Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2013, 17:28   #25
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
JD mimowolnie mocniej zacisnął dłonie na gumowej fakturze kierownicy. Docisnął pedał gazu i samochód pomknął jeszcze szybciej po drodze rozświetlonej przez elektryczne światła reflektorów. Plastikowa, tania choinka zapachowa szaleńczo obijała się o sufit pojazdu, jakby wytykając wskazówce na liczniku to, jak daleko się posunęła.

- Zwolnij - cicho napomniał się Ashford. Jego głos zmieszał się z uporczywym rzężeniem dającego z siebie wszystko silnika.

Nieoczekiwanie na drodze pojawiła się dwójka ludzi. JD krzyknął z zaskoczenia, po czym odruchowo przydusił hamulec. Pasy napięły się mocno, niwelując pęd, z jakim ciało wampira uderzyłoby o przednią szybę samochodu. Przypadkowe graty w bagażniku bezlitośnie zagruchotały, zwinięte w kłębek świeckie ubrania rozproszyły się po tylnym siedzeniu, a składane lusterko po stronie przeciwnej od kierowcy otworzyło się, prawie wyłamując z zawiasów.

Pojazd tracił rozpęd przez kilka metrów, lecz na szczęście udało się nie uderzyć w ludzi. JD wziął kilka głębszych wdechów - przyzwyczajenie, które pozostało po śmiertelnym życiu - i wyjrzał za okno. Samochód zapadł się w gęste, zewsząd oblepiające opony błoto. Skondensowana, grząska masa uniemożliwiała jakikolwiek ruch pojazdu. Bez łopaty i dżipa z linką holowniczą JD był - dosłownie - uziemiony. Nie pozostawało nic innego, jak wyjść i na piechotę stawić czoło lasowi oraz osobie, która śledziła Ashforda, biegnąc z tak kosmiczną prędkością.

Jednak wcześniej pozostawała konfrontacja z dwójką nieznajomych, prawdopodobnie zagubionych w lesie przechodniów.

- Ale rozpierducha!
- Psze pana, nic panu nie jest?

Dwóch małolatów podbiegło na tyle szybko, na ile pozwoliło im ewidentne upojenie alkoholem. Mieli może 16-18 lat.


JD przez chwilę nasłuchiwał, lecz o dziwo nie wyczuwał teraz stworzenia, które go śledziło. Prędko przyszło uczucie zwątpienia we wcześniejszy osąd - to był zwykły szelest gałązek, a niczym paranoik zinterpretował go jako tropiciela mordercę, szybkiego jak błyskawica.

Lecz jednak… tak naprawdę nie wątpił, że był śledzony. Zapewne w tej chwili nieznajomy obserwował go, czyhając w mrocznej, leśnej otchłani. Ashford nie czuł na plecach wrogiego spojrzenia, lecz to jeszcze nic nie znaczyło…

- Nic mi nie jest - odparł zwięźle. Gdyby ta dwójka idiotów nie wybiegła nieoczekiwanie na jezdnie, prawdopodobnie hamulce nie wkopałyby samochodu tak głęboko. - Dobrzy chłopcy… - nieoczekiwanie zmienił ton. - Proszę, zaprowadźcie mnie do waszego taty… Pomógłby mi wyciągnąć auto. Wystarczyłaby linka holownicza i samochód…

Tak naprawdę Ashford znalazł się w sytuacji wysoce dla niego abstrakcyjnej. Miesiąc wcześniej po prostu kazałby komuś zadzwonić po pomoc, sypiąc złotymi dukatami na prawo i lewo.

- Nie jesteśmy braćmi! - oburzył się ten wyższy.
- Mój kumpel może skołować ciągnik, ale... to będzie kosztowało - odezwał się drugi, który najwyraźniej zauważył mozliwość zarobienia na boku.

JD miał pieniądze, które mógłby wydać, jednak nie chciał ich przekazywać w ręce najebanych małolatów, którzy przyczynili się do wypadku.

- Chłopcy, jestem jedynie biednym księdzem… Możecie mnie przeszukać, naprawdę nie mam pieniędzy. Najgorsze, że ten samochód należy nie do mnie, lecz do staruszki, którą właśnie odwiozłem do szpitala. Źle poczuła się podczas wizyty duszpasterskiej. Czy naprawdę chcecie dodatkowo gnębić tę biedną kobietę, którą syn obkrada, by mieć pieniądze na kasyno…? - podniósł nieco głos, po czym rozejrzał się lękliwie dookoła. - Chociaż nie powinienem o tym mówić, zapewne - dodał ciszej, lecz tak, by każde słowo dotarło. - Chłopcy, zróbcie jeden dobry uczynek, dobry Bóg wynagrodzi wam wszystko w niebie…

W ton głosu przelał całą charyzmę, jaką posiadał oraz iskierki dodatkowego czaru, którego nie tak dawno temu użył na pani Muller. Miał nadzieję, że uda się i tym razem, a alkohol krążący w żyłach podlotków nie będzie stanowić bariery dla Prezencji. Być może wręcz przeciwnie - procenty w rzeczywiści uczynią ich bardziej podatnymi na wampirze Dyscypliny. Ashford odniósł wrażenie, że przeprowadza eksperyment paranaukowy. W każdym razie na jego rezultaty czekał z dziecięcą fascynacją.

Młodzi mężczyźni nie byli zbyt rozgarnięci, ale nagle ich podejście się zmieniło. Krótko naradzili się ze sobą, po czym ten wyższy zadzwonił po kumpla. Nie minęła godzina, a samochód JD był znów gotów do drogi.


Wspomniana droga zaprowadziła wampira prosto do stacji benzynowej, którą odwiedził kilka godzin wcześniej. W czasie, gdy całodobowa automatyczna myjnia usuwała świeże błoto z karoserii, JD znów przeglądał akta, uprzednio dopisawszy pod nazwiskiem Anny Muller nowe informacje dotyczące sprawy oraz numer kontaktowy przybranej matki dziewczynki. Było już zbyt późno, by odwiedzić następną rodzinę, lecz z drugiej strony do świtu wciąż pozostawało trochę czasu, a Ashford nie chciał go zmarnotrawić, oglądając kablówkę w jednym z wynajętych mieszkań. Jeszcze raz przejrzał informacje dotyczące pierwszej ofiary i wpadł na pomysł.

Matka Mii Kugelgen była pielęgniarką, więc istniała możliwość, że tej nocy pracowała w szpitalu mieszczącym się nieopodal drugiego z wynajętych apartamentów. JD zawsze mógł popytać o nią na recepcji, złapać na korytarzu - jeśli szczęśliwie dzisiaj przypadała jej nocna zmiana - lub po prostu odejść z niczym, by po drugiej stronie ulicy skryć się przed dniem. Wystarczająco dobry plan, a przy okazji Ashford zamierzał wyszperać ze szpitalnych magazynów bonus, jakim byłaby torebka ze stosunkowo świeżą krwią.

Oświetlony gmach nowoczesnego budynku być może nieco onieśmieliłby człowieka z nie do końca szczerymi intencjami, lecz gdy na co dzień przebywa i konwersuje się z Mary… nagle zaczyna potrzebować nieco więcej, by onieśmielić. JD przeszedł pewnym krokiem przez obrotowe drzwi, by ujrzeć hol zapełniony ludźmi oraz dwójkę policjantów wyprowadzających szamoczącego się, ogolonego na łyso mężczyznę. Zapewne skinheada. Co tłumaczyło radiowóz zaparkowany na zewnątrz.

- Żaden, kurwa, wymoczek nie będzie macał po brzuchu mojej kobiety! - krzyczał obezwładniony, plując śliną niczym rozszalały Cujo. - Lekarzyk, kurwa się znalazł…!

Ashford starał się zignorować krwiste ślady na pięściach rozbójnika. Przeniósł wzrok na własne ubłocone buty, upominając się w duchu, że zapomniał je wyczyścić, po czym ruszył w kierunku rejestracji. Uznał, że zamieszanie jest mu na rękę - istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś zwróci na niego uwagę.

- Przepraszam, to ważne - mruknął, omijając kolejkę. - Witam, jestem ksiądz Heinrichs z parafii pod wezwaniem Wielkiego Ludzkiego Zbawienia. Koniecznie muszę rozmawiać z panią Kugelgen, sprawa dotyczy jej matki, którą opiekujemy się z braćmi w Katolickim Ośrodku Pomocy. Sprawa nie cierpiąca zwłoki, wydarzyła się wielka tragedia… - przerwał, by przełknąć ślinę, co wraz ze wzrokiem skierowanym gdzieś poniżej oraz teatralną wręcz miną pełną beznadziei i smutku musiało wywołać odpowiedni impakt. - Dostałem informacje, że pani Kugelgen pracuje w tym szpitalu jako pielęgniarka. Mam nadzieję, że nie doszło do pomyłki…?

I znów postarał się nadnaturalnie wpłynąć na kobietę. Do trzech razy sztuka, jak głosi powiedzenie. Twarde spojrzenie nagle złagodniało. Tak! Znów mu się udało! Tym razem jednak poczuł jakąś pustkę, jakby... pierwszy objaw głodu.

- Oh, oczywiście! Jest teraz na dyżurze. Proszę iść w lewo korytarzem aż do windy. Siostra Kugelgen pracuje na 4 piętrze na oddziale pediatrii. Proszę iść, zadzwonię zaraz, żeby na pewno była w dyżurce, gdy ojciec przyjdzie.

- Dziękuje siostro, w dzisiejszych czasach ciężko jest znaleźć tak życzliwe i pomocne osoby, jak pani - uśmiechnął się, skinął głową i ruszył we wskazanym przez kobietę kierunku.

Szpitalne korytarze pełne były rodzin wyczekujących przed salami, spieszących gdzieś lekarzy i pielęgniarek, niejednokrotnie też Ashford napotkał pacjentów, którzy opuścili swój oddział. Jedni - ci bardziej religijni - spieszyli na mszę do kaplicy, inni do bufetu po niekoniecznie zdrowe przekąski, czy też do sklepu prasowego, by odebrać najnowsze numery wybranych gazet. JD pomyślał, przechodząc przez handlową alejkę, że w pewnym sensie cały gmach szpitalny przypomina dość charakterystyczne centrum handlowe, gdzie klienci są po prostu nieco smutniejsi, bardziej zestresowani, czy przelęknieni.

Gdy Ashford wstąpił na oddział pediatrii znajdujący się na czwartym piętrze, zastanowił się, czy widok tak wielu młodych pacjentów nie dobija Kugelgen, która straciła własne dziecko. To tak, jakby inwalida po amputacji stóp pracował w sklepie obuwniczym, lub uczulony na czekoladę stał za ladą naprawdę dobrej cukierni. „Niesmaczne porównania” - pomyślał JD, po czym ruszył do dyżurki.

- Dobry wieczór, czy rozmawiam z siostrą Kugelgen? - zapytał, kierując swe słowa do szczupłej brunetki w średnim wieku.

Kobieta skinęła głową. Wyglądała na naprawdę sympatyczną. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Podobno chciał ojciec ze mną rozmawiać. Nie mam wiele czasu, ale... proszę usiąść - wskazała kozetkę, po czym sama usiadła na jedynym krześle, jakie znajdowało się przy biurku. JD skorzystał z zaproszenia pani Kugelgen.

- Postaram się nie wykorzystać wiele pani czasu - skinął głową. - Widziałem ilu jest pacjentów, personel musi mieć urwanie głowy. Nazywam się ksiądz Heinrichs i chciałbym porozmawiać z panią na temat bez wątpienia bolesny i trudny, lecz konieczny do poruszenia - zaczął.

Wpierw chciał posłużyć się bajeczką o byciu przyjacielem jakiegoś wielkiego śledczego, lecz uznał, że lepiej nie rozpalać niepotrzebnie nadziei kobiety - tak, jak uczynił to w przypadku pani Muller. Z drugiej strony teraz nie miał kilku godzin. Po prostu brakowało czasu na delikatne ukierunkowywanie rozmowy i dochodzenie po nitce do kłębka. Musiał zaatakować. Opowiedział wpierw o koledze ze studiów teologicznych, który przerwał naukę, by wstąpić do policji. Następnie przeszedł do wizyty duszpasterskiej w domu Mullerów oraz nieszczęsnej śmierci małej Anny. Nie podawał żadnych nazwisk.

- Podczas rozmowy wypłynęły nowe informacje w sprawie, zobowiązałem się wszystkie przekazać Peterowi, to znaczy mojemu przyjacielu - dokończył. - Zapewne domyśla się pani, dlaczego przyjechałem porozmawiać z panią. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że człowiek, który odebrał nam Mię to ta sama osoba, która spowodowała tę ostatnią tragedię. Być może jest szansa, by zdemaskować nieludzkiego sprawcę - dodał. - Dlatego chciałbym panią poprosić, by jeszcze raz opowiedziała pani o swoim nieszczęściu.

Ashford kolejny raz podsycił wypowiedź nadnaturalną charyzmą. Nie baczył na głód - był przekonany, że uda mu się znaleźć torebki z krwią w szpitalnych zapasach. W całym mieście znajdowała się tylko jedna wampirzyca, która mogłaby rościć do nich większe prawo - i tak się składało, że była nią jego Matka.
 
Ombrose jest offline