaniając rewolwer. Dereck wiercił się na fotelu, Michael patrząc na niego, wyszarpnął wystający zza paska skate’a rewolwer i postrzelił młodego meksykańca w brzuch… przytykając do niego lufę.

Huk był rzeczywiście ogłuszający. Zdecydowanie najbardziej bagatelizowana sprawa przy broni palnej. Wszyscy nagle chwycili się za uszy i zamarli na chwilę. Nie licząc Wesleya, który z małą dziurą w brzuchu i wielką na plecach, odleciał do tyłu, zwalił się na ziemię kaszląc nieudolnie i dusząc się swoją krwią.
Pony wyciągnął swój pistolet, który wymierzył w brata, rewolwer skierował w stronę Antonia, który podejrzanie zabrał rękę za siebie.
- Powoli, dłonie na stół… wybaczcie tego idiotę. Taka głupota aż się o to prosiła… no i mam gdzie usiąść - powiedział siadając naprzeciw Ester, wciąż mają resztę na celowniku. Bracia dziewczyny stanęli przed nimi, trzymając dłonie przy biodrach i spokojnie obserwując dalszy rozwój sytuacji.
Barman? Chwycił za ukrytą pod ladą strzelbę, ale na razie nie chciał jej używać, gdy w barze było tyle uzbrojonych ludzi. Reszta klientów powoli wstała i wyszła… niepisana, oczywista zasada by nie pakować się w nieswoje problemy i najlepiej ich nie obserwować.
Z szeroko otwartymi oczami, Ester zagapiła się na Michaela, nie do końca pojmując co tu się wydarzyło. Przynajmniej przez pierwsze sekundy. Chyba nie myślał, że teraz zacznie coś robić?! Miała być tylko odwróceniem uwagi i zdaje się, że się z tego wywiązała. Zerknęła na , rannego. Potrzebny był mu szpital i to natychmiast, ale dziewczyna chwilowo myślała o tym, by nie myśleć o krwi. A myślenie o myśleniu marnie jej szło. Dlatego rozejrzała się za pistoletem faceta siedzącego obok niej. Mogłaby go zabrać i z miną “sorry chłopaki” wycofać się w kierunku braci.
 
Lady jest offline  
Stary 10-12-2013, 14:38   #5
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Michael milczał przez paręnaście dobrych sekund, cała trójka patrzyła się na niego zlewając się zimnym potem. Ester powoli i delikatnie wyciągnęła zza paska Trumana połyskujący, srebrny pistolet. Pozbawiony palca mężczyzna przygryzając wargi, spojrzał na nią przelotnie kątem oka.
- Cóż... - mruknął w końcu Antonio. - Czy to tutaj mnie dotyczy czy mogę się zająć swoim bratem?
- Twój brat stracił kawałek dolnego kręgosłupa i brzuch, zajmiesz się pogrzebem i starczy. Siedź - odpowiedział spokojnie Pony.
- Słuchaj bracie... - zaczął Dereck podnosząc ręce do góry.
- Zamknij ryj... - syknął tylko - nie masz prawa nazywać mnie swoim bratem! Wziąłem za was właściwie wszystko, ale było niemożliwe by żaden z was nie poszedł siedzieć choć na chwilę razem ze mną. Nawet jak powiedziałem, że cała broń i dragi były moje! Byliście tam razem ze mną, współudział to się nazywa. Ale nic... żadnego ograniczenia wolności, ni nic. Dlaczego? I dlaczego przestałem widywać Jee-Daya po pierwszych dwóch miesiącach?
- Wyniósł się z miasta... zbliżał się ten cały kryzys, krach - usprawiedliwiał się Truman.
- Gówno prawda! - warknął ciężko. - Wiem, że tego by nie zrobił. Nie wiem tylko kto dalej przesyłał mi prezenty do paki, ale na pewno nie on...
- Szlag - Dereck spuścił głowę zrezygnowany. - Niech ci będzie... to było dawno temu więc nie ma co ukrywać. Francuz kazał nam cię wystawić. Cała broń i dragi były podstawione, nie było tam żadnej skrytki 16K, oni nie mieli z tym nic wspólnego. Wszystko pochodziło od nas. Jak nas przepytywali zaproponowaliśmy układ... wydaliśmy im wszystkie twoje poprzednie zbrodnie, parę zabójstw, ale na nie nie znaleźli dowodów, ogółem wpieprzyliśmy ci dwa razy więcej niż byś dostał normalnie. Jee-Day nic o tym nie wiedział, gdyby nie ten prawnik, którego ci załatwił nie miałbyś szans wyjść na warunkowym za dobre sprawowanie, ale... ale parę miesięcy później Francuz go zajebał.

Michael westchnął ciężko kiwając głową. Opuścił w końcu pistolety i wbił się w kanapę. Jego byli koledzy i meksykanin tez się uspokoili, ale Damian, Olaf i Richard tylko bardziej się spięli.
- Awansował się? Wpierdolił mnie do więzienia bo byłem jedynym osobistym ochroniarzem Jee-Daya? - spytał wbijając wzrok w blat stołu.
- No... byłeś zajebiście lojalny wobec JD... jakbyś się mścił na Francuzie, jeśli by mu się udało zajebać JD pod twoim nosem, to i tak byś dał mu radę.
- A wy nie mogliście znaleźć w sobie tyle lojalności wobec Jee-Daya żeby nie iść z planem tego zjeba? - spytał powoli podnosząc nieco głowę i patrząc na nich spode łba.
- Mało kto chciał jeszcze stać z JD... - powiedział Truman wzruszając ramionami. - Sprzeciwiał się tym nowym dragom, mówił że nie wierzy w jakieś szamańsko-magiczne gówna, że chce się trzymać z dala od tego gówna, ale dzięki temu, że Francuz się nimi zajął, przetrwaliśmy kryzys... szlag! Detroit dzięki temu stoi!
- Wiesz ilu bogaczy, maklerów giełdowych, sportowców, polityków kupuje ten szajs? Jest tego sto razy mniej niż zwykłego gówna, a schodzi się sto razy szybciej i sto razy więcej na tym zarabiamy! - wyżalił się nieco zbyt agresywnie Dereck.
Michael znowu milczał wpatrując się w zabrudzony, zalany alkoholem stół. Przy tym swoim szamotaniu się z samym sobą Dereck wywalił otwartą butelkę teuqili, która potrąciła popielniczkę i teraz w rozsypany po stole popiół wsiąkała meksykańca wóda, powoli skraplająca z brzegów stołu na czym skupiał wzrok biedny Antonio.

- Co teraz się dzieje z Francuzem? Gdzie jest?
- Zajebali go, no... - mruknął po chwili Truman.
- No kto by się spodziewał… - westchnął Pony. - Kto?
- Obecni. Thunder i One Love - odparł Dereck. - Po tym jak już się umocniliśmy jeśli chodzi o towar. Zajęli się terenem i mamy obecny stan rzeczy. Ty ciągle miałeś pomoc bo przemyt został zlecony dla gościa imieniem Alex, ale on jest z zewnątrz, płacimy mu legalnie o ile się nie mylę. Konto bankowe za granicą czy coś… zwyczajnie wszyscy o tobie zapomnieli.
- Łącznie z moim własnym bratem…
- Hej, stary… wszyscy jesteśmy tu rodziną. Wielką rodziną. Czasami jest ona po prostu za duża - Dereck wbił się mocniej w fotel gdy Pony nieco się nachylił. Po chwili mierzenia się wzrokiem, oba pistolety znowu powędrowały w górę. Bracia Ester cofnęli się o krok w tył.
- Pony… - mruknął Damian. - Bądź co bądź oni rzeczywiście należą do jednej familii i ten… nie wiem czy to taki dobry ruch. O ile się nie mylę oni przypomnieli Thunderowi o tobie, gdyby nie to to byśmy w ogóle po ciebie nie przyjechali ani nic…
- I wcześniej mi nie powiedziałeś? - warknął Michael kierując wściekły wzrok na Damiana. Chłopak cofnął się o krok unosząc ręce do góry.
- Znaczy właściwie to był ten o… Antonio. Nie wiedziałem, że tu będzie, ale skoro on coś o tobie i twoim wyjściu wiedział to oni pewnie też… - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Dopiero co przyszedłem im powiedzieć… tego - wtrącił cichutko grubiutki Antonio.
- A tego wziąłeś na ochroniarza? - spytał Michael skinając głową na Wesleya, który nie miał w sobie już ani odrobiny życia, którym tak hucznie rozporządzał przed paroma minutami.
Antonio pokiwał głową.
- No to przyjął za ciebie kulkę… - Michael wstał od stolika, wsadzając pistolet za pasek. Rewolwerem przeskakiwał z Trumana na swojego brata i na odwrót. - Który z was wystawi się za drugiego, jak ja to zrobiłem za was, hm?
Obydwaj przełknęli głośno ślinę przekręcając się nerwowo.
- W sumie to bez różnicy, nie? Jesteście takimi samymi kawałkami gówna! - pokręcił głową z rezygnacją. - Ale zabiję jednego... - powiedział zagłuszając ostatnie słowo kolejnym ogłuszającym wystrzałem.
Dereck otworzył obryzgane krwią oczy dysząc ciężko, czując jak jego serce jest bliskie ekspolozji. Zamrugał parę razy by pieczenie spowodowane kroplą krwi, która wpadła do oka minęło i zobaczył jak Pony powoli i niechętnie opuszcza rewolwer.
- Michael… ja… - zaczął żałośnie. Jego brat przerwał mu, zwracając się do Damiana i reszty.
- Zajmijcie się moim bratem, a ty - dodał jeszcze zwracając się do Antonia - tocz się stąd.
Właściwie jednocześnie, jak pluton egzekucyjny, bracia Ester wyjęli trzy pistolety, identyczne do tych, które Damian dał siostrze. Wycelowali w murzyna, przez chwilę czerpiąć poczucie potęgi, które dawało im spojrzenie Derecka.
Tak jak mówił Damian, pociski kończyły się naprawdę szybko. Z każdym kolejnym, okrutnie głośnym strzałem, coraz mniej było i Derecka, który bezwładnie niczym zbity na płask kawałek mięsa, podskakiwał raz po raz, wciśnięty w kąt pomiędzy kanapą i ścianą.

- Ooo… o kurwa! - mruknął Richard chwytając się za brzuch. Olaf chwycił go za ramię i powoli wyprowadził z baru, którego właściciel zwiesił głowę wpatrując się w blat.
Michael obserwował chwilę ciała, podszedł do lady i położył tam parę banknotów.
- Sorry… - powiedział, po czym odwrócił się do Damiana. - Odrzucicie mnie przy mieszkaniu i… i mogę dla ciebie pracować.
Najstarszy bart Ester pokiwał głową powoli oblizując wargi.
- Ta, ta, ta… ze mną pracować stary… z nami.

***

Gdy wracali, prowadził Damian. Tym razem nikt nic nie mówił. Jedynie Richard co jakiś czas coś mruczał, zielony na twarzy, zwalał wszystko na zbyt ostrą paprykę w pizzy.
W końcu podjechali pod bloki, w których ulokowali Michael’a. Wysiadając uścisnął rękę Damianowi i szepnął mu coś do ucha. Później pojechali prosto do domu.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 01-01-2014, 19:15   #6
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Przez całą drogę powrotną nie powiedziała ani słowa. Dłonie jej drżały i pociły się, gdy zaciskała ja z całych sił na kierownicy. Nie, nie pokaże słabości. Nie teraz. To było jej życie, to wszystko dookoła. Jej rodzina. Pragnęła, by było inaczej lecz czuła tylko jedno - że chce uciec. Jak najdalej. I ktoś taki jak Damian śmiał jej wypominać, że chodzi do łóżka dla kasy?! Dla niego to było gorsze od zabójstwa? Obrzydlistwo! Może i życie gdzie indziej nie było usłane różami, ale może chociaż było inne. Wolne od tak barbarzyńskiej przemocy.
Jeśli coś do niej mówili, to nie słuchała niczego prócz wskazówek odnośnie drogi, jeśli te były jej potrzebne. Zaparkowała przed domem i od razu skierowała do łazienki, zamykając w środku. Najpierw potrzebowała zwrócić wszystko co miała w żołądku. A później zrobić sobie długi prysznic. Brała w tym udział. W tej chwili czuła się tak, jakby to ona osobiście ich zabiła.
- Pieniądze za dziś u ciebie na biurku - usłyszała nagle Damiana zza drzwi. - Przyjdź potem jak się ogarniesz i ten… sorry - dodał głośno, choć niezręcznie.
Trwało to prawie godzinę, zanim doprowadziła się do porządku, umyła, przebrała. Chyba im na przekór założyła przy tym krótką, letnią sukienkę na ramiączkach, w której wyglądała niemalże niewinnie. Tak by zobaczyli kogo w to wciągnęli. I dopiero wtedy zeszła na dół, nie patrząc nawet ile tych pieniędzy zostawił Damian. Na razie nie wiedziała czy je chce. Te za seks były chociaż w pewien sposób… może nie czyste, ale nikomu się krzywda przy tym nie działa.
Damian przypatrywał się zza kanapy braciom grającym na konsoli, broń walała się po stole. Skinął na nią głową uśmiechając się.
- Nie planuj sobie nic na jutro. Rano zawiozę Angie do szkoły i jak wrócę to się zbieramy. Tylko we dwójkę, Richard odbierze Angelicę ze szkoły i w ogóle - potarł o siebie dłonie podchodząc nieco do niej. - Musimy zacząć odbierać ulice dla chinoli… japońców czy kim by tam nie byli. Olaf, yakuza to byli japońce?
- Ta, a triada to chinole - odpowiedział szybko i nora odwał.
- No… mamy triadę pod drzwiami. Rzecz tylko w tym, że wszelakie agresje najlepiej zostawić na sam koniec, albo i w ogóle uniknąć, choć dziś się to nie udało… - mruknął z przekąsem. - Thunder przyśle nam Victora, pewnie o nim słyszałaś, może nie. Tak na wszelki wypadek i po to by można było spokojnie wejść do domu jednego z ich szefów, którego chcemy nakłonić do zmiany stron. Victor ma nam po prostu utorować przejście, że tak powiem reputacją. No i tu się pojawia problem… - powiedział drapiąc się po zaroście.
- Żaden ze mnie dyplomata, nie? Ten… erudyta? Nie mam tej całej… fleksji?
- Retoryki - podpowiedział Richard.
- Dokładnie. Z tego co mi zaś wiadomo, Victor zbyt rozmownym gościem nie jest, poza tym nie od tego on. Także… ty musiałabyś z nim gadać, a my raczej bylibyśmy jako twoi ochroniarze i tak to ogółem ma działać. Niby ty jesteś wysoko, a ja jestem jako twój przydupas. Zmyłka, rozumiesz? Sprytne, nie?

- Nie bardzo - mruknęła, siadając okrakiem na krześle. Zapomniała, że w tak krótkiej sukience będzie jej widać całe nogi. Ale zresztą, kto by się przejmował. - Nie bardzo, bo co niby miałabym mówić? Nie znam całej sytuacji. Zacznie zadawać dokładniejsze pytania… i lipa, jak to mówią. Co mam mu obiecywać? - wsparła się na oparciu krzesła, splatając ramiona. - Jeśli wprowadzisz mnie w to wszystko, mogę gadać. Zdecydowanie to lepsze od strzelania. Tylko jak mi się nie uda, to nie moja wina, jasne? - spojrzała mu w oczy.
- Jasne, jasne, rozumiem, ale myślę, że i tak masz większe szanse. Jeśli chodzi o wszelkie takie niuanse, to cię poinformuję jak już sam będę wiedział. Póki co nie wiem ile możemy zaoferować dla tego typa… Smutny Shan się nazywa. Zresztą jak nas wpuszczą to przecież bez broni. Piszesz się i tak? Bardzo dużo kasy z tego. Jak teraz dostałaś tysiąć, to za to będzie dziesięć…
Pieniądze. Czy zależało jej na pieniądzach? Oczywiście, że tak. To była jedna ze składowych, która pozwoliłaby wyrwać się z tego miasta. Ester miała gdzieś władzę i dominację, ale kasy nie miała gdzieś. Bez niej nie miała szans na nic. Westchnęła i skinęła głową.
- Niech będzie. Ale dowiedz się czego możesz. I na litość boską, przygotuj plan awaryjny.
- Plan awaryjny to właśnie Victor. Fajny gość ogółem… - mruknął wzruszając ramionami. - Także o… także się wyśpij i tak koło szóstej cię zbudzę, powiem co i jak, zawiozę Angie i o dziesiątej jedziemy. Pasuje?
- O szóstej? - wytrzeszczyła oczy. - Chcesz mi to przez trzy bite godziny tłumaczyć? A zresztą. Po tym co dziś zobaczyłam i tak pewnie nie zmrużę oka.
Wstała z krzesła i kręcąc głową odwróciła się i poszła w kierunku swojego pokoju.
Na stole leżała koperta, z której wystawało parę banknotów, a dokładniej pięć studolarowych. To w tym mieście była naprawdę duża kasa. Wielu musiało na to pracować przez cały miesiąc, a ona zyskała to w parę godzin, opłacając to… w inny sposób. Na próżno było szukać usprawiedliwień, bo nikt tego tu nie robił. To po co i jak zbierasz kasę, to tylko twój interes.
Nie było co płakać nad tym, skąd te pieniądze pochodziły. Gdyby ich odmawiała, nigdy by się nie wydostała z tego przeklętego miasta. Schowała je, siadając na łóżku i włączając telewizję. Miała dość tego dnia, teraz miała ochotę tylko patrzeć na durne kanały i pewnie przy tym usnąć. Może przebierając się w koszulę nocną, a może nie.

Damian obudził ją bardzo rano, na dworze było jeszcze szaro, ponuro i zbierało się na zimny deszcz, który z drugiej strony przydałby się dla Detroit. Braciszek wyglądał jakby w ogóle nie spał, ostatnimi dniami chyba rzadko mu się zdarzało odpocząć. Potrząsnął Ester delikatnie i postawił przed nią kubek z kakao.
- Patrz jaki jestem miły… - mruknął uśmiechając się. - Zaraz muszę się zbierać, a Victor będzie tu za trzy godziny, o ile się nie mylę przedstawi plan B… aczkolwiek… hej? Żyjesz?
Spojrzała na niego nieprzytomnie. Sama zasnęła późno. Powieki, mimo że ciężkie, nie chciały się w pełni zamknąć. Bo zaraz potem widziała ponownie tę scenę. Dlatego o poranku wydawała się półprzytomna.
- Żyję… - wymruczała, próbując owinąć się kołdrą. - Słucham cię. Ale skoro on ma być dopiero za trzy godziny, to nie muszę jeszcze się podnosić, co?
- Nie, ale najpierw mnie wysłuchaj, bo ja będę za cztery - chrząknął drapiąc się po głowie. - Ogółem jako, że nie chcemy zaczynać za ostro z tą całą ich śmieszną triadą to zwyczajnie będziemy chcieli przekupić tego ich lokalnego… watażkę. Do zaoferowania mamy sto, ale zaczynaj raczej od połowy, coś w tym stylu. Jeśli będzie chciał więcej… wyjdziemy na luzie i zajmiemy się tym inaczej, ale to już Victora broszka, jednak wliczająca w to ciebie. Po prostu… nie wiem. Bądź miła, ale stanowcza? Mnie to też troszkę chwilowo przerasta, ale myślę, że damy radę, nie?
Przygryzła wargę. Ona myślała najwięcej o tym, czy da radę przeżyć. Aby zarobić w Detroit dużo kasy, trzeba było ryzykować. To jedno rozumiała.
- Powiedz mi coś o tym gościu. Co lubi, kim jest, jak wygląda. Muszę wiedzieć jak się ubrać i zachowywać. Coś musicie wiedzieć - trochę już się obudziła i usiadła na łóżku. Kołdra zsunęła się, odsłaniając skąpą koszulkę nocną na ramiączkach.
Damian odciągnął kciuk do tyłu
- Lubi dziewczynki… takie żeby im jeszcze cycki nie wyrosły - skrzywił się. - Ksywke ma z racji blizny na mordzie, taki krzywy, smutny uśmiech, szpetny chuj - pokręcił głową odciągając drugi palec. - Ma sporą rodzinę, ale to jest plan B… córka Natalia ma jakieś osiem lat, gruba, durna suka, żonka Natasha, całkiem niezła i syn, który dla niego pracuje, prawa ręka, pewnie tam będzie. No i co najdziwniejsze, debil jest przesądny, ale tak po chińsku, czyli wiesz… cztery to godzina demonów, cztery to liczba zła i blablabla, takie tam pierdoły, nie znam się. Tyle mi Victor powiedział, a z nim się dziwnie gada…
- Cztery? - wytrzeszczyła oczy. - Czyli będę musiała rozmawiać z durniem. Słodko. Za to chociaż wiem jak się ubrać. Tylko mi później nie zemdlej - puściła mu oko. - Skoro targi to targi - wzruszyła ramionami. Mogła udawać małą dziewczynkę, dlaczego nie. - Ale z tym cztery to nie wiem co zrobić, tyle tylko, by nie podawać w targach tej cyfry.
- Albo wręcz przeciwnie… - wzruszył ramionami wstając. - W razie czego pytaj Victora… o ile cię polubi. Nie gada raczej z ludźmi, których nie lubi.
- Ok - rzuciła krótko. - Jak to wszystko, to możesz sobie iść, a ja jeszcze się chwilę prześpię… - nastawiła budzik na w pół do ósmej. I tak wcześnie, lecz przynajmniej już nie w nocy.

Obudziła się słysząc jakąś rozmowę na dole. Na pewno Olaf i Richard, wydawali się kłocić, ale nie byłą pewna czy chce się teraz mieszać w kolejne problemy braci. Wszyscy oni zawsze zdawali się szukac problemów, kolejnych niepotrzebnych zatargów i interesów. To co mogli zyskać teraz, wydawało się przynajmniej całkowicie ustawić ich na przyszłość. Damian zapewne wierzył, że po sukcesie tego wielkiego zadania, nie będzie musiał robić nic więcej niż sprawować władzę nad tym co zajmie dla szefów. W rzeczywistości pewnie, jeśli mu się powiedzie, będą mu zlecać trudniejsze zadania, dopóki te go nie przerosną. Olaf i Richard, zdawali się po prostu iść w ślady najstarszego, jednocześnie walcząc czasem między sobą, co już jednak było normalne wśród rodzeństwa.
Trzeba jednak było im wszystkim przyznać, że trzymali się ze sobą nadzwyczaj dobrze, jak na rodzeństwo mające tylu różnych ojców, bo Olaf i Damian mieli innego dawce spermy, Ester miała innego tatę i Richard z Angie jeszcze innego. Mimo to nigdy nie mieli poważnych zatargów, więc to na dole, też pewnie nie było niczym ważnym. Czasu miała jeszcze trochę, najważniejsze żeby się uspokoili, zanim przyjedzie ten Victor, w którym Damian zdawał się być wręcz zakochany, lub którego śmiertelnie się bał.
Powtórnie obudzona nie miała ochoty próbować raz jeszcze. Ziewając strasznie, zwlekła się z łóżka, przecierając oczy. Zapomniane kakao zostało na stoliku i teraz je wypiła, aby tylko coś mieć w ustach. Zrobiło się słodko-gorzkie, więc tylko się po nim skrzywiła. Dlaczego to gorzkie zawsze odkładało się w jednym miejscu? Podeszła do szafy, przez dłuższy moment szukając odpowiednich ubrań. Małe dziewczynki? Proszę bardzo. Nie była to dla niej nowość. Miała tylko nadzieję, że dzień nie będzie zbyt zimny. Wyszła z pokoju, kierując się ku łazience.

- Ciszej tam! - krzyknęła do braci. Chwilowo nie interesował jej powód, przynajmniej dopóki nie umyła się, ubrała i przejechała błyszczykiem po wargach. Młode dziewczynki nie nosiły mocnych makijaży. Do tego splotła włosy w dwa kucyki za pomocą czerwonych gumek, założyła białe majteczki w niewinne wzorki i naciągnęła przez głowę sukienkę na ramiączkach. Raczej krótką i kusą, w kolorze jasnego błękitu. Materiał był chociaż na tyle gruby, że chociaż widać było, że nie ma stanika, to sutki nie przebijały na drugą stronę. Do tego białe skarpetki i tenisówki. Przyjrzała się w sobie w lustrze i uśmiechnęła niewinnie. Spokojnie można jej było teraz dać kilka lat mniej.
- No dobra, obym tego nie żałowała - mruknęła do siebie, wzięła głęboki wdech i wyszła z łazienki, kierując się na dół.
Bracia łazili po pokoju, najwyraźniej stopniowo się uspokajając.
- Zawsze ja prowadzę, więc i tym razem, masz swoją robotę, Angie sama ze szkoły się nie odbierze, a i ja nie chcę by sama wracała, teraz jak chinole wiedzą co się kroi… graniczymy z nimi, nie? Też się przydasz.
- Mam już doświadczenie w innych rzeczach, nie tylko wożeniu dziewczynek do i z szkoły… - mruknął Richard zwieszając głowę.
- A ja mam dość… każdy ma co robić, później z Damianem się powykłucasz, on jest bardziej ułomny, ale na mnie w tej kwestii nie licz… cześć - rzucił Olaf do Ester, odwracając się w jej stronę. - Sorry jeśli cię obudziliśmy, młodemu ambicje wychodzą dupą i uszami.
Richard wywrócił oczami, sięgając po paczkę szlugów ze stolika, wyszedł na zewnątrz.
- Słuchaaaj… - powiedział leniwo Olaf podchodząc do Ester. - Co ci Damian mówił o tym Victorze?
Ester czasami zapominała, że Richard jest od niej młodszy. Zbyt często myślał jak dzieciak i chyba tutaj także był tego przykład. Wzruszyła ramionami na pytanie drugiego brata i poszła w stronę kuchni, licząc na coś do jedzenia.
- Niewiele. Że to fajny, ale dziwny gość? To w zasadzie nic mi nie powiedział. Lepiej, by nas polubił i to wszystko. Wznioskuję, że za gadatliwy nie jest i lepiej nie kłapać szczęką w jego towarzystwie za dużo, ale co ja tam wiem. Ty jesteś gangster, nie ja - odwróciła się do niego i puściła mu oko, kołysząc przy tym biodrami.
Mimo wszystko Olaf zachował poważną, niewzruszoną minę.
- Fajny, ale dziwny… to rzeźnik! - syknął. - Thunder i One Love to nasi szefowie, nie? Jak wilki alfa, zawsze po cichu trzymają się z tyłu watahy, wysyłając najsilniejsze osobniki na przód, jak teraz Damiana… czasami też używa bicza, by popędzić resztę dalej. Takim biczem jest właśnie Victor, oni głównie wysyłają go na naszych, którym przestają ufać, których już nie potrzebują, których chcą rozwalić dla przykładu. To, że go wysyłają to nie dbanie o nasze bezpieczeństwo, ale o nich, żebyście nie byli skuszeni wielką kasą w walizce, którą będę miał w wozie.

- Domyśliłam się, że to nie towarzysz do zabaw i żartów - odkrzyknęła mu prawie z kuchni, robiąc sobie kanapkę. - Lepiej pokazać, że jesteśmy przykładni i takie tam. Zresztą trzeba być głupim, by w takim momencie ukraść kasę, co?
- Cóż… w zasadzie jeśli ukraść to teraz, bo jeszcze nas nie znają, więc pewnie stąd ta nieufność - odkrzyknął po chwili. - Ale dla nich to wielka suma nie jest.
Dla nas też nie - to już Ester tylko pomyślała, kończąc robić sobie małe śniadanie. Wróciła z nim do salonu, siadając na kanapie.
- Wielka może nie, ale i nie mała, skoro wysyłają byczka do ochrony. A Damian mi każe gadać, to ci dopiero - mruknęła, jedząc.
- Taaa… nie podoba mi się to, wydaje mi się, że na siłę próbuje ci coś dać do roboty - mruknął kręcąc głową. - Pytał cię w ogóle, czy tego wszystkiego chcesz?
- Jakbym nie chciała, to bym mu o tym powiedziała - wzruszyła nonszalancko ramionami, chociaż tak naprawdę wcale nie chciała. - Potrzebuję kasy. A w Detroit tylko w niektórych interesach da się porządnie zarobić.
Olaf spojrzał na nią ciekawsko mrużąc oczy.
- A na co to takiego kasy potrzebujesz? - spytał unosząc jedną brew.
- Nie interesuj się bo kociej mordy dostaniesz - odpowiedziała mu z tajemniczym uśmiechem.
- No dobra, ale jakbyś nie wiedziała co zrobić z lodem daj mi znać - powiedział wstając i podchodząc do okna, rozejrzał się dokładnie, jednak Richarda nigdzie nie dostrzegł. - Oby wrócił na czas… hej Ester, mogę cię o coś spytać, ale tak… żeby to potem się nie rozeszło? - spytał nagle odwracając się do niej, z mieszanką strachu i niepewności na twarzy, która sprawiała, że ogólnie groźno wyglądający Olaf, struchlał i malał w oczach.
- Jasne. Nie jestem plotkarą, wiesz przecież - jej uśmiech zmienił się na zwyczajny, sympatyczny. Ester potrafiła być miła i słodka, pewnie to było bliższe jej prawdziwej naturze niż pokazywana bezpośrednia twarz. - Bez obaw, że rozgadam.
- Nie chcesz czasem… to wszystko pierdolić? Da się tu uzbierać tyle kasy, by zaserwować sobie jakiś start gdzieś indziej - mówił szeptem. - Bez wykształcenia na więcej niż biletera, kasjera ja się nie załapię, ty też nie, ale… nie masz czasem wrażenia, że to i tak byłoby lepsze niż opływanie w luksusie tutaj? - spytał przygryzając dolną wargę.
Uśmiech powoli gasł na jej ustach, gdy zamyślała się, nie odpowiadając od razu na pytanie brata. Zapatrzyła się w okno, wyglądając przez nie pustym wzrokiem.

- Gdzie tu są luksusy, Olaf? Że muszę się martwić o Angie każdego dnia? O siebie? O resztę? Tu nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Jak będę opływała w luksusy to dam ci znać - powiedziała to nie swoim tonem, raczej tonem osoby z dziesięć lat starszej. - Chciałabym kiedyś żyć normalnie. Przy czym jeszcze nie wiem do końca, co to jest to normalne życie - dodała, nie odpowiadając na jego pytanie wprost.
- Tutaj? Tutaj to wyjadanie ze śmietnika rodzin takich my, szukanie zużytych igieł, w których może została kropelka, zbieranie niedopałków z ulicy i łączenia setki takich, w jednego skręta… a poza Detroit… McDonald w niedzielę po kościele, praca w tygodniu, kino, grille i internet. Wiedzie nam się naprawdę dobrze - zapewnił ją kiwając głową. - O Angie nie musisz się prawie wcale martwić, na pewno nie tak jak o siebie, a reszta… da se radę. Aczkolwiek dobrze wiedzieć, że chyba chociaż po części chcemy tego samego.
- Nie myślę o tym, jak wiele gorzej mogłoby być - pokręciła głową. - Myślę o tym, o ile lepiej by mogło. Spokojniej. Średnia długość życia tutaj dołowałaby mnie strasznie, gdybym wracała do niej pamięcią, braciszku - uśmiechnęła się smutno. - Ale chyba musimy wziąć się w garść. Pewnie Victor zaraz przyjdzie i lepiej jak zobaczy nas gotowych.
Wstała i podeszła do Olafa, poklepując go po piersi i dając całusa w policzek.
- Mhm… - odchrząknął drapiąc się po bródce. - Dobra… sorry. Poczekam u siebie - dodał idąc w stronę schodów.
Zawsze dobrze było wiedzieć, że ktoś bliski ma choć resztki sumienia, które w szerszym pojęciu tutejszego społeczeństwa, ogółem nie były mile widziane. Rób co masz robić, jeśli zrobisz to źle, nikt ci tego nie wytknie tak po prostu, zawsze są konsekwencje poważniejsze niż “czuję się źle z tym”, a po nocach nie śpi się ze strachu przed karą, ale przed ludźmi takimi jak Victor, Pony i wielu, wielu innych. Rachunek sumienia robi się tutaj sobie nawzajem.
- Wiesz co… - powiedział jeszcze Olaf zatrzymując się na schodach. - Myślę, że w jednym nie masz racji… zawsze wiesz co się tutaj stanie. To jest ciągle to samo… zupełnie jak w normalnym życiu. Te samo, coraz bardziej śmierdzące gówno od tylu lat… - dodał idąc dalej i kręcąc głową. Taki dziwny, nijaki, depresyjny stan zdecydowanie do niego nie pasował. Choć ludzie będący wystarczająco blisko Olafa wiedzieli, że jego hardość, jest zawsze troszkę na wyrost, to nie można go było nazwać słabym, czy przesadnie strachliwym. Teraz jednak, gdy zgarbiony i dziwnie smutny zostawiał za sobą kolejne stopnie, wydawał się niezwykle słaby.
Każde z nich było człowiekiem, każde miało swoje słabości. Bez rodziców, wyrwani z dzieciństwa, nie dziwne, że często nie wiedzieli co myśleć. Ester przeżywała to wielokrotnie, chociaż nigdy w towarzystwie. Nie mogła i nie chciała pokazać, że jest słaba. Obawiała się, że wtedy mogłaby przestać taka być. Najpierw należało zrealizować cel: wyrwać się stąd. Dobrze było mieć nawet tak mglisty jak jej, głupie marzenie. Nie wiedziała ile jej potrzeba pieniędzy. Lecz zrobi to, postanowiła dawno temu. Teraz usiadła przy oknie, gapiąc się na podjazd. Co ma być to będzie.
 
Lady jest offline  
Stary 03-01-2014, 23:16   #7
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Damian zatrzymał samochód, wyłączył silnik i splótł razem palce obu dłoni, przygryzając wystający czubek jednego z nich. Przyglądał się ulicy uważnie i nieco nerwowo. Nikogo tu nie było, pieprzona ulica Wilsona, najwięcej spalonych chat, a te które jeszcze stały, były najprawdopodobniej zabitymi dechami grobowcami, na które modę rozpoczął Victor. Victor który teraz z nim pracował, tak, tak, nie ma o co się bać.
Ale dlaczego tutaj? Akurat tutaj. Tu nie było nic, poza masą gruzu, spalenizny i ślepych uliczek, utworzonych za pomocą mebli z opuszczonych domów, jeszcze za czasów gdy policja jako tako działała. Masa zmienionych na potrzebę sprzedawców terenów znacznie pomagała im w ucieczce.
Przesiadł się na tył i położył... prawie zapomniał. Podniósł się jeszcze na chwilę, wyszedł i otworzył bagażnik, dopiero potem ułożył się plecami do tyłu samochodu. Westchnął ciężko czekając.
Duża kasa... zastanawiał się, jak wytłumaczyć dla Ester, że jednak mają tego dwa razy więcej. Wykupienie terenu zdarzało się rzadko, właściwie tylko już pod koniec wojny, gdy jedna grupa miała zdecydowaną przewagę, ale straciła na tyle ludzi, że woleli oszczędzić sobie dalszych strat, a może nawet zdobyć trochę nowych ludzi. Teraz jednak właśnie to miało być początkiem wojenki. Dlatego w grę wchodził cały milion. Może pomóc przekonać Smutnego Lee, by wraz ze swoją ekipą nie tyle co odsunął się na bok, ale i zmienił front. Thunder i One Love nie mieli żadnych zakazów co do tego, jakiej rasy byli ich ludzie, ważne było tylko zaufanie.
Milion dolarów, brzmi prawie jak zaufanie.
Damian wyliczał sobie to nie raz i dochodził do wniosku, że Smutny Lee na miesiąc ma piętnaście tysięcy ze swojego terenu... jest to piętnaście do jego ręki, reszta idzie dla ludzi. Niezbyt dużo, ale to z powodu towaru, chinole handlowali właściwie tylko herą, nie mieli dostępu do takich przysmaków jak Thunder. Jednak Warren było ostatnim przystankiem przed centrum dla Thundera, a Smutny kontrolował jedną czwartą tego terenu. Jednak ten milion... odbije się dopiero jak wejdą do centrum, co darmowe też nie będzie.
Chyba, że Thunder wcale nie planuje go stracić na długo. Smutny odpali dolę swoim ludziom i wszyscy pewnie po prostu uciekną z Detroit i będą mieli ich z głowy, ale nie resztę Triady.

[MEDIA]http://img856.imageshack.us/img856/3382/knmc.png[/MEDIA]

Już teraz byli jedną z największych potęg w Detroit, nikt na przedmieściach nie robił tyle kasy co oni, wielu bogatych klientów, którzy jechali do centrum po specjalne towary, kupowało je u Piorunów. Jeśli by jeszcze weszli do środka...
Damian przymknął oczy, gdy bagażnik się zatrzasnął, dopiero po chwili ostatecznie je zamknął. Na zewnątrz nie słyszał kroków, pisku opon, odgłosu silnika... ani helikoptera, samolotu czy innego gówna. Takie dostawy zlecają pewnie dzieciakom, podobnie jak przy noszeniu towaru czy kasy z i do skrytek.
Damian westchnął. Gdzieś tam pewnie jeszcze był jakiś snajper, który pilnował żeby Damian odczekał dostatecznie dużo czasu, w drodze pewnie cały czas ktoś miał go na ogonie. Szczerze wątpił by tak mu zaufali, szczególnie, że w ostatniej chwili mu powiedzieli, że ma do dyspozycji milion dolarów.

***

Stary, ledwie trzymający się ford pickup podjechał pod ich dom. Wyglądał na taki, z którego odpaleniem bywają częste problemy, w każde wyłączenie, może być ostatecznym. Kierowca wysiadł i spokojnie zamknął drzwi, choć nie było to w tym mieście konieczne. Albo byłeś kimś ważnym i nikt by ci auto nie zwinął, albo ukradną je mimo wszystko. Schował kluczyki i poklepał się po kieszeniach, sprawdzając czy na pewno ma wszystko. Poprawił pogiętą, czarną koszulkę i zawiązał nieco już się rozpadające trampki.

[MEDIA]http://www.swatek.com/mike/65truck/LeftRear65.JPG[/MEDIA]

Mężczyzna z pewnością był przystojny, prawie, że tu nie pasował, jedynie parę mniejszych blizn, czy to na brwi, przedramieniu, a nawet szyi wskazywało na to, że jest tu od dawna. Niebieskie, czujne oczy przesuwały się po ścianach bielutkiego domu, a ich właściciel uśmiechnął się leciutko. Podrapał się po ciemnych blond włosach i w końcu podszedł do drzwi i kulturalnie zadzwonił.
Olaf na ten dźwięk niemal zwalił się ze schodów, z których akurat schodził, zapiął bluzę, pod którą, w kaburze ukryty był pistolet. Chrząknął, podrapał się po nosie, oblizał wargi, przestąpił z nogi na nogę, rozprostował kark i spojrzał na Ester.
- Weź ty otwórz... możesz? Ja... pójdę przygotować samochód, pojedziemy niebieskim - stwierdził, wychodząc drzwiami do garażu. Mieli trzy samochody, różniące się tylko kolorami, oprócz czerwonego i niebieskiego, był jeszcze czarny. Ester spostrzegła teraz, że ich gość zastawił im garaż...
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 24-01-2014, 18:21   #8
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Ester westchnęła. Jej brat dziwnie się zachowywał, gdy przychodziło co do tego całego Victora. Kręcąc głową podeszła do drzwi i otworzyła je. Postanowiła… być odrobinę bezczelna. Inaczej nigdy się nie dowie o co chodzi z tym człowiekiem. A zwykle znała się na ludziach, chciała ich poznawać lepiej. Wiedzieć na czym stoi.
- Witaj, jestem Ester - spojrzała mu w oczy. - Lubisz klasyki, czy po prostu jest ci wszystko jedno - wskazała brodą na czerwonego pickupa.
- Hej, Victor - skinął głową uśmiechając się lekko. - Absolutnie bez różnicy, byle nie moim - spojrzał na Ester unosząc jedną brew. - Ach… całkiem sprytnie. Są już ci twoi braciszkowie?
- Jeden - odparła swobodnym tonem, nawijając na palec włosy jednego ze swoich kucyków. Palcem drugiej ręki wskazała na garaż. - Trochę zablokowałeś - uśmiechnęła się. - Podobno mamy dziś gadać z jakimś zboczeńcem? - puściła mu oko, doskonale wiedząc jak sama obecnie wygląda.
- Ta, tylko impotenci nimi nie są w tych okolicach, szczególnie gdy idzie o azjatów - pokiwał głową drapiąc się delikatnie po jasnym, krótkim zaroście. Uwagę o zastawieniu garażu zignorował. - Olaf pewnie obecny, tak? Łysy, z brodą wikinga? Damian to ten, który ma tiki, powtarza “ta, ta, ta”? - zaimitował zwyczajowe zachowanie najstarszego brata Ester, zupełnie jakby znał go od lat. - No i od niedawno milion dolarów w gotówce… - dodał jeszcze uśmiechając się lekko.
- Milion dolarów? - uniosła wysoko brew i uznając, że nie wyciągnie z niego nic, wpuściła do środka. Najwyraźniej to był typ, który słyszał tylko to, co usłyszeć chciał. - Ale tak, to mniej więcej będą oni. Damian mówił, że ten dzisiejszy azjata to mocno przesądny. Boi się cyfry 4. Czy to oznacza, że lepiej jej unikać w negocjacjach, czy wręcz odwrotnie?
- Zależy jak chcesz to rozegrać… ciężko może być go przestraszyć w jego domu, dziękuję - powiedział wchodząc do środka i wycierając podeszwy butów. - Ale jakoś subtelnie… sam mistrzem negocjacji nie jestem, ale milion baksów załatwi sprawę o ile się nie mylę. Rzecz w tym, że później je pewnie trzeba będzie odzyskać - westchnął rozglądając się po domu. Stopniowo wydawał się coraz bardziej smutnieć i mizernieć w oczach. Nie wydawał się groźny, może i był dobrze zbudowany, ale głównie tacy żyli w tym mieście. Na pierwszy rzut oka wyróżniał się tylko wzrokiem, oczami, ale ile ludzi znało na pamięć kolor oczu pięciu najbliższych przyjaciół? Choć starał się mówić dużo, wydawało się, że robi to od niechcenia i stopniowo przechodziła mu chęć na udawanie.
- Ktoś taki jak ja, raczej go nie przestraszy, prawda? - zaprezentowała mu się w letniej sukience i kucykach. - Wolę kusić niż grozić. Do tego drugiego się nie nadaję. Rzucisz mi kluczyki do swojego samochodu, by Olaf mógł go przeparkować? - spytała bezpośrednio, ciekawa czy tym razem także to zlekceważy.
Spojrzał na nią kątem oka, jednak westchnąwszy podł jej breloczek z dwoma identycznymi kluczykami i jednym do zbiornika paliwa.
- Zakładam, że i tak pojedziemy tym, który wróci pan Damian… - mruknął bardziej do siebie niż do niej. - A tak w ogóle… mogę o coś spytać? - dodał po chwili drapiąc się po głowie.
- Brat mówił, że idzie przygotować samochów - wzięła kluczyki, lecz nie poszła dalej, zastanawiając się. - Aż tak bardzo chciał spotkać cię jak najpóźniej? Niezłą masz reputację, Victor. Pytaj śmiało - uśmiechnęła się raczej swobodnie. Jeśli faktycznie był groźny i nieprzewidywalny, w końcu się z tym zdradzi.
- Przesadzoną - odparł, wydawało się, że szczerze, głównie dlatego, że sam wyglądał teraz jakby czuł się nieswojo. - Często dopisują do mnie różne rzeczy, aczkolwiek… co wy takiego zrobiliście, że wam to zlecili? - spytał kładąc nacisk na “wy”.
- Co zrobiliśmy? - wzruszyła ramionami, zupełnie szczerze, bo nie miała pojęcia. - Pewnie się wyróżniliśmy. A raczej moi bracia, jak sądzę. To źle czy dobrze?
- Cóż… mnie wysyłają za karę. Ostatnio nawaliłem i to swoisty sprawdzian lojalności. Niebezpiecznie, bo to wejście w gniazdo os, no i dają nam pod rękę milion dolarów, może i was sprawdzają z innego powodu, ale taka praca to nic dobrego - powiedział kręcąc głową.
- Oh… sorry - powiedział Olaf ostrożnie wchodząc ostrożnie do pokoju. Wyglądał na nieco bardziej spokojnego. - Jakiś samochód stoi przed wyjazdem, zakładam, że to pana… ale w sumie możemy pojechać tym co przyjedzie Damian - dodał szybko siadając na stole. - Niedługo powinien być… - powiedział, a atmosfera nieco zgęstniała, gdy Victor uważnie przypatrywał się Olafowi przez parę dłuższych chwil, które dla samego “Wikinga” ciągnęły się w nieskończoność.

- Ale jesteście spięci, chłopcy. - Ester uśmiechnęła się kącikiem ust i poszła do kuchni. - Kawy? Dobrze nam zrobi. Zwłaszcza mi. W końcu to ja mam gadać, prawda?
Wróciła z kubkami pełnymi czarnej substancji.
- Victor, wiesz jeszcze coś o tym kolesiu? - spojrzała mu w oczy, nie nachalnie, ale i bez jakiegokolwiek strachu. Jak na razie nie zobaczyła w nim nic co zasługiwałoby na strach. - Z jego słabych stron znam tylko te dwie, o których mówiliśmy.
- Osobiście go nie poznałem, ale raczej ma reputację dość spokojnego, gdy idzie o interesy. Obawiam się, że mało w tym mieście psychologów - wzruszył ramionami krzywiąc się przepraszająco. - Ah, bardzo mu zależy na dopadnięciu gościa, który go kiedyś torturował i przyprawił o ten parszywy smutny uśmiech na mordzie i parę innych ładnych blizn. Nazywał się Adam Park i Lee ma na jego punkcie dość niezdrową obsesję.
- Ta, podobno sam Adam ledwo Lee pamięta, co doprowadza go do jeszcze większego szału - wtrącił Olaf ostrożnie. - Ale Adama widuje się tylko, gdy kogoś rabuje, dawno temu przeszedł na własną rękę - westchnął ciężko przesiadając się z kubkiem na kanapę przy stole.
- W takim razie pozostaje mi tylko improwizować - westchnęła Ester. - Swoją drogą, Damian mówił wcześniej o mniejszej sumie. Trochę wprowadzając zamęt w mojej głowie. Myślisz, że za ile minimum się może zgodzić? Muszę wiedzieć jak zacząć, by go nie obrazić.
- Sam nie wiedział do ostatniej chwili - wyjaścnił Victor. - Podobno z tego co zostanie, ma pójść procent dla nas… Z takiego terenu, na którym handluje takim towarem, myślę, że do ręki Smutnego trafia dwadzieścia tysięcy, resztę ma na opłacenie ludzi, no i największy procent dla szefów. Na rok jednak pewie dochodzi do dwustu tysięcy… czterysta dla niego i sto dla jego ludzi? Sto pięćdziesiąt? Strzał w ciemno - dodał wzbraniając się rękoma.
- Ja pierdole… nie wiedziałem, że to takie pieniądze, a to tylko jeden, jebany teren - Olaf gwizdnął krótko, chwytając się jedną ręką za czoło.
- Mają dobry towar. Zagraniczna koka i haszysz, no i masę klientów. Ponadto do tej pory okradał ich tylko Adam, więc mało tracili. No i nic na wojenki. Wciąż są w miarę nowi, ale start mieli świetny.
- Od czterystu zacząć nie mogę… - zastanawiała się Ester, patrząc przy tym na Victora. - ...od pięciuset to za dużo. Zresztą, on będzie dalej zarabiał, prawda? Więc roczna premia za zmianę stron wydaje się dobrym zarobkiem.
Popukala palcem w kolano, zakładając nogę na nogę.
- Zresztą jak nie będzie chciał to żadne pieniądze nie pomogą, prawda? Nie ma co się martwić, najwyżej nas zastrzelą - uśmiechnęła się.
W końcu raczył zjawić się Damian, z wybałuszonymi oczami, wyglądał nieco jak naćpany, a już na pewno zestresowany, choć on akurat należał do tych, którzy pod presją potrafili działać.

- Och… już ten? Świetnie, świetnie, trzeba ruszać. Ta, ta, ta… zakładam, że wiesz, że ten… pieniędzy dużo? - spytał retorycznie siostry.
Walizka była na tylnym siedzeniu, Olaf prowadził, a jego brat usiadł obok, mówiąc mu niepotrzebnie jak jechać, przez co młodszy co chwilę go uciszał. Przypominali dwóch zestresowanych nastolatków, jadących na pierwszą prywatkę. Podnieceni wszystkimi możliwościami, schlaniem się, dziewczynami, narkotykami, a jednocześnie przestraszeni wizją zrobienia z siebie idiotów.
Victor zaś wyglądał przy nich jak doświadczony imprezowicz, spoglądając od czasu do czasu na Ester kątem oka. Westchnął parę razy, przekręcił się na siedzeniu, pocierał czoło z rozdrażnienia wynikającego z niezamykających się jadaczek dwóch braci.
Okolica do której wjechali różniła się od reszty tym, że mniejszość azjatycka, była tu większością, a graffiti ograniczało się do smoków, tygrysów i chińskiego pisma. Nikt też nie spoglądał przychylnie na amerykańskiego SUVa, który jechał coraz szybciej. Jednak wszyscy skupiali się na swojej pracy, do której też w końcu mogli się zabrać pasażerowie.
Olaf zaparkował na rogu dwóch ulic. Czteropiętrowy stary budynek z nowiutkimi oknami, masą krat i obstawy był dość oczywistym celem, ale i po co mieliby się z tym ukrywać, skoro było to jedne z najmocniejszych miejsc w promieniu wielu kilometrów. Tutaj, choćby nie ważne jak dobry był Victor w tym co rzekomo robił, to rzeczywiście musiał najwyraźniej służyć samą reputacją.
- Ta, ta, ta… - Damian sprawdził czy walizka otwiera się na ustaloną kombinację. - Dobra Olaf, nie daj się zabić podczas czekania, nie wyłączaj silnika i… cierpliwości i wiary. Nie spuszczaj oka z walizy.
Wysiedli czym prędzej i Damian skinął głową dla siostry, która momentalnie przyciągnęła wszystkie spojrzenia, ochroniarzy sprzed drzwi, handlarzy z naprzeciwka, kupujących, czy młodych dzieciaków stojących na “czujce”. Choć z wyglądu zupełnie tu nie pasowało, to nikomu to nie przeszkadzało. Jednak nie były to spojrzenia porządania, lecz bestii. Każdy wzrok nie tylko zrywał z niej skąpe ubranie, ale i ją samą wręcz rozrywał na strzępy. Gdy się rozejrzała, po dość zaludnionej okolicy, gdzie wszyscy albo brali, albo gadali o czymś związanym z tym, dostrzegła ledwie parę kobiet. Wszystkie wyglądały tak, jak ich traktowano. Jak gówno. Triada nie zatrudniała kobiet do “poważnych” interesów jak robiła to reszta. Wyładowywała na nich swój stres, nie tylko przez seks podchodzący zazwyczaj pod gwałt, ale i zwykłą siłę.
Do tej pory Ester nie widziała tak bestialskich mord i spojrzeń. Ci ludzie rzeczywiście tu nie pasowali. Na pierwszy rzut oka widać było, że przesadzają, nie grają według zasad, które tu panują.
- Idź, idź… - mruknął Damian. Obydwaj szli za nią, po obu stronach, w stronę zabezpieczonego budynku i Ester miała nieodparte wrażenie, że do wszystkich tych spojrzeń dołączyło jeszcze jedno, choć nie aż tak nachalne.
- Zakładam… że wy byliście umówieni - powiedział strażnik, zwracając się do Damiana, który tylko skinął głową w stronę Ester, dając znak, że nie powinien jej ignorować, bo choć strażnik patrzył głównie na nią, to mówił do Damiana.
Póki co mogła z zadowoleniem stwierdzić, że udanie zwróciła na siebie uwagę. Jeśli na Lee zadziała w choćby połowie tak rozkojarzającym efektem jak na jego ludziach, to będę mieli szansę wyjść stąd żywi.

Nie wyglądało to dobrze, ale w sumie właśnie tego się spodziewała. Ograniczonych ludzi, zamkniętych w klatkach uprzedzeń i zacofania. Coś jak u Arabów, chociaż tam jak podejrzewała, sytuacja kobiet była jeszcze gorsza. Ich strata. Wyjęła z małego plecaczka lizaka, odpakowała go i włożyła sobie do ust. Jak prowokacja to całkowita. Zakręciła kucyk na palcu.
- Ze mną rozmawiaj. Czasy się zmieniają. A ja jestem z tych, którzy za odpowiednie zachowania potrafią nagrodzić.
Mówiła cicho, kusząco, trochę naiwnie. Zgodnie ze swoją rolą. Musiala przyznać, że chyba podobało jej się wczuwanie w to, chociaż cała niepokojąca otoczka psuła lekko efekt.
Jeden z chińczyk przystąpił tylko z nogi na nogę uśmiechając się i oblizując wargi. Drugi stojący przy drzwiach tylko się gapił, z lekko otwartymi ustami.
- No dobra… a więc to raczej was oczekuje szef, ta? Powiedzmy, że was wpuszczę, a potem mi to wynagrodzisz. Szef nie lubi czekać, a już prawie jesteście spóźnieni - chinol zapukał głośno w metalowe drzwi i powiedział coś, czego Ester nie mogła zrozumieć, mandaryńskiego i jakiegokolwiek języka poza angielskim w Detroit nie uczyli już od dłuższego czasu.
Otworzył mały, łysy chińczyk ze strzelbą w ręku. Uśmiechnął się do siebie kręcąc głową.
- Sprytnie mała - mruknął skinając głową, odwracając się i idąc w głąb ciemnego korytarza. - Chodźcie! Mam nadzieję, że rewizja osobista panów jest niepotrzebna! Bo pani raczej nic nie ukryła! Szkoda… - powiedział głośno nienagalną angielszczyzną bez cienia akcentu. - Zamknijcie za sobą drzwi, okej?
Ester ruszyła, mrugając do pierwszego strażnika i nie dbając o zamykanie drzwi.
- Kto wie, kobiety mają swoje sposoby - powiedziała, na chwilę wyjmując lizaka z ust. - Ale przecież nie śmiałabym, masz taką dużą… strzelbę - wymruczała kokietującym tonem.
Mężczyzna zaśmiał się krótko, odwracając się na chwilę.
- Sprytnie, sprytnie… - powiedział tonem głosu, kogoś kto nigdy nie przestaje być pewny siebie. - Szkoda, że akurat w takich okolicznościach się spotykamy, he? Ja w pracy, ty w pracy… co zazwyczaj po niej robisz? - spytał zatrzymując się przy sporych, betonowych schodach. Damian westchnął ciężko, zamykając na chwilkę oczy by się uspokoić.
- Idźcie przodem, ostatnie piętro - nakierował ich, mówiąc już do mężczyzn, znacznie chłodniejszym tonem.
- Mam trochę wolnego czasu - powiedziała lekko żartobliwym tonem. - Ale za darmo tylko dla bardzo interesujących panów. Nie tylko tę metalową strzelbę musiałbyś mieć dużą - mrugnęła do niego i ruszyła schodami. Nie przeszkadzało jej, że popatrzy na jej nogi, a może nawet majteczki pod krótką sukienką, gdy będzie próbował usilnie zaglądać.
Wspominka o cenie nieco zbiła go z tropu, zamilkł więc i próbował wzrokiem wymijać Victora i Damiana, by dotrzeć do dziewczyny.
Ostatnie piętro znaleźli szybciej niż można by się spodziewać. Po drodze nie było właściwie nikogo, przynajmniej na widoku. Ciemne korytarze pełne były drzwi do podejrzanych pomieszczeń, które w większości pozostawały bezgłośne od wielu tygodni, podczas gdy resztę wypełniały powolne jęki, czy to bólu, czy rozkoszy. Smutny Lee był nazywany zboczeńcem nie bez powodu, a swoją melinę, przyrządził tak by była odpowiednim miejscem relaksu i sposobem na zaspokojenie rządz swoich i swych podwładnych. Cały ten zresztą burdel miał bardzo dobrą reputację, Ester pewnie tu teraz pasowała, choć nie była to wesoła myśl. Może raczej “wpasowywała” się.
Na ostatnim piętrze widać było ślady gruntownego remontu. Zamiast korytarza, znajdowały się porządne, stalowe drzwi, wbudowane w ceglaną, pogrubianą ścianę. Stało przed nimi dwóch dryblasów, przynajmniej jak na azjatyckie standardy wzrostu i masy. Ci widokiem prawie, że całkowicie gołej, ponętnej dziewczyny wydali się niezwruszeni. Ot kolejny dzień w pracy, w której podczas wykonywania pracujesz jednym mięśniem, a podczas przerwy drugim.
- Jakikolwiek sięgania do kieszeni, nadmierne rozglądanie się, zawyżona agresja będzie potraktowana jako złamanie ustaleń o pokojowej negocjacji, jasne? - spytał jeden z ochroniarzy, patrząc uważnie na każdego po kolei.
- Na razie, mała… - mruknął łysol ze strzelbę, schodząc na dół.
- Czy ja wyglądam na taką, która przyszła tu w innych od pokojowych zamiarach? - Ester uniosła brwi, zaaplatając ramiona na piersi. - Możesz nas już wpuścić. Znam zasady - drobne kłamstwo nikomu nie zaszkodzi. Podejrzewała, że umiejętność kłamania będzie bardzo potrzebna nie tylko przy tym spotkaniu. W udawaniu była dobra, więc kłamstwo też mogło przyjść naturalną drogą “ewolucji”.
- Mhm… - ochroniarz zdawał się jej w ogóle nie słuchać, ale mimo to otworzył drzwi i wszedł pierwszy. Ostatni wszedł jego towarzysz, zamykając za wszystkimi drzwi.

Pokój nie był oczywistą gangsterską kryjówką. Przypominał raczej biuro wyluzowanego szefa. Telewizor na ścianie naprzeciwko biurka, na którym nie leżała góra heroiny, a jedynie papiery oraz laptop. Przy oknie, zabezpieczonym kratą, stała do połowy pełna popielniczka, w głębi znajdował się mały, ale potężnie zbudowany sejf, były tu nawet półki z książkami, minibarek z alkoholem i nefrytowa statuetka smoka na biurku. Brakowało tylko dyplomów i nagród za firmę roku.
Szef okazał się być człowiekiem nie aż tak szpetnym jak można było się spodziewać po pochodzeniu jego pseudonimu. Blizna, która przyprawiała go o smutny uśmiech, była rzeczywiście okropna, nierówna i źle zrośnięta, ale ogółem pozostawał chińczykiem o urodzie wyrażającej stoicki spokój, choć jego nerwowo poruszające się oczy, często mrugające powieki, mówiły co innego. Był średniego wzrostu i jak przystało, świetnie zbudowany, naładowany skomplikowanymi tatuażami. Które w dużej części odsłaniał, nosząc tylko czarny podkoszulek bez rękawów i jeansy. Odchylił się na fotelu powoli, powoli filtrując Ester wzrokiem. Jeden ochroniarz stanął w pewnej odległości od biurka, dając znać by dalej nie podchodzić, drugi za plecami Victora i Damiana, którzy stali krok za dziewczyną.
- Które z was jest negocjatorem, a które prezentem powitalnym? - spytał powoli uśmiechając się. Nawet nie próbował ukrywać porządliwego wzroku.
- Jeszcze nie przeszliśmy do prezentów - Ester odpowiedziała, wyjmując lizaka z ust. Patrzyła i prosto na szefa, swoją postawą dając mu znak, z kim będzie rozmawiał. - Ale jeśli każesz nam tak stać jak u pani na lekcjach, to raczej nie zbliżymy się do tego obdarowywania - uśmiechnęła się słodko.
- Racja, racja! Mój błąd - poprawił się wstając prędko, ochroniarz zszedł mu z drogi i Lee kulturalnie odsunął dla Ester krzesło. Nie wyglądał na specjalnie dobrze wychowanego i dla Victora czy Damiana żadnego siedzenia nie zorganizował. Zresztą tak jak dziewczyna zwracała uwagę tylko na niego, tak i on poświęcał się dla niej. Gdy się zbliżyła, poczuła że nawet nie pachnie źle. Raczej należał do ludzi, których stać na najlepsze perfumy i dbanie o siebie, a to w tych okolicach bywało rzadkie. Na pierwszy rzut oka niewiele wskazywało na to, że był tym kim miał rzekomo być.

- Napijesz się czegoś? Rum, koniak, whisky, sam bym nie chciał a zawsze to przyjemniejszy początek rozmowy - spytał robiąc krok w kierunku minibarku.
- Może później. Coś bezalkoholowego z lodem na teraz - uśmiechnęła się do niego nawet sympatycznie. Przecież nie musieli się nielubić. Usiadła, zakładając nogę na nogę. - Chciałabym na początek dowiedzieć się, co pan wie o celu naszej wizyty tutaj. Unikniemy przez to tracenia czasu - gadanie zawsze wychodziło jej dobrze, chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia jak powinna się zachowywać w takich miejscach. - Jestem Ester, zdaje się, że się nie przedstawiłam.
Chłopaków nie przedstawiła na pewno. Wiadome było, że nie ma szans, by zwrócił na nich uwagę, o ile nie zaczną zachowywać się podejrzanie. Ponownie włożyła lizaka do ust i wyciągnęła z charakterystycznym, mokrym odgłosem.
Lee zacisnął wargi na chwilę, uśmiechając się grymas jego twarzy był niczym wyjęty z horroru.
- Sąsiedzka wizyta na temat współpracy. Nikogo z mojej rodziny o tym nie informowałem póki co, tak jak mnie ładnie poproszno, mam więc nadzieje, że ten cel ma sens - powiedział puszczając oczko.
- Oczywiście, byłoby wyjątkowo nierozważne, gdyby nasza wizyta nie miała sensu. Nikt nie lubi przecież tracić czasu - uśmiechnęła się słodko i przejechała językiem po wargach. - Zwłaszcza, że mówiliśmy o prezentach. Każdy lubi prezenty, prawda?
Przełożyła jedną nogę na drugą. Raczej powoli.
- Tak, jak najbardziej - powiedział śledząc wzrokiem jej nóżkę. - Z tym, że podobno lepiej jest dawać niż brać, więc może bądź bardziej śmiała i powiedz czego chcesz - dodał wpatrując jej się głęboko w oczy, z cwanym uśmieszkiem zabliźnionej twarzy.
- Jest mnóstwo rzeczy, których pragnę - nachyliła się lekko i ponownie wsunęła lizaka do swoich ust. - Jedną jest utrzymanie… bardzo przyjaznych stosunków. Na różnych płaszczyznach. Nie chciałbyś ze mną… pracować? - uśmiechnęła się słodko.
- No, a kto by nie chciał… - powiedział odchylając się na fotelu. Zamilkł na chwilę, bawiąc się leżącym na biurku długopisem. - Na czym by tylko taka praca polegała, co? Oprócz częstych spotkań, bo to mój pierwszy warunek.
- Zdajesz sobie sprawę, że mój czas jest cenny? - uśmiech jej nieco zelżał, gdy ponownie wyprostowała się w pełni. Przesunęła językiem po lizaku, tak by to widział. - Za to nie musiałbyś robić nic innego od tego, co robisz teraz. Tylko... odpowiadać przed kimś innym.
 
Lady jest offline  
Stary 26-01-2014, 13:48   #9
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Lee nieco spoważniał, odchylając się na fotelu. Odwrócił wzrok w stronę okna, oblizując wargi.
- Ach tak... rozumiem teraz.
Strażnicy spojrzeli po sobie obojętnie.
- Han, Maurice, możecie wyjść i poczekać przed drzwiami - powiedział Uśmiechnięty Lee do swoich przydupasów. Obydwaj posłuchali się bez słowa, a po drodze, żaden z nich nie trącił nikogo ramieniem, nawet się nie obejrzeli. Widać Lee cieszył się sporym autorytetem wśród swoich ludzi. Zero kwestionowania.
- Sporo odwagi, trzeba mieć, żeby proponować coś takiego, w czyimś domu. Domu, który zresztą chcecie kupić. Sam jednak nie uważam się za idiotę... jeśli odmówię, za parę dni wszystko tutaj zostanie spalone, a każdy kto dla mnie pracuje, ukrzyżowany, prawda? Tak przedstawia się propozycja? - spytał nachylając się lekko.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 26-01-2014, 19:59   #10
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Wzięła łyk napoju, który jej podał. Szczerze wątpiła w jakieś pigułki gwałtu, od tego miała przecież chłopców stojących z tyłu. Popatrzyła w oczy mężczyzny, z którym zaczynała negocjacje. Wreszcie zrozumiał o co chodziło. To ciekawe, że dopiero teraz. Jak to mogło o nim świadczyć? Lepiej się głębiej nie zastanawiać. Westchnęła, powoli kręcąc głową.
- Ja tu grzecznie o prezentach, a ty przedstawiasz to w takich ponurych barwach. Oferuję ci przecież tylko prezenty. Będziesz mógł odejść, zmienić miejsce lub pozostać tutaj, prawie na tych samych zasadach. Czy to aż tak źle?
Wzięła jeszcze jeden łyk i odstawiła szklankę, wstając. Obeszła powoli Lee, uśmiechając się delikatnie.
- Nic nie tracisz. Ja bym na twoim miejscu za bardzo się nie wahała. Powiedz, lubisz to miasto? - spytała z nieudawaną ciekawością.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172