- Czego tu, do cholery, chceta? - Odezwał się starszy mężczyzna w poplamionej koszuli, najwyraźniej zdziwiony, że ma dzisiejszego wieczoru gości. W ręku trzymał bukłak, najpewniej z winem. Wnioskując po stanie odzieży i odorze, jaki się unosił, nie był to pierwszy bukłak z jakim przyszło mu się zmierzyć. Mało prawdopodobne by był to tajemniczy osobnik, którego ścigali.
- Zabierajta tego psa, zanim mi tu nasra na podłogę! - Dodał, widząc psa u nogi Austa.
Po wytłumaczeniu o co chodzi i rzuceniu kilku monet pijaczek zgodził się wreszcie na przeszukanie chaty. Poszukiwacze przygód nic nie wykryli. Nawet Kieł okazał się być bezradny.
- Czarodzieja szukają... A ludzie mówią, że to ja z alkoholem przesadzam. - Mruknął pod nosem mężczyzna obserwując zamykające się drzwi.
Biorąc pod uwagę efekty przeszukania domu, Randal postanowił sprawdzić jeszcze dach.
Randal - wspinaczka k20+5-1 vs 15 = 15, sukces!
Po chwili udało mu się wdrapać na górę. Co można było powiedzieć o dachu chaty? Niewiele, prócz tego, że był z niego całkiem niezły widok na Maestar oraz to, że dało się z niego przeskoczyć na dach sąsiedniego budynku (albo spaść). Czyżby w ten sposób domniemany "magik" im się wymknął?
***
- Tooooo dziaaaaałaaaaa - oznajmił Isherwood powracając zza bariery. Chwilę mu to zajęło, z powodu specjalnej właściwości pierścienia - spowalniał on ruchy użytkownika. Możliwe, że to właśnie dzięki temu pozwalał na przejście przez kopułę. A może było to swego rodzaju zabezpieczenie?
Obecnie nikt się nad tym nie zastanawiał - to, że łowca zdołał bezpiecznie przejść przez poświatę otaczającą wioskę i nie został przez nią odrzucony, było o wiele ważniejszą informacją.
***
W karczmie, mimo wcześniejszej zapowiedzi, nie zastali procampurskiego kupca, Orana Delvina, który przywitał ich podczas wejścia do wioski. Zastali za to tłok, gwar, brud i nieprzyjemny zapach. Sala główna "Śpiewającego Trolla" była obskurna - śmierdziała moczem, starym piwem i wymiocinami. Bywalcom zajazdu najwidoczniej to nie przeszkadzało, gdyż pomieszczenie było niemal pełne.
Awanturnicy zasiedli przy wolnym stoliku oraz zamówili od karczmarza, przypominającego aparycją i manierami maskotkę swej gospody, piwo. Paskudne i cholernie drogie, ale ojciec Tristan i tak był zadowolony.
- Musimy się rozdzielić - oznajmił w końcu Jovin po chwili gadania o głupotach i wspólnego narzekania na jakość trunku.
- Moim zdaniem te gobliny coś knują i raczej nie spodoba się to mieszkańcom wioski. Musimy sprowadzić pomoc z Procampur. - Ale... - zaczął Aust. Rudobrody krasnolud przerwał mu machnięciem dłoni.
- Jeszcze nie skończyłem. Musimy też uratować Abelarda. Dlatego właśnie musimy się rozdzielić. Do Procampur musi wyruszyć ktoś, kto będzie w stanie przekonać jego władcę do przysłania wojska. Proponuję Randala i ojca Tristana. Ja i Aust spróbujemy wydostać Abelarda z rąk zielonoskórych. - Nie zapominaj o mnie - wtrącił się Isherwood.
- Wątpię, byście beze mnie zdołali podkraść się do obozowiska wroga uniknąwszy zauważenia. - Na taką propozycję właśnie liczyłem - rzekł paladyn, uśmiechając się do łowcy.
- A wy - zwrócił się do reszty drużyny
- co o tym sądzicie?