- Jestem Camila - powiedziała dziewczyna z determinacją wypisaną na twarzy, wskazując Buckowi drogę. - Ten buc zasługuje na solidne manto, ale nie chcę mieć kłopotów. Najpierw myślałam, żeby mu opony poprzebijać, ale to nie to samo, co stanąć z nim twarzą w twarz...
Kolumbijki, a może to kwestia koloru skóry i temperamentu, zdawały się być bardzo gadatliwe. Wysłuchał jeszcze kilku różnych opcji, z których ostatnią była taka, że będzie go trzymał, gdy Camila publicznie mu stłucze mordę, gdy w końcu dotarli do sal poporodowych, znajdujących się w innej już części szpitala. W tej, którą wskazała mu dziewczyna, znajdowały się trzy nowo upieczone mamuśki. Jedna, mocno puszysta i młoda, wyglądała na wściekłą i jako jedyna była sama. Przy drugiej siedzieli rodzice, a przy trzeciej - całkiem niezłej - zidentyfikowana ofiara. Facet miał pewnie mniej więcej tyle lat co i Camila, teraz trzymając na ramionach niemowlaka i śmiejąc się wraz z leżącą na łóżku obok kobietą.
- To on. Wcześniej widziałam jak się obściskiwali! - zacisnęła dłonie w pięści.
Kobieta popatrzyła ostro to na jedno, to na drugie, ale to spojrzenie złagodniało, gdy zobaczyła siostry. Uspokoiła się wyraźnie, co nie znaczy, że nagle stała się miła i sympatyczna.
- Porywacz?! To może przez tego dupka mój ojciec jest w takim stanie! Napuścił na niego TIRa i ten celowo staranował taksówkę! Policja twierdzi, że szukają sprawcy. Tak, jeszcze czego! A mi czołg po czole jedzie. Na szczęście lekarze mówią, że będzie coraz lepiej, że z tego wyjdzie...
- Felipa...! - od strony łóżka Hernando odezwał się zachrypnięty, słaby głos, który natychmiast przerwał jej głośny wywód. Najwyraźniej zdołała obudzić wszystkich znajdujących się w tej sali, a może nawet w salach po bokach. Podbiegła do łóżka, nachylając się nad mężczyzną i przykładając dłoń do jednego z niewielu odsłoniętych fragmentów twarzy.
- Ojcze! Jak się czujesz? Przepraszam za tych...
- Słyszałem dość. Pozwól im ze mną porozmawiać - zakasłał nagle, wypluwając flegmę, którą jego córka wytarła mu szybko z ust. Sam prawie się nie poruszał, a głos miał słaby. Jasne było, że nawet mając dobre chęci nie będzie w stanie długo mówić. Kobieta uszanowała niespodziewanie jego zdanie, zerkając na nich z dość dużym wyrzutem, lecz nie odzywając się już.
Sue i JP przyglądały się tej scenie z pewnej odległości, stojąc tuż za drzwiami sali. Choć te były otwarte, więc tak naprawdę ani nic nie zasłaniały, ani nie wyciszały rozmów. Ze środka wykuśtykał niebrzydki latynos w średnim wieku, z nogą w gipsie i owiniętą bandażem głową. Prawie wpadł na Caldwell i cicho gwizdnął.
- No proszę - musiał słyszeć coś po angielsku, bo właśnie w tym języku to powiedział. - Nie ma pewnie szansy, że jesteś nową pielęgniarką? Robienie sobie krzywdy miałoby wtedy także przyjemny aspekt. Jestem Alejo - podał jej rękę, opierając się na kuli.
Ivy nie przyciągała aż tyle uwagi, pewnie ze względu na bardziej okrywający strój. Z drugiej strony pamiętała dobrze spojrzenie znajomego Marco. Miała za to dobry widok na korytarz, przez który to ciągle przetaczali się ludzie i pracownicy szpitala. Dwie pielęgniarki pchały właśnie duży wózek pełen leków, w większości już przygotowanych w odmierzonych miarkach. Zatrzymywały się przed salami i jedna z nich szła podać lekarstwa pacjentom. Druga kręciła się przy wózku. Były już przy sali obok, gdy jakiś chłopak, korzystając z tego, że żadna z nich chwilowo nie patrzyła, podkradł się i do kieszeni szpitalnych spodni napchał leków i szybko zaczął oddalać. Cóż, piękny kraj.