Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2013, 14:35   #32
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=petzEpX3_28&list=PLcpBBg8UA1Oxz7973OVcCzyB R-caH7hCQ[/MEDIA]


-Gilian, trzymaj się po za zasięgiem trupów.- rzucił Morlock, rozglądając się czujnie dookoła, z dłonią gotową do dobycia Grzechotnika z kabury.- I odstrzel tą szamańską cholerę...

O półokra średnio się martwił, ale mimo wszystko rzucił nań kątem oka, mając cichą nadzieję że raptusowaty assasyn przeżyje dość długo żeby wydać mu jakieś instrukcję.

Uśmiechnął się leciutko.

-Muszko muszko...- zanucił.

Jednocześnie uniósł rewolwer i raz, możliwie celnie, wypalił do zombie-pieska solidną, stalową kulą. Magiczna załadowała była w drugiej klamce rewolwerowca.

Muszka pojawiła się za plecami Morlocka, jej pazury rozorały jego grzbiet raniąc boleśnie. Giliam wystrzeliła z broni w kierunku zbliżającego się zombiaka. Gnomia pukawka zazgrzytała i odrzut omal nie wyrwał spluwy z dłoni półelfki. Ale głowa zombiaka pękła jak dojrzały melon i zwłoki osunęły się martwe na ziemię.

Caligario wykonał kilka gestów dłonią i zanim Will zdążył cisnąć kartę, został trafiony pociskiem z pajęczyny i zmienił się w ładny kokon. Nitki bowiem oplotły całe jego ciało. Szarżującego półorka powstrzymał pies, skoczył w kierunku zabójcy zmuszając go do zajęcia się tym nieumarłym czworonogiem. Wiedźma towarzysząca czarownikowi, rzuciła zaś jakieś zaklęcie na spluwę Gilian i... broń się zacięła.

Nie przejmując się raną w plecach i potworkiem który zawiesił mu się na nich próbując przegryźć krtań, Morgan strzelił. Kula wbiła się w łeb nie zabijając co prawda potworka ale odrzucając go w bok. Półork doskoczył błyskawicznie do zaskoczonego obrotem sytuacji Caligario. Jedno pchnięcie pod żebra, zatrzymało go w miejscu. Szerokie cięcie drugim ostrzem... odcięło głowę mężczyzny.

-Nie!!!- wrzask wiedźmy poniósł się po pomieszczeniu kiedy ta, z przerażeniem w oczach, rzuciła się do stojącego nieopodal krzesła.

Giliam odrzuciła bezużyteczną broń i ruszyła w jej kierunku. Niestety, nie było to aż tak łatwe. Jeden z zombie warknął głucho, obrócił się i rzucił na dziewczynę, zmuszając ją do desperackiej parady jego ciosów klingą pałasza.

Sam Morgan czuł się mocno osłabiony.

Uwolniszy rękę z okowów pajęczyny, Will wysunął z rękawa srebrny sztylet i i w niemal niewykonywalnym ruchu cisnął nim w stronę siedzącej na grzbiecie Morlocka muchy. Zraniony ową bronią czart wydał z siebie głośny skowyt i oderwał się od poranionych pleców Morgana.

Morgan sapnął, zatoczył się ciut do przodu a następnie obrócił wokół własnej osi, strzepując dłonią.

Grzechotnik, który wyskoczył mu z rękawa wylądował w dłoni rewolwerowca.

Demoniczny insekt dostał możliwość z bliska zajrzenia do lufy małej, acz niebezpiecznej dłoni.

-A żryj to...- warknął niewyraźnie mężczyzna, naciskając oba, małe spusty.

Dwie srebrne kule z hukiem opuściły lufę.

Powiadają, że tylko dwa razy głupiec dwa razy nabiera się na tą samą sztuczkę. Więc.. potworek głupcem się nie okazał. Bowiem ledwie broń wskoczyła w dłoń Morgan, czart już skręcił w bok niczym osa ... kule przeszyły powietrze nie czyniąc mu krzydwy.

Nikt nie mógł pomóc z potworkiem Morlockowi. Gilian cięła rapiem na odlew próbując rozciąć torst atakującego ją truposza. Ożywieniec był jednak nieco żwaszy niż poprzedni przedstawiciele... i zdołał uskoczyć przed zabójczym cięciem. Jednakże półelfce nieobce były szermiercze sztuczki, bo z nieudanego cięcia szybko przeszła do pionowego sztychu, wbijając pałasz ostrzem w podniebienie i przeszywając czaszkę.

Półork natomiast chciał się rzucić na wiedźmę siadając na tronie, lecz zamiast tego, to na niego się rzucono. Raniona przez Morgana psia bestia skoczyła na plecy półorka. Gdyby nie był ranny, pewnie by ją strącił... ale narkotyk którym się nafaszerował zapewne przestawał działać. I Lurgh upadł na ziemię pod ciężarem bestii, nie zamierzając jednak zginąć z jej ręki.
Błyskawicznie obrócił miecz ostrzem w dół i dźginął w bok nieumarłego zwierzaka.

A Will próbował się oswobodzić ze swej krępującej sytuacji, przy pomocy kolejnego sztyletu, który pojawił się w jego dłoni.

Cóż, to wszystko było jak pieprzony gównotok.

Prawda, sytuacja Morgana była o wiele lepszą od tej w której znalazł się chociażby Lurgh, ale chwilowo rewolwerowiec nie miał w sobie dość empatii żeby chociaż trochę współczuć półorkowi.

Dlatego też zacisnął zęby, odwrócił się i wystrzelił z Grzechotnika po raz drugi, mając nadzieję że kolejny srebrny pocisk nie pójdzie na straty.

Jednocześnie, odchylając się lekko, posłał jedną, jedyną kulę w stronę podopiecznej zabitego szamana. Dawno już odkrył że plucie ołowiem we wszystkie strony nie zawsze sprawdzało się w sytuacjach gdy potrzebne było chociaż jedno trafienie.

Tym razem potworek nie zdołał sie odchylić, pocisk trafił go śmiertelnie w klatkę piersiową i z piskiek czart zaczął się rozpływać w powietrzu. Jego ciało stało się rozpływającą mgiełką.

Zaś kula wymierzona w podopieczną czarownika Mwangi niefortunnie chybiła.
Bowiem z krzykiem.

- Zemszczę się na was!-

Dziewczyna wraz z tronem dosłownie zapadła się pod ziemię i kula świstnęła jej nad czaszką.

W krześle Caligario musiał być ukryty przycisk do zapadni. I dziewczyna szamana skorzystała z tej drogi ucieczki.

Pech... Prawie ją dosięgnął.

Na szczęście na innych frontach walka szła lepiej. Kolejny sztych pałasza w klatkę piersiową zakończył żywot nieumrałego. Mimo wszystko ów sztywniak nie był konkurencją dla Gilian jeśli chodziło o szermierkę.

Także i Will wyswobodził się w końcu z sieci i ciśnięte przez niego ogniste karty przypiekły bok gnijącego ogara, który próbował przegryźć krtań półorka.

Ten zresztą porzucił jeden z mieczy i chwycił bestię dłonią za gardło, a drugi miecz raz po raz z wściekłością wbijał w korpus ożywionej bestii.

Morgan był zbyt obolały, otumaniony i wściekły ucieczką dziewczyny żeby bawić się w kurtuazję.

-MATADOR, PERSEFONA, MUSZKIET!

I nie, nie te słowa wykrzyczał, zataczając się do przodu i ładując kolejny pocisk w bok nieumarłego psa który nad podziw przywiązany był do swojego niedorobionego jestestwa.

-Sukinsyn!

W sumie trudno było stwierdzić czy była to obelga czy też stwierdzenie faktu.

Ostatni strzał zakończył tę walkę. Gnijący pies oberwawszy kulkę osunął się na ziemię jak trup, którym wszak był.

Gilian zaś podbiegła do samoczynnie zamykającej się zapadni i próbowała otworzyć. Bez sukcesu. Westchnęła tylko i dodała.

- Ale Caligario mamy. I straż miejska i Cycione zapłacą nam za rozwiązanie problemu.

Will strzepując z ramion resztki pajeczyny.

- Oby... nieźle nas pokiereszowali. No... jednych bardziej, niż innych.

-Nie mówiłam, że będzie łatwo.-
odparła beztroskim tonem półelka. A przynajmniej silliła się na beztroski ton.

-Ile będzie z tego kasy?- zapytał Morgan, wyciągając zza pasa jeden ze swoich toników i duszkiem opróżniając butelkę.

Draństwo smakowało jak mięta moczona w spirytusie.

-Bo powiem szczerze tylko perspekytwa wypłaty powstrzyma mnie przez kanonadą przekleństw... Chociaż...- Morgan skrzywił się i zbliżył do trupa szamana, by na wszelki wypadek wpakować weń pozostałe trzy kule z rewolweru, oraz jedną dodatkową, srebrną, na wszelki wypadek.

Głowę zaś kopnął w stronę Gilian.

-Mistrzowskie podanie...

-Dużo... nie martw się.-
odparła półelfka chowając pałasz i biorąc głowę Caligario do sakwy. Podeszła do swej broni i wygarnęła z niej zniszczoną amunicję.- Poza tym... Jestem pewna, że przynajmniej część jego gratów jest zaklęta. I jak przeszukamy pokój, to znajdziemy jakieś warte uwagi łupy. Will?

-Już się za to biorę.-
rzekł w odpowiedzi kanciarz i jego pokryte bielmem oko zabłysło.

-Zaknebluj czymś łeb.- rzucił przezornie Morgan, drugą butelkę z tonikiem rzucając półorkowi który trochę przeciekał.- Wiesz, to prawie nekromanta i cholerwia wie czym się obłożył. Czytałem od czarnoksieżnikach którzy zostawali przy życiu dzięki zaklęciom rzuconym na ich oskórowane czaszki...

Nieufnie rzucił okiem na sakwę na biodrze dziewczyny.

-To już problem arkanistów, którzy dostaną ten łeb... nie nasz.- wyjaśniła Gilian i spojrzała na Morgana.-Zupełnie nie wiem, czemu się tak wściekasz. Lurgh znosi to o wiele spokojniej.

Pewnie powodem teo, był fakt, że jedynie duma trzymała milczącego na nogach. Nie miał już sił na wściekłość. Powoli podniósł swój oręż i skierował się ku wyjściu. On już swoje zrobił.

-Ale to ciebie ugryzie w tyłek jeśli faktycznie się czymś zaczarował, a nie ich.- odparł sarkastycznie Morlock.- I wiesz, ja nie ćpie...

Dodał, znacząco spoglądając na oddalającego się zabójcę. Ani me, ani be, ani wypierdalaj. Stereotypowy półork.

Rewolwerowiec westchnął tylko.

-Will, masz coś... ?

-Sakwa jest gruba... Nie przegryzie się łatwo.-
odparła ze śmiechem półelfka. A Will dodał.-Pierścionek na palcu, buty... Opaska na kapeluszu i pierścionek na ręku. Te są magiczne. Poza tym...

Wskazał placem na jedną z szaf.- Tam jest więcej.

-Morgan sprawdź szafę, a ja zajrzę do łóżka. Pewnie w nim ukrył gotówkę.-
stwierdziła półelfka.

-Tak tak...

Mężczyzna rozprostował kark, rozejrzał sie po okolicy a następnie ściągnął z łóżka zabitego szamana drąg na którym wisiała kotara. Następnie tak uzbrojony ruszył do szafy, by jego końcem otworzyć drzwi.

Ignorował przy tym krytyczne spojrzenia towarzyszy.

Otworzył szafę i zamarł z zaskoczenia, na widok jaki ujrzał. A ograbiwszy trupa Will podszdeł do Morgana mówiąc.- Widzę że znalazłeś skarb, gratuluję... będziesz w nim pięknie wyglądał.

W szafie wisiał płaszcz zrobiony z różnokolorowych piórek, skrzący się barwami tęczy. Oprócz niego był jeszcze zapieczętowany garnuszek, oraz... bębenki conga.

-Te kolory podkreślą twoje śliczne ślepkia.- zachichotał Will, a Gilian krzyknęła zajeta rozrpuwaniem pałaszem łózka.

- Z czego tam się śmiejecie?

Morgan westchnął.

-Może będzie coś wart... A ten garnek?- Morgan wskazał drągiem na naczynie, woląc go jeszcze nie dotykać.

-Jest magiczny.-rzekł w odpowiedzi Will otwierając go.-A właściwie jego zawartość.

Zanurzył palce w czerwonej cieczy i powąchał.-Ale to nie eliksir. To farba!
Spojrzał na bębenki dodając.- One też są magiczne.

-Znalazłam trzy tysiące zaskórniaków naszego szamana.- rzekła wesoło Gilian i podchodząc powoli spytała.- To z czego tak rechotałeś Will?

Morgan westchnął i złapał za wieszak z piórkami.

-Zainteresowana?- zapytał obojętnie, patrząc krytycznie na farbę.

-Nie w moim guście.- uśmiechnęła się wesoło i zerknęła na Willa.- Wydaje mi się że to coś dla ciebie.

-O nie. Takie wdzianka noszą weseli chłopcy Krugnara.
- rzekł w odpowiedzi kanciarz.- Nie chcę być brany za jednego z nich.

-Jak cała drużyna się zbierze jutro w tej twojej karczmie, to podzielimy forsę i łupy pomiędzy siebie.
- zawyrokowała Gilian ipotarła kark.- Na razie ty Morgan weź płaszczyk i co tam jeszcze znalazłeś. Znam kogoś, kto nam to wszystko za darmo rozpozna.

-Wspaniale. Oby było to coś warte... Za długo pije na koszt Amelii...-
mruknął Lockerby, zbierając przedmioty i zamykając słój z farbą.- Sądzicie że może być tu jeszcze coś niebezpiecznego... ? I kim jest Krugnar?

-Krugar prowadzi burdel dla wyższych sfer.-
wyjaśniła Gilian wzruszając ramionami.- Specyficzny burdel. Jego pracownikami są... elfy. Tylko elfy. Żadnych elfek.

Will zaś dodał.- I ubierają się bardzo... kolorowo.

-Czyli stereotypowi elfi faceci.- stwierdził spokojnie Morgan, upychając płaszcz w torbie.- Większośc elfek jest bardziej męskich od elfów... Popatrzcie na Amelię chociażby. Dziewczyna ma przysłowiowe "cojones".

Uroda nie umniejszała jej siły charakteru.

-Nie. Najbardziej babscy faceci jakich w życiu widziałeś.- zaprzeczyła Gilian wzruszając ramionami.- Aż dziw że mają nabiał między nogami. Morgan... do tego burdelu nie przychodzi zbyt wiele kobiet. Zamtuz Krugara jest dla mężczyzn, głównie.

Lockerby westchnął i przewrócił oczami.

-Ja wiem, Gilian. Nie jestem głupi i niestety, znam ten "proceder"...- rozejrzał się po pomieszczeniu.- Wracamy? Czy jest tu jeszcze coś do wyszabrowania?

-Ja bym osobiście jednak wolał wrócić
.- stwierdził Will po namyśle.- Pewnie są tu jeszcze jakieś... rzeczy... ale osobiście wolę nie sprawdzać co poukrywane jest w trupach. I czy jakieś jeszcze są żywotne. Zostawmy to arkanistom policyjnym.

-Czyli wynosimy się stąd?-
Morgan poprawił torbę na ramieniu.

-Hmm...Możemy. Mamy to co przyszliśmy.- rzekła w odpowiedzi Gilian klepiąc pieszczotliwie sakwę z głową nieboszczyka. Po czym zwróciła się do Willa.- Oddaj fanty, które znalazleś przy trupie Caligario. Dam je do zidentyfikowania. Morgan chcesz iść ze mną, czy też zaufasz mi i zwrócisz zdobycze?

-Wszystko zależy od atrakcji zaoferowanych przez ciebie
.- rewolwerowiec uśmiechnął się leciutko.- Mogę sie przejść.

-To wpadnę do tej twojej dziury wcześniej. Całą ekipą spotkamy się wieczorem jutro. Wtedy was rozliczę i będzie można opijać sukces. No i wtedy zdecydujecie się czy chce wam się próbować podobnych eskapad w przyszłości.
- rzekła dość radosnym głosem półelfka i ruszyła przodem.

-Wszyscy zginiemy... ale przynajmniej w towarzystwie pary ładnych cycków.- zawyrokował ponuro Will z cynicznym uśmieszkiem na ustach.

-Mów tak dalej a moje nieciekawe awanse uzna za szczyt sztuki uwaodzenia.- stwierdził Lockerby, przewracając oczami i ruszając za dziewczyną.- Z resztą biorąc pod uwagę jej reputację, na gadaniu by się skończyło.

Uśmiechnął się lekko.

Brak instynktu samozachowawczego był w pewnych kwestiach całkiem przydatny.

-Cóż... Nie przeczę... że to nietykalna sztuka.- stwierdził Will poprawiając kapelusz.- Ale cóż poradzić, mam oczy. I ślepy nie jestem.

Sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. Wyciągnął jednego z nich i wykonawszy kilka gestów sprawił, że końcówka papierosa się rozżarzyła.
Po czym zaciągnął się dymem i zerknąwszy na Morgana wyciągnął dłoń z paczką w jego kierunku.

-Dosłownie nietykalna?- zapytał Morgan, przyjmując papierosa.- Bo wybacz, jakoś nie chce mi się wierzyć żeby zbaijała samym dotykiem. Zwykle do takich rzeczy potrzebna jest też chęć. W końcu ty też nie strzelasz ogniem z tyłka non stop.

-Kto wie...-
wzruszył ramionami Will, gestem dłoni zapalając papierosa w ustach Morgana.- Nie znam jej na tyle dobrze. Gilian lubi dyskrecję jeśli chodzi o prywatne sprawy. W każdym razie... jej dotyk nie zabił mnie jeszcze. No... ale... Dotykała tylko dłonią.

-Heeej!-
rozległ się krzyk Gulian z korytarza.- Może byście ruszyli dupy na powierzchnię co?!

Morgan westchnął.

-Już idziemy!- rzucił okiem na Willa.- Lepiej się pośpieszmy bo jeszcze zechce nas zmacać, czy coś...

-Fakt...-
mruknął Will i ruszyli korytarzem. Po kilku chwilach byli znów na cmentarzu.

Gilian zaoferowała się podwieźć na swym wierzchowcu gnoma i rannego doktorka. Reszta zaś musiała na piechotę wrócić do domu. Jack zaproponował, by Will i Morgan poszli razem z nim do pewnej tawerny w której piwo ma pianę na trzy palce, a kelnerki sukienki podobnej długości.
Krasnolud powiedział też, że półork po wyjściu po prostu oddalił się bez słowa. Nie raczył nawet odpowiedzieć na pytania barda.

Morgan podrapał się po karku.

-Sukienki niezła rzecz... Dobra, niech będzie.- wzruszył bezradnie ramionami.- Ale nie za długo. Mam nadzieję...

Krasnolud... miał rację co do piwa. Z sukienkami przesadzał. Sięgały prawie do kolana.Ale za to nadrabiały dekoltem. Co prawda większość kelnerek krasnoludzicami... Ale po kilku piwach nie przeszkadzało to tak bardzo. Zwłaszcza że rasa krasnoludzka charakteryzowała się odpowiednimi gabarytami u kobiet.

Alkohol lał się strumieniami, Jack sypał dowcipami, piosenkami niczym z rękawa. Will także... A Morgan wrócił zawiany do swego pokoju... tuż nad ranem.

Wtedy też srogo wymęczony padł na łóżko, by w ciuchach przespać kilka kolejnych godzin. Dopiero wtedy też, po pełnej regeneracji sił, odświeżającym prysznicu i szybkim obiedzie z łaskawej ręki Amelii, Morgan opuścił bar by udać się w stronę domu McKay’ów.

Cóż, pomimo bycia wolnym duchem, Lockerby cenił w pewnych okolicznościach rutynę. Co prawda romans z Antoniną był postrzegany, jako przelotny, za równo przez niego jak i przez pokojówkę, która pewnie nie chciała wiązać się na stałe z zabijaką, co nie zmieniało przeczucia, że śliczna służąca na pewno ucieszy się z wizyty kochanka.

Zwłaszcza z kwiatami.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline