Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2013, 09:12   #136
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Próbowała wymknąć się niepostrzerzenie przed świtem. Tej nocy także, noc przed bitwą nie różniła się dla niej niczym od poprzednich. Reyne jednak się obudził i chciał, aby było inaczej. Niezadowolonym pomrukiem z głębin gardła dał znak, że nie śpi.
- Znowu uciekasz.
- Nie uciekam.
- Naprawdę?
- Naprawdę nie. Zostanę, jak tylko coś wymyślę. Coś bardzo mądrego i zabawnego, co mogłabym powiedzieć, nakryta w łożu z septonem... i krótkiego, żebym była w stanie wyciągnąć to z pamięci tuż po obudzeniu.
- Wstydzisz się - warknął.
- Nigdy.
- Wstydzisz się, że jestem twoim kochankiem.

Trochę racji miał. Tylko że wolała, tej nocy przed bitwą, rozwiać mu mrzonki niż przyznawać rację.
- Nie jesteś moim kochankiem. Jesteś moim królem.

Trzeba było zostać. Gdy spała obok niego, nigdy nie miała złych snów. Tym razem poszła do siebie, przysnęła zwinięta na barłogu, i w mglistym, zimnym lesie jej snu przyszedł do niej Roose.

Lord Dreadfort przyklęknął przy niej, splótł razem blade, krzepkie dłonie i przymrużył jasnobłękitne oczy.
- Przegrałaś, dziewczyno. Jako i ja przegrałem.
- Ty przerżnąłeś z kretesem, Roose. I to już dawno temu - odwarczała, uniosła rękę do ciosu. Piekielnie mocno chciała go uderzyć. - Ja ciągle wygrywam, każdą bitwę, i ciągle jestem krok przed tobą.
- Przegrałaś - powtórzył twardo. - To jednak już nieważne. Jestem zmęczony, Yrso. Wybaczę ci. Wracajmy do domu...

Ziarno wątpliwości zasiane w nocy szybko wypuściło korzenie. Yrsa biegła do bitwy. Niby walczyła jak zawsze. Niby jasno widziała cel przed sobą. Ale ciągle kołatała się w niej myśl, że może zbyt pospieszyła się z sądami. Że nigdy nie miała pełnego oglądu spraw. I że być może zwyciężała bitwę za bitwą, cały czas brnąc w fałszywym kierunku.

Potem zaś ból i ciemność zdławiły tę myśl i wszystkie inne, także i tę, czy Kot przeżył, czy będzie w stanie wziąć to wszystko na swoje barki i nieść dalej, gdy już jej nie będzie.

Umieram, pomyślała Yrsa Wull lecąc głową w dół w lepkie ciemności pełne szeptów. Drugi raz, tym razem naprawdę.

***

Spodziewała się ujrzeć ojca. Przecież zmarli wychodzą powitać swych bliskich przechodzących przez granicę śmierci, wszyscy to wiedzą, taki jest odwieczny porządek rzeczy. Jednak ojca nie było... może i jej grzechy wobec klanu, to, że nie odpłaciła za przelaną w niesłusznej sprawie krew i ojciec słusznie nią gardzi, ukara ją milczeniem.

Był jednak tylko lew, ogromne cielsko pokryte gęstym futrem, ciepła obecność przy jej boku. Reyne. Również martwy. A więc przegrała.

- Jesteśmy martwi? - spytała.

Bestia spojrzała na Yrsę, a w jej oczach kryła się głębia i absolutny brak odpowiedzi na pytanie. Lew oblizał się i ziewnął. Podźwignął się na nogi i zamiatając ogonem ruszył powoli przed siebie, między drzewa. Las był piękny - jak najwspanialsza złota jesień, jaką można było sobie wymarzyć. Yrsa jednak miała wrażenie, że w cieniach coś się kryje. Wystarczy odwrócić wzrok, by z poszycia zaczęły wypełzać potwory.

Odetchnęła odtrożnie i popatrzyła po sobie. Była odziana niby w swoje skóry, tylko miększe i bardziej lśniące niż kiedykolwiek. U jej pasa, który dźwięczał srebrnymi okuciami, wisiała zdobnie tłoczona pochwa z jasnej, pięknie wygarbowanej skóry, a w niej sztylet o zakrzywionym ostrzu z obscenicznym rubinem w klejnocie. Przedmiot przystający bardziej zbójeckiemu watażce niż córce klanów z północnych, surowych gór.

Lew kroczył wśród złocistości i czerwieni jesiennych jak statek pod pełnymi żaglami. Poszła za nim. Przecież do tego stworzyła, by za nim podążać. By szli za nim inni. Nawet się nie odwrócił. Prawdziwy przywódca. Nigdy nie patrzy, czy nadal ma sojuszników za plecami... po prostu zawsze ktoś za nim idzie.

Coś jednak się nie zgadzało... Czegoś w tym stworzeniu było za dużo, by to mógł być Reyne. Yrsę uderzyło zrodzone nie wiadomo skąd przeczucie, że bestia jest stara. Dużo starsza niż te trzy dziesiątki lat, przez jakie łothar Reyne deptał Westeros swoimi stopami i próbował przeżyć.

Wreszcie bestia zatrzymała się i położyła w listowiu, spoglądając poprzez roślinność prosto przed siebie. Lew zarzucił łbem i trącił Yrsę nosem, nakazując, by też spojrzała.

Przed nimi, pośród drzew stała wysoka, smukła postać o złoto-brązowej skórze, uszach wydłużonych i ostrych, jak liście wierzby i kocich oczach. Stworzenie miało długie, smukłe członki, a odziane było w materię tak cienką, że rywalizowała z pajęczyną. Kobiece kształty istoty były wyraźnie widoczne, choć mało wydatne. Na plecy narzucony miała płaszcz z brązowych piór rozmaitego sortu, który szumiał na wietrze, niczym skrzydła w locie.

Postać pochylała się nad złotowłosą księżniczką, która spała z rękoma splecionymi na piersi, przyciskając do odzianej w najszlachetniejsze jedwabie piersi złotą różę.


Yrsa stanęła jak wryta. Z początku z obawy… magia wróciła, tak twierdził Grey, tak twierdził Yezzar. Co jeśli razem z nią powróciły zrodzone z magii istoty i potwory, czające się w leśnych ostępach? Uwodzicielskie i mordercze huldry, drapieżny leszy, polujący na dziewczęta nykkens… Yrsa przełknęła ślinę. To przed nią, to mogło być… wszystko. Może nawet jedna z Dzieci Lasu, Inni powrócili, czemu i nie one… Co prawda kuzynek Yrsy, Conner, zawsze twierdził, że Dzieci nigdy nie odeszły, ale nie zamierzała dawać wiary w takich kwestiach komuś, kto jadał muchomory i inne wielce podejrzane grzyby.

Jeśli zaś Dziecko Lasu… to naprawdę, naprawdę nie było się z czego cieszyć. To były tajemnicze stworzenia, przynajmniej według legend. Tajemnicze i kierujące się własnymi, dalekimi od ludzkich prawami. Oczywiście, był Pakt, ale na bogów, zawarto go tysiące lat temu. W tych dziwnych dniach ludzie nie dotrzymywali obietnic złożonych pół księżyca temu, dlaczego niby Dzieci miałyby trzymać się ustaleń Paktu? Tym bardziej, że zarówno przed nim, jak i po nim, ludzie dawali im więcej powodów do nienawiści niż miłości… Czemu niby miałyby być przyjazne?

Dziewczyna, nad którą pochylała się istota, była człowiekiem. Co to stworzenie chciało jej zrobić? Yrsa zacisnęła rękę na rękojeści noża, drugą położyła na karku wielkiego kota, zagłębiając palce w grzywę, by dotknąć ciepłej skóry i wyczuć, czy nie spręża się do skoku. Stopę oparła lekko o gałązkę przed sobą i przymrużyła oczy, obserwując poczynania byc może kolejnej legendy, która powróciła, by chodzić między ludźmi.

Istota przyklękła przy dziewczynie i długimi palcami, delikatnie odgarnęła z jej czoła złote loki. Drugą dłoń położyła na jej ramieniu i delikatnie potrząsnęła.

- Obudź się - szept tej kobiety był tak przejmujący, że Yrsie zdawało się jakby stała obok niej i ustami muskała jej ucho.

- Nie chce się obudzić - powiedziała istota w ptasim płaszczu.

- Zeszła zbyt glęboko - odpowiedział głos niczym szmer strumienia. Dopiero teraz Yrsa dostrzegła stojącego nieopodal mężczyznę o skórze tak bladej, że zlewała się z plamami rzucanymi przez promienie słońca na leśne poszycie. Był jeszcze wyższy od brązowej kobiety, miał na sobie zbroję z liści we wszystkich kolorach jesieni, a bose stopy ubłocone. Oczy mężczyzny ukryte pod prostymi, zakrzywionymi do góry brwiami były koloru nieokreślonego, a uszy nie nosiły znamion nadnaturalności. Suma sumarum, mimo śmiertelnej bladości mógłby uchodzić za człowieka, gdyby nie wystające spomiędzy kasztanowych loków, długie, zakręcone, karbowane rogi.

- Błąd nowicjuszki.
- Czy nie dbasz o jej życie? - zapytała kobieta, gładząc dziewczynę po policzku. Rogaty obruszył się.
- Nic jej nie będzie.
- Skoro tak mówisz.
- Nic - syknął mężczyzna ponownie - Jej nie będzie, Kuropatwo.
- Gaelu - brązowa kobieta przechyliła głowę na bok i przez chwilę nasłuchiwała - Mamy towarzystwo.
Oczy rogatego zwęziły się w dwie czarne szparki i zdawały się przenikać ukrywające Yrsę krzaki na wskroś.
- Zaiste - mruknął - Kto nas podsłuchuje?

Yrsa zacisnęła palce na złocistej lwiej grzywie, musnęła jeszcze pieszczotliwie szerokie czoło wielkiego kota, i postąpiła krok do przodu. To przynajmniej dawało jej element zaskoczenia, pozostawionego za plecami… być może druha, a może i nie. Coraz mocniej upewniała się, że to nie jest Reyne, nie może być. Może i dobrze, bo oznaczałoby, że Lothar żyje i nadal walczy pod Cailin, nie wszystko jeszcze stracone, jeszcze nie przegrała. Trzasnęła gałązka pod jej stopą, jeszcze dwa kroki i wyszła na polanę. Stanęła w cieniu drzew i znieruchomiała, wyprostowana jak struna. Po chwili uniosła powoli lewą rękę w geście pozdrowienia. Z wnętrza jej dłoni uśmiechała się krzywo czerwona blizna, a Yrsa stała wyprostowana jak struna. Brat jej mówił, że dzicy z dalekiej Północy zawsze tak robią. Dają spotkanym czas, by ci mogli się upewnić, że są prawdziwi, że nie są widziadłem utkanym z mgły i tumanu śniegu gnanego wiatrem. Co do własnej prawdziwości akurat nie była pewna, ale nie zamierzała dzielić się tymi wątpliwościami z innymi…

Rogaty mężczyzna przyglądał się jej w milczeniu, kobieta zwana Kuropatwą zamrugała kocimi oczyma i zapytała.
- A ty co tu robisz? - zapytała - Jak się tu dostałaś, dziewczyno?
Yrsa opuściła pomału rękę.
- Najpierw dostałam strzałą we flaki. Potem, jak sądzę, zbrojny Boltona rozwalił mi głowę. Mieczem - odparła spokojnie i wyczerpująco, po czym postąpiła krok do przodu. - Ale mogę się mylić co do tego ostatniego... Jestem Yrsa.

Rzuciła okiem z jasnowłosą.
- Czy ona nie jest za młoda na przygody z muchomorami?
- To moja uczennica - stwierdził rogaty, jakby to wszystko wyjaśniało i zwrócił się do swej towarzyszki - Czy to możliwe?
- Wszystko jest możliwe - przyznała Kuropatwa. Gael przewrócił oczami - Ale akurat to jest mało prawdopodobne.
Ponownie zwróciła swe intensywne spojrzenie na Yrsę.
- Nie płynie w niej krew Dzieci, ani nie jest jedną z was - wciąż mówiła do rogatego. Jej brązowe brwi, równe jak pociągnięcie pędzla spotkały się nad pokaźnych rozmiarów grymasem, który po chwili rozpogodził się, niczym niebo po burzy. Kuropatwa się uśmiechnęła, ukazując szereg ostrzych zębów - Ach…

Yrsa nie skomentowała rozmowy, w której ją ignorowano. Przyklękła na jednym kolanie przy jasnowłosej dziewczynie. Była piękna, prawdziwie, idealnie piękna. Yrsę ostro ukuła zazdrość i niechciana, naprędce odrzucona myśl, że gdyby miała tak wielką urodę, wszystko potoczyłoby się być może inaczej. Los byłby łaskawszy. A mężczyźni na pewno... Może nawet Roose wolałby wtedy zatrzymać mnie przy sobie. Nie powinna o tym myśleć. A jednak myślała, i ta myśl uparcie wracała.
- To nie jest moje miejsce i powinnam wrócić.

Wrócę, by przegrać. Bo nie umiem zabić, nie umiem się go wyrzec.

Przytkała księżniczce nozdrza i bezceremonialnie rozchyliła usta, by powąchać jej oddech.
- Nie żebym obeznana była z tymi wszystkimi grzybami... - oznajmiła powaźnie i obojętnie - ale mówiono mi, że jeśli z ust zaczyna czuć zakwasem chlebowym albo chmielem z miodem, to jest źle i ktoś idzie już w swoje sny tak długo, aż umrze.

Mężczyzna zwany Gaelem wyglądał na zdrowo zaskoczonego.
- Kuropatwo, ona ze mnie kpi! - poskarżył się kobiecie, która przyklęknęła po drugiej stronie dziewczyny i wpatrywała się w Yrsę z tajemniczym uśmiechem.
- To przez twoją twarz, Gaelu. Wywołuje u ludzi najgorsze odruchy - zaśmiała się, gdy rogaty prychnął i obruszył się demonstracyjnie. Zwrócił się do Yrsy - Ukryto cię tutaj do czasu, aż twe ciało nie ozdrowieje. Miałaś wielkie szczęście. Bogowie obdarzyli cię miłością.

O tak. Moi bogowie mnie kochają. Dali mi Harrenhal. Dali mi armię. Dali mi nieprzerwane dotąd pasmo zwycięstw. Kuropatwa przeniosła spojrzenie na złotowłosą i położyła smukłą dłoń na jej czole.
- Rosa niestety będzie musiała walczyć by tu zostać. Pokazać swoją wartość i odnaleźć w sobie siłę - Kuropatwa westchnęła i ze złośliwym uśmieszkiem powiedziała głośniej, specjalnie dla uszu rogacza - Szkoda, że trafił jej się tak nieudolny nauczyciel.

Jej słowa wyrwały kolejne prychnięcie z ust Gaela.
- Rosa jest silna i ma wielką wartość! - zaperzył się i tupnął brudną stopą w zielony mech.
Yrsa zignorowała rogatego i jego tupanie.
- Ona nie wygląda na kogoś, kto się urodził do walki... na kogoś, kto znajduje w walce szczęście też nie - rzekła do kociookiej kobiety. - Cóż takiego świadczy o jej sile i wartości?
- Jej siła tkwi w zdecydowaniu, a jej wartość to wolność. Róża będzie wielką czarodziejką - Kuropatwa głaskała dziewczynę po złocistych lokach - Musi tylko pokonać swoje demony.
- Hm. I jak jej idzie?
- Za wcześnie na wyroki - stwierdziła Kuropatwa.
- A kogo zamierza obdarzać wolnością... kiedy już pokona swoje demony i zostanie wielką czarodziejką?

Kuropatwa podniosła zdziwione spojrzenie na Yrsę i przechyliła głowę na bok, jakby koncept, który w niej zagościł był zbyt ciężki do pojęcia.
- Wolności nie można darować.
- Żaden człowiek nie czerpie siły z samego siebie, nie przez długi czas. Jeśli ona nie może się z nikim podzielić największym skarbem, jaki ma... to ten skarb to bezwartościowy szmelc. Jeśli ona nie może dać komukolwiek czegokolwiek, to jej zdecydowanie to rogi grające w pustkę, nikt nie słucha ich dźwięku, więc grają po nic. Zawiesiliście ją w tej pustce, samą... dziwicie się, że się zagubiła?

- Masz piękny umysł - Kuropatwa skinęła głową - Nie powinno mnie to dziwić. Starzy bogowie są leniwi i samolubni, tylko najrozpaczliwsze bicie serca jest w stanie wyrwać ich z letargu.
Gael spojrzał na złotowłosą ze smutkiem.
- Nic jej nie będzie. Każdy z nas przez to przechodził. Wszyscy jesteśmy zawieszeni w pustce. Odlegli sobie jak gwiazdy na nieboskłonie.

Yrsa pochyliła głowę, by ukryć w cieniu napięcie na swojej twarzy, łatwy do odczytania znak podjętej decyzji i złych myśli.
- Em. Nie moja to sprawa. Ani to krewniaczka moja, ni przyjaciółka, nikt dla mnie... Tylko mi jej żal, za ten los, który jej przeznaczyłeś. Ciebie to spotkało, więc ją teź musi? Na iluś tam istnieniach zadziałało, więc musi być tak po wieki wieków? A czemu niby? Wolność to pogoń za zmianą, nawet jeśli skazana jes na porażkę. Wolność to powiedzenie nie, kiedy to, co jest, jest złe. Wolność to łamanie zasad, gdy są skostniałe. Chcesz jej tego nauczyć, zacznij od siebie. Przykład z góry idzie, zawsze... Też mam kogoś, kogo uczę. Ja się dla niego zmieniam, bo inaczej nie ma nauki, nie ma wspólnej drogi i celu. Ty tu sobie siedzisz i kopiesz w mchu, i serwujesz głodne kawałki o tym, że tak drzewiej bywało i dobrze było. To co? Może ja jej pójdę pomóc, co?

Gael spojrzał na nią błękitnymi do bólu oczyma. Cokolwiek dostrzegł, nie był te fakt, że Yrsa go prowokowała i z premedytacją judziła do gwałtownych czynów.

- Ona wybrała tę drogę i tę wartość - zaprotestował z irytacją - W naszym zgromadzeniu nie ma tradycji. To dobre dla śmiertelników... - prychnął i nagle jego twarz nabrała groźnego, złośliwego wyrazu, oczy zwęziły się w okrutne szparki, a usta rozdarły w maniakalnym uśmiechu - Chcesz jej pomóc?

Był szybki, trzeba mu było to przyznać.

- Gaelu! - Kuropatwa próbowała chwycić go za kostkę, ale cofnęła rękę z wrzaskiem. Yrsa poczuła swąd spalenizny i usłyszała przeszywający świadomość gniewny ryk zza swych pleców.

- Idź i pomóż - syknął rogacz chwytając twarz Yrsy kościstą dłonią. Poczuła, jak jego pazury przebijają skórę, a ziemia ucieka jej spod nóg. Spadała, pchnięta przez potwora w mroczną otchłań. Zdążyła wyszarpnąć nóż zza pasa i ciąć nim na oślep. Zdawało jej się, że go drasnęła, ale nie mogła być pewna. Wszystko zawirowało i wywróciło się na drugą stronę.

***

Leżała przez ułamek sekundy wśród zgniłej trawy i błota. Coś wiło się pod jej plecami. Coś wpełzało na jej nogi i ręce. Zerwała się otrzepała z intruzów. Jej piękne odzienie wyblakło, poprzecierało się i rozchodziło w szwach. Nóż zardzewiał i nie chciał wejść na powrót do pochwy. Buty były dziurawe i ledwo trzymały się w całości.

Las, który ją otaczał nie wyglądał lepiej. Drzewa były tu powykręcane chorobą lub wyschnięte. W powietrzu unosił się odór śmierci i rozkładu. Szare słońce kryło się za chmurami i chyliło ku horyzontowi. Jakiś ruch przykuł uwagę Yrsy. Dostrzegła złote włosy i jednocześnie usłyszała pisk protestu. Coś ciągnęło dziewczynę wgłąb puszczy.

I przez chwilę chciała ją tak zostawić. Dziewczyna była tylko pretekstem, by się tu znaleźć. Nic nie znaczyła... jednak Yrsa lata temu również nic nie znaczyła, i nie znalazł się nikt, kto wyciągnąłby pomocną dłoń i zmienił bieg jej życia... dlatego teraz przegrywała.

Rozpruła kraj giezła i szybko wysnuła nić. Omotała ją wokół sporego patyka i cisnęła w krzaki za cieniem wlokącym dziewczynę. Yrsa może nie była tak wprawnym łowcą jak kuzynek Conner, ale o drapieżnikach wiedziała jedno - atakują to, co się rusza. Jasnowłosa się nie ruszała, wisiała na napastniku miękko i bezwładnie jak śpiący kot.

Wydawała się tak bezwolna, że Yrsę mocno zdziwiła siła i szybkość, z jaką dziewczyna zaczęła biec, gdy wyrwała się z ramion bestii. Biegły razem, a las szeptał i skrzeczał.



***

Nowa towarzyszka Rosy także śmiało mogła straszyć w dziecięcych koszmarach. Chuda jak cień, z czarnymi, przeraźliwie szeroko rozwartymi oczami w bladej twarzy o zapadniętych policzkach i surowych rysach mogła robić za jedno z wcieleń Pani Śmierci. Dłoń, która zaciskała się wokół nadgarstka Rosy była szorstka i chłodna. Ciemne włosy powymykały się z warkocza podczas szaleńczego biegu, a gdy obróciła twarz do Rosy, odsłoniły czerwoną, rozległą bliznę na skroni.

Kobieta zaciskała zęby tak mocno, że aż słuchać było zgrzytanie. Wreszcie zwolniła i przypadła do ziemi pomiędzy korzeniami wielkiego wiązu. Patrzyła i nasłuchiwała. Zrobiło się ciemno i mgliście, ale z każdej strony otaczała je jakaś obecność. Coś się poruszało, coś szemrało, coś skrzeczało.

- Ja jestem Yrsa. Ty jesteś Rosa - wyszeptała rzeczowym tonem. - Jestem tak jakby wsparciem. Odwodami. Dokąd chciałaś iść?

- Rosa z rodu Lannister - poprawiła odruchowo Różyczka.
Była zła, że znów ją wystraszono. Nie lubiła czuć strachu, tymczasem teraz ponownie poczuła się zagrożona.
- Zanim odpowiem, powiedz czemu mam ci wierzyć... kobieto.
Ponieważ nie znała statusu rozmówczyni, Rosa przyjęła, że rozmawia z osobą o statusie służącej. Wyprostowała się dumnie.

Zaiste, doskonałe złożenie...

- Kucnij - syknęła Yrsa i szarpnęła Rosę za kraj sukni. - Za bardzo cię widać.
Splunęła na ostrze noża i krzywiąc się się z niesmakiem, zaczęła oczyszczać je z rdzy.
- Zaufasz mi, bo nie ma tu nikogo innego, kogo by obchodził twój los. Twój Gael mógł tu przyjść i stać obok ciebie - szeptała szybko, świszczącym, niemiłym głosem - Ale on chce, żeby demony stratowały twoją duszyczkę… Zaufasz mi, bo jeśli teraz cię opuszczę, staniesz się taka, jak Gael chce. Samotna i szalona, jak on. Zaufasz mi, bo inaczej cię zostawię, abyś spotkała się z losem, jaki on ci przeznaczył. Wedle twojej woli… dziecko.

Rosa już miała prychnąć, obrażona, uświadomiła sobie jednak, że byłoby to tylko potwierdzenie dziecięcego zachowania. Zamiast tego więc demonstracyjnie odsunęła się od Yrsy.

- Twoje kłamstwo przeciwko kłamstwom innych. - mówiła ściszonym głosem, a policzki ją aż piekły od powstrzymywanej energii - Bez znaczenia. Ja już nie będę uciekać. Prowadzi mnie moje pragnienie i tylko ono jest dla mnie istotne. Gael może je spełnić, a Ty co oferujesz? I jaki masz w tym interes? Nie wierzę w uprzejmość nieznajomych. Już nie.

Doskonałe złożenie. Wielka moc i równie wielkie samolubstwo. Świat tego nie zniesie.

Coś w słowach Rosy musiało zdobyć pełnię uwagi Yrsy, bo kobieta uniosła wreszcie głowę, by spojrzeć w oczy córce lwów. Zaniechała nawet upartego, metodycznego czyszczenia ostrza, szczupłe, zniszczone dłonie opadły na uda i znieruchomiały, ciemne oczy taksowały twarz dziewczyny badawczo i poważnie.
- O, szczęśliwa bezmyślności i ślepoto młodych lat... - mruknęła i pokręciła głową, ale w jej tonie zamiast pogardy czy niesmaku zabrzmiała gorycz.

Lepiej dla niej i dla świata, aby zginęła. Aby nigdy stąd nie wyszła.

Zamilkła i przez nasłuchiwała skrzeków i szeptów płynących z gęstniejącej mgły. Ponownie ujęła nóź i zaczęła nim ostrzyć solidny kij.
- Tak niewiele słów, a co jedno, to inna mrzonka. - Z drewna odpadały długie strużyny, jedna za drugą. - Po pierwsze, żadna z nas nie będzie uciekać. Obydwie musimy tu walczyć. Przegrać lub wygrać. Zapłacić za zwycięstwo lub za porażkę. Po drugie... nie będzie żadnych ofert, Roso. Takie układy zakładają wzajemność, a ty ani nie masz nic do dania w zamian, ani nawet woli do dania czegoś z siebie. Pomogłam ci, bo patrzę na ciebie i widzę mnie... kilka lat temu. Samą w lesie, jak ty teraz, tylko z moim marzeniem, pragnieniem palącym krew i moim potworem za plecami. I dlatego powiem ci teraz, co zrobił mi mój potwór, w moim lesie, wiele lat temu. Powiem ci to całkowicie za darmo, słuchaj uważnie. Mój demon ocalił mi życie, a potem spełnił moje marzenie, abym mogła uczynić je treścią mojego życia. Brzmi jakby znajomo, hm? Potem przyszedł czas płacenia za spełnione marzenie. Cenę łatwiej przełknąć, gdy płacisz sama. Ale zawsze też płacą inni. Na razie tylko uciekłaś z nieznajomym, goniąc za swoją... wolnością. Zostawiłaś rodzinę, przyjaciół, poddanych. Oni w większości nie żyją, Lannisport to trupiarnia. Ci wszyscy ludzie, mniej ważni niż twoje marzenie - Yrsa oparła się plecami o pień wiązu i przymrużyła oczy. - Tutaj pojmiesz, że byli ważni, i będziesz kimś więcej niż tylko uroczym motylem, cieszącym oko, ale niepotrzebnym nikomu. Albo przejdziesz nad tymi trupami bez jednej łzy i staniesz się taka jak Gael. A na razie... nie będzie targów, Roso - podsumowała beznamiętnie. - Nie jesteś dla mnie partnerem. Nie widzę w tobie niczego, o co warto zabiegać. Nie mam do ciebie żadnego interesu, tylko litość, bo przypominasz mi moje młode lata i to, co z nimi zrobiłam. Bierzesz, co daję, albo nie.Dopóki nie pokażesz, że zasługujesz na więcej, nie będzie żadnych ofert. Ani kłamstw... w tym także takich, które pozwolą ci się poczuć lepiej. Decyduj szybko. Muszę się tu spotkać z kilkoma osobami, i każda z nich jest ważniejsza niż ty.

Las, który je otaczał poczerniał, poszarzał i ucichł. Słychać było ciche skrzypienie konarów na wietrze i szum drzew. Kroki, które przerywały tę ciszę były powolne i spokojne.
- Gdzie jesteś? - głos młodej kobiety pełen był niepokoju. Rosa zamarła. To nie było możliwe. Przecież ona była martwa. Przecież sama ją zabiła - To nie jest zabawne, Rosa. Już nie chcę się w to bawić.

Dziewczyna patrzyła na kobietę coraz większymi ze strachu oczami, aż nie wytrzymując nawału myśli, skuliła się.
“Lannisport to trupiarnia”
“Wszyscy nie żyją... dla marzenia”
“Litość...”

Nie chciała litości, a jednak tylko na to zasługiwała.
Nie ma nic za darmo” - tak mówił jej wuj Alan, który... prawdopodobnie był teraz martwy. Przez nią. Chciała za darmo wolności. Wierzyła, że cena, jaką zapłaci, należy tylko do niej. Nie myślała o innych, tak jak oni nie myśleli wcześniej o niej. Była taka sama. Dlaczego więc liczyła na więcej?
- Odejdź... - chciała nakazać swoim myślom, lecz zabrzmiało to bardziej jak łkanie.
- Zostaw mnie... - złapała się za głowę, chcąc wyprzeć wspomnienia. - Ty nie żyjesz!

- Ja? - zdziwiła się Yrsa, w której twarz poszły ostatnie słowa. - Trochę mi jeszcze brakuje, dziecko. Niewiele, ale brakuje.
Wstała, oparła się o drzewce swojej naprędce stworzonej włóczni i spojrzała na skuloną Rosę. Przyklękła przy niej na powrót i oderwała dłonie zaciśnięte na twarzy. Pogładziła dziewczynę po policzku, spokojnym, pieszczotliwym gestem… choć tkliwości w tym było tyle co w poklepywaniu przestraszonego konia.

Ja dostałam szansę. Domericowi jej odmówiłam...

- Nadal nie zdecydowałaś - oznajmiła twardo. - A zdaje się, że ktoś cię woła.
Mara zamilkła. Rosa odetchnęła. Raz, drugi, trzeci... tysiące myśli przetoczyło się przez jej umysł.
- Jeśli to, co mi powiedziałaś... jest prawdą - zaczęła mówić niepewnie, patrząc wprost na Yrsę - To znaczy, że nie uratuję już tamtych ludzi. Choć tak nie powinno być, to jeśli... jeśli naprawdę zginęli przez moje pragnienia... - w jej wzroku pojawiła się ostrość - To nie mogę się cofnąć. Nie chcę już litości. Sama poradzę sobie z wyborami, których dokonałam.
Dziewczyna podniosła się powoli.
- Dziękuję ci jednak i... nie musisz się bać, że cię wydam. Powiem, że ci uciekłam.

Cisza nie trwała długo.
- Rosa - płaczliwy jęk doszedł ich uszu - Boję się.
Płacz młodej dziewczyny wypełnił las. Przerwał go mrożący krew w żyłach krzyk zażynanego prosięcia - Rosa!

Yrsa przechylała głowę z boku na bok, wreszcie wbiła wzrok w mgłę ponad ramieniem Rosy.
- Prawda. Wina - wzruszyła lekko drobnymi ramionami. - Wszystko zależy od tego, kim jesteś. I dokąd zdążasz. To była twoja krew, twoja rodzina, prostaczkowie, których powinnaś chronić. Uciekłaś, zostawiając ich na śmierć. Teraz przyjdą. Być może tylko zopbaczyć twoje łzy. A może by zobaczyć twoją krew. To, co im powiesz o mnie, nie ma znaczenia. To ludzie z ziem Zachodu. Większość z nich będzie miała powód, by rozerwać mi gardło… sprowadziłam klany na wasze ziemie. By mordowały, kradły i paliły. Więc, jeśli sobie nie będziesz radziła - Yrsa zaśmiała się cichutko - powiedz, że tu jestem. Może będą woleli moją krew. I jeszcze jedno - rzuciła przez ramię, idąc w stronę drzew. - Unikaj ludzi, których nie znasz. To teraz nasze wspólne piekło. Spotkasz i moje potwory.


Dziewczyna wyraźnie pobladła. Przez chwilę wyglądała, jakby miała pognać za Yrsą, prosić ją o pomoc, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Starając się ignorować głosy w swej głowie, rzuciła tylko słabe:
-Powodzenia.

Yrsa zamarła w pół kroku, ledwie widoczna, cień wśród innych cieni.
- I tobie, córko lwów. I tobie.

***

Ojciec, kości na spalonej pustyni Dorne. Roose, który już był martwy, już mu śmierć zapisano, tylko cios jeszcze nie padł. Domeric, któremu przysięgała i którego zdradziła, ledwie go zobaczywszy. Klanowcy, którzy zabijali lwy i sami ginęli, dla jej marzenia o nieosiągalnym. Albrecht Snow, dobry człowiek, syn dobrego człowieka... zabity w Harrenhal przez klany. Zostawiony w stolicy inkwizytor, który obiecał, że przeżyje... jeśli Yrsa będzie czekać. Tuatha, która nie powinna rodzić w Harrenhal, ale musiała, bo Yrsa uwzięła się, że da ten zamek lordowi Dreadfort. Erohet, który miał być wodzem, a został trupem.

Powiedziała Rosie, że są ważniejsi od niej... i w istocie tak było. Cóż ją obchodziła ta córka upadłego rodu. Liczył się Mur i to, co za nim. Liczyła się armia, którą trzeba było przepchnąć przez Przesmyk. Roose musiał zginąć, a zginąć nie mógł, bo Yrsa czepiała się nadziei, że wszystko może się jeszcze ułoży, że może czegoś nie pojęła swym ograniczonym umysłem. Że skrzywdziła Boltonów pospiesznym, gniewnym sądem. Tak, on był ważny, oni byli ważni, bo trzeba było iść naprzód, a oni trzymał ją jak kotwica. Rosa nie miała żadnego znaczenia.

Ale ojciec zawsze mówił, że cokolwiek się dzieje, trzeba stawiać żywych przed umarłymi. Że umarli mogą poczekać, a żywi często mają tylko jedną szansę.

Yrsa zacisnęła zęby. Wściekłym kopnięciem posłała grudę ziemi w pień sąsiedniego drzewa.

Ona też jest kotem. Z gałązki, którą zabrała z Wyspy Twarzy, wyrzeźbiła na postojach wisiorek, głowę lwa. Symbol Lannisterów i Reyne'ów, których wygubili, wyglądał w drewnie bogów tak samo. Biała głowa lwa płakała czerwonymi łzami soku. Starzy bogowie byli ślepi na kolory chorągwi... liczyła się siła i moc, strata i to, czy człowiek potrafił ją opłakać i iść dalej.

Yrsa ukryła twarz pod kapturem, zawróciła i cicho ruszyła za Rosą.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 06-12-2013 o 10:09.
Asenat jest offline