Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2013, 16:49   #170
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Tygonowi zdawało się, że dawniej jego żonka była bardziej… łagodna w swoich czarach. Nie narzekał jednak. Skoro czaruje to znaczy, że żyje. No i już któryś z kolei raz jej magia mu pomogła. Z tym, że teraz nie wiedział co to miało znaczyć: “Pozwól się zobaczyć”. Bzdura! - myślał - i tak zaraz mnie zobaczą, a wtedy ucieczka pójdzie na marne. Może mógłby się jeszcze jakoś ukryć gdyby zmylił psy ? Dziczki nieźle by się do tego nadały. Wyciągnął nóż i powoli zaczął iść w stronę zwierząt.

Gdy wyszedł zza linii drzew na otwartą przestrzeń, obydwa dziczki trzymały już łby zwrócone w jego stronę. Co jednak mogła zobaczyć z tej odległości półślepa dzika świnia? Nie więcej niż poruszający się cień. Gdy jednak Tygon szedł nadal w ich kierunku, zobaczyły go. Naprawdę zobaczyły…

Jeden, ten który szedł w jego stronę, zarzucił głową i kwiknął, grzebnął w śniegu racicą. Ten, który trzymał się z tyłu, uciekł. Świetnie - myślał Thenn - jeśli blisko jest cała wataha psy się rozproszą, a jeśli nie… ten jeden wystarczy. Tygon podchodził do zwierzęcia gotów w każdej chwili na ryzykowny manewr. Uniknąć szarży i zatopić kamienne ostrze w dziczym podgardlu.

Dzik zaś patrzył. Oczka miał małe, mokre i po dziczemu wredne. I jakieś takie za bardzo mądre, co Tygona uderzyło, bo dziki do najmędrszych gadzin w lesie nigdy nie należały. Zamiast zachować się jak dzikie zwierzę - czyli uciec lub atakować - dzik się gapił. Nawet przekrzywił łeb, żeby łacniej ogarnąć całość Tygonowej sylwetki.

Nagle przez ciało zwierzęcia przebiegło drżenie, małe ślepka się zamgliły, a za plecami Tygona, gdzieś całkiem blisko, rozległo się wściekłe ujadanie. Uciekinier nie miał już złudzeń. Zaraz go dopadną. Nie zamierzał się jednak poddawać. Nie byłby sobą gdyby to zrobił. Pognał w kierunku, które obrało bardziej tchórzliwe zwierzę. Może jeszcze trafi na watahę, która opóźni pościg.

Stopy Tygona łykały zachłannie białą przestrzeń. Jazgot psów przybrał na sile i głośności, wypaść już musiały spoza drzew. Tupot za plecami świadczył zaś o tym, że i drugi dziczek wolał nie zostać rozerwanym na sztuki i wybrał ucieczkę… podążając, o dziwota, w tym samym kierunku co jego towarzysz i goniący za nim Tygon.

Psy były już blisko, słyszał też rżenie koni i krzyki łowców. I wtedy dziwne zachowanie dzików przynajmniej trochę się wyjaśniło.
Przed Tygonem wypadł zza drzewa wściekłym kłusem największy odyniec, jakiego myśliwy widział w swym niekrótkim życiu. Pobliźniony łeb zdawał się uginać pod ciężarem ogromnych szablisk. Jedno ucho wisiało w strzępach, rozerwane w jakiejś walce, dawno temu, na potężnym karku grała góra mięśni. Zwierz przystanął z zadartym obelżywie kusym ogonkiem i sapnął rozeźlony.

Młody dziczek za plecami Tygona kwiknął rozpaczliwie. Psy już go opadła i poczęły drzeć na sztuki… Tygon biegł. I wtedy stały się dwie rzeczy. W maluśkich oczkach odyńca błysnęła czysta furia i zwierzę ruszyło do przodu jak lawina. A zza drzew za nim z sykiem śmignęły dwie strzały. Uciekinier poświęcił chwilę na zerknięcie za siebie. Jego prześladowcy strzelali z innego kierunku niż się spodziewał. Strzelali w psy.

Tygon nie tracił czasu na wydawanie okrzyków zdumienia. Wyminął olbrzymiego dzika i popędził w kierunku strzelca. Za jego plecami rozpaczliwie pisnął pies. Zerknął za siebie. Po śniegu pełznął, ciągnąc za sobą sznur wnętrzności z rozprutego dziczymi szabliskami brzucha. Odyniec rzucił się na inne ogary, jeden z nich, uderzony łbem, wzleciał w górę szparko jak jaskółka. A ścigający go łowcy mknęli już przez polanę.

Nad jego głową syknęła kolejna strzała, padł trafiony nią kolejny pies. Tygon wpadł wreszcie pomiędzy drzewa i stanął twarzą w twarz ze strzelcem. To była kobieta. Stara już, o włosach siwych jak popiół i przygarbionych plecach. Do zgrzybiałości było jej jednak daleko, sądząc z szybkości, z jaką nałożyła na cięciwę kolejną strzałę i wymierzyła w zbliżających się łowców. Obok skrzypnął śnieg… był i drugi łucznik. Również kobieta, ale młódka, o kasztanowych warkoczach wystających z kaptura. Obok siebie miała opartą o pień drzewa włócznię.
Tygon dodał dwa do dwóch. Jedna z nich albo obie musiały być czarownicami, albo może zmiennokształtnymi, a dziki to ich sprawka. To im miał się pokazać. Skinął głową kobietom, chwycił dzidę i obrócił się oczekując obławy.

Na polanie wciąż trwała walka. Psy obsiadły odyńca wokół i kąsały raz za razem. Co jakiś czas któryś z nich nieruchomiał na śniegu, z rozdartym brzuchem lub przetrąconym kręgosłupem. Olbrzymi dzik obrócił łeb w stronę Tygona i starego Thenna uderzyło, jak bardzo ludzkie były te małe, ślepe z wściekłości oczka…

Odyniec ruszył w stronę nadciągających jeźdźców, nie bacząc na to, że jeden z psów nadal wisi mu zębiskami na gardle. Pierwszego z nadjeżdżających, wywijającego toporem z siodła, obalił na ziemię razem z koniem. Kobiety wypuszczały strzałę za strzałą, ale i tak czterech jeźdźców się przedarło. Jeden z nich spiął konia tuż przed Tygonem, drugi uskoczył, by zajść łowcę od pleców. Włócznia na szczęście miała tę zaletę, że łatwo dosięgnąć nią konnego. Zbieg chwycił ją oburącz i rzucił się na najbliższego jeźdźca. Co mu w końcu zostało ? Walka o wolność.
 
Quelnatham jest offline