Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2013, 05:55   #65
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Cytat:
Droga Béatrice,
zostałam porwana!
Nie naprawdę, na szczęście. Jedynie mój narzeczony, Gilbert d'Eon, postanowił odrobinę zmienić trasę naszego niewielkiego wyścigu prosto do jego zamku. Proszę, nie martw się zatem o moje bezpieczeństwo, bo jestem w dobrych rękach. Postaram się wrócić za kilka dni, więc wierzę, iż dopilnujesz wszystkiego w Le Manoir de Dame Chance, tak jak zawsze.
Byłabym także wdzięczna, gdybyś wytłumaczyła maman moją nieobecność. Ostrożnie.. i najlepiej bez wspominania o porwaniu, nawet w żartach. Znasz przecież maman.


Marjolaine


Jestem w dobrych rękach”? Marjolaine z niedowierzaniem przeczytała napisane przez siebie zapewnienie. Miało ono uspokoić troskliwą ochmistrzynię, ale nawet ona w nie powątpiewała. Nie to, żeby bała się Maura i czuła się niepewnie w jego posiadłości, ale mógł on jej zagrozić na wiele sposobów, których inne kobiety nie uważałyby za groźne. Raczej byłyby jak najbardziej chętne jego zamiarom. Ale cóż, ona poznała prawdziwą naturę tego satyra i pewnie nie uwierzy w żadne słowo w liście, jednak nie będzie wysyłała do posiadłości d'Eon rycerzy mających odbić panienkę. Maman by tak zrobiła, sama prowadząc co rycerstwo ku smokowi chcącemu pożreć cnotę jej córeczki. Dlatego hrabianka wierzyła, że Béatrice będzie.. delikatna w przekazywaniu wiadomości.
Po krótkim zamachaniu w powietrzu listem jak wachlarzem, odłożyła go na bok i sięgnęła po następną kartkę. Pieczołowicie rozprostowała ją przed sobą.


Cytat:
Drogi monsieur de Foix,
ufam, że mój liścik odnajdzie Cię w zdrowiu oraz przynajmniej w krótkim momencie wytchnienia od Twych obowiązków. Chciałabym zatem móc zabawić Cię samymi dobrymi wieściami, aby umilić chwilę odpoczynku spędzoną na czytaniu mych słów.. ale może kolejnym razem okoliczności ku temu będą bardziej sprzyjające.
Niestety, ze smutkiem jestem zmuszona przełożyć nasze spotkanie na inny dzień. Moją kochaną maman słabość zmogła, widać nie służy jej powietrze tak dalekie od Niort. A ja jako jej córka muszę oczywiście zadbać o nią, być blisko niej, aż poczuje się lepiej. Dlatego przykro mi bardzo monsieur, ale wierzę, że będziesz potrafił mi wybaczyć i zgodzisz się na nadrobienie mojej wizyty w późniejszym czasie. Nie przepuszczę kolejnej okazji do odwiedzin w Twej posiadłości.


Marlojaine Amelie Pelletier d'Niort


Odłożyła pióro na bok, kiedy postawiła już ostatnie esy floresy w postaci eleganckiego „t” swojego nazwiska. Delikatnym podmuchem spomiędzy swych usteczek otuliła czarne, lśniące litery, które przy choćby odrobinie nieuwagi mogłyby się zmienić w rozmazane plamy.
Chyba odpowiednio dobrała słowa. Odrobina figlarności, trochę wyrzutów sumienia sugerujących jak bardzo pragnęła się spotkać z Rolandem, całość jednak zamknięta w ramach uprzejmej etykiety i zwieńczone wisienką niewypowiedzianej, acz jakże słodkiej obietnicy. Tak niewiele, w tak krótkim liściku.
Ostrożnie ujęła paluszkami za jego róg, uniosła w powietrze i tam zawachlowała nim delikatnie. Ah, gdybyż tylko miała ze sobą chociaż jedną buteleczkę z kolekcji swych perfum! Mogłaby wtedy otulić list w eterycznej mgiełce, która zaatakowałaby bezbronnego muszkietera zaraz po otworzeniu koperty. To byłoby bardzo niecne zagranie z jej strony, wobec wszak mężczyzny, który z ledwością mógł usiedzieć z nią sam na sam w altance. Jeszcze doszłoby do tego, że przed przeczytaniem liściku zwaliłby się z krzesła na podłogę, nieszczęsny.

Chichocząc złośliwie pod noskiem, Marjolaine podniosła się z gracją z krzesła. Była już wymyta i czyściutka po kąpieli przygotowanej jej przez tutejszą ochmistrzynię. Listy także już napisała, teraz jedynie musiała znaleźć kogoś kto by je dostarczył do Béatrice i muszkietera. A w trakcie tego szukania będzie mogła sobie trochę pozw...

Oh-oh. Byłoby to spokojne przejście tych kilku kroczków do wyjścia, gdyby.. no właśnie. Gdyby po drodze nie dostrzegła kącikiem oka mignięcia swego odbicia w pobliskim lustrze. Tak się zdołała skupić na pisaniu, że zapomniała o ubraniu, które wspaniałomyślnie użyczyła jej ochmistrzyni. I gdyby nie to lustro, to dalej żyłaby w słodkie nieświadomości, jednak teraz już musiała podejść bliżej, by przyjrzeć się sobie. Swej.. nowej kreacji.





Jeśli Maur chciał już wracać do swojego zamku, to mógł przynajmniej dać jej tyle czasu, żeby mogła zabrać ze sobą kilka sukien! Ale nie, on musiał być spektakularny, przesadnie teatralny i ją porywać! Zmusić ją do chodzenia w czymś takim!
Brakowało jej tylko fartuszka w talii i czepka na głowie, aby w pełni wyglądać jak byle służka. Nie tam jak choćby pokojowa przygotowująca panią zamku do pokazania się światu, ale niczym zwykła.. zwykła.. pokojówka! Sprzątająca, dbająca o ogień w kominkach pokojówka!

Ale nawet bez tych dodatków czuła się tak.. tak.. tak...
Długi czas, który zajmował jej odszukiwanie odpowiedniego słowa wskazywał na to, że takiego najwyraźniej brakowało w słownictwie Marjolaine. Nie to, żeby pochodziło z jakiegoś obcego jej języka, choć.. właściwie można było je w ten sposób określić. Należało ono bowiem do grupy tych słów, które nigdy nie padały spomiędzy jej zaróżowionych usteczek, ani nawet w myślach nie zbliżały się ku temu. Nie było ono określeniem, którego używałaby w stosunku do siebie, ani do swojego otoczenia. Trzymała się, a przynajmniej do dzisiaj jej się to bardzo dobrze udawało, z daleka od wszystkiego, co można było opisać tym jednym, konkretnym słowem.
Tym, które po odnalezieniu prawie wprawiło panieneczkę w omdlenie. Prawie zwaliło ją z nóg.

Tak prosto!





***




Stukot obcasików na posadzce oznajmiał prawie całemu tutejszemu skrzydłu zamkowemu o zbliżającej się drobnej postaci dziewczątka. Nieprzyjemny to był dźwięk, głośny i.. zdecydowanie zbyt szybki, jak na kroki przynależące do hrabianeczki, która przecież nie lubiła się przemęczać. Teraz jednak wyraźnie biegła, a odgłosy stawały się coraz donośniejsze.
Aż wypadła za róg korytarza. Przylgnęła plecami do zamkowej ściany, tak straszliwie chłodnej w porównaniu z jej rozpaloną twarzyczką. Oddychała gwałtownie, serduszko biło jej jak rozszalałe.

Zwierzęta, istne świnie! Prostaki na dodatek!
Co to było za miejsce?! Gdzie ten Maur ją porwał, w istne siedlisko zepsucia i rozpusty! Nie to, żeby oczekiwała klasztoru, ale to.. to.. tamci.. oni.. to było ponad jej nerwy! Wiele sobie wyobrażała po jego posiadłości, ale na pewnie nie istnych Sodomy i Gomory skrytych pod egzotycznymi ornamentami oraz ciepłym uśmiechem ochmistrzyni. Teraz już wiedziała, to było tylko ułudą, aby uciszyć jej czujność. W tym miejscu nic nie było święte, ani błękitna krew, ani tytuły, ani majątek – wszystko w co Marjolaine wierzyła. Ba, nawet fałszywe narzeczeństwo z panem zamku najwyraźniej nie znaczyło zbyt wiele!

Jak to się właściwie stało? Jak się znalazła w tak uwłaczającej sytuacji, na dodatek z obolałą dłonią i z niewielkim siniakiem powoli malującym się na jej szlacheckim pośladku.

No tak. Chciała zaledwie wykorzystać ten czasu wolny od towarzystwa swego porywacza, aby trochę.. prawda.. obejrzeć sobie jego posiadłość. Miała ku temu zdecydowane prawo, przecież to nie tak, że Gilbert coś przed nią ukrywał, non? Mimo to pragnęła być jak najmniej widoczna, aby nikt jej nie przeszkadzał, ani narzeczony chcący spełnić się w roli gospodarza ( zapewne prowadziły ją tylko ku oddalonym pomieszczeniom z łóżkami, kanapami, lub chociaż jego sławetnymi perskimi dywanami ), ani jego ochmistrzyni, jakkolwiek bardzo przemiłą by była. Samotne zwiedzanie było o wiele ciekawsze, mogła przecież zajrzeć w miejsca, których nikt inny by jej nie pokazał!

Bycie niewidzialną szło jej zadziwiająco dobrze, co było jednocześnie dobre i niepokojące. Zwykle, dzięki swojemu tytułowi, cudnym strojom i, co oczywiste, swej prześlicznej urodzie, musiała się wielce natrudzić, aby nie być źródłem powszechnego zainteresowania. Chowała się, improwizowała spotkania z jednymi, aby uniknąć ich z innymi, skradała się i uciekała. A w zamku d'Eon.. nie potrzebowała sięgać po takie sztuczki. Nie wydawała się nikogo interesować, nikt nie próbował jej powstrzymywać przed samotnym zwiedzaniem korytarzy. Nie nawiązywała wprawdzie żadnych kontaktów z tutejszą służbą ( wobec jej żeńskiej części była zwyczajnie bardzo podejrzliwa, czy aby nie służą Gilbertowi także jako nocne atrakcje ), ale i z ich strony nie napotkała na dygnięcia czy pokłony właściwe dla kogoś o jej pozycji. Co więcej, raczej była świadkiem jakichś dziwnych pozerkiwań w jej stronę, które też niewiele wspólnego miały ze zwyczajową usłużnością. Tłumaczyła to sobie zwykłą zazdrością ze strony żeńskiej części, a także i odrobiną zaskoczenia. W końcu była narzeczoną pana tego zamku, któremu one mogły tylko sprzątać i przygotowywać posiłki.
Ale też i dla Marjolaine te służki były niespodziewanym zjawiskiem. Nie to, żeby Maur miał wszystko sam robić, ale oczekiwała więcej.. więcej.. egzotyki z tych jego magicznych, odległych krajów. Wyobrażała sobie, że kobiety tutaj miały skórę ciemną jak kawa z mlekiem, dodatkowo, o zgrozo, zupełnie niepotrzebnie i zanadto odsłoniętą orientalnymi szatami podzwaniającymi przy każdym ich tanecznym kroku. Została zatem mile zaskoczona, bo chociaż takie orientalne widoki byłyby w pewien sposób intrygujące, to jednak panieneczka nie zdzierżyłaby nawet pięciu minut świadomości takiego towarzystwa.

Co w takim razie poszło źle?
Przede wszystkim była zbyt naiwna dając się nabrać na to poczucie bezpieczeństwa i ciepła wypełniających zamek. W końcu tutaj mieszkał Maur, więc to jednoznacznie czyniło posiadłość siedliskiem wszelkiego zepsucia i rozpusty! A Marjolaine najwyraźniej o tym zapomniała, omamiona miłym uśmiechem Ochmistrzyni oraz gorącą kąpielą rozluźniającą ciało po ciężkim dniu. I rozluźniającą także czujność!
Ale cóż się dziwić, wszystko wydawało się być tak niewinne, kiedy swobodnie zwiedzała kolejne korytarze i przypadkowe pokoje. Zbyt zadowolona i zajęta korzystaniem z tej sytuacji, nawet nie zauważyła pierwszych oznak zagrożenia. Głównie też przez to, że ani się ich nie spodziewała, ani też nie mieściło się w jej jasnowłosej główce, że stanie się źródłem zaczepek innych niż Gilberta.
A jednak. Pierwsze spotkanie miało miejsce, kiedy przechodziła koło pary strażników ucinających sobie pogawędkę na korytarzu. Nie tak interesującą, aby miała im umknąć obecność hrabianki, której przecież należały się odpowiednio głębokie pokłony. Przynajmniej tak sądziła..
Jakże się pomyliła. Dostrzegła to w jakichś takich wygłodniałych spojrzeniach obu mężczyzn, w cmokaniu, które najpierw mylnie wzięła za prostackie czyszczenie zębów z resztek jedzenia. Usłyszała w słowach, których ktoś ich stanu nigdy nie powinien powiedzieć czysto błękitnokrwistej arystokratce, bez obaw o bycie srogo ukaranym.

Jaka ładniutka.
Musisz być tutaj nowa.
Może dotrzymasz nam towarzystwa?
A może spotkamy się po służbie?
Pokazałbym Ci.. zakamarki naszego zamku..

Puściła to wszystko mimo uszu, a przynajmniej starała się nie dać po sobie poznać, że cokolwiek usłyszała. Wszak zareagowanie byłoby ponad jej dumę. Zdradził ją jednak sztywniejszy krok, gdy mijała bezwstydnie chichoczących strażników, a także malujący się na policzkach rumieniec wściekłości i zniesmaczenia, który tamci mogli mylnie odebrać za czerwienienie się dzieweczki szczęśliwej z takiego zainteresowania. Zapewne właśnie do takich reakcji byli przyzwyczajeni ze strony służek. Właśnie, służek! Jakże mogli się tak pomylić, i wziąć ją za jakąś chichoczącą prostaczkę?

Zrozumiała to dopiero później, po kilku kolejnych zagubieniach się wśród korytarzy zamkowych, po kilku kolejnych podobnych sytuacjach ze strażnikami, którym daleki był szacunek do wysoko urodzonej panienki. Zrozumiała wtedy swój błąd. To ta sukienka.. ta przeklęta, prosta sukienka! To ona była jej pozwoleniem na swobodnie chodzenie po posiadłości Maura, ale też klątwą umniejszającą jej rolę do byle służki! To przez tą pospolitość materiału, kroju i barwy była brana przez służbę za nowy nabytek do pracy tutaj, a przez strażników za kolejną łatwą dzieweczkę z miasta, lub jeszcze gorzej – ze wsi!
Było to dla niej nie do pomyślenia! Wystarczyło przecież tylko spojrzeć na jej urodziwą twarzyczkę, na te szlachetne, acz delikatne rysy, mlecznobiałą cerę, by rozpoznać w niej arystokratyczną krew. Żadna służka nie mogłaby się poszczyć tak jedwabistą skórą. Ale czemuż się właściwie dziwić. Strażnicy tutaj pewnie nawet nie spoglądali wyżej niż na biust, lub pośladki upatrzonych przez siebie ofiar. A bez gorsetu, aksamitów, falban, koronek, czy.. jakichkolwiek dekoracji, nawet prześliczna Marjolaine mogła wyglądać prosto w sukience bliższej workowi na ziemniaki niż balowej krynolinie.

Najgorsze jednak dopiero miało nastąpić.
Wprawdzie starała się omijać co główniejsze komnaty, lub te najbardziej pilnowane przez strażników, ale nie mogła całkowicie ich uniknąć. Szła właśnie kolejnym korytarzem, kiedy musiała przejść obok dwóch takich osobników, których zainteresowanie błyskawicznie przeniosło się na nią. Oczekując zaledwie następnych mało oryginalnych zaczepek i komplementów mających na celu zaciągnąć ją po nocy do jakiejś klitki, uniosła po prostu dumnie podbródek i głucha na wszystko parła do przodu. Ale wtedy nastąpiło coś.. niespodziewanego.

Szybkie niczym trzaśnięcie z bicza. Przecięło ruchem powietrze, że aż panienka podskoczyła w miejscu z krótkim okrzykiem zaskoczenia.
Nie do końca wiedząc co się wydarzyło, czuła jedynie głuchy, niezbyt mocny ból jednego z pośladków. Towarzyszyły temu śmiechy dwóch mężczyzn, a jedno z drugim po nitce do kłębka uderzyło w nią straszliwą odpowiedzią. Została.. została.. któryś z tych strażników ośmielił się dotknąć jej.. jej.. klepnąć..
Była także zbyt oszołomiona, że nawet nie usłyszała, ani nie poczuła na swym uszku lubieżnego szeptu właściciela dłoni. Ale dzięki niemu później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Puściły delikatne nerwy ptaszyny.

Odwróciła się tak gwałtownie, że aż długimi włosami smagnęła strażnika po twarzy. Zresztą, zaraz po tym krótkim krótkim bólu poczuł kolejny, który wręcz wypalił mu gorący i czerwony ślad na szorstkim policzku. Ślad dłoni, niczym ten pozostawiany przez niektórych artystów na swych dziełach. Tym razem ową artystką było drobne dziewczątko, które stało teraz przed mężczyzną z uniesioną bojowo ręką i oczkami płonącymi z gniewu. Odgłos uderzenia odbijał się echem wśród grubych ścian. Pamięć po nim pulsowała jeszcze w drobnej dłoni panienki. Miała ochotę go jeszcze zwyzywać, wykrzyczeć szereg gróźb i kar, jakie czekają za takie zachowanie wobec kogoś będącego tak o wiele wyżej w hierarchii niż byle żołdak. Ale choć przy kłótniach z Maurem nie szczędziła sobie krzyków, to teraz.. teraz..
Po prostu uciekła. Zawróciła na pięcie, a następnie odprowadzana rubasznym rechotem kompana bezwstydnego strażnika, wyraźnie rozbawionym nieudanym podbojem tamtego, rzuciła się w szaleńczy bieg korytarzem.

I tak właśnie znalazła się w tym miejscu. Prawie przytulona do ściany, przerażona jak małe zwierzątko kryjące się przed drapieżnikami. Obolała na duszy i na ciele, nie wiedziała co powinna zrobić ze sobą, a tym bardziej z tym zdarzeniem. Powiedzieć swojemu narzeczonemu, to oczywiste. Ale gdzie on właściwie był? Czemu nie strzegł swojej ptaszyny?! Na pewno będzie żałował, kiedy tylko się o wszystkim dowie! Może powinna zostać tutaj, albo schować się w jakimś lepszym miejscu, aż Gilbert zacznie jej szukać.

Usłyszała coraz głośniejsze męskie głosy, wyraźnie zbliżające się do niej. Rozpoznając w nich strażników przed kilku przerażających chwil, szybko zerwała się do dalszej ucieczki. Bez większego planu, byle tylko oddalić się od tych zwierząt.





***





Jeden z wewnętrznych dziedzińców tego… monstrualnego labiryntu jakim był zamek jej narzeczonego, zwrócił uwagę hrabianki. Patrzyła bowiem na duża sadzawkę umieszczoną z pozoru bez sensu.





Zaintrygowana tym widok Marjolaine zeszła po schodkach na dół i przyjrzała się temu cudacznemu architektonicznemu konceptowi. Sadzawka była spora, ale niezbyt głęboka. Mogła się w niej zanurzyć po pas. Kucnęła przy brzegu i zanurzyła badawczo dłoń. Woda w sadzawce nie była zimna. Wprost przeciwnie, była dość cieplutka. Czy służki każdego dnia przynosiły tutaj wiadra gorącej wody, w razie gdyby ich pan miał ochotę na kąpiel? Przecież niemożliwe, żeby nagrzewała się od samego słońca! Czy może był tu jakiś przekomplikowany sposób jej ogrzewania, którego plany Maur sprowadził ze swych odległych krajów? Nie widziała niczego podobnego nigdzie we Francji. Może to była jakaś nowa moda i ona pozwoliła jej przejść koło swojego noska?! Toż to nie do pomyślenia!

Zaraz, zaraz..
Bo co właściwie ktoś miałby chcieć się kąpać w tak odsłoniętym miejscu, gdzie z łatwością można być podglądniętym przez czyjeś ciekawskie oczy? I właściwie.. właściwie czemu ta sadzawka była tak duża? Na pewno zbyt dużo dla tylko jednej osoby, nawet dla panieneczki lubiącej przepych i duże przestrzenie. Wszak tutaj mogły się zmieścić un, deux, trois, sept, dix.. zdecydowanie zbyt wiele miłośników kąpieli! Przecież przy takiej ilości to już nawet nie byłoby sensu zostawać w tej wodzie, brudnej w końcu od tylu nagich ciał..

Jej lica jak na zawołanie przybrały nieco pochmurności. Z obrzydzeniem cofnęła dłoń, po czym wstała gwałtownie. Ciemne chmury sięgnęły także i oczu, przesłoniły błękit nieba tęczówek i zaczęły ciskać piorunami w bogu ducha winną wodę.
Powinna już sobie zapamiętać, że nic w tym zamku nie było tak niewinne, jak się z początku wydawało. Przykładowo ta.. łaźnia właśnie. Zapewne więcej wspólnego miała z miejscem uciech niż rzeczywistymi kąpielami. Gilbert nie wyglądał na tak wydelikaconego arystokratę, który musiałby potrzebować aż tak wielkiej sadzawki, by tak dużo wody obmywało tylko i wyłącznie jego ciało. A to oznaczało tylko jedno – jej narzeczony urządzał sobie tutaj orgie ze wszystkimi swoimi kochankami! Nawet tak niepozorne miejsce potrafił zmienić w wylęgarnię rozpusty i wynaturzonego obłapiania się. Może nawet po nocach, kiedy on sobie spokojnie ( albo i nie ) spał w swym łożu, to korzystali z tutejszej wygody strażnicy z głupiutkimi służkami. A może nawet gdzieś w tym tabunie spoconych ciał była ochmistrzyni, ta dobrotliwa kobieta?

Te myśli sprawiły, że Marjolaine drgnęła mocno z obrzydzenia.
 
Tyaestyra jest offline