Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2013, 03:25   #56
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Wielki i rosły Cherep może i był materiałem na żołnierza w oczach Imperialnych oficerów, jednak w opinii Jaromira był całkiem miernym wojakiem, toteż traktował z pewną rezerwą jego pokrzykiwania i wątpliwej jakości rozkazy. Trzymał się w pobliżu Glanusa, pomny na niebezpieczeństwa jakie wciąż mogą czaić się po drugiej stronie mostu.

Pogorzelisko prezentowało się nader ponuro. Zrujnowane domy o zapadniętych dachach, ziejące otworami w ścianach, upstrzone były tu i tam starymi plamami błota, a może i krwi. Puste przybudówki, porzucone byle gdzie wózki, skrzynki i resztki mebli zaśmiecały i tak ledwo przejezdną drogę. Równa skorupa błota, teraz rozmiękła od deszczu, pokrywała niegdyś brukowane uliczki. Ciężki aromat przegniłego drewna mieszał się w powietrzu ze smrodem spalenizny i słodkawym odorem rozkładu.

Chłopi, podżegani przez swojego tępawego wodza, zdawali się nie dostrzegać posępności tego miejsca. Wesołkowali, przechwalając się który to pierwszy zdzielił mutanta pod bramą, z widoczną trudnością powstrzymując się od nerwowych spojrzeń rzucanych od czasu do czasu przez ramię w puste uliczki. Wtem, gdzieś zza zrujnowanego domostwa, dobiegły uszu kozaka jakieś przytłumione parskania i dyszenie.

- Cichać tam, pankowie, coś żem usłyszał. - Jaromir dał znak krasnoludowi, który poprawił uchwyt na toporze, jednak banda wieśniaków rozochocona opowieściami o własnym bohaterstwie zdawała się go nie słuchać. Paplając radośnie minęła dom i wylazła na plac. Radosną atmosferę przerwał nagły krzyk trwogi wyrywający się z gardła jednego z kmiotków. Po drugiej stronie placu zebrała się grupka mutantów, jednak to nie oni tak przerazili chłopa. Zwierzoludzie trzymali na powrozach między sobą dwa monstrualnych rozmiarów dziki, o łbach i pyskach najeżonych kolcami.


Kislevita i khazadzki tarczownik dopędzili chłopów, ale było już za późno. Na widok ludzi, mutanci rzucili na ziemię powrozy krępujące bestie i rzucili się do ataku. Czas spowolnił na moment. Jaromir przyuważył, że dwa zwierze nie od razu zorientowały się w sytuacji, a jeden z mutantów dzierżył bat do poganiania. Kozak błyskawicznie oddał strzał w jego kierunku, licząc że położy go trupem nim ten zdąży popędzić stwory. Pocisk osiągnął cel, jednak cios nie był dość silny, by wyeliminować poganiacza. Bat świsnął w powietrzu i dwa rozjuszone potwory skoczyły naprzód parskając gniewnie.

W obliczu zagrożenia ze strony mutantów Cherep zaczął chaotycznie machać rękoma i bełkotać jakieś niezrozumiałe komendy wprowadzając popłoch miedzy swoimi ludźmi.

- Zbić się w sziereg, łachudry! - warknął Gniewisz ku milicjantom dobywając topora.

Łuk na nic by się zdał w starciu z szarżującym dzikiem. Niedźwiedź miał już okazję potykać się z rozjuszonym zwierzem, wszak nie na darmo zyskał sobie swój przydomek. Futro, które nosił na plecach pochodziło właśnie z własnoręcznie przez niego ubitej bestii. Jednak tamten niedźwiedź, choć rosły, nie był pomiotem chaosu, dlatego Jaromir dwakroć koncentrował się przed nadchodzącą szarżą. Kątem oka dostrzegł przewaloną ścianę zrujnowanego domu, która mogła dać mu przewagę wysokości. Nie spuszczając oka z pędzącego potwora zrobił kilka kroków w tamtą stronę i naprężył się do skoku. Topornik przestał zwracać uwagę na to co działo się z milicją i Glanusem. Widział tylko rozjuszoną paszczę pełną zębów. Jeszcze chwila, jeszcze moment...

Dzik ryknął i położył łeb do szarży. W ostatnim momencie Jaromir skoczył w bok przepuszczając bestię. Kiedy ta odbiegła kawałek, by ponowić natarcie kozak wbiegł na szczyt rumowiska i obrócił się w jej kierunku. Sądząc po przekleństwach i donośnych kwikach gdzieś tam Zigildum dawał do wiwatu drugiemu stworowi.

- No chodź tu, chaliero! Chodź pod topór! - krzyknął kislevita poprawiając uchwyt.

Wtem powietrze przeciął świst bata. Gniewisz syknął, kiedy smagnięcie rozcięło ubranie i skórę. Koszula na ramieniu zabarwiła się na czerwono. Kozak rozproszył się nagłym pojawieniem się poganiacza co z bezlitosną skutecznością wykorzystał rogaty potwór. Rycząc i parskając wbiegł po pochyłości roztrącając gruz i wpadł z impetem na topornika. Grunt zniknął spod nóg i splątani ze sobą - człowiek i bestia - runęli w dół.

Niedźwiedź grzmotnął plecami w ścianę tracąc na moment dech. Chmura pyłu spowiła walczących. Przez chwilę trudno było powiedzieć co się dzieje, jednak nieznośny ból dał znać, że dzik przebił się przez kolczą osłonę na nodze. Dzik szarpał łbem pogłębiając ranę. Walka z chwili na chwilę układała się coraz gorzej. Bydlę napierało. Nie było tu miejsca by wziąć zamach. Kozak nabrał haust powietrza, złapał poprzecznie stylisko topora i z całej siły odsunął nim szkaradny łeb. Monstrum cofnęło się zdezorientowane, wyrywając kieł z rany w nodze. Jaromir zaklął z bólu, po czym odpychając się od ściany przyłożył buciorem w wielki ryj, by zrobić więcej miejsca na zamach. Świnia ryczała potykając się na śliskim rumowisku. Bodła łbem w ścianę, gdzie jeszcze przed chwilą stał Niedźwiedź. Ale jego już tam nie było. Topór spadł z góry z impetem potęgowanym bólem i adrenaliną. Stwór kwiknął przeraźliwie, gdy własna krew zalała mu pysk. Wierzgnął, obrócił się szukając przeciwnika. Niedźwiedź nie czekał, aż stwór otrząśnie się z ran.

- Job twoju mać! - ryknął ruszając do biegu.

Ciął na odlew i nie myśląc nawet by się zatrzymać staranował wieprza. Rogata świnia z kwikiem przebiła się przez ścianę skleconą z desek i przewaliła na bok. Kozak wybiegł w ślad za nią i siekł ją zamaszystymi ruchami, aż dziki kwik przeszedł w charkot i w końcu umilkł. Jucha lała się strumieniami rosząc obficie ziemię wokół rozkrojonego cielska.

Świniobicie się skończyło, jednak wokół wciąż trwała walka. Mutanci napierali na przerażonych chłopów. Wyszczerbione ostrza i krzywe pazury rozdzierały skórę i ubrania. Jeden z młodzików zawył i bohatersko ruszył przed siebie próbując powalić mutanta o ptasich nogach, lecz ten uskoczył skrzecząc ochryple po czym dopadł do młokosa i wgryzł się ostrymi zębami w jego szyję. Cherep wrażył włócznię w między żebra nienaturalnie chudego mutanta, lecz na to dwóch kolejnych wbiło się w dziurę w szyku. Nieco dalej Glanus siłował się z drugim dzikiem, który bódł zawzięcie w tarczę krasnoluda. Był zbyt daleko by pójść mu z pomocą.

Jaromir sapnął ciężko, uniósł berdysz i włączył się do starcia. Kręcił toporem za dwóch, jednak Ci mutanci okazali się być szybsi niż przypuszczał, a może to rany przyćmiły możliwości Niedźwiedzia? Trupy padały po obu stronach. Młody chłopak strącił łeb z karku stwora o wielkim ślepiu na czole, by już po chwili dwóch innych mutantów przeszyło go nożami. Później przyjdzie pora na liczenie strat, przewinęło się w myślach Gniewisza.

Ponad głowami walczących znów trzasnął bicz. Ktoś krzyknął, ktoś upadł. Wzrok kozaka skupił się na poganiaczu. Niepomny na drętwiejącą z bólu kończynę, kislevita ruszył na dzierżącego bicz mutanta. Na dwa kroki przed celem kozak okręcił się na zdrowej nodze, przesunął chwyt na trzonku i zgolił głowę potwora. Topornik patrzył z satysfakcją, jak łeb z mlaśnięciem wylądował w błocie.

I nagle było po wszystkim. Jaromir opuścił broń i popatrzył przez ramię na rzeź. Trupy leżały spokojnie w błocie, czekając na dzień, gdy zagrają trąby wieszczące koniec świata. Poza pulsującym bólem i żelaznym posmakiem krwi w ustach, nie czuł w zasadzie nic. Powoli docierało do niego, że Ci wszyscy ludzie, z którymi szli na patrol właśnie padli i już nie wstaną. Nie żeby było to dla Niedźwiedzia coś nowego, jednak za każdym razem na nowo uświadamiał sobie tę straszną prawdę. Może dlatego wciąż żył? Bo wola przetrwania była dotąd silniejsza od strachu, bólu i zmęczenia?

Glanus łaził między ciałami zwierzoludzi dobijając tych, którzy jeszcze dychali. Raz po raz głuche mlaśnięcie obwieszczało definitywny koniec marnego żywota mutanta.

- Niedźwiedziu! Ten tutaj jeszcze dycha. - krasnolud popchnął butem jakieś ciało, które w odpowiedzi jęknęło cicho - Wygląda na to, że Cherep uciął sobie drzemkę! - Glanus zarechotał z właściwym sobie brakiem wyczucia, po czym splunął na ziemię.

Gniewisz ruszył przed siebie, pilnując żeby nie nadwyrężać ranionej nogi, minął utyskującego chłopa i skierował się do truchła rogatego dzika. Spojrzał na parujące cielsko z wyższością. Zwycięstwo należało do niego, należało zatem uczcić ten fakt stosownym trofeum. Zakrzywiony róg, którym bestia raniła go w nogę nadawał się wprost znakomicie. Kozak spojrzał w martwe oczy zwierza, po czym ciął berdyszem.

 
Dziadek Zielarz jest offline