Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2013, 13:36   #28
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
- To będzie dla nas przyjemność i zaszczyt. - Eryk odezwał się, nim ktokolwiek inny zdążył zareagować. Nie miał wprawdzie pojęcia, jak potężny jest gość -choć to raczej oni byli gośćmi na jego terytorium- ani jakie ma zamiary. Zdawał sobie jednak sprawę, że tylko uprzejmością można zyskać smoczą przychylność. Tylko jak tu dać innym do zrozumienia, żeby traktowali tego “człowieka” z najwyższym szacunkiem?
- Napijesz się panie z nami? Być może uda nam się odebrać krasnoludowi beczółkę.
- Aż taki łakomy chyba nie jest - powiedział Argaen podnosząc się z miejsca. - Proszę nam wybaczyć, nie wiedzieliśmy, że to prywatny teren.
Gestem zaprosił tamtego do zajęcia miejsca przy ognisku.
Esther, której ciarki chodziły po plecach pod spojrzeniem czarnych, jak studnie oczu przybysza, lekko przesunęła się, czyniąc więcej miejsca przy ognisku. Miała nadzieję, że Eryk i Argaen wiedzą, co czynią. Chociaż tak do końca przekonana o tym nie była.
- Wszelakiemu bowiem podróżnemu należy się miejsce przy ognisku - uzupełnił wypowiedź kompanów. - Kto kiedykolwiek wędrowcem był na szlaku, wie iż takich rzeczy się nie odmawia. Wybacz nam, że nieświadomie wtargnęliśmy na twoje ziemie. Nie planujemy zakłócić ich spokoju. Przejdziemy jedynie idąc dalej swoją drogą. Witaj więc panie, kimkolwiek jesteś, oraz zasiądź przy ognisku naszej kompanii, zaś jego ciepło oraz strawa niechaj ci służą dobrze oraz świadczą, że nie chcemy przeszkadzać twojemu włodarstwu - powitał przybysza Dorian. Przekonany bowiem był, iż tamten zacnej krwi mąż ścigał ich obawiając się uzbrojonej grupy na swojej posiadłości. Czuć było człeka szlachetnego rodu, od stuleci należącego do elity, może jakiegoś bohaterskiego, lub pewnie mającego solamijskich rycerzy wśród przodków. - Jeśli miałbyś przy okazji ochotę, rzeknij co słychać na błoniach szerokiego świata. Wszak chyba każdy wędrowiec nowin jest wielce spragniony - zgadzał się ze swoimi towarzyszami, iż ten osobnik miał taką charyzmę, która biła wręcz niczym jasna aureola. Pewnie mógł także rzec im niejedną ciekawą nowinę.
Srebrny Wilka skłonił się lekko w kierunku gościa. Niepokoiło go, że tamten zbliża się do nich z obnażonym mieczem. Jego czarne, nieludzkie oczy niepokoiły go jeszcze bardziej. Znał jednak prawa nomadów i wiedział, że odmowa miejsca przy ognisku była ciężkim występkiem. Gość z pewnością nie był człowiekiem. Kto wie, może to nawet jakiś bóg w przebraniu.
- Usiądź z nami i rozgość się panie. Tak jak mówili moi kamraci tylko przechodzimy przez ten teren. Nie mamy zamiaru zrobić niczego złego w granicach twoich włości.
- Ale powiedzieć możemy o paru opryszkach, co w tych okolicach napadli na tego rycerza - wtrącił się Argaen. - Nic więc dziwnego, że chcesz pan sprawdzić, kto tu obozuje.
Mężczyzna schował miecz do pochwy, po czym powoli, bacznie obserwując gości, którzy zjawili się na jego włościach, podszedł do ogniska. W świetle towarzysze nie mogli nie zauważyć, że człowiek jest potężnie zbudowany - postury mógłby mu pozazdrościć niejeden awanturnik. Mimo to jego dłonie wyglądały, jak dłonie należące do kogoś szlachetnie urodzonego, kto nie nawykł do ciężkiej pracy lub walki.
- Ogień… Szlachetny żywioł, nieprawdaż? - zapytał, po czym, nie czekając na odpowiedź, mówił dalej. - Zanim zaczniemy wymieniać się historiami wypadałoby pierwej wymienić się uprzejmościami, prawda? Nazywam się, w skrócie, rzecz jasna, Theriondinus Wieczny. Ale mówią mi Ther.
Argaen, Esther, Srebrny Wilk oraz Eryk poczuli na karku dreszcze. Słyszeli kiedyś legendy o smoku, który w poszukiwaniu mocy zaszedł tak daleko, że udało mu się wreszcie posiąść wiedzę na temat sztuki reinkarnacji. Smok ów miał właśnie na imię Theriondinus. Oryginalnie, jak podawały owe opowieści, smok czarny. Oryginalnie, bowiem co kilkaset lat zmieniał formę przyjmując po prostu nowe ciało. Fakt, był w tym pewien kłopot - żadne z jego ciał nigdy nie osiągało dojrzałości, jednak, jak się okazało, rytuał, który zapewnił mu moc reinkarnacji obdarzył go wielkim potencjałem magicznym, jeszcze wyższym niż ten, który smoki posiadały naturalnie. Theriondinusa, co wiedział tylko Eryk, nie widziano na żadnej ze smoczych wojen. Ponoć niezbyt interesował się polityką, a nawet wśród smoczych kręgów stanowił jedynie legendę. W całej historii Ansalonu faktycznie pojawiło się kilku Therów, jednak tylko kilku z nich władało potężną magią. A ci, którzy władali potężną magią, mieli też i inną cechą wspólną - całkiem czarne oczy. Faktycznie, ten tutaj, przynajmniej pod względem koloru oczu, pasował do opisu Theriondinusa. A co to tak naprawdę wróżyło? Cholera go wie, bowiem tak po prawdzie Ther był, wedle wszystkich przekazów, szalony. Nie można mu się było w gruncie rzeczy dziwić - wielokrotne narodziny i śmierć potrafią namieszać w zdrowiu psychicznym niemal każdej istoty.


Wojownik skłonił się lekko ku nieznanemu mężczyźnie.
- Tak powiadają na temat ognia - potwierdził. - Dorian mnie nazywają, szlachetny panie - przedstawił się także. Wstrzymywał się wcześniej, ponieważ wiadomo, na trakcie bywają różne osoby. Jedne sobie życzą bliższych znajomości, inne wolą przysiąść się, potem zaś anonimowo odejść wedle swoich planów.
- Wielki to zaszczyt dla nas, Therze - Argaen skłonił się uprzejmie. Bardzo uprzejmie. Nawet gdyby ów człek niesłusznie przybrał to imię, to lepiej było nie zdradzać swych wątpliwości, a jemu nie podobał się ani miecz, ani - a nawet bardziej - czarne oczy ich gościa. - Zwą mnie Argaen. Lecz z pewnością imię to nic ci nie powie.
- Ja zaś jestem Srebrny Wilk z nomadów Que-shu. Ogień? Istotnie ogień jest szlachetnym i wspaniałym żywiołem.- Barbarzyńca wyciągnął z pochwy na plecach swój dwuręczny miecz, który natychmiast zapalił się magicznym płomieniem- Lubię ogień, pozwala mi wygrywać.
- Zechciej usiąść, Therze - Argaen, nie wdając się w rozważania filozoficzno-militarne na temat ognia. - Chociaż prawdę mówiąc nie wiadomo, czy to ty jesteś naszym gościem, czy też my się do ciebie wprosiliśmy w gościnę.
- I dla mnie jest zaszczytem was poznać, kochani goście. - Wyszczerzył się podkreślając ostatnie słowo. - Mi również ogień pozwala wygrywać. Cóż, jest szczególnie przydatny w kwestiach kulinarnych, choć może stanowić broń obosieczną… Podgrzanego paladyna niełatwo wyłuskać z tej jego przeklętej zbroi, naprawdę niełatwo! - Pokiwał głową z poważnym wyrazem twarzy, spoglądając wymownie na Hurgena i jego płytowy pancerz. - Taak… Lecz przejdźmy do interesów, dobrze? - usiadł pomiędzy Esther a Argaenem. Nie było czuć od niego żadnego spięcia, wręcz przeciwnie, czuł się jak u siebie. - Owe ruiny dawnej, smoczej świątyni… - Tutaj wybuchł śmiechem. Śmiechem potężnym, przerywanym dodawanymi piskliwym głosem uwagami w stylu “Kto by chciał… Ahhihah… Czcić smoki? To… Niepoważne…! Ahah…”, lecz po kilku niezręcznych chwilach opanował się wreszcie i kontynuował.
- Owe ruiny, jak i tereny przyległe… W zasadzie to większość tych gór z wyłączeniem pewnej strefy należy do mnie. Jest moją własnością. To moje terytorium, rozumiecie? A chyba nikt nie lubi, kiedy ktoś włazi mu z buciorami do jego domostwa, hm? Płoszy zwierzynę, nie płaci… Myta… - Na jego poważne przez moment lice powrócił szeroki uśmiech. - Właśnie po to przyszedłem. Co możecie mi zaproponować w zamian za możliwość przejścia przez moje góry, moi mili? Zaznaczę, że mam już sporo różnych, ciekawych rzeczy, a jestem też straszliwie głodny. Kiedy jestem głodny nie lubię wysłuchiwać długich, nudnych ofert…- Te ostatnie słowa niemal wywarczał, opanował się jednak i dorzucił tonem pięcioletniego dziecka. - No? To kto pierwszy ma dla mnie jakiś prezent, co?!
Pewność siebie przybysza zbiła kompletnie z tropu Srebrnego Wilka. Korciło go żeby wykonać szybki atak i ściąć głowę jegomościa jednym cięciem. Jednak jeżeli by się mu z tego czy innego względu nie udało, skazałby całą ich grupę na śmierć. Czy opłaca się ryzykować? Przełknął ślinę i pokręcił głową. Lepiej było się ułożyć skoro przybysz był w nastroju. Chwycił plecak i wyciągnął z niego buty pajęczej wspinaczki i krótki magiczny miecz. Położył obie rzeczy przed przybyszem.
- To mogę ze swojej strony zaoferować. Bliźniacy powinni chyba mieć jeszcze magiczne księgi pokonanych magów. To najcenniejsze rzeczy jakie mamy.
Stał, w napięciu wpatrując się w Thera i jego czarne oczy. Jaki będzie następny ruch tajemniczego gościa?
Dem i Lem obdarzyli Wilka bliźniaczym spojrzeniem, które dobitnie pokazywało co sądzą na temat rozporządzania cudzymi łupami. Nie podobało im się, ale przemilczeli, skupiając się na trzymaniu od ich gościa z daleka.
- Mości Theriondinus raczej… - Lemnus zamilkł i zadrżał pod ciemnym spojrzeniem Thera.
- Nie potrzebuje magicznych ksiąg. - Dokończył za brata Demas. - A przynajmniej tak… czujemy.
- Nic nie wiem na temat smoczej świątyni. Prawdą jest także, że właściciel ziemi może oczekiwać uczciwego myta. Ode mnie proszę, tyle - powiedział pełen szacunku Dorian kładąc po prostu 10 sztuk stali. Jakby nie było, stanowiło to wiele większą wartość, niźli powiedzmy za przejście przez miejskie rogatki, nie mówiąc już na temat innych miejsc. Kompletnie dziwił się, że Srebrny Wilk oddawał jakieś super rzeczy. Pewnikiem łgał, ale jednak nawet jeśli, ów krótki miecz wydawał się bardzo ładny. Niby dlaczego miałby tyle komuś dawać za przejście? Nawet jeśli od tego kogoś biła niezwykła charyzma. Równie bowiem dobrze, ów genialny Ther mógł łgać niczym najęty. Płacił więc hojnie nie tyle myto, co za spokój. Oberwał wszak solidnie oraz nie chciał ponownej walki.
“Ruiny smoczej świątyni… ruiny smoczej świątyni…” Słowa jak echo odbijały się w pamieci Eryka. Wszystko poza tym zeszło na dalszy plan. Podekscytowany i pełen nabożnego lęku zapomniał na chwilę o zagrożeniu. Zresztą może i żadnego nie było?
- Ko...komu poświęcona była świątynia?- zająknął się gdy pytanie po prostu samo wyrwało się z jego ust nie bacząc na dobre wychowanie. - Ja po prostu muszę to wiedzieć. - dodał tonem usprawiedliwienia.
- Faktycznie, z książkami nie trafiliście. Z butami również, mam już takie! Za to miecz naprawdę ładny, może i bym go wziął gdyby nie to, że mam ich już kilkadziesiąt…- Ther ziewnął, pogodny wyraz jego twarzy ustąpił miejsca dla tego bardziej rozeźlonego. - Zaczynam się nudzić… A co do tej świątyni - nie wiem, nie pamiętam. Znam za to kogoś, kto może wiedzieć! - Huśtawka nastrojów trwała w najlepsze. Znów roześmiany włożył rękę do jednej z sakiewek, by po chwili wyciągnąć z niego jakieś biedne stworzenie wielkości małego kotka. Gdyby ktoś był naprawdę bardzo głupi mógłby to stworzonko z kotem nawet pomylić. Ale głupców tutaj nie było i wszyscy wiedzieli, co Ther cały czas ukrywał w sakiewce- pomniejszoną wersję miedzianego smoka. W dodatku żywą, bo prychała ze złością.
Komuś mogłoby się wydać, że ma do czynienia z pseudo smokiem, wbrew pozorom częstym kandydatem na chowańca dla maga. Jednakże Eryk wiedział, że istota ta jest smokiem prawdziwym, która na skutek jakiegoś potwornego uroku utraciła swoje prawdziwe rozmiary i, prawdopodobnie, moce. A przynajmniej tak mu się wydawało. Do podobnych wniosków udało się dojść bliźniakom oraz Argaenowi.
-Mieszkał tu jakiś czas przede mną. Nie chciał podzielić się terytorium. Wkrótce stał się moim chowańcem, haha! Może powiedziałbyś nam co to za świątynia, co, mały? - Rozbawiony czarnooki potrząsnął smokiem, który nie kwapił się żeby odpowiedzieć dla swojego pana, na którego twarzy pojawił się po chwili wyraz zrozumienia. - Ach, no tak. Nie możesz mówić….
Argaenowi takie potraktowanie smoka wydało się rzeczą niesmaczną. A poza tym nie potrafił zdecydować, czy ta demonstracja była bardziej nieudaną próbą zaspokojenia ciekawości Eryka, czy też może próbą pokazania możliwości i zastraszenia niechcianych gości. Z pewnością zachowanie Thera świadczyło o wielkiej pewności siebie i zarozumialstwie. W końcu Esther siedziała tuż obok, rękę miała pewną, a jak powiadał jeden z przyjaciół Argaena, nawet najlepszy mag z nożem w plecach traci na swoich umiejętnościach.
Drastyczne metody mogły jeszcze chwilowo poczekać.
- A słyszałem, że ciekawe rzeczy dzieją się w okolicy. Jak więc można mówić o nudzie - stwierdził.
-Takie rzeczy przestają być ciekawe, kiedy ma się z podobnymi sprawami do czynienia niemal codziennie…- mruknął czarnooki, poruszył dłonią i smok, którego tam trzymał, zniknął. Ther, z niewiadomych przyczyn, skrzywił się na moment.
Smok zniknął zdecydowanie za szybko. Większość towarzyszy uznała to za kolejną sztuczkę, która miała ich zastraszyć i przekonać do oddania nawet tego, co mieli na sobie. Jednak Dorian zmrużył oczy i doznał niejasnego przeczucia, że coś tu jest nie tak. Jeszcze to, jak rozmówca wcześniej go zignorował... Wpatrywał się w postać Thera przez kilka sekund, by nagle, po następnym mrugnięciu zauważyć, że miejsce przy ognisku, w którym jeszcze przed chwilą zajmował Ther, jest wolne, zaś jego towarzysze wpatrują się w nie z uwagą.

Iluzja! Zrozumienie przyszło w tej samej chwili, w której zauważył tego, kto jest owej iluzji autorem. Dosłownie metr od niego znajdowała się odwrócona do niego bokiem bestia. Ogromny czerwony jaszczur… Nie tak wielki, jak zazwyczaj opisywały legendy i opowieści, lecz nadal imponujący. Dorian z trudem powstrzymał się od ucieczki z powodu aury strachu, jaką to smok wokół siebie wytwarzał. Tak po prawdzie udało mu się powstrzymać głównie z powodu tego, że nie chciał się przekonać, co by się stało, gdyby nagle zerwał się do biegu. Urządzanie sobie Smoczego Maratonu nie było zbyt bezpieczne, nawet dla doświadczonego awanturnika.



Dorian, gdy uspokoił się już na tyle, że mógł zebrać myśli zauważył, że smok cały czas mruczy coś pod nosem w jakimś tajemnym, pewnikiem magicznym języku. To by wyjaśniało istnienie iluzji. W dodatku to, że udało mu się z niej wydostać… Ther nie utrzymywał z nim kontaktu wzrokowego, zignorował jego zapłatę, nawet nie podziękował. Może to wina tego, że siedząc zbyt blisko smoczego zadka Dorian nabrał nieco smoczej odporności i zdołał wyrwać się spod magicznej iluzji? Cholera go wie. Mężczyzna wiedział na razie tylko tyle, że jako jedyny zna prawdę o ich nieciekawym położeniu.
-Nie przedłużajmy tego, naprawdę, jestem cholernie głodny…- wymruczał wyraźnie znudzony już teraz czarnooki mężczyzna, co mogli usłyszeć wszyscy za wyjątkiem Doriana- Dacie mi ten miecz, kuce które ze sobą taszczycie, kendera w śpiworze, dziewicę…- zerknął wymownie na Esther-.... A wtedy pomyślę, czy pozwolę wam żyć. Stoi?
- No to kiszka, panowie! - prychnęła Esther podnosząc się z miejsca i wymownie podrapała się po potylicy. - Miecz mamy, kuce też, a i kendera da się załatwić, ale za cholerę nie wiem, skąd wytrzaśniemy dziewicę. - Podniosła ręce w geście bezradności. Można się było zastanowić czy to szczere słowa, czy też bezczelna ironia. Dziwne było tylko, że nie wiedzieć dlaczego, Dorian nagle poczerwieniał oraz zaczął wnikliwie oglądać czubki własnego obuwia. Być pewnie może, nikt jednak nie zauważył nagłego rumieńca wojownika.
- Ale kucyki mogę przygotować - usłużnie acz nieszczerze zaoferował się Argaen również wstając.
Dorian usłyszał jedynie cichy warkot dochodzący z głębin smoka, który nadal nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Najwięcej jego uwagi pochłaniali Argaen oraz Esther, którzy znajdowali się niebezpiecznie blisko okolic jego paszczy.
- Ponownie? - niemal popłakał się Dorian, nie mając ochoty na kolejną walkę, ale cóż było robić. Nawet bowiem, jeśli nie słyszał smoczej dywagacji, to sytuacja przeraziła go. Nawet, jeśli nie rozumiał właściwie, co tamten mówi, ale domyślał się przynajmniej mniej więcej powalonej końcówki. Ten bandyta chciał pannę Esther. Smoki bowiem, dziewice i księżniczki tworzyły swoisty trójkąt. Cham podły oraz pieprzony zboczeniec. Smoczycę mógłby sobie znaleźć, nie fajną dziewczynę. Skoro zaś smok mruczał utrzymując na reszcie czar, jeśli przestanie mruczeć, czar pryśnie oraz wszyscy odzyskają swobodę. Jakby jednak nie było wziął się w garść oraz stojąc przy tyłku smoczym radośnie starał się dźgnąć go swoimi mieczami, jeśli można, na tyle skutecznie, żeby nie mógł już produkować kolejnych smoczątek.
Cięcia okazały się nad wyraz wręcz skuteczne. Pierwsze cięcie wprawdzie jedynie drasnęło Smocze Kule, co mogło co najwyżej przyjemnie smoka połaskotać, jednakże drugi cios sprawił, że nadzieja Thera na przedłużenie gatunku zaczęła zanikać. Cios drugiego ostrza upewnił go co do tego, że to już na pewno nie będzie możliwe- nie z tak ważnym organem leżącym na ziemi w kałuży krwi. Tak, z całą pewnością Dorian przeszedł tym razem samego siebie- cięcia były wykonane z niebywałą gracją i dokładnością, co zadziwiło nawet jego samego- ostatnim razem miał problemy z trafieniem chociażby ogłuszonego ogra!
Z ust iluzyjnego Thera wyrwał się smoczy ryk, ku przerażeniu reszty towarzyszy. Ryk przepełniony okropnym bólem i przejmującą rozpaczą. Zanim ktokolwiek zdołał coś zrobić, człowiek po prostu zniknął. Ale nie smoczy jęk, którego twórca, jak się okazało, stał od niektórych z nich na wyciągnięcie ręki, inni zaś musieliby kilka kroków podejść, żeby cierpiącego jaszczura dotknąć. Niektórzy, jeszcze nieco ogłupieni po wyjściu z iluzji, z mieszaniną strachu i fascynacji spoglądali w smoczą paszczę. Inni zauważyli, że bolesny skowyt zaczyna się przeradzać w ryk pełen szału który zwiastował, że smok zaczyna się drużynie odwdzięczyć. Obłąkany, ogarnięty szałem, ranny czerwony smok. Zdecydowanie nieciekawa kombinacja.
Jaszczur obrócił się gwałtownie, by móc spoglądać teraz na całą drużynę śmiałków. Dorian był jednak wojownikiem szybkim i obrócił się wraz ze smokiem tak, że znów znajdował się za nim, w dodatku odcięty od drużyny przez smocze cielsko- stał się niewidoczny zarówno dla przyjaciół, jak i dla wroga. Ther jednak nie zastanawiał się nad tym, gdzie podział się ten, który zaserwował mu porcję okropnego bólu. Musiał się jak najszybciej na czymś wyładować...
Jakby przewidując jego intencje Esther, dzięki swojemu nadludzkiemu wręcz refleksowi, zdołała uskoczyć w bok i zniknąć gdzieś przy smoczym boku. Było ciemno, wszędzie, jak okiem sięgnąć (za wyjątkiem bliskich okolic ogniska), cień i mrok. Kobieta mogła mieć tutaj zdecydowanie lepsze pole do popisu, niż podczas ostatniej walki.
Jaszczur nie próbował uganiać się za kobietą, zamiast tego skupił się na Argaenie, który stał niebezpiecznie blisko gada. Ther, z ponurym, smoczym uśmiechem, który polegał głównie na wyszczerzaniu ostrych zębów, uniósł do góry szyję i nabrał nieco powietrza. Dla człowieka pewnym było, że smok za chwilę splunie na niego ognistym oddechem, toteż rzucił się w bok w próbie wczesnego uniku. Ther, którego podstęp się powiódł, zaprzestał wdychania powietrza, po czym z warknięciem zamachnął się potężną, prawą łapą i trafił Argaena prosto w klatkę piersiową. Niestety dla Argaena, smok przy okazji zacisnął na nim uchwyt swojej wielkiej łapy i przycisnął do ziemi z niemałą siłą. Mimo to świetnie wykonany pancerz mistyka chronił go przed poważniejszymi obrażeniami- smok nie mógł bowiem przebić pazurami koszulki ze smoczego metalu. Mimo to Argaen i tak czuł się straszliwie poturbowany po smoczym uderzeniu.
Reszta drużyny stała już w gotowości do działania. Nikt nie zląkł się smoka- nie teraz, kiedy ich towarzysz był w potrzebie. Bitwa, jeśli wierzyć Therowi, w smoczej świątyni właśnie się zaczynała. A Tas, jak gdyby nigdy nic, śnił o przygodach swego imiennika, kilka metrów od wielkiego jaszczura nieświadomy, że pod nosem ucieka mu materiał na naprawdę ciekawą pieśń. Jego strata.
 
Ryzykant jest offline