Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2013, 22:05   #61
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Właściwie... jak do tego doszło?
W jednej chwili siedziała triumfalnie na swoim ukochanym fryzie, uśmiechając się wesoło i patrząc na Maura zbliżającego się na swym... non... na jej wierzchowcu.
Kilka chwil później...


Koń galopował z olbrzymią prędkością, przechodząc po chwili w cwał. A ona przyciśnięta do torsu mężczyzny, pozbawiona trzymanych chwilę temu w dłoni lejców mogła jedynie poddawać się biegowi wydarzeń.
I ze zdumieniem odkrywać fakt, że jej narzeczony Gilbert d’Eon... właśnie ją porywał!
Przyciskał ją obecnie mocno do swego rozgrzanego jazdą twardego torsu, tuląc ją zaborczo do siebie.
Słyszała jak szybko bije serce tego lubieżnika, gdy była lewym profilem przytulona do niego. Obejmowała go lewą ręką słusznie się obawiając, że przy takiej prędkości może spaść z konia i się potłuc.
Musiała się więc do niego przytulić... i to mocno.
Pęd jazdy był ogłuszający. Owszem, Marjolaine jeździła czasem szybko, ale tym razem sytuacja była inna.
To Gilbert trzymał lejce jej wierzchowca. To on gnał na złamanie karku, trzymając ją drapieżnie przy sobie.

Czuła się w tej sytuacji, taka drobna, delikatna, malutka... taka bezbronna i całkowicie zależna od swego narzeczonego. I taka... wyjątkowa.
Trzymając cugle prawą ręką, drugą tulił ją do siebie, by mieć pewność że mu się nie wymsknie. Że nic się hrabiance nie stanie podczas tej szaleńczej jazdy. Było to przyjemne uczucie...
Ale nadal nie zmieniało faktu, że ją porwał!
Podjechał wesoły i uśmiechnięty, mimo że to ona wygrała. Lis jeden uśpił jej czujność komplementami dotyczącymi jej jazdy. Że niby amazonki mogłyby się on niej jeździectwa. Tylko po to by się do niej zbliżyć i... przeskoczyć ze swego wierzchowca na jej. Wyrwać jej z dłoni lejce... co akurat nie było trudne, bo zrelaksowana Marjolaine nie zaciskała dłoni. Wyrwać lejce i ruszyć z kopyta dociskając jej drobne ciałko do swego. Przeciągły gwizd sprawił, że arab na którym Maur się ścigał ruszył za swym panem galopującym na fryzie.

I tak... hrabianka została porwana przez swego dzikusa... narzeczonego. Jadąc nie wiadomo dokąd, rozważała swój los. Zapewne porywał ją po to, by zedrzeć z niej szaty i dobrać się do jej niewinności, lubieżnik jeden! To wywoływało rumieniec oburzenia na licu hrabianki... także oburzenia.
Serduszko waliło mocniej, gdy ocierała się policzkiem o jego nagi tors wyobrażając sobie swe dalsze losy... takie jak w niemoralnych czytadłach dla dam wyższych sfer.
Jakoś, jakoś...wyobrażenie sobie Maura w roli tej dzikiej bestii dobierającego się do jej intymności i obsypującej pocałunkami jej całe nagie ciało, budziło dziwne sensacje w ciele hrabianki. Napięcie, które zwykle rozładowywała we własnym zakresie, choć... wiedziała, że jej narzeczony, potrafiłby to zrobić lepiej. I pomóc jej w tym.
Choć oczywiście broniła by się przed tym i nigdy... przenigdy by go o to nie poprosiła!
Co gorsza... jakkolwiek jego niecny uczynek i prawdopodobieństwo, budziły w niej zawstydzenie i furię... także. To jednak jednego uczucia nie potrafiła względem Gilberta wzbudzić w sobie w tej chwili. Strachu.

“Nieprawda! Gdybyś był takim dzikusem i tak bardzo chciał, to już dawno byś mnie posiadł, było ku temu wiele okazji “

Ani trochę się nie bała. Wśród wielu uczuć, jakie się przetaczały się w jej serduszku, to jedno się nie pojawiało.
Czy zmieniła o nim zdanie? Czy w ogóle potrafiła widzieć w nim tą nienasyconą bestię, która weźmie siłą to co chce? Owszem napastował ją wiele razy swymi dłońmi i pocałunkami. Ośmielił się ją nawet macać po nagiej pupie! Ale wszystko to zagarnął podstępem i nigdy, ani jej nie uderzył, ani nie skrzywdził (przynajmniej nie fizycznie, bo całowania ochmistrzyni mu nie wybaczyła całkowicie )... A i jego dotyk, choć skandaliczny i nieobyczajny, nigdy nie był jej niemiły.
Także i teraz, trzymana zaborczo i mocno, nie bardzo potrafiła wczuć się w rolę porwanej niewiasty. Zbyt bezpiecznie czuła się w jego ramionach, zbyt dobrze, zbyt... przyjemnie.
Maur mógł ją porywać, bo wszak...


“Ale podoba mi się myśl, że wszystko czego dotknę staje się moją własnością. Brzmi.. pożytecznie.”

A ona właśnie go dotykała, przesuwała paluszkami przyglądając się grze mięśni swego ukocha... narzeczonego. Muskała opuszkami blizny, uśmiechając się niczym mała dziewczynka. Głupiutki Maur myślał, że ją porwał. A przecież było na odwrót, non? To on należał do niej, a nie ona do niego. I jak tylko zwolnią tempo jazdy to ona już mu powie... ale na razie pęd wierzchowca był dobrą wymówką, by wtulić się w męski tors rozgrzany wyścigiem i słońcem. Na razie... bo zmęczony wyścigiem fryz długo nie utrzyma tak dużej szybkości, zwłaszcza mając dodatkowego pasażera.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-08-2013 o 22:57. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 16-10-2013, 05:26   #62
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Łzy zalśniły w prześlicznych oczkach hrabianki d'Niort. Ta nagła wilgoć tylko podkreśliła barwę jej tęczówek, błękitnych niczym niebo nad jasnowłosą główką, lub migocząca w słonecznych promieniach woda strumyka.

Cóż jednak było przyczyną tak nieoczekiwanego zjawiska? Marjolaine nie należała do płaczliwych dziewczątek, a nawet jeśli czasem zdarzało jej się uronić łzę, to głównie w przypływie wyjątkowo dużej złości.
Wprawdzie to co się teraz działo, to jak była porywana przez półnagiego mężczyznę ku nieznanemu mogącemu być mniej lub bardziej ekscytującym, przyprawiłoby niejedną arystokratkę o histerię, ale u niej zawsze pierwszy pojawiał się gniew. Niestety gdzieś w połowie tego szaleńczego cwału straciła głos, którym na próżno wcześniej wykrzykiwała groźby i dopominała się odpowiedzi. Maur i tak nic z tego nie słyszał, a jak słyszał to nie rozumiał. A jak rozumiał, to udawał, że nie słyszał. I tej wersji się trzymała, bo i w jej uszach wiatr huczał przy takiej prędkości. Dlatego zamknęła swe słodkie usteczka.
Z tego samego też powodu właśnie i łzy pobłyskiwały jej w oczach. Nie efekt gniewu, ni strachu, ni rodzącej się rozpaczy, ale wina pędu powietrza sprawiającego, że łzawiły bez woli ich właścicielki.
Ale może to właśnie było odpowiednie podejście do sytuacji? Może Gilbert, pomimo całej swej otoczki rozpustnika i barbarzyńcy, miał jednak serce na tyle wrażliwe, by poczuć ukłucie na widok łez panieneczki? Szczególnie, gdy była nią jego narzeczona, a powodem łez był on sam ( nawet jeśli nie było to prawdą, ale wszak on o tym nie wiedział)? W przypadku takich osobników należało stosować różne środki, a nuż tak prosta, i nieco godząca w jej dumę sztuczka podziała na niego?







Po pewnym czasie panieneczka wyczuwała wyraźnie zwolnienie chodu swego pięknego, acz zmęczonego fryza, teraz prawie zajechanego przez szlachcica. Wtedy to korzystając z okazji uniosła wolną dłoń ( a przynajmniej tą bardziej wolną od drugiej, którą trzymała się kurczowo swego porywacza ) i otarła z policzka łezkę, która spłynęła powoli po porcelanowej skórze. Pociągnęła także noskiem, dodając dramatyzmu.
Potem przechyliła nieco główkę, by móc spojrzeń w jego twarz. JEGO. Tego porywacza, lubieżnika, łotra i szczwanego lisa nie pozwalającego jej się cieszyć wygraną. To właśnie w jego twarz wbiła spojrzenie pełne wyrzutów, zwiastujące nadchodzący wybuch płaczu, jeśli ten jej nie zostawi tutaj w spokoju. Teraz. Albo jeszcze lepiej – jeśli nie odstawi jej z powrotem do domu.
Ah! Nawet zadrżały jej zaciśnięte w wąską kreskę wargi, w niechybnej próbie utrzymania tych wszystkich straszliwych emocji w sobie.

-Czyżby jakieś smuteczki trapiły moją ptaszynę?- spytał z miną zadowolonego kota, tuląc czule dziewczę do siebie. Fryz już całkiem powoli człapał przez las, w który to wjechał jej porywacz. Zaś Gilbert wydawał się zadowolony z rozwoju sytuacji, aczkolwiek... smutna minka dziewczęcia zmąciła mu nieco humor.

Płacz, nawet jeśli nie był on prawdziwym smutkiem, sprawił, że usteczka panieneczki nabrały mocno czerwonego odcienia, niczym pąk róży. I tak samo jak on nie były zbyt chętne do rozchylenia się, aby odpowiedzieć mężczyźnie. Przy każdej próbie jedynie drżały, aż musiała przygryzać lekko dolną wargę, co by całkiem się tutaj nie rozkleić. Dopiero po dłuższej chwili zdołała się zebrać w sobie, i słabym głosikiem stwierdzić oczywistość -.. porwałeś mnie..
-Oui. Porwałem. Twierdzisz moja droga, że nie jesteś warta porywania? Tu się z tobą nie zgodzę.- odparł Gilbert cicho i nachyliwszy się cmoknął czubek nosa swej zdobyczy.- Jesteś najcenniejszym skarbem rodu d’Niort i uchybił bym twej wartości, gdybym cię nie porwał.
Szlachcic zastosował dość pokrętną logikę, tuląc do siebie dziewczynę i mrucząc cicho.- Czyżbyś się bała, że zrobię ci krzywdę? Doprawdy, znasz mnie chyba wystarczająco... by nie brać pod uwagę tak absurdalnego rozwoju wydarzeń, moja ptaszyno.
-Odnoszę wrażenie, że nieco inaczej postrzegamy krzywdę jaką możesz mi wyrządzić...
- mruknęła panieneczka, wcale nie czując się pocieszoną jego słowami. A chociaż mogła czuć się dość komfortowo w jego objęciach ( szczęśliwie zrezygnował z pomysłu bezwładnego przerzucenia jej przez siodło ), to było to jedynie uczucie dla jej ciała, bowiem myśli dalekie były od ukojenia. I prawdą było, że to co on postrzegał za.. jak najbardziej słuszne ( w jego mniemaniu, oczywiście ) próby nauczania jej tajników rozpustnej natury alkowy, ona widziała jako straszliwe zamachy na swoją niewinność! Jeśli teraz właśnie porywał ją w jakieś obce miejsce, z zamiarem wzięcia tego co uważał za swoje, to.. to.. to ona wcale nie czuła się na to gotowa.
Aż jej serduszko zaczęło bić szybszym i mocniejszym rytmem. Także oczka zwilgotniały jeszcze bardziej, a jednak starała się utrzymać trzeźwość umysłu. Który starał się doszukać innych powodów tego uprowadzenia -I cóż chcesz tym uzyskać? Moje pieniądze, jak prawdziwy bandyta? Moje włości?
-Non. To co chciałem uzyskać trzymam w swoich ramionach. Jak już wspomniałem, ty jesteś największym klejnotem rodu d’Niort.
- rzekł szlachcic nachylając swą twarz ku jej obliczu i muskając ustami, wargi dziewczęcia delikatnie acz zmysłowo. Uśmiechając się po tej słodkiej napaści dodał.- Może poszukam jakiegoś kościółka i siłą zmuszę klechę, by udzielił nam sakramentu małżeństwa. A może wydobędę cię z tych nieco ubrudzonych sukni i pokażę przyjemności jakie mężczyzna może dać kobiecie. Może upoję cie winem i czułymi słówkami... aż do wspólnego zapomnienia w alkowie. A może będę po prostu rozkoszował się twoją obecnością. A może... Jeszcze nie wiem. Na razie samą przyjemność sprawia mi wiezienie cię do mego zamku. Choć jeszcze nie wiem, czy tam dotrzemy... Po drodze jest tyle gospód, w których możemy wspólnie miło spędzić czas. Tylko we dwoje.

-Do Twojego.. Twojego.. - zająknęła się, a na jej policzkach zakwitły rumieńce, zastępując wcześniejsze ślady po spływających łzach. Z jakiegoś powodu ta myśl o pobycie w jego posiadłości onieśmieliła ją bardziej niż jego insynuacje o sekretnym ślubie, wizytach w gospodach czy pocałunek złożony na jej ustach. Oczywiście, chciała zobaczyć jego zamek, już nawet planowała czym mogłaby wytłumaczyć swoją chęć wizyty, ale teraz.. to było tak nagłe! I zbyt wiele sobie temu przypisywała, zbyt wiele sobie wyobrażała, bo i Maur z pewnością już wiele kobiet porywał w taki sposób. Kochanek, cudzych żon, służek, może nawet innych narzeczonych. Nie miała co sobie wyobrażać, że tym obecnym kierowały nim jakieś specjalne pobudki wobec niej.
-A to nie można było wcześniej powiedzieć? Zaprosić mnie, bym miała czas na przygotowanie się oraz powiadomienie o tym maman i Beatrice? - żachnęła się niezadowolona z jego beztroski. A tym bardziej była niezadowolona, że zabierał ją w jakieś nieznane miejsce, gdzie faktycznie ktoś mógłby zobaczyć jej zabłoconą suknię czy włosy wyrwane z misternie pozaplatanego warkocza – A może zawsze w taki sposób sprowadzasz sobie kobiety do zamku?
-Non. Ty jesteś pierwsza, mademoiselle. Poza tym... ach... nie chciałem martwić obu harpii.
-zaśmiał się szlachcic tuląc hrabiankę do siebie.- Jeszcze by próbowały mi przeszkodzić w zabraniu cię. Poza tym...
Znów cmoknął jej usta, szyję.-Wyglądasz pięknie Marjolaine, nawet w tym stanie... Kusisz, moja słodka ptaszyno. Nie potrzebujesz się przygotować, jesteś śliczniutka. I jesteś moją zdobyczą... przynajmniej teraz, moja droga wspólniczko.
Fryz człapał powoli do przodu, bowiem kierujący nim jeździec bardziej zajęty był obsypywaniem pocałunkami swej zdobyczy niż jazdą.- Żaden zakochany w tobie młodzik nie próbował zdobyć twych względów porywając cię?
Hrabianka parsknęła krótkim śmiechem, niewiele mającym wspólnego z radością – Żaden z moich adoratorów nie był we mnie zakochany, każdemu tylko chodziło o zawłaszczenie sobie mojego majątku lub byli przekabaceni przez maman. Żadnego też nie sposób było nazwać młodzikiem. I nie, nie próbowali, bo i żadnemu z nich porwanie nie wyszłoby tak zręcznie jak Tobie. Naprawdę możesz sobie wyobrazić monsieur de Aveniera przeskakującego z jednego konia na drugiego, jak Ty to zrobiłeś?
Tym razem szczerze rozchichotała się z czystego rozbawienia, gdy przewrotny umysł podsunął jej taki obraz.

-Mój nauczyciel nie był dobrze wychowanym i ubranym w koronki szlachetnie urodzonym. To i jego nauki były nieco odmienne.- rzekł w odpowiedzi Maur. I tuląc do siebie swą zdobycz, mruczał jej do ucha.- Nie boisz się? Że skoro to nie twego majątku, a ciebie pragnę, to... mogę być bardzo nachalny? Nie boisz się że pozbawię cię pantofelków, pończoszek, sukni... że zacznę wędrować pocałunkami od stóp, przez łydki i uda... że całe twe nagie ciało będę chciał posmakować ustami. A może śniły ci się takie sytuacje, non? A może marzyłaś... o takim biegu wydarzeń?
-Jeszcze bardziej nachalny niż dotąd? Czy to w ogóle możliwe?
- mruknęła Marjolaine, uśmiechając się przy tym krnąbrnie. Znać było, że porzuciła już swoje poprzednie plany bycia zapłakaną damą w opresji, bo i szczerze mówiąc.. nie najlepiej się znała na tym całym rozpaczliwym wzdychaniu czy pociąganiu nosem w odpowiednich momentach. Jedynie nieco zaczerwienione oczka świadczyły jeszcze o jej nieudanej próbie. Miała też w sobie na tyle dumy, by nie zniżyć się do choćby usłyszenia jego bezczelnych pytań, nie wspominając już o odniesieniu się do nich.

Zatem moszcząc się w jego objęciach, w których zaczynała się czuć nieco pewniej, korzystała z możliwości spoglądania na przesuwający się krajobraz -Widziałeś już jak jeżdżę konno, z łatwością Cię pokonałam. Skąd pewność, że nie odwrócę Twojej uwagi, by dosiąść konia i uciec? Już raz Cię zgubiłam i przegoniłam, może skuszę się na kolejną próbę?
-Możliwe... Ale wpierw musiałbym wypuścić cię z mych rąk, mademoiselle.
- O dziwo, łotrzyk zgodził się jej słowami tuląc ją ku sobie mocniej.-A na to nie mam ochoty. Zbyt cennym jesteś klejnocikiem i zbyt słodką nagrodą.
Po tych słowach ośmielił się skosztować owej słodyczy, całując jej szyję i kącik ust. Bezczelny.




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-qFQTtkY8hA[/MEDIA]



A póki co przejeżdżali przez leśne ostępy, było ciepło i słychać było śpiew ptaków. Łatwo można było popaść w rozmarzenie takiej chwili, gdy się było trzymaną przez ukocha... co oczywiście Marjolaine przydarzyć się nie mogło, bo ukochanego nie było przy niej, non?
Tylko jej lubieżny narzeczony, polujący na jej cnotę i całujący ją, tulący ją do siebie jakby była najważniejszą osóbką na całym świecie. Paskudny złotousty kłamca i oszust, jej Maur.
Jakież to było zabawne, że w takich okolicznościach, bądź co bądź pierwszego w swoim życiu porwania, hrabianeczki nie ogarniał jakiś paraliżujący strach. Nie czuła się też w pełni bezpieczna, wiadome zagrożenie było zbyt blisko i planowało wobec niej zapewne same lubieżne niecności. A jednak była to na tyle komfortowa sytuacja, że Marjolaine krzyki, groźby i rozpaczliwe prośby zamieniła w oddanie pocałunku swemu bandycie. Zdążyła go już poznać odrobinę, wiedziała że nie wyrządziłby jej jakiekolwiek krzywdy, pomimo tego całego straszenia. Miał ku temu wiele okazji, wszak kilka razy spędzili tym wspólnie, w tym samym łóżku!

Oczywiście, była też możliwość.. że bardzo umiejętnie grał przed nią, non? Tak samo jak grał zakochanego narzeczonego przed ich publicznością. Być może to wszystko było tylko iluzją stworzoną po to, by zaciągnąć ją do swego zamku i tam w końcu posiąść?! Ta myśl sprawiła, że panieneczka spięła się cała w jego ramionach -Oh? To zatem o to chodzi? O nagrodę? Nie mogłeś przełknąć swej porażki w wyścigu, i postanowiłeś mnie porwać na pocieszenie?
-Czuję się urażony taką insynuacją mademoiselle. Jesteś bowiem nagrodą samą w sobie. Przyznaję… planowałem cię porwać… bez względu na wynik naszego małego zakładu.
-dłoń szlachcica zacisnęła się na obszarze piersi hrabianki i powolnymi ruchami dłoni sugerowała swe niecne plany… jeśli zdoła się przedrzeć przez materiał jej sukni i gorseciku.- Stałaś się dla mnie bowiem kłopotliwą wspólniczką, Marjolaine. Za bardzo mi zależy na tobie, na rozkoszy twego ciała, na drżeniach twych usteczek, na gromach w twoich błękitnych oczkach… i na twym uśmiechu. Można się w nim zakochać…- mruknął bardzo cichutko Gilbert, jakby… nie chciał, by tego usłyszała. Głośniej zaś dodał.- Niemniej… zaskoczyłaś mnie moja droga. Nie sądziłem, że ci się uda. Nie sądziłem, że salonowa ozdóbka i filigranowa figurka z delikatnej porcelany, okaże się potomkinią amazonek. Któż był twoim nauczycielem jazdy konnej?

Dotąd delikatny rumieniec na policzkach dziewczątka, pogłębił się do mocnej czerwieni sięgającej aż po rondo kapelusika i sprawiającej, że jej twarz aż zapłonęła.
Czy to było właśnie to? Nieporadne, ale jednak, wyznanie jej uczuć przez Maura? Czy powinni się teraz pocałować namiętnie, odjechać na koniu w kierunku zachodu słońca i tak życie długo oraz szczęśliwie jak zakochane pary na kartach powieści lub na deskach scen teatralnych? Nie wiedziała jak zareagować. Tym bardziej, że powiedział to zbyt cicho, by mogła być pewna znaczeń jego słów. Może się przesłyszała? Wystawiłaby się tylko na kpiny, gdyby się okazało, że jedynie słyszała to co chci.. to co przekornie podsunęła jej wyobraźnia. Dlatego bezpieczniej było nie odpowiedź wcale i poczekać na jego śmielsze zapewnienie o swych uczuciach.

-Papa mnie nauczył – odparła z wesołym, drżącym odrobinę uśmiechem, po tym jak chwilę wcześniej strzepnęła dłoń mężczyzny ze swego biuściku, mamrocząc coś o tym, żeby lepiej za wodze trzymał i konia prowadził – Dla maman byłam laleczką pokazywaną na salonach jej przyjaciółkom, dla niego zaś małą amazonką. Sadzał mnie na końskim grzbiecie jak tylko nauczyłam się chodzić. Chyba wtedy lepiej radziłam sobie z jazdą konną, niż tańcami czy dyganiem.
-Tym bardziej mnie intrygujesz mademoiselle. Ileż jeszcze masek przede mną skrywasz? Ile jeszcze twych sekrecików będzie mnie wabiło syrenim śpiewem?
- szeptał jej do ucha Maur, obejmując drapieżnie.- Wabiło równie mocno co twa uroda?
Cmoknął policzek - I jeszcze ten twój uśmiech, moja wspólniczko. Obawiam się, że nie uwolnisz się już ode mnie tak łatwo, jakbyś chciała.

Dłoń szlachcica jednakże znów zawędrowała na dekolt hrabianki, przypominając jej o tym, że jej złotousty narzeczony, nie jest kochankiem z kart słodkiej i romantycznej powieści. I że żywot u jego boku, nie jest wyidealizowaną powiastką… tylko pełnym gwałtownych emocji i erotyzmu romansem, przyprawiającym cnotliwe damy o zawrót głowy.
Wszak jej narzeczony ją obmacywał, pieścił, całował… spał w jej łóżku. Lorette by zemdlała, gdyby to usłyszała. A sama hrabianeczka, czyż nie przywykła szybko do wtulania się swego wybranka, jak w swego ukochanego… psiaka?

-Ale to nie takie były założenia naszej współpracy i narzeczeństwa, non Maurze? - odburknęła mu panieneczka, tuż po kolejnej próbie odgonienia od siebie jego nadgorliwej dłoni. Gdyby nie potrzeba ( narzucona jej z góry, bowiem obawiała się o swoje bezpieczeństwo i nie miało to nic wspólnego z chęcią mocniejszego wtulenia się w jego ciało ) obejmowania go jedną ręką, to z pewnością zaplotłaby by obie kurczowo na swej piersi, aby odciąć mu drogę do takich lubieżności.
-Ja miałam zdecydować, czy potrwają one tydzień, czy dwa, czy może nawet trzy. A potem miałeś podobno mnie zdradzać, przez co zerwałabym zaręczyny i oddał Ci mój nieistniejący pierścionek. I to nawet był Twój plan. Skąd ta zmiana? - pozostawała czujna, pomimo słów mężczyzny słodkich jak lukier, czekolada i miód razem wziętych. Trzeźwy umysł poddawał je w zwątpienie, doszukiwał się drugich den, haczyków i kłamstw. Wszak mogły to być jego kolejny sztuczki, aby tylko dostać się pod jej spódnicę!
-Dobre pytanie mademoiselle. Otóż uznałem, że… Jakby to ująć.- mruczał niczym kocur do jej uszka.- Że jestem zachłanny, jeśli chodzi o twą filigranową osóbkę. Że nie wystarczy mi już błyszczenie u twego boku, ani tulenie czy pocałunki. Uznałem, że chcę zagarnąć wszystko… i słodycz twego ciała, i drżenie pierwszej nocy u mego boku i każdy twój szept, każdy twój uśmiech, każdy twój kaprys, każdą myśl, każdy sen… wszystko jednym słowem. Zamierzam cię zdobyć dla siebie, zagarnąć całkowicie…- cmoknął policzek hrabianki.- I nie ustąpię, dopóki nie będę cię miał Marjolaine… moja słodka kapryśna ptaszyno.

To brzmiało jak…

“Moja droga, z Gilbertem nie gra się w romans. Tylko prowadzi wojnę. On próbuje podbić, a ty... bronisz się lub kapitulujesz. Przy czym pokusa kapitulacji bywa... nęcąca.”


Wypowiedzenie wojny. Słowa Giuditty od razu się hrabiance przypomniały, gdy usłyszała wypowiedź Maura, tak słodko brzmiącej w jej uchu, mimo groźby w niej zawartej. A niemądre serduszko zatrzepotało w piersi hrabianki. Bo choć wypowiadał jej wojnę, to walczył o nią właśnie. Jak o najcenniejszy skarb.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 16-10-2013, 05:34   #63
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Szczęka panieneczce opadła. Nie całkowicie, oczywiście, w końcu coś takiego mogłoby napaskudzić w jej urodzie, do której poniekąd była całkiem przywiązana. Na tyle jednak opadła, by przejawiała sobą wstrząs i zaskoczenie jakie uderzyły gwałtownie w to drobne ciałko.
Rozchylone usteczka drgały, jak gdyby chciała coś nimi powiedzieć, ale nagle w krtani zabrakło jej słowiczego głosu lub zapomniała wszystkich możliwych słów. Także i jej błękitne oczka, te zapłakane wcześniej i lśniące od łez, przybrały wielkość dwóch sporawych monet. W milczeniu spoglądała nimi na mężczyznę, wzrokiem nierozumiejącym, i przerażonym, i zawstydzonym jednocześnie.

Właściwie, to nawet nie wiedziała jak powinna była zareagować na takie wyznanie. Rzucić mu się na szyję, przyjmując je jako miłosne? Krzyknąć mu gniewnie w twarz, nie mając zamiaru pozwolić mu na grożenie sobie? A może na odwrót? Nie wiedziała nawet co czuć. Zadowolenie z powodu tego, że najwyraźniej będzie miała Gilberta tylko dla siebie? Strach i podejrzliwość przez tą jego nagłą.. wierność i pragnienia wobec niej? Cieszyć się, czy obawiać?

-To ta klątwa twych błękitnych oczek…- mruknął ów czart przeklęty, tak mieszający w jej serduszku. -Iluż im uległo, iluż one zwiodły, co? Chyba się nie dziwisz, że i jam jej uległ.
Hrabianka miała wrażenie całkiem odmienne patrząc w jego spojrzenie pewne siebie, w jego uśmiech łobuzerski. Oto zemsta tych wszystkich szlachciców, zmaterializowała się w owym diable, który tyleż rozterek wywoływał i z którego łap uciec nie mogła, tym bardziej teraz… przyciskana do ciała tego lubieżnika złotoustego.
Była w jego okowach rąk i słów… z czego on oczywiście skorzystał, po prostu przyciskając swe wargi w namiętnym pocałunku. Zszokowana Marjolaine, nie mogła wszak stawić oporów, a jej ciałko już nawykło do smaku jego ust reagując odruchowo i z oddając pocałunek równie łapczywie.

-A i znaleźliśmy idealne miejsce na postój w drodze do mojego zamku, czyż nie...moja słodka ptaszyno?- mruknął jej do ucha Gilbert prowadząc konia wprost na polankę leśną.







Niewątpliwie wiedział o tym miejscu, niewątpliwie wszystko sobie zaplanował. Podstępny lis… uprowadził swoją ptaszynę.

Marjolaine zamrugała oczkami, gwałtownie wybudzając się z tego osłupienia w jakie ją wprawił, i przez które nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa upodabniając się do rybki. Ale widok polanki, jak ślicznej w promieniach słonecznych, tak soczyście zielonej i wyścielonej zapewne miękką trawą, wzbudził w niej podejrzliwość. Była jak z obrazka po prostu, idealna na podwieczorek z słodkościami i beztroskimi grami na łonie natury. Ale nie tylko, bo takie otoczenie sprzyjało także... schadzkom zakochanych. A takie schadzki zawsze kończyły się w sposób, który teraz przywołał dreszcz przerażenia przeszywający jej ciałko. Czy to tutaj narzeczony planował stoczyć pierwszy bój w tej ich wojnie? To.. to.. to było zbyt szybko! Zbyt nagle! A ona wcale nie chciała! A może chciała, ale nawet jeśli, to na pewno nie teraz!
Pobladły jej rumieńce na policzkach, a słabym głosikiem zdołała wydukać jedynie – Dlacz.. dlacz.. dlaczego tutaj, Maurze?
-Bo i pora odpowiednia ku temu. Twój kucharz doradził mi kruche ciasteczka i mam też trunek odpowiedni do nich, a i… koc, byś mogła spocząć.
- szeptał jej do ucha obłudnik jeden kusząc “niewinnym” z pozoru poczęstunkiem. Szept tuż przy uszku, muskał je jego wargami, gdy mówił.- A co złego jest w tym miejscu?
Nic. I to było najbardziej przerażające… niewinna polanka na której jej uko...narzeczony zamierzał zapewne spoić ją winem i niecnie wykorzystać ów stan jej upojenia, do zaspokojenia swych pragnień.

-Nie myśl, że zapomniałam jak spiłeś do nieprzytomności moją maman, nieświadomą siły podanego jej trunku. Nic takiego nawet nie zbliży się dzisiaj do mych warg – odparła mu stanowczo, będąc przy tym też i zaskoczoną takim pomysłem pikniku wysuniętym przez niego. A o ile nie ufała jego wyborowi napitku, o tyle ciastka.. to.. to było nieczyste zagranie. Kawaler d'Eon najwyraźniej spędził w jej towarzystwie wystarczająco dużo czasu, aby poznać tę jej słodką słabość. Bo i przecież nie kryła się z nią zanadto. A o ile wobec przyniesionych przez niego win czy innych trunków mogła mieć pewne podejrzenia, o tyle ciasteczka.. no jakże mógłby zniszczyć jej tę radość poprzez faszerowanie ich czymś mającym przyprawić ją o wiotkość i uległość. Oh.. zapewne mógłby, w końcu był istnym barbarzyńcą, a i sam jej sprezentował swój pierścień posiadający tajemniczą skrytkę na różne proszki. Jednakże myśl o tym, że po męczącym wyścigu będzie można zakosztować w czymś smacznym, była silniejsza niż walka z wątpliwościami.

-Jest różnica pomiędzy twą matką, a tobą moja ptaszyno.- mruczał szlachcic wodząc ustami po jej szyi.- Ty jesteś o wiele bardziej urocza. I jakiż byłby pożytek z upicia cię do nieprzytomności?
Musnął czubkiem języka kącik jej ust.- Wszak śpiąca nie mogłabyś mnie całować, non?
Marjolaine znów poczuła muśnięcie ust na policzku i cichy szept.- Więc masz ochotę na tę krótką przerwę w naszej podróży, moja droga wspólniczko?
-Oczywiście! Nie miałam przecież nawet okazji nacieszyć się moim zwycięstwem. Musisz mi to wynagrodzić, a ciastka będą idealnym początkiem
– błysnęła perełkami swych zębów w czarującym, rozkosznym uśmiechu, bardziej krnąbrnej dziewczynki niż dystyngowanej damy o błękitnej krwi. Ta pokusa której zamierzała się oddawać, zdawała się całkowicie przyćmiewać wcześniejsze wyznania i groźby Gilberta tak bardzo mieszające jej w główce. Ale to jedynie była gra, bowiem teraz pod muśnięciami jego warg serduszko ptaszyny biło jeszcze mocniejszym rytmem niż wcześniej.

Szlachcic zeskoczył zwinnie z jej wierzchowca, po czym pochwycił hrabiankę w talii i ściągnął z jej fryza, tylko po to by potrzymać ją w swych ramionach i tulić do nagiej klatki piersiowej. I znów sprawić, że poczuła się drobna i delikatna.
Po chwili napawania się faktem, że Marjolaine była słodkim ciężarem postawił ją na ziemi. Po czym ruszył w kierunku juków swego arabskiego wierzchowca. Teatralnym gestem wyjął koc, który zamaszystym gestem rozłożył na kocu. A potem na nim znalazł się kosz wiklinowy ze słodkimi dziełami cukiernika hrabianki, oraz dwa kielichy miedziane i butelka wina.

Panieneczka aż przyklasnęła radośnie dłońmi na ten sielankowy widok. Prawie w podskokach podeszła do rozłożonego koca i rozsiadła się na nim szeleszcząc suknią, jej obfitością materiału upodabniając się do czarnej bezy. Niestety, teraz też spojrzenie jej padło na strój ubrudzony błotem, gwałtownie przypominając hrabiance o tym, że nie jest teraz najpiękniejszym zjawiskiem. Westchnęła ciężko, kapelusik z głowy zdjęła i położyła obok siebie. Palcami zaś spróbowała okiełznać poplątane wiatrem kosmyki, które pouciekały ze spięcia warkocza i nachodziły jej na twarzyczkę. Niejako cieszyła się, że nie miała ze sobą lusterka. Zmęczona, spocona i ubłocona musiała wyglądać koszmarnie. Zerknęła w stronę mężczyzny, acz jego nagi tors jak zwykle działał na nią wielce rozpraszająco – Nie spodziewałam się, że jesteś miłośnikiem pikników i podwieczorków, Maurze.
-Jestem miłośnikiem natury… w każdej jej odmianie. Choć najbardziej lubię tę dziką i nieokiełznaną naturę. I nagą…
- mruknął szlachcic podchodząc siadając na przeciw niej. Jego oczy oczy były jedynym lusterkiem w jakim mogła się przejrzeć i hrabianka i widok jaki w nim widziała był zarówno satysfakcjonujący jak i przyprawiający o szybsze bicie serca. Nawet tak sfatygowana przez wyścig Majrolaine czuła się pożerana jego lubieżnym spojrzeniem. Nawet nieco ubabrana błotem budziła zachwyt i pragnienia. I żądze.
Gilbert usiadł na przeciw niej podpierając się lewą ręką, prawą obejmując policzek i rozpoczynając swe śmiałe natarcie. Przybliżył usta od jej warg całując mocno, zachłannie i namiętnie.. I nieprzerwanie przez kilka minut rozkoszując się miękkością warg panny D’Niort.
-Powiedz mi moja piękna ptaszyno… Czy jest coś słodszego nad twoje usteczka? -spytał z łobuzerskim uśmiechem patrząc wprost w jej twarz.

Z dumą mogłaby mu wymienić całkiem okazałą listę smakołyków, których słodycz dorównywała lub nawet przewyższała jej usteczka. Czekolada lukier, kremy, ciasta, ciasteczka, praliny, owoce w karmelu, crème brûlée, bezy, bakalie, torty przekładane dziesiątkami mas, puszysta jak obłoczki ubita i słodka śmietana.. a to przecież nawet nie była połowy słodkości jakich miała okazję spróbować przez wszystkie te lata! A była pewna, że miała jeszcze wiele smaków do poznania.
I chociaż mogłaby go uraczyć taką listą.. to odniosła wrażenie, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Właściwie, to chyba nie oczekiwał jakiejkolwiek. Nic dziwnego, zapewne wszystkie dziewczątka, które próbował skusić ku sobie takimi słówkami, reagowały na nie tylko rumieńcami oraz chichotami. O ile te pierwsze naturalnie wystąpiły na jej policzkach, o tyle chichoty zostały zastąpione przez naburmuszenie się i słowa – Nie wiem co próbujesz osiągnąć, ale tym złotym językiem Ci się to nie uda.
-Doprawdy ? A czemuż to sądzisz, że już mi się nie udało?
-mruknął szlachcic znów przyciskając swe usta do ust ptaszyny i całując zachłannie i drapieżnie. Zupełnie jakby chciał zatonąć w słodyczy jej ust… i pociągnąć Marjolaine za sobą. Jego dłoń nieobyczajnie spoczęła na jej biodrze, a jego usta skandalicznie przesunęły się na szyję hrabianki muskając ją pocałunkami.- Tyle jeszcze innych miejsc na twym ciele jest wartych całowania… szkoda, że bronisz do nich dostępu. Tyle miejsc, których pieszczota mogłaby sprawić ci przyjemność.
Spojrzał w oczy hrabianki.- Bo to jest mym celem moja droga wspólniczko...dużo.. przyjemności.- szepnął całując czubek jej nosa.-...dla ciebie.

A gdy tak prawił jej komplementy i muskał skórę ustami przesunął dłonią po biodrze, udzie, łydce… wędrując po sukni i odwracając uwagę od niecnych działań swej dłoni, zabrał się za zsuwanie bucika okupującego stopę Marjolaine.
-Maurze, Maurze... - wymruczała panieneczka, a nawet udało jej się nadać temu karcący ton. A ciężko było! Trudno straszliwie, kiedy on jej przeszkadzał, przyprawiał o mimowolny chichot poczynaniami swych warg na wrażliwej skórze jej szyi. I czemuż się zgodziła na ten piknik! Tylko postawiła się w tak jawnie niebezpiecznej sytuacji zw swoim porywaczem.
O ile nie mogła go od siebie całkowicie odgonić, to przynajmniej opuściła swoją dłoń na jego rękę wędrującą po buciku. Nie strzepnęła jej, a przytrzymała stanowczo, co by przypadkiem nie pobłądził nią wyżej.

-Powiedziałam, że wiele nie zdziałasz i swojego zdania nie cofnę. Może Twoim kochankom wystarczą takie słodkie słówka i komplementy, ale ja wymagam więcej do zainteresowania się kimś, monsieur – uniosła się dumą, nosek przy tym też zadzierając wyniośle, ponad tymi wszystkimi kobietami z jakimi się niewątpliwie zadawał jej narzeczony. Zaraz też coś sobie uświadomiła, więc dodała szybko -I ciastka też Ci w tym nie pomogą! Chociaż są dobrym początkiem..
-Dlatego też zamierzam cię zagarnąć całkiem dla siebie. Trudno się nie zainteresować mężczyzną, który cię obłapia, choć by po to by uwolnić się z jego ramion, non?
- spytał żartobliwym tonem szlachcic zdejmując ów bucik ze stopy hrabianki i wodząc po owej stópce palcami pieszczotliwie.
Musnął czubek zadartego noska dziewczęcia swymi wargami i szepnął. - A propos ciasteczek… nie spróbowałaś jeszcze ich.

Hrabianka tylko zmarszczyła ostro brwi, bowiem ciężko jej było wymyślić kolejne argumenty i groźby dla tego nieugiętego satyra. Rączką sięgnęła zaś w stronę koszyka i wyjęła zeń delikatnie jedno z ciastek. Poobracała słodkiego delikwenta z każdej strony, poprzyglądała się jego wykonaniu i oceniła poziom kruchości. Koniec końców ciastko musiało zdobyć cichą aprobatę jej gustu konesera przysmaków, bowiem powędrowało prosto pomiędzy rozchylone łakomie wargi panieneczki. I tam zastygło nim zdążyło zostać choćby nadgryzione. Jedna myśl, druga, trzecia.. i Marjolaine odjęła od siebie smakołyk, aby w zamian zbliżyć je do ust mężczyzny.
-Ty pierwszy – mruknęła, a chociaż krajobraz i cała scena mogłaby sugerować romantyczne dzielenie się jedzenie dwojga zakochanych.. to przeczył temu zdecydowany ton głosy dziewczęcia, oraz podejrzliwe iskierki tańcujące w jej oczach.

-Skoro nalegasz.- mruknął mężczyzna z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, pochylił się i łapczywie pochłonął ciasteczko. Lecz to nie smakołyk ów był jego celu. Drobny wypiek został połknięty od razu, a usta i język Maura posmakowały czegoś innego. Spoglądając jej w oczy wargami pieścił palce trzymające niedawny smakołyk, językiem muskał opuszki palców dziewczęcia. I patrzył w jej oczy… spojrzeniem wygłodniałym i dzikim. I bynajmniej nie miał ochoty na ciasteczka. Zaś palce Gilberta pieściły kostkę dziewczęcia. Muskały stopę wywołując przyspieszone bicie jej serduszka, rumieniec na obliczu i kłopoty z oddychaniem. Gorset i suknia wydawały się być teraz więzieniem utrudniającym kolejne gwałtowne oddechy hrabianki. Pieszczota jakiej była poddawana hrabianka, była dla niej nowością… tym bardziej, że nie wspomniała o takiej ani razu Giuditta, ni też te wszystkie “wyuzdane” czytadła Loretty nie przygotowały ją na taką napaść. No, może spotkanie w bibliotece. Odrobinkę.

Oczywiście, sama się o to prosiła. Że też jeszcze się nie nauczyła, że narzeczony był mistrzem w wykorzystywaniu jej zachowania i nawet tak drobnych gestów. Nie uchodziły one tak łatwo jak w przypadku wielu innych szlachciców. Tyle razy już ją napadał, na wiele sposobów, w wielu różnych miejscach, że powoli już przestawał ją tym zaskakiwać. Ba! Odnosiła wrażenie, że za jakiś czas będzie potrafiła dokładnie przewidzieć jego ruchy, które zapewne zawsze będą lubieżnymi wobec niej. Pomimo tej wiedzy jednak, zawsze wprawiał ją w konsternację i wewnętrzne dywagacje – co ja tutaj robię? Co ja tutaj z nim robię? Co on robi tym swoim językiem? Co on robi z moim paluszkiem? Czemu jest tak blisko? Oh! Czemu jest jeszcze bliżej?!
Czując dłoń Maura sunącą po swojej nóżce i kojarząc to z granicą, której nie miała zamiaru pozwolić mu przekroczyć, panieneczka nagle poczuła swędzenie w nosku. Natarczywe, gwałtowne i.. i.. ależ przecież, że w żaden sposób nie związane z sytuacją.

Kichnęła raz, dzięki czemu zwiększyła nieco odległość pomiędzy ich twarzami. Kichnęła jeszcze raz, aby odległość stałą się dla niej bardziej komfortowa. Na koniec kichnęła po raz trzeci, tak dla pewności. Potem dodatkowo zadrżała pod suknią pamiętającą niedawne mokradła, rzekę i powietrze szarpiące nią w galopie.
-Będziesz musiała się przebrać, by uniknąć przeziębienia.- mruknął szlachcic przybliżając i całując w czubek nosa swą wybrankę. Całując czule i delikatnie.-Chyba więc zakończymy nasz piknik szybciej, non?
Spojrzał w oczy Marjolaine i mruknął.- Ale nie zawsze zdążysz mi uciec moja ptaszyno, za którymś razem… Nie zechcesz uciec.

Ale tym razem uciekła. Bo chciała, i jej się udało. Nie pierwszy też raz, ale odnosiła wrażenie, że powoli kończą jej się pomysły na kolejne wyswabadzanie się z ramion nachlanego narzeczonego. W przypadku innych kawalerów zwykle wystarczyła jedna, dwie sztuczki, aby nie próbowali niczego więcej swoimi lepkimi dłońmi. Też i „flirty” z nimi trwały o wiele krócej niż te z Maurem. Żaden z nich nie był na tyle bezczelny, żeby tak wprost wypowiadać jej wojnę! Nie była przygotowana na taką batalię.

Czasem zastanawiała się, czy by po prostu.. nie dać mu tego czego tak bardzo pragnął. Raz. Może wtedy przestałby być tak napastliwy, i mogłaby odkryć jednocześnie, czy jest tak przymilny tylko z chęci dołączenia jej do swojej kolekcji dziewic i kochanek. Wszystkiego by się wtedy dowiedziała!
Ale szybciutko ta myśl uciekała do kąta, razem zresztą równie głupiutkich, nieurzeczywistnionych i zakurzonych. Bo tak drastyczne rozwiązanie mogłoby doprowadzić do wielu, wielu komplikacji, przeciwko którym panieneczka niekoniecznie miała odwagę stanąć. Bo przecież... mogłoby się okazać, że jej narzeczonemu rzeczywiście chodziło tylko o jedno i zwyczajnie by potem porzucił swoją ptaszynę. Jeszcze śpiącą i skuloną w swojej alkowie! Albo na odwrót, mógłby wtedy zapragnąć.. więcej. Częściej. W różnych miejscach. Każdym możliwym i niemożliwym, najprawdopodobniej. Albo jeszcze gorzej! Jej, Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, mogłoby się to spodobać! Oczywiście, było to wiele nieprawdopodobne , jednakże i to musiała brać pod uwagę. I nie wiedziała, czy byłaby w stanie sprostać któremukolwiek z tych wyjść. Każde było bardziej przerażające od poprzedniego. Dlatego póki co wolała się ratować znanymi sobie unikami, chociaż nie wątpiła, że ten wąż i w jej potencjalnej chorobie potrafiłby odnaleźć wytłumaczenie dla dobrania się pod jej spódnicę. Zapewne swoje lubieżne zamiary ukrywając pod zasłoną gorliwej troski.

Pociągnęła smętnie noskiem.
Jej obecne położenie było doprawdy paskudne.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 24-10-2013, 20:47   #64
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Znów biedna mademoiselle Marjolaine Pelletier d’Niort czuła jak przez jej biedną duszyczkę przetacza się burza uczuć wprawiająca jej biedne serduszko w gwałtowne bicie.
I znów była to wina jej wspólnika w oszustwie… a jakże! Trzymana bowiem pewną ręką hrabianka i tulona do swego zdoby… adora… osobistego złotoustego lisa podążała wprost z nim do jego lisiej nory.
Jej bowiem narzeczony uparł się by nadal podróżowali, tak jak dotąd. Na jednym koniu i by znów była tulona do jego ciała. A przecież mieli dwa wierzchowce, non?
Ale nie… musieli jechać na jednym, rzekomo po to by ogrzała się od jego bliskości. Łajdak powiedział to z uśmieszkiem sugerującym różne dwuznaczności. A wszelkie jej próby protestu, zdusił pocałunkami obsypującymi jej usta,szyję, dekolt. I kto wie, gdzie się jeszcze zapuścił ze swymi ustami, gdyby się biedna Marjolaine nie zgodziła na wspólną jazdę.

Jakkolwiek przyjemną… co musiała niechętnie przyznać. Muskanie paluszkami jego torsu było przyjemnością. A nawet ukradkowe muskanie ustami jego skóry, gdy nie patrzył.
Czuła się bezpieczna, czuła się komfortowo, czuła się rozbawiona, jego szeptami, jego lubieżnymi muśnięciami warg jej ucha… i mile łechtana komplementami, dotyczącymi nie tylko jej urody czy talentu… non… Maur chwalił jej odwagę, upór w opieraniu się mu, chwalił jej intelekt, spryt.
Chwalił te wszystkie cechy, których inni adoratorzy jakoś u Marjolaine nie dostrzegali. Lub dostrzegali zbyt późno… Gdy uśmiechała się wesolutko przesypując między paluszkami monety i klejnoty, które od nich wygrała. Gdy zatrzaskiwała im drzwi przed nosem, wpierw odebrawszy dowody uwielbienia w postaci drogocennej biżuterii. Ale wtedy bynajmniej żaden z byłych adoratorów hrabianeczki nie kwapił się do pochwał. Przeciwnie… zgrzytali bezsilnie zębami i zaciskali pięści w niemym gniewie.
Może… to właśnie było przyczyną kłopotów hrabianki z chevalierem Gilbertem D’Eon. On potrafił spojrzeć poza niewinne niebieskie oczęta i dostrzec nie tak niewinny, ale za to sprytny i podstępny umysł Marjolaine.

Non, to nie było to.
Gdyby tylko o przejrzenie Marjolaine chodziło, to walka odbywałaby się na równych zasadach. A było wszak inaczej… Córka Antoniny czuła się zepchnięta do obrony, z powodu jakiejś fatalnej słabości, którą odczuwała wokół niego. Oblężona przez Maura i desperacko się broniąc, kroczek za kroczkiem ustępowała mu pola. Szlachcic powoli zdobywał to co chciał zbliżając się coraz bliżej i bliżej.
Mon Dieu! Przecież czasami brała pod uwagę kapitulację przed Gilbertem i dopuszczenie go do alkowy, by zrobił z nią to na co miał ochotę!
Giuditta miała rację mówiąc.

"Przy czym pokusa kapitulacji bywa... nęcąca.”


A co wtedy lekkomyślnie odpowiedziała?

To brzmi... Jakbyś... Mnie zachęcała.


I Marjolaine nie bardzo wiedziała, czy zmieniła zdanie od tamtej rozmowy. Życie przy Gilbercie obfitowało w różne zdarzenia i olbrzymią ilość skrajnych emocji. Ale ciężko było narzekać na sytuację, tuląc się do jego muskularnego torsu, wysłuchując jego komplementów, odpędzając się od jego pieszczot (niezbyt energicznie co prawda) i… czując wyjątkowo.



Emocje jest powróciły prawdziwą nawałnicą, gdy zbliżali się do celu.


Château D’Eon było dość urokliwym, ale jednak najprawdziwszym zamkiem pochodzącym jeszcze ze średniowiecza. Choć zapewne przebudowana wiele razy rezydencja rodu D’Eon utraciła swój wojenny potencjał, to jednak nadal był to zamek, do którego została uprowadzona.
Serce zaczęło bić mocniej w piersi hrabianki, gdy zbliżali się do gniazda rozpusty i wszelkich uciech cielesnych. Czy na pewno w ten sposób chciała tu dotrzeć? Bez sług i najemników, bez uspokajającej maman i bez czujnego oka Béatrice?
Zdana na lisią pomysłowość narzeczonego i jego wyuzdane fantazje? Bezbronna i samiutka?
Dziewica rzucona na pożarcie smokowi?

Burza uczuć przetoczyła się przez serduszko Marjolaine. Strach był tylko jednym z nich, fantazja bowiem podsuwała hrabiance rozpustne obrazy, które wywoływały czerwienie lica nie tylko oburzeniem.
Ciekawość rozpalała wyobraźnię, a nieobca przecież hrabiance próżność oceniała piękno zamku,który przecież będzie jej jeśli pozwoli szlachcicowi na ozdobienie swego paluszka złotą obręczą… O ile oczywiście pozwoli.
No i pozostała jeszcze ta delikatna dziewczęca nuta romantyczności, do której Marjolaine przed nikim, a zwłaszcza sobą. Ta delikatna nutka rozgrzewało serduszko tkliwie i ciepło. Wszak jej ukochany wiózł ją do swej posiadłości.
No i duma… wszak Gilbert był jej narzeczonym, non?
Należało pokazać tym wszystkim metresom i rozpustnym służkom, że Maur może całować, pieścić i dobierać się tylko do jednego dziewczęcia. Do niej właśnie. Bo był jej ukoch...narzeczonym. Nawet jeśli fałszywym.


Dość szybko najczęstszą minką hrabianki w Château D’Eon, były lekko otwarte usteczka i rozszerzone z zaskoczenia źrenice. Posiadłość zaskakiwała częściej niż jej właściciel. Wpierw straże były jak najbardziej francuskie. Żadnych tureckich fezów, czy arabskich turbanów, po których wszak można było poznać islamskie poselstwa.
Non, straże były jak najbardziej francuskie. Co więcej bardzo grzeczne i uprzejme i bardzo szarmanckie względem jaśnie panienki Pelletier d’Niort.
Co więcej poinformowali szlachcica o tym, że poselstwo z Rzeczpospolitej obojga narodów pojawi się jutro około południa. Olbrzymiego egzotycznego kraju katolickiego z którego ród swój wywodziła obecna królowa Francji.
Ot, niespodzianka. Gilbert musiał popierać polską frakcję na francuskim dworze. Czyli wiązać swe interesy z królową.

Sama posiadłość wewnątrz okazała się… inna.
Nie brzydka, a inna właśnie.



Teraz naprawdę czuła się porwana ze swego dobrze znanego jej świata do miejsca obcego i egzotycznego.
Architektura, feski, rzeźby… wszystko było jak z innego miejsca. Takiego o którym słyszy od dzielnych żeglarzy i odkrywców nowego lądu.
I jakoś nie wierzyła swemu narzeczonemu, że wnętrza jego posiadłości przebudowano wzorując się na mauretańskich rezydencjach hiszpańskich grandów. To miejsce było jak z bajki.
Choć miała wrażenie, że ta bajka okaże się być pełna fragmentów wyuzdanych i rozpustnych.



Na razie jednak hrabianka trafiła w ręce ochmistrzyni imieniem Julie Rossignol, której głównym zajęciem było zarządzanie całą posiadłością i pilnowanie wszystkich spraw gospodarczych. Jej widok poprawił humor Marjolaine. Julie bowiem była przeciętnej urody. Może i nie brzydka, niemniej daleko jej było do zapierających dech w piersiach pijawek o wielkich biustach, które mogłyby się przyssać do jej narzeczonego. Julie była prostą chłopką i prostych manierach, ale wiedzącą gdzie jej miejsce i wyraźnie zadowoloną z obecnego stanu.
Marjolaine mogła więc ją polubić, gdyż ochmistrzyni nie była dla niej konkurencją do względów Maura. Oczywiście zakładają niedorzeczną tezę, że hrabianka zamierzała o te względy walczyć.
Julie zaprowadziła panienkę d’Niort do komnaty sypialnej i z przykrością stwierdziła, że nie ma sukni które godne byłyby tak dobrze urodzonej osóbki jak ona. Niemniej uznała, że tak urodziwa panienka jak Marjolaine nawet w mieszczańskich sukniach prezentowałaby się urokliwie.
Zaoferowała też przygotować kąpiel dla Marjolaine i przyjemny ponoć masaż z olejkami po kąpieli.
Ponoć rozluźniający mięśnie, bardzo relaksujący i odpędzający wszelkie choróbska.

Sam Maur miał później dołączyć do swej ptaszyny, by oprowadzić ją po posiadłości. Jak i spełnić wszelkie inne jej zachcianki. Na razie był ponoć zajęty w swym gabinecie sprawami związanymi z posiadłością interesami i jutrzejszymi odwiedzinami poselstwa z dalekiego kraju.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-10-2013 o 22:20. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 10-12-2013, 05:55   #65
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Cytat:
Droga Béatrice,
zostałam porwana!
Nie naprawdę, na szczęście. Jedynie mój narzeczony, Gilbert d'Eon, postanowił odrobinę zmienić trasę naszego niewielkiego wyścigu prosto do jego zamku. Proszę, nie martw się zatem o moje bezpieczeństwo, bo jestem w dobrych rękach. Postaram się wrócić za kilka dni, więc wierzę, iż dopilnujesz wszystkiego w Le Manoir de Dame Chance, tak jak zawsze.
Byłabym także wdzięczna, gdybyś wytłumaczyła maman moją nieobecność. Ostrożnie.. i najlepiej bez wspominania o porwaniu, nawet w żartach. Znasz przecież maman.


Marjolaine


Jestem w dobrych rękach”? Marjolaine z niedowierzaniem przeczytała napisane przez siebie zapewnienie. Miało ono uspokoić troskliwą ochmistrzynię, ale nawet ona w nie powątpiewała. Nie to, żeby bała się Maura i czuła się niepewnie w jego posiadłości, ale mógł on jej zagrozić na wiele sposobów, których inne kobiety nie uważałyby za groźne. Raczej byłyby jak najbardziej chętne jego zamiarom. Ale cóż, ona poznała prawdziwą naturę tego satyra i pewnie nie uwierzy w żadne słowo w liście, jednak nie będzie wysyłała do posiadłości d'Eon rycerzy mających odbić panienkę. Maman by tak zrobiła, sama prowadząc co rycerstwo ku smokowi chcącemu pożreć cnotę jej córeczki. Dlatego hrabianka wierzyła, że Béatrice będzie.. delikatna w przekazywaniu wiadomości.
Po krótkim zamachaniu w powietrzu listem jak wachlarzem, odłożyła go na bok i sięgnęła po następną kartkę. Pieczołowicie rozprostowała ją przed sobą.


Cytat:
Drogi monsieur de Foix,
ufam, że mój liścik odnajdzie Cię w zdrowiu oraz przynajmniej w krótkim momencie wytchnienia od Twych obowiązków. Chciałabym zatem móc zabawić Cię samymi dobrymi wieściami, aby umilić chwilę odpoczynku spędzoną na czytaniu mych słów.. ale może kolejnym razem okoliczności ku temu będą bardziej sprzyjające.
Niestety, ze smutkiem jestem zmuszona przełożyć nasze spotkanie na inny dzień. Moją kochaną maman słabość zmogła, widać nie służy jej powietrze tak dalekie od Niort. A ja jako jej córka muszę oczywiście zadbać o nią, być blisko niej, aż poczuje się lepiej. Dlatego przykro mi bardzo monsieur, ale wierzę, że będziesz potrafił mi wybaczyć i zgodzisz się na nadrobienie mojej wizyty w późniejszym czasie. Nie przepuszczę kolejnej okazji do odwiedzin w Twej posiadłości.


Marlojaine Amelie Pelletier d'Niort


Odłożyła pióro na bok, kiedy postawiła już ostatnie esy floresy w postaci eleganckiego „t” swojego nazwiska. Delikatnym podmuchem spomiędzy swych usteczek otuliła czarne, lśniące litery, które przy choćby odrobinie nieuwagi mogłyby się zmienić w rozmazane plamy.
Chyba odpowiednio dobrała słowa. Odrobina figlarności, trochę wyrzutów sumienia sugerujących jak bardzo pragnęła się spotkać z Rolandem, całość jednak zamknięta w ramach uprzejmej etykiety i zwieńczone wisienką niewypowiedzianej, acz jakże słodkiej obietnicy. Tak niewiele, w tak krótkim liściku.
Ostrożnie ujęła paluszkami za jego róg, uniosła w powietrze i tam zawachlowała nim delikatnie. Ah, gdybyż tylko miała ze sobą chociaż jedną buteleczkę z kolekcji swych perfum! Mogłaby wtedy otulić list w eterycznej mgiełce, która zaatakowałaby bezbronnego muszkietera zaraz po otworzeniu koperty. To byłoby bardzo niecne zagranie z jej strony, wobec wszak mężczyzny, który z ledwością mógł usiedzieć z nią sam na sam w altance. Jeszcze doszłoby do tego, że przed przeczytaniem liściku zwaliłby się z krzesła na podłogę, nieszczęsny.

Chichocząc złośliwie pod noskiem, Marjolaine podniosła się z gracją z krzesła. Była już wymyta i czyściutka po kąpieli przygotowanej jej przez tutejszą ochmistrzynię. Listy także już napisała, teraz jedynie musiała znaleźć kogoś kto by je dostarczył do Béatrice i muszkietera. A w trakcie tego szukania będzie mogła sobie trochę pozw...

Oh-oh. Byłoby to spokojne przejście tych kilku kroczków do wyjścia, gdyby.. no właśnie. Gdyby po drodze nie dostrzegła kącikiem oka mignięcia swego odbicia w pobliskim lustrze. Tak się zdołała skupić na pisaniu, że zapomniała o ubraniu, które wspaniałomyślnie użyczyła jej ochmistrzyni. I gdyby nie to lustro, to dalej żyłaby w słodkie nieświadomości, jednak teraz już musiała podejść bliżej, by przyjrzeć się sobie. Swej.. nowej kreacji.





Jeśli Maur chciał już wracać do swojego zamku, to mógł przynajmniej dać jej tyle czasu, żeby mogła zabrać ze sobą kilka sukien! Ale nie, on musiał być spektakularny, przesadnie teatralny i ją porywać! Zmusić ją do chodzenia w czymś takim!
Brakowało jej tylko fartuszka w talii i czepka na głowie, aby w pełni wyglądać jak byle służka. Nie tam jak choćby pokojowa przygotowująca panią zamku do pokazania się światu, ale niczym zwykła.. zwykła.. pokojówka! Sprzątająca, dbająca o ogień w kominkach pokojówka!

Ale nawet bez tych dodatków czuła się tak.. tak.. tak...
Długi czas, który zajmował jej odszukiwanie odpowiedniego słowa wskazywał na to, że takiego najwyraźniej brakowało w słownictwie Marjolaine. Nie to, żeby pochodziło z jakiegoś obcego jej języka, choć.. właściwie można było je w ten sposób określić. Należało ono bowiem do grupy tych słów, które nigdy nie padały spomiędzy jej zaróżowionych usteczek, ani nawet w myślach nie zbliżały się ku temu. Nie było ono określeniem, którego używałaby w stosunku do siebie, ani do swojego otoczenia. Trzymała się, a przynajmniej do dzisiaj jej się to bardzo dobrze udawało, z daleka od wszystkiego, co można było opisać tym jednym, konkretnym słowem.
Tym, które po odnalezieniu prawie wprawiło panieneczkę w omdlenie. Prawie zwaliło ją z nóg.

Tak prosto!





***




Stukot obcasików na posadzce oznajmiał prawie całemu tutejszemu skrzydłu zamkowemu o zbliżającej się drobnej postaci dziewczątka. Nieprzyjemny to był dźwięk, głośny i.. zdecydowanie zbyt szybki, jak na kroki przynależące do hrabianeczki, która przecież nie lubiła się przemęczać. Teraz jednak wyraźnie biegła, a odgłosy stawały się coraz donośniejsze.
Aż wypadła za róg korytarza. Przylgnęła plecami do zamkowej ściany, tak straszliwie chłodnej w porównaniu z jej rozpaloną twarzyczką. Oddychała gwałtownie, serduszko biło jej jak rozszalałe.

Zwierzęta, istne świnie! Prostaki na dodatek!
Co to było za miejsce?! Gdzie ten Maur ją porwał, w istne siedlisko zepsucia i rozpusty! Nie to, żeby oczekiwała klasztoru, ale to.. to.. tamci.. oni.. to było ponad jej nerwy! Wiele sobie wyobrażała po jego posiadłości, ale na pewnie nie istnych Sodomy i Gomory skrytych pod egzotycznymi ornamentami oraz ciepłym uśmiechem ochmistrzyni. Teraz już wiedziała, to było tylko ułudą, aby uciszyć jej czujność. W tym miejscu nic nie było święte, ani błękitna krew, ani tytuły, ani majątek – wszystko w co Marjolaine wierzyła. Ba, nawet fałszywe narzeczeństwo z panem zamku najwyraźniej nie znaczyło zbyt wiele!

Jak to się właściwie stało? Jak się znalazła w tak uwłaczającej sytuacji, na dodatek z obolałą dłonią i z niewielkim siniakiem powoli malującym się na jej szlacheckim pośladku.

No tak. Chciała zaledwie wykorzystać ten czasu wolny od towarzystwa swego porywacza, aby trochę.. prawda.. obejrzeć sobie jego posiadłość. Miała ku temu zdecydowane prawo, przecież to nie tak, że Gilbert coś przed nią ukrywał, non? Mimo to pragnęła być jak najmniej widoczna, aby nikt jej nie przeszkadzał, ani narzeczony chcący spełnić się w roli gospodarza ( zapewne prowadziły ją tylko ku oddalonym pomieszczeniom z łóżkami, kanapami, lub chociaż jego sławetnymi perskimi dywanami ), ani jego ochmistrzyni, jakkolwiek bardzo przemiłą by była. Samotne zwiedzanie było o wiele ciekawsze, mogła przecież zajrzeć w miejsca, których nikt inny by jej nie pokazał!

Bycie niewidzialną szło jej zadziwiająco dobrze, co było jednocześnie dobre i niepokojące. Zwykle, dzięki swojemu tytułowi, cudnym strojom i, co oczywiste, swej prześlicznej urodzie, musiała się wielce natrudzić, aby nie być źródłem powszechnego zainteresowania. Chowała się, improwizowała spotkania z jednymi, aby uniknąć ich z innymi, skradała się i uciekała. A w zamku d'Eon.. nie potrzebowała sięgać po takie sztuczki. Nie wydawała się nikogo interesować, nikt nie próbował jej powstrzymywać przed samotnym zwiedzaniem korytarzy. Nie nawiązywała wprawdzie żadnych kontaktów z tutejszą służbą ( wobec jej żeńskiej części była zwyczajnie bardzo podejrzliwa, czy aby nie służą Gilbertowi także jako nocne atrakcje ), ale i z ich strony nie napotkała na dygnięcia czy pokłony właściwe dla kogoś o jej pozycji. Co więcej, raczej była świadkiem jakichś dziwnych pozerkiwań w jej stronę, które też niewiele wspólnego miały ze zwyczajową usłużnością. Tłumaczyła to sobie zwykłą zazdrością ze strony żeńskiej części, a także i odrobiną zaskoczenia. W końcu była narzeczoną pana tego zamku, któremu one mogły tylko sprzątać i przygotowywać posiłki.
Ale też i dla Marjolaine te służki były niespodziewanym zjawiskiem. Nie to, żeby Maur miał wszystko sam robić, ale oczekiwała więcej.. więcej.. egzotyki z tych jego magicznych, odległych krajów. Wyobrażała sobie, że kobiety tutaj miały skórę ciemną jak kawa z mlekiem, dodatkowo, o zgrozo, zupełnie niepotrzebnie i zanadto odsłoniętą orientalnymi szatami podzwaniającymi przy każdym ich tanecznym kroku. Została zatem mile zaskoczona, bo chociaż takie orientalne widoki byłyby w pewien sposób intrygujące, to jednak panieneczka nie zdzierżyłaby nawet pięciu minut świadomości takiego towarzystwa.

Co w takim razie poszło źle?
Przede wszystkim była zbyt naiwna dając się nabrać na to poczucie bezpieczeństwa i ciepła wypełniających zamek. W końcu tutaj mieszkał Maur, więc to jednoznacznie czyniło posiadłość siedliskiem wszelkiego zepsucia i rozpusty! A Marjolaine najwyraźniej o tym zapomniała, omamiona miłym uśmiechem Ochmistrzyni oraz gorącą kąpielą rozluźniającą ciało po ciężkim dniu. I rozluźniającą także czujność!
Ale cóż się dziwić, wszystko wydawało się być tak niewinne, kiedy swobodnie zwiedzała kolejne korytarze i przypadkowe pokoje. Zbyt zadowolona i zajęta korzystaniem z tej sytuacji, nawet nie zauważyła pierwszych oznak zagrożenia. Głównie też przez to, że ani się ich nie spodziewała, ani też nie mieściło się w jej jasnowłosej główce, że stanie się źródłem zaczepek innych niż Gilberta.
A jednak. Pierwsze spotkanie miało miejsce, kiedy przechodziła koło pary strażników ucinających sobie pogawędkę na korytarzu. Nie tak interesującą, aby miała im umknąć obecność hrabianki, której przecież należały się odpowiednio głębokie pokłony. Przynajmniej tak sądziła..
Jakże się pomyliła. Dostrzegła to w jakichś takich wygłodniałych spojrzeniach obu mężczyzn, w cmokaniu, które najpierw mylnie wzięła za prostackie czyszczenie zębów z resztek jedzenia. Usłyszała w słowach, których ktoś ich stanu nigdy nie powinien powiedzieć czysto błękitnokrwistej arystokratce, bez obaw o bycie srogo ukaranym.

Jaka ładniutka.
Musisz być tutaj nowa.
Może dotrzymasz nam towarzystwa?
A może spotkamy się po służbie?
Pokazałbym Ci.. zakamarki naszego zamku..

Puściła to wszystko mimo uszu, a przynajmniej starała się nie dać po sobie poznać, że cokolwiek usłyszała. Wszak zareagowanie byłoby ponad jej dumę. Zdradził ją jednak sztywniejszy krok, gdy mijała bezwstydnie chichoczących strażników, a także malujący się na policzkach rumieniec wściekłości i zniesmaczenia, który tamci mogli mylnie odebrać za czerwienienie się dzieweczki szczęśliwej z takiego zainteresowania. Zapewne właśnie do takich reakcji byli przyzwyczajeni ze strony służek. Właśnie, służek! Jakże mogli się tak pomylić, i wziąć ją za jakąś chichoczącą prostaczkę?

Zrozumiała to dopiero później, po kilku kolejnych zagubieniach się wśród korytarzy zamkowych, po kilku kolejnych podobnych sytuacjach ze strażnikami, którym daleki był szacunek do wysoko urodzonej panienki. Zrozumiała wtedy swój błąd. To ta sukienka.. ta przeklęta, prosta sukienka! To ona była jej pozwoleniem na swobodnie chodzenie po posiadłości Maura, ale też klątwą umniejszającą jej rolę do byle służki! To przez tą pospolitość materiału, kroju i barwy była brana przez służbę za nowy nabytek do pracy tutaj, a przez strażników za kolejną łatwą dzieweczkę z miasta, lub jeszcze gorzej – ze wsi!
Było to dla niej nie do pomyślenia! Wystarczyło przecież tylko spojrzeć na jej urodziwą twarzyczkę, na te szlachetne, acz delikatne rysy, mlecznobiałą cerę, by rozpoznać w niej arystokratyczną krew. Żadna służka nie mogłaby się poszczyć tak jedwabistą skórą. Ale czemuż się właściwie dziwić. Strażnicy tutaj pewnie nawet nie spoglądali wyżej niż na biust, lub pośladki upatrzonych przez siebie ofiar. A bez gorsetu, aksamitów, falban, koronek, czy.. jakichkolwiek dekoracji, nawet prześliczna Marjolaine mogła wyglądać prosto w sukience bliższej workowi na ziemniaki niż balowej krynolinie.

Najgorsze jednak dopiero miało nastąpić.
Wprawdzie starała się omijać co główniejsze komnaty, lub te najbardziej pilnowane przez strażników, ale nie mogła całkowicie ich uniknąć. Szła właśnie kolejnym korytarzem, kiedy musiała przejść obok dwóch takich osobników, których zainteresowanie błyskawicznie przeniosło się na nią. Oczekując zaledwie następnych mało oryginalnych zaczepek i komplementów mających na celu zaciągnąć ją po nocy do jakiejś klitki, uniosła po prostu dumnie podbródek i głucha na wszystko parła do przodu. Ale wtedy nastąpiło coś.. niespodziewanego.

Szybkie niczym trzaśnięcie z bicza. Przecięło ruchem powietrze, że aż panienka podskoczyła w miejscu z krótkim okrzykiem zaskoczenia.
Nie do końca wiedząc co się wydarzyło, czuła jedynie głuchy, niezbyt mocny ból jednego z pośladków. Towarzyszyły temu śmiechy dwóch mężczyzn, a jedno z drugim po nitce do kłębka uderzyło w nią straszliwą odpowiedzią. Została.. została.. któryś z tych strażników ośmielił się dotknąć jej.. jej.. klepnąć..
Była także zbyt oszołomiona, że nawet nie usłyszała, ani nie poczuła na swym uszku lubieżnego szeptu właściciela dłoni. Ale dzięki niemu później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Puściły delikatne nerwy ptaszyny.

Odwróciła się tak gwałtownie, że aż długimi włosami smagnęła strażnika po twarzy. Zresztą, zaraz po tym krótkim krótkim bólu poczuł kolejny, który wręcz wypalił mu gorący i czerwony ślad na szorstkim policzku. Ślad dłoni, niczym ten pozostawiany przez niektórych artystów na swych dziełach. Tym razem ową artystką było drobne dziewczątko, które stało teraz przed mężczyzną z uniesioną bojowo ręką i oczkami płonącymi z gniewu. Odgłos uderzenia odbijał się echem wśród grubych ścian. Pamięć po nim pulsowała jeszcze w drobnej dłoni panienki. Miała ochotę go jeszcze zwyzywać, wykrzyczeć szereg gróźb i kar, jakie czekają za takie zachowanie wobec kogoś będącego tak o wiele wyżej w hierarchii niż byle żołdak. Ale choć przy kłótniach z Maurem nie szczędziła sobie krzyków, to teraz.. teraz..
Po prostu uciekła. Zawróciła na pięcie, a następnie odprowadzana rubasznym rechotem kompana bezwstydnego strażnika, wyraźnie rozbawionym nieudanym podbojem tamtego, rzuciła się w szaleńczy bieg korytarzem.

I tak właśnie znalazła się w tym miejscu. Prawie przytulona do ściany, przerażona jak małe zwierzątko kryjące się przed drapieżnikami. Obolała na duszy i na ciele, nie wiedziała co powinna zrobić ze sobą, a tym bardziej z tym zdarzeniem. Powiedzieć swojemu narzeczonemu, to oczywiste. Ale gdzie on właściwie był? Czemu nie strzegł swojej ptaszyny?! Na pewno będzie żałował, kiedy tylko się o wszystkim dowie! Może powinna zostać tutaj, albo schować się w jakimś lepszym miejscu, aż Gilbert zacznie jej szukać.

Usłyszała coraz głośniejsze męskie głosy, wyraźnie zbliżające się do niej. Rozpoznając w nich strażników przed kilku przerażających chwil, szybko zerwała się do dalszej ucieczki. Bez większego planu, byle tylko oddalić się od tych zwierząt.





***





Jeden z wewnętrznych dziedzińców tego… monstrualnego labiryntu jakim był zamek jej narzeczonego, zwrócił uwagę hrabianki. Patrzyła bowiem na duża sadzawkę umieszczoną z pozoru bez sensu.





Zaintrygowana tym widok Marjolaine zeszła po schodkach na dół i przyjrzała się temu cudacznemu architektonicznemu konceptowi. Sadzawka była spora, ale niezbyt głęboka. Mogła się w niej zanurzyć po pas. Kucnęła przy brzegu i zanurzyła badawczo dłoń. Woda w sadzawce nie była zimna. Wprost przeciwnie, była dość cieplutka. Czy służki każdego dnia przynosiły tutaj wiadra gorącej wody, w razie gdyby ich pan miał ochotę na kąpiel? Przecież niemożliwe, żeby nagrzewała się od samego słońca! Czy może był tu jakiś przekomplikowany sposób jej ogrzewania, którego plany Maur sprowadził ze swych odległych krajów? Nie widziała niczego podobnego nigdzie we Francji. Może to była jakaś nowa moda i ona pozwoliła jej przejść koło swojego noska?! Toż to nie do pomyślenia!

Zaraz, zaraz..
Bo co właściwie ktoś miałby chcieć się kąpać w tak odsłoniętym miejscu, gdzie z łatwością można być podglądniętym przez czyjeś ciekawskie oczy? I właściwie.. właściwie czemu ta sadzawka była tak duża? Na pewno zbyt dużo dla tylko jednej osoby, nawet dla panieneczki lubiącej przepych i duże przestrzenie. Wszak tutaj mogły się zmieścić un, deux, trois, sept, dix.. zdecydowanie zbyt wiele miłośników kąpieli! Przecież przy takiej ilości to już nawet nie byłoby sensu zostawać w tej wodzie, brudnej w końcu od tylu nagich ciał..

Jej lica jak na zawołanie przybrały nieco pochmurności. Z obrzydzeniem cofnęła dłoń, po czym wstała gwałtownie. Ciemne chmury sięgnęły także i oczu, przesłoniły błękit nieba tęczówek i zaczęły ciskać piorunami w bogu ducha winną wodę.
Powinna już sobie zapamiętać, że nic w tym zamku nie było tak niewinne, jak się z początku wydawało. Przykładowo ta.. łaźnia właśnie. Zapewne więcej wspólnego miała z miejscem uciech niż rzeczywistymi kąpielami. Gilbert nie wyglądał na tak wydelikaconego arystokratę, który musiałby potrzebować aż tak wielkiej sadzawki, by tak dużo wody obmywało tylko i wyłącznie jego ciało. A to oznaczało tylko jedno – jej narzeczony urządzał sobie tutaj orgie ze wszystkimi swoimi kochankami! Nawet tak niepozorne miejsce potrafił zmienić w wylęgarnię rozpusty i wynaturzonego obłapiania się. Może nawet po nocach, kiedy on sobie spokojnie ( albo i nie ) spał w swym łożu, to korzystali z tutejszej wygody strażnicy z głupiutkimi służkami. A może nawet gdzieś w tym tabunie spoconych ciał była ochmistrzyni, ta dobrotliwa kobieta?

Te myśli sprawiły, że Marjolaine drgnęła mocno z obrzydzenia.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 10-12-2013, 06:01   #66
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Hrabianka dotarła w swych wędrówkach do miejsca, które tak bliskie okazało się jej sercu. Stajnie pełne rumaków. A choć nosek Marjolaine wrażliwy był na ostre i przenikliwie wonie, to akurat zapach stajni i koni jakoś nigdy jej nie przeszkadzał.A stajnie Maur miał duże i pełne wierzchowców. I pełne zaczepiających ją, niewychowanych młodzików. Doprawdy, źle trafili. Sądząc, tak jak i strażnicy oraz reszta służby, że jest ona zaledwie kolejną prostą dzieweczką zatrudnioną przez ochmistrzynię, która konie to jedynie przy wiejskich wozach i szlacheckich karocach widziała, starali się jej zaimponować właśnie dzięki tutejszym zwierzętom.

Ah, bo może chciałaby pogłaskać, a się boi, bo któryś ją jeszcze ugryzie?
A może chciałaby się przejechać na jednym z nich? On mógłby jej poprowadzić konia, aby nie miała się czego bać.
A może chciałaby trochę.. poujeżdżać potężnego ogiera? On byłby bardziej niż skory do pomocy.
Naiwnie sądzili, że ona zwróci na nich uwagę.
Ale czemuż by miała? Araby i dzianety Gilberta były ciekawsze, niż te zadufane w sobie młodziki.
W dodatku d’Eon miał ujeżdżalnię!






I to pokrytą dachem i pięknie urządzoną, w której można było zarówno przyuczać konie do jazdy pod siodło, jak i ćwiczyć woltyżerkę, czy też powożenie. Jeśli korzystał z tego miejsca, to nie było niczym dziwnym, że stanowił dla mnie takie wyzwanie w czasie ich pościgu. Szczwany lis! Nigdy wcześniej się nie chwalił swoimi upodobaniami do jeździectwa.

Zachwycona wychylała się przez jedną z barierek pomiędzy kolumnami okalającymi niezwykłe pomieszczenie. Tym razem jednak była czujna i wypatrywała wszelkich dłoni młodzianków, mogących za bardzo zbliżyć się w okolice jej hrabiowskich pośladków.

W swoim dworku nie miała ujeżdżalni, nie było na nią miejsca. Nie wiedziała, kto oryginalnie zatwierdził plany budowy posiadłości z tak jawnym pominięciem ważnej części, ale ona nigdy by na to nie pozwoliła! A w obecnym stanie, musiałabym wyrwać sporu fragment ogrodu, by zrobić na nią miejsce. Szczęśliwie w rodowej posiadłości w Niort było wszystko o czym konie, ich jeźdźcy oraz kawalkatorzy mogli tylko zamarzyć. Papa się o to postarał.
Do Le Manoir de Dame Chance otrzymywała jedynie już wytrenowane okazy, które głównie potrzebowały ruchu i lżejszych treningów, aby nie traciły kondycji. I miały to zapewnione, Marjolaine nie pozwalała swoim fryzom gnuśnieć w stajniach. Okoliczne zielone tereny były całe dnia nich. Oraz dla niej, kiedy tylko miała kaprys ścigania się z wiatrem.

Ale taka olbrzymia ujeżdżalnia… aż szkoda byłoby jej kiedyś nie wypróbować. Szczególnie jeśli zacznie częściej bywać w posiadłości kawalera.





***




Ogrody Maura nie były tak urokliwe jak Luwru. Przypominały Marjolaine jej własne, na wpół zdziczałe i zaniedbane. Ogrody, w których tak wiele razy bawiła się ze swoją kochaną, czworonożną bestią, Bertrandem. Które przyprawiały prawie o omdlenia niejednego ogrodnika, ale także stanowiły nie lada wyzwanie w próbach ujarzmienia rozrośniętych krzaków, grymaśnie i bez kolorystycznego ładu rosnących kwiatów oraz drzew wyciągających swe szponiaste konary.
Ogrody, w których.. uderzyła swego narzeczonego. W których odsłoniła się przed nim. Ale także, w których zwodziła jednego muszkietera, i kusiła innego, także z dużym piórem w kapeluszu.

Zabawne, że właśnie o piórkach pomyślała, oto bowiem wędrując przez nie dosłyszała dosłyszała dziwne skrzeki i wrzaski.
Ciekawość nie dała hrabiance odejść w drugą stronę, więc ruszyła w kierunku olbrzymiej woliery.






Jej narzeczony miał w ogrodzie dużą klatkę na ptaki drapieżne, których kilka trzymał w zamknięciu. Dziwne upodobania. Ptaki wydawały się półoswojone i całkowicie groźne. A klatka robiła wrażenie. Tyle stali poszło na tą fanaberię. Któż by pomyślał, że Maur miał inne kaprysy niż tylko coraz to nowe kobiety w swym łożu. Ale nie mogła mu się dziwić, choć sama nigdy nie pomyślała o sprawieniu sobie takiej ozdoby w ogrodzie.

Teraz aż przyklasnęła radośnie na widok tych lśniących piór, skrzydeł potężnych w całej swojej rozpiętości i dumnych spojrzeń. Pierwszy raz widziała z tak bliska prawdziwą dzikość natury, nawet jeśli te tutaj majestatyczne ptaki były zamknięte w klatce. Nadal pozostawały niesamowitym widokiem. Ekscytującym, fascynującym, a jednak nie pozwalającym podejść panieneczce bliżej, nawet jeśli leżące na dnie woliery pojedyncze pióra zachęcały do bycia podebranymi na pamiątkę. Wszak po oczyszczeniu i przekazaniu w dłonie zręcznego złotnika, mogłyby się stać częścią jakiejś broszki lub spinki do włosów! Czujne ślepia ptaków, ostre dzioby i miłość do mięsa, skutecznie trzymały Marjolaine na dystans.

A być może powinna popros... non, non, non. Powinna namówić Gilberta, żeby kiedyś przywiózł jej w prezencie jakieś piękne, wielobarwne ptaszki ze swoich podróży w dalekie kraje. Może nawet te o tęczowych piórkach, które podobno można nauczyć powtarzać po sobie słowa i nawet całe zdania! Czyż nie byłoby cudownym, gdyby w dworku rozbrzmiewał jej zwielokrotniony słowiczy głos?
Mogłaby zamówić zrobienie dla każdego z okazów eleganckie klatki z żółtego lub białego złota, zdobione finezyjnymi, roślinnymi motywami. Trzymałaby je w dworku, na tarach lub w ogrodowej altance. Albo te najbardziej rozgadane podrzucałaby na przechowanie narzeczonemu, co by napastliwie przypominały mu, którą arystokratę ma w swoim sercu, pragnieniach i uszach.

Plan idealny.





***




Trochę zbyt szybko ujęła za klamkę i uchyliła drzwi. Dobrze, że przynajmniej nie zaskrzypiały oznajmiając jej przyjście siedzącemu w pomieszczeniu Gilbertowi.

Jego gabinet także nie był taki jakiego się spodziewała Marjolaine, choć… nie zaskakiwał też specjalnie. Duże solidne biurko, duże regały wypełnione książkami. I bynajmniej nie wyglądały na książki służące rozrywce. Raczej księgi obrachunkowe. Gabinet przypominał biuro księgowego, a nie miejsce, w którym naczelny lubieżnik Francji obmyślał swoje kolejne intrygi i orgie.
Brakowało tutaj wiszących na ścianach trofeów po jego wszystkich kochankach. Te tytuły na grzbietach książek, które zdołała dostrzec spod drzwi, nie sugerowały zawierania na swych stronach wyuzdanych szkiców kobiet i mężczyzn w prawie akrobatycznych pozach. Ba, nawet nie było tutaj jakiejś wygodnej kanapy do wykorzystania na wiele sposobów innych niż zwykłe, grzeczne siedzenie. Nic tutaj nie wskazywało na prawdziwą naturę tego szlachcica. Nie było także ani mebli ze złota, ani złotych ozdób, które mogłyby wskazywać na jego alchemiczne skłonności. Ale czego właściwie się spodziewała? Że jego zamek będzie wręcz krzyczał – „To ja, kawaler d'Eon, param się alchemią!”? To byłoby przecież niemądre! A ona i tak jeszcze niewiele widziała w czasie swego zwiedzania, więc była jeszcze szansa na odkrycie jego sekretów.

Sam Maur zajęty był przeglądaniem listów, które zapewne dotarły do jego zamku podczas jego nieobecności i z początku nie zauważył wchodzącej hrabianki. Jakże on mógł! Cóż takiego było ważniejsze od jego ślicznej narzeczonej, której przecież zwykle poświęcał wręcz nadmiar swojej uwagi? Pewnie jakieś sekrety, odpowiadanie na listy od kochanek, albo liczenie własnego majątku. Mogło mieć to też jakiś związek z jego jutrzejszymi gośćmi z Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Na cóż właściwie się z nimi spotykał? Sądziła, że bliższe mu były bardziej arabskie kraje, te o wiele cieplejsze i dające mu zarobek, którego źródła jakoś zawsze jej umykały. Albo zwyczajnie wolała nie wdawać się w szczegóły, w końcu wiele plotek się słyszało na dworach.

Aby się dowiedzieć, cóż takiego odwraca od niej zainteresowanie narzeczonego, musiałaby się zakraść za jego plecy, cichutko, by nie mógł schować przed nią swoich tajemnic. Oparłaby się dłońmi o krzesło, nachyliłaby się nad jego ramieniem i, zanim zdołałaby pozamykać wszystkie księgi, pozasłaniać wszystkie kartki, zlustrowałaby sobie szybko zawartość zalegającą na blacie jego biurka.
A potem, po chwilowym nasyceniu swej ciekawości, mogłaby mu wszystko powiedzieć! O służkach patrzących na nią nieodpowiednio, o strażnikach patrzących jeszcze gorzej i zachowujących się wobec niej haniebnie. Aż w końcu i o tamtym.. tamtym jednym, który miał czelność dotknąć jej szlachetnego pośladka! Już by się postarała o to, że ten prostak został wyrzucony z zamku i nie mógł znaleźć służby w żadnej innej posiadłości arystokratycznej.
Już ona mu powie! I Gilbert na pewno nie byłby zadowolony z tak złego traktowania swojej ptaszyny. Ze złośliwą satysfakcją obejrzałaby jego reakcję.

Już uradowana tą wizją, postawiła kroczek w kierunku swojego narzeczonego i.. zamarła. Delikatny dotyk poruszonej sukni przypomniał jej straszliwą prawdę o tym, jak pospolicie teraz wygląda. Dotąd widywał ją tylko w najlepszych i najdroższych kreacjach, nawet kiedy była to zaledwie zwiewna sukienka nocna. Teraz musiałaby mu się pokazać będąc tak pospolitą! Nie wytrzymałaby ani jego rozbawionego spojrzenia, ani tym bardziej triumfującego, ciężko jej było stwierdzić, w jaki sposób by na nią popatrzył. Albo co gorsze.. mógłby ją zwyczajnie pomylić z jedną ze swoich służek! Jakiż to byłby dla niej wstyd, chyba już nigdy więcej nie pokazałaby mu się na oczy..
Non, non, non, non. Nie mogła na to pozwolić!

Cichutko, na paluszkach, by nawet podłoga nie miała prawa skrzypnąć pod nią, Marjolaine wycofała się za drzwi. Zamknęła je za sobą, i w razie, gdyby zrobiła to zbyt głośno, pośpiesznie umknęła do innego pokoju.






***





Obfite biusty. Wąskie talie. Długie nogi. Rozchylone w pragnieniu wargi. Nagie ciała zastygłe w kuszących pozach. Oczy obiecujące chwile rozkoszy. Obfite biusty. Wąskie talie. Długie nogi. Rozchylone w pragnieniu wargi. Nagie ciała zastygłe w kuszących pozach. Oczy obiecujące chwile rozkoszy. Obfite biusty. Wąskie talie. Długie nogi. Rozchylone w pragnieniu wargi. Nagie ciała zastygłe w kuszących pozach. Oczy obiecujące chwile rozkoszy.
Wszystkie te wyeksponowane straszności wirowały jej przed oczami.

Zatem było to już oficjalne – Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort znalazła się w swoim osobistym piekle.

Miejsce do jakiego zawędrowała zagubionym przypadkiem, wyróżniało się wyglądem. Była to pracownia malarska z podium połączona z galerią. Na jej ścianach wisiały obrazy i malunki przestawiające nagie kobiety w scenach biblijnych i mitologicznych. Wszystkie ładne i dość młode. Niektóre twarze kobiet wydawały się Marjolaine znajome.
W tej pracowni było podium dla modelek naprzeciw którego stała sztaluga z przygotowanym już płótnem pod obraz. Jej narzeczony nie zmyślał mówiąc że maluje obrazy. A na modelki wybierał ładne kobiety i tylko je łączyło. Bo miały różne kolory włosów, różne wielkości kształty piersi i różną figurę. Ale brzydoty żadnej z nich nie można było zarzucić.

I Maur sądził, że ona zgodzi się do nich dołączyć? Chyba jest śmieszny! Najwyraźniej ceniła się o wiele wyżej niż wszystkie z tych lafirynd razem wzięte!
Czy też musiały walczyć z nim w zakładzie? Czy przegrały przez swoją głupotę, brak umiejętności, czy z chęci pokazania mu się nago i bycia uwiecznionymi na płótnie? Nie musiała się nawet domyślać, jak się potoczyły dalsze losy, kiedy obrazy były już namalowane. Mogły się zakończyć tylko w jeden sposób, przez który nagle nabrała jeszcze większego obrzydzenia do tego pomieszczenia. Harpie, latawice i pomyje. Z satyrem, prostakiem i lubieżnikiem na czele.

Widziała wystarczająco! Nie miała zamiaru zostać tutaj ani minuty dłużej! Niech Gilbert sobie maluje te wszystkie ulicznice w maskach dam i arystokratek, ale niech jej w to nie miesza! Że też mógł w ogóle zapragnąć dodać ją do swojej kolekcji, tak bardzo umniejszyć jej wartość do pokroju tych.. tych.. !

Nagle jeden obraz szczególnie przyciągnął uwagę hrabianki.







Obraz przedstawiający zmysłową kobietę o rudych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Obraz podpisany “Dalila kusząca Samsona”... temat idealnie pasujący pod przedstawioną na nim osobę. Bowiem kobietą na obrazie była Béatrice Lecroix w całej swej nagiej okazałości. I nie tylko na tym. Maur poświęcił jej drugi obraz zatytułowany: “Ewa w rajskim ogrodzie”, gdzie jabłuszko w jej dłoni nie było jedynym jakim kusiła widza.

Marjolaine poczuła szczypanie swych ślicznych oczek. I przyczyną nie było przejmujące cierpienie na widok aktów vicehrabiny. Cóż, tak naprawdę to niejako było, ale to nie sama nagość napawała ją taką odpychającą boleścią. Raczej to, co mogło się kryć pod tym malowniczym okazaniem tej kobiecie swego afektu przez szlachcica. Chyba obawiała się tego, co Gilbert pod całym tym swoim barbarzyństwem mógł czuć do Béatrice. Nawet jeśli nie było to szumne uczucie miłości, to nawet ogromne pożądanie wobec niej było dla panieneczki aż zbyt bolesną myślą. W końcu namalował z nią aż dwa obrazy, non?
A i przecież on nie był tak naprawdę jej narzeczonym. Nie czuł do niej nic więcej ponad chęcią posiadania. Był jednym z wielu kolekcjonerów kobiecych wdzięków; jedni niczym skarby zachowywali bieliznę po swych kochankach, inni specjalizowali się w zdobywaniu dziewiczych wianuszków, a Maur wieszał na ścianach ręcznie malowane obrazy przedstawiające każdą z wiedźm jaka przeszła przez jego łoże. Pewnie gdyby Béatrice była na tamtym nieszczęsnym balu zaręczynowym, to ją by wciągnął do swojej szarady. Ku przyjemności obojga, bez wątpienia.

Opuszczając smętnie główkę, pociągnęła w przygnębieniu noskiem. Ponure spojrzenie zwiesiła na trzymanych listach. W kącikach oczu zaś poczuła łaskoczące ją, zbierając się łzy, ale nim zdołały spłynąć po jej policzkach, panieneczka siłą swojej woli zmusiła je do zostania na miejscu. Oto bowiem pojawiło się w jej główce całkiem nowe spojrzenie na tą sytuację.

Latawice.
To właśnie słowo zabrzmiało potężnie w główce hrabianki i poodbijało się echem, aż wyplewiło z niej na moment resztki zdrowego rozsądnego, dobrego wychowania, poszanowania dla sztuki i oznak smutku. Nie należało się smucić. Należało zaradzić przyczynie psującej jej humor.
W błękitnych oczkach błysnęły złowrogo iskierki wściekłości, zemsty i zazdrości.
Najniebezpieczniejszej i najbardziej wybuchowej mieszanki.





***




Odetchnęła ciężko i zmęczona przetarła dłonią czółko. Ruch ten wprawdzie odgarnął kilka poprzyklejanych doń jaśniutkich loczków, ale także pozostawił na zarumienionej skórze czarną smugę. Nieświadoma jednak tej skazy na swej urodzie, Marjolaine z dumą rozejrzała się po owocach swej ciężkiej pracy.

Zmęczony, ale zadowolony uśmiech rozświetlił jej twarzyczkę.

Nie wiedziała, ile czasu tutaj spędziła. Za bardzo była pochłonięta swoją artystyczną pasją, którą równie dobrze mogłaby określić gniewnym amokiem. Nie przypuszczała nawet jak męczącym mogło być machanie pędzlem, ale zdołała swą zemstę wypełnić jedynie połowicznie.
Nie była jakimś tam szubrawcem przejawiającym nienawiść do sztuki i niszczącym każde jej przejawy. Uwielbiała biegłość oraz talent jakimi odznaczali się malarze, rzeźbiarze i artyści teatralni, chociaż przeważnie nie dostrzegała głębi przypisywanej zwykłym aktom na łonie natury. Zapewne nawet Gilbert wiedząc o tym, że zobaczyła jego małą galerię, próbowałby ją przekonywać, że to wcale nie są nagie kobiety w sielankowych sceneriach, tylko.. tylko.. personifikacje samych cnót, a brak ubrań ma jedynie uzewnętrznić ich niewinność i bezbronność. Tak, tak. W ten sposób to oczarowywać może te naiwne kwoki zazdrosne jedna o drugą, ale nie ją. Ciekawe, czy którakolwiek z nich wiedziała, że nie była jedyną muzą dla swego kochanka?

Potarła o siebie dłonie po dobrze wykonanej pracy ( nie to, żeby była przyzwyczajenia do robienia jakiejkolwiek), a potem coś ją podkusiło do zerknięcia na nie. Aż się zdziwiła na widok swych ślicznych palców całych umazanych czarną farbą. Będzie to wymagało niemało szorowania, co będzie zdecydowanie bolesne. Może na ten czas powinna ponosić rękawiczki, aby nikomu nie zdradzić tego czego się tutaj dopuściła? Przedwcześnie, to jest. W końcu wcześniej czy później Maur odkryje jej złośliwy występek. Może nawet się trochę zdenerwuje na nią za.. poprawienie jego drogocennej galerii! Ale to już ją miało interesowało. Będzie przynajmniej wiedział, żeby na czas ich narzeczeństwa nie mieć przed nią żadnych kochanek, czy choćby pamiątek po nich.
Niechaj zna gniew ptaszyny.

Buńczucznie kładąc dłonie na biodrach ( i przy okazji zostawiając tym razem i na sukni plamy po czarnej farbie ), rozejrzała się ostatni raz po pomieszczeniu. Potem wychodząc krokiem zwycięzcy była odprowadzana przez szereg kobiecych par oczu. Co poniektóre z nich, te, którym zdążyła poświęcić swój czas i energię, spoglądały nań spod.. krzaczastych brwi, znad sumiastych wąsów i obfitych bród. Byłyby idealne jako kobiety z brodami do wędrownych cyrków! A szczególnie jedna z nich, nad którą Marjolaine skupiła się najbardziej ze swym wątpliwym talentem.



 
Tyaestyra jest offline  
Stary 25-12-2013, 22:36   #67
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zemsta!


Bywa męcząca. Początkowe machnięcia pędzlem napędzał gniew… Gniew wywołany tym workiem, która założyć. Gniew wywołany tym klepnięciem w pośladek. Gniew wywołany tą… piekielną galerią. Tym obrazkowym spisem ladacznic, które przetoczyły się przez łoże jej narzeczonego!
Dość tego. Trzeba im pokazać! Trzeba pokazać Gilbertowi, że Marjolaine Amelie Pelletier d’Niort nie toleruje konkurencji innych kobiet. Ani takiej sztuki.
Rączka dziewczęcia poruszała się niczym ręka fechtmistrza, znacząc kolejne dziełka czarnymi bliznami.
Była ta bardzo męcząca szermierka i pod koniec tej heroicznej batalii, rączka Marjolaine omdlewała. Hrabianka nie była bowiem przyzwyczajona do takiego wysiłku, a i odwykła już od jakiejkolwiek pracy.
Wszak nie musiała już ćwiczyć swego talentu muzycznego.
Pod koniec jednak była zadowolona ze swego działa. Wszystkie te… wielkocyce karczmarki szczyciły się zarostem godnym mężczyzny. Ubrudzenie rączek było niewielką ceną, którą hrabianka z radością zapłaciła. I właśnie zamierzała opuścić tą komnatę, gdy… drzwi się otworzyły i w nich stanął Gilbert.

Hrabianka widząc go zapomniała całkiem o wszelkich żalach i pretensjach. Zapomniała o ptaszarni. Zapomniała o pupie uderzonej przez jednego z prostaków. Zapomniała o wybuchu szału i o dowodach tej agresji znaczącej każdy obraz czarnymi smugami.
Bowiem przerażona Marjolaine pamiętała, że jest teraz… kocmołuchem. Ubrana w zgrzebną sukienkę i wysmarowana czarną farbą nie przypominała tego delikatnego kwiatuszka jakim dotąd jej narzeczony mógł się zachwycać.

I zrobiła to co, robi każde spanikowane dziewczę w takiej sytuacji. Rzuciła się do ucieczki.
A Gilbert będąc drapieżnikiem w ludzkiej postaci, zrobił to co każda taka bestia robi w takiej sytuacji.
Rzucił się za nią w pogoń. I okazał się szybszy.
Hrabianka nagle została opleciona w pasie silnym rękami swego na rzeczonego i plecami przyciśnięta do jego jego torsu.
-Ubrudziłaś się na policzku czarną farbą, moja ptaszyno.- Maur wymruczał te słowa wprost do jej ucha rozbawionym tonem głosu.



Otrzymała do swej dyspozycji wygodny pokój i urządzony ze smakiem, oraz z przepychem. Należał się jej taki pokój po dzisiejszym jakże stresującym dniu. Wpierw wyścig, potem wspólna jazda, a potem… Marjolaine zadrżała odrobinę. Musiała przyznać przed sobą, że Maur był mistrzem w wytrącaniu jej z równowagi. Był też mistrzem w odwracaniu kota ogonem, zaskakiwaniu jej, obmacywaniu…
Właściwie nie wiedziała, czemu jeszcze go przy sobie trzyma. Choć miała wrażenie, że głównym powodem była przyjemność.
Bo przecież nie klejnoty i podarki, które ciężko było wydrzeć o tej sknery. Przyjemność tulenia się do niego, przyjemność jego pocałunków. Przyjemność bycia tą jedyną, która zwracała jego uwagę i była obiektem jego komplementów… choć nad tym jeszcze musiała popracować. Ale…Marjolaine uśmiechnęła się do siebie. Była bowiem pewna swoich wdzięków i ich wpływu na szlachcica. Wszak jej narzeczony wiele razy dobierał się do jej wdzięków ukrytych pod bielizną i co gorsza… czasem mu się udawało!


Piękne… łoże w jej komnacie było wygodne i miękkie. Było dość duże. I było egzotyczne. Marjolaine jeszcze nigdy na takim nie spała. A co gorsza… przyjdzie jej pewnie spać nago. Bo przecież chyba nie położy się do snu w bieliźnie, a tym bardziej nie założy tych okropnych workowatych podomek ochmistrzyni. Dobrze, że przynajmniej wróciła do niej jej suknia, fachowo oczyszczona z brudu. I mogła znów jaśnieć na wykwintnej kolacji tylko ze swym narzeczonym. Było nawet… romantycznie. Gilbert był taki dworski.
W tej chwili odpoczywała po posiłku, we własnej ładnie urządzonej komnacie. Zapadał zmrok i… serduszko hrabianki zamarło. Była pewna, że on przyjdzie. Bo czyż okazja ku temu nie skłaniała? Czyż nie była samiutka w jego posiadłości, czyż nie mogła się zamknąć? Czyż znów będzie musiała się przed jego zakusami na jej ciało? Czy wytrwa? I… czy przypadkiem nie słyszała kroków na korytarzu?!


Następnego dnia Marjolaine zobaczyła bestię. Prawdziwego drapieżnika. Był to pomniejszy szlachcic na służbie, posła polskiego. Wilk w ludzkiej skórze.



Szczupły, nawet przystojny w stroju nie przypominającym niczego co dotąd hrabianka widziała. Ale też o dzikim spojrzeniu i ostrych rysach twarzy. Nie było w nim tej delikatności Gilberta. Gdy spoglądał na pannę Niort, hrabianka czuła ciarki na plecach. Trochę ze strachu, trochę z ekscytacji. Przystojny młodzian był drapieżnikiem, jak jej narzeczony… ale była między nimi duża różnica. Jakkolwiek podstępny chevalier D’Eon wzbudzał w niej ciarki, to tylko podniecenia. Był bowiem jak oswojony lisek, mimo wszystko.
Hrabianka wiedziała, że Maur ma kły i pazurki, ale gdy był przy niej nie potrafiła o nich pamiętać.
Dzikie, wręcz szalone spojrzenie tego Pôle nie pozwalało hrabiance być spokojną w jego obecności. I wręcz odruchowo tuliła się do swego narzeczonego licząc na to, że ją ochroni… Wszak nie oddałby swego największego skarbu nikomu, non?

Takie to niedorzeczne myśli nawiedzały jasnowłosą główkę hrabianki, gdy wraz Gilbertem podejmowała polskiego posłańca. Szlachcic ów do nóżek jej się rzucał… nie dosłownie co prawda, ale ponoć tak się wyraził. I ponoć to ich jakiś wschodni, barbarzyński zwyczaj. W ogóle ów osobnik z owego kraju był najbardziej niezwykłą osobą, z którą hrabianak zetknęła. Mówił dziwną: śpiewną czasem, a czasem szeleszczącą mową. I strój jego był równie dziwaczny.
Wedle słów posłańca, jego pan Józef Antoni Sołłohub Dowojna, herbu Prawdzic wojewoda witebski ect… nie może przybyć po południu, gdyż sprawy dyplomatyczne zatrzymały go w Luwrze dłużej niż planował. Niemniej zjawi się wieczorem w posiadłości rodu D’Eon, o ile zaproszenie nadal będzie obowiązywać.
Przeto wysłał sługę swego, Jaromira Kossowskiego herbu Dołęga, oczekującego w tej chwili na potwierdzenie zaproszenia na wieczór. Chyba, że Gilbert ma inne plany?
Tu wilcze spojrzenie spoczęło na hrabiance.
Jaromir nie mówił po francusku, więc cała rozmowa odbywała się poprzez Gilberta, który jakoś radził sobie z mową tego dziwnego kraju,
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-03-2014, 03:39   #68
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Toż to było najgorsze co się mogło stać – bycie złapaną przez Gilberta na gorącym uczynku!
Oczywiście, że trudno byłoby to skryć przed nim i w końcu odkryłby upiększenie jakiego dokonała w jego kolekcji.. ale na Boga, jeszcze nie teraz! To było o wiele za szybko, i Marjolaine była o wiele zbyt blisko! Nie chciała, aby dosięgnęła ją złość urażonego artysty i kochanka!
Niechaj wraca do swego gabinetu, to tych swoich ksiąg i listów, które wcześniej były tak fascynujące, że nawet nie zauważył panieneczki stojącej w drzwiach. Niech idzie! Nie ma tutaj na co patrzeć!

Rozważała nagłe omdlenie w jego ramionach. Uderzony nagłą obawą o zdrowie swej narzeczonej, z pewnością zapomniałby o efektach jej zemsty na swych już bezwartościowych obrazach. Znowu ona byłaby dla niego najważniejsza, a nie te wąsate i brodate matrony.
Tyle, że wtedy nawet nie miałaby jak się wytłumaczyć ze swojej.. kreacji. Już i tak czułą się w niej wystarczająco nędznie, nie potrzebowała jeszcze okazywać zbędnej słabości. Mógłby zacząć myśleć o niej jak o jakiejś prostaczce, co to nawet na własnych nogach ustać nie może i paraduje w łachmanach po jego posiadłości!
Ah, już sama ta myśl mogła przyprawić jej ciałko o gwałtowną niemoc.

Non!
Należało to rozegrać z godnością. Wdziękiem. Odpowiednią prezencją.
Wcale nie jest brudna. Wcale nie ma na sobie sukienki kształtem i materiałem przypominającej worka na ziemniaki. I tak właściwie, to ona tu dopiero przyszła. Nie zdążyła się nawet rozejrzeć po pomieszczeniu. To nie ona.

Zaprzestała nieudanych prób wyswobodzenia się z uścisku, po czym ręce splotła na piersi, trochę powyżej tych trzymających ją ciasno w tali. Odchrząknęła poszukując swej dumy. Szczęśliwie nie została ona doszczętnie stłamszona marnością przyodzianej sukienki, więc po odnalezieniu języczka ustach, hrabianka rzekła niezrażona. Ba, wręcz z pretensją -Zatem masz brudny zamek, Maurze. Powinieneś bardziej zagonić te służki do sprzątania, skoro nawet ja nie mogę przejść bez ubrudzenia się.

Szlachcic odpowiedział jej… śmiechem. Głośnym i szczerym wybuchem śmiechu. Nie przejmując się możliwością ubrudzenia cmoknął hrabiankę w policzek dodając.- Widzę, że obudziłaś w sobie malarską pasję… Niemniej to nieuprzejme z twej strony, malować po czyichś obrazach. Jak mi zamierzasz wynagrodzić moją stratę, mademoiselle?
-Nie wiem o czym mówisz, monsieur. Sama dopiero tutaj przyszłam i właśnie miałam pochwalić Twój talent
– panieneczka dzielnie trzymała się swojej wersji wydarzeń, nawet pomimo rumieńca wpływającego z wolna na jej policzki. Trochę przez bycie wyśmianą, trochę z winy tego całusa i wymyślania na szybko możliwie prawdopodobnego wytłumaczenia.
-Chociaż przyznaję, że nie do końca rozumiem potrzebę karykaturowania niektórych z tych.. kobiet. Pewnie, aby dodać im uroku, non? - wzruszyła ramionami. Artyści i ich pokręcone postrzegania świata, któż takich zrozumie -Dobrze, że wygrałam nasz mały zakładzik. Inaczej i mnie byś przedstawił z jakim bujnym zarostem.
-Niestety twoje ciało jak zawsze cię zdradza mademoiselle.
- wymruczał jej do ucha Gilbert nie zaprzestając pieszczot wargami jej policzka.- Ubrudziłaś się farbą, jak prawdziwa malarka… a te czarne dodatki są twoim czytelnym dla mnie podpisem
Trzymając zaborczo prawą ręką złapana dziewczę pasie, lewą dłonią sięgnął ku zapięciom przy szyi i zaczął je rozpinać powoli. I Marjolaine poczuła dotyk jego palców na skórze pod podbródkiem.-Będę musiał sprawdzić, czy pod tym strojem kryjesz stosowną rekompensatę, za ten mały akt… wandalizmu, non?

Cóż, najwyraźniej mężczyzna przejrzał jej drobne kłamstewko. Szczwany, jak mu się to udało!

-Non! To raczej mi się należy za wszystkie trudy jakich doświadczyłam – obruszyła się Marjolaine dla odmiany. Sięgnęła dłonią ku palcom narzeczonego folgującym sobie po zapięciach paskudnej sukienki, a następnie ściągnęła je w dół, na ich poprzednie miejsce. Nie to, żeby tam jej nie krępowały jego dłonie.
-Czy sądzisz, że sprawienie, aby te Twoje portrety były bliższe ich prawdziwym odpowiednikom, było takie łatwe? - w razie, gdyby jednak nie wiedział, dodała -Nie było. Jako artysta powinieneś wiedzieć jakie to ciężkie.
-Ale je uszkodziłaś… moje małe dziełka.- wymruczał jej do ucha Gilbert przesuwając tym razem dłonie niżej i wodząc sugestywnie po podbrzuszu swej narzeczonej, przez lnianą szmatę, którą tylko w desperacji można było nazwać suknią.- I zupełnie nie wiem czemu… Czyżbyś była zazdrosna o ich urodę, czy może o mnie?
Język Maura muskał czubkiem kącik ust “zagniewanej” Marjolaine.- Nie masz podstaw do zazdrości, moja droga wspólniczko. Ani z jednego, ani z drugiego powodu. Wystarczy jedno wszak słów z twej strony, a twe usteczka poczują żar mych pocałunków… W każdej chwili, wystarczy jedno słówko.
Palce narzeczonego były kłopotliwe nawet teraz. Choć ta plebejska suknia były skuteczną zaporą, to budziły wspomnienia tych chwil w karocie, tych placów dotykających ją nie tam gdzie powinny i przyjemności jaką wtedy czuła.

Usz.. usz.. uszkodziła?!

Hrabianka aż policzki gniewnie zadęła. A potem prychnęła w podobnym tonie.
-Ulepszyłam je! - prawie zakrzyknęła przez takie uwłaczanie jej ciężkiej pracy -Wręcz powinieneś być mi wdzięczny, że tylko taką odrobinę. Nie wypada wszak, aby narzeczony miał w swej posiadłości obrazy ze swymi kochankami. Maman kazałaby je spalić.

I mężczyzna się mylił, tutaj nic nie miały do rzeczy jego pocałunki ani... inne pieszczoty, do których ją niecnie zmuszał! Chodziło o pamięć, o wspomnienia i zachowywanie ich na płótnach. Każda latawicę z którą był, i którą mógł sobie wspominać w tej swojej galeryjce. Niedopuszczalne.

-Ależ moja droga wspólniczko…- rzekł rozbawionym głosem szlachcic i cmoknął w policzek.- Czyżbym się mylił? Czyżbym był twoją zwierzyną. Czyżbyś planowała mnie przed ołtarz zaciągnąć, że tak się oburzasz na tą małą galeryjkę?
Przycisnął ją mocniej do siebie, tak że poczuła rosnące zainteresowanie narzeczonego, jej nieskromną osóbką.- W takim razie… masz trochę racji. Ale w takim razie też jest potrzebny nowy obraz… Przepiękny akt, przedstawiający najcudowniejszą przedstawicielkę płci pięknej… przedstawiający ciebie.

Miała.. nieodpartą ochotę wyrwać się z oplotów Maura. Jednak wtedy, tocząc z nim twarzą w twarz te pokrętne dysputy wypełnione dwuznacznościami z jego strony, zobaczyłby on swoją narzeczoną w tak pospolitej sukience byle służki. W obecnej sytuacji, chociaż zaczynała być ona dla panieneczki o wiele zbyt niezręczna, przynajmniej mogła mu oszczędzić tego widoku, a sobie upokorzenia.

-Jeśli kiedyś się zgodzę, to będziesz musiał obiecać, że będę Twoją jedyną muzą – oznajmiła stanowczo. Dla podkreślenia, że nie, wcale nie żartuje, uniosła rękę i pogardliwym machnięciem objęła kilka najbliższych brodaczów w ramach -I że cała ta galeryjka będzie usłana tylko moimi portretami, nawet jeśli będą one subtelniejsze niż te tutaj nagie maszkarony. A będą.
-Piękno by błyszczeć musi być wyswobodzone z więzów, moja ptaszyno… A modelka z krępujących ją szatek.
- szeptał jej do ucha Gilbert mocniej dociskając do siebie i językiem muskając ten fragment szyi swej zdobyczy, który zapięcia sukni już nie osłaniały.- A ty nie uważasz moja droga wspólniczko, że to doskonała okazja, by ciągnąć dalej nauki, które udzieliłem ci w karocy?
-Zdecydowanie nie
– za hrabiowskim burknięciem powędrowały czyny. Dłońmi uczepiła się rąk mężczyzny, których siłę czuła już nie tylko nieobyczajnie na swym ciałku, ale także przez miękki materiał jego rękawów. Przez krótki moment, którego później się wypierała przed samą sobą, zapragnęła mocniej się nimi otulić.
Ale zamiast tego zaczęła szarpać się z nimi, aby wyrwać się z tej straszliwej pułapki -I jeśli tylko po to porzuciłeś swe zajęcia, to przykro mi. Możesz do nich wracać.

Dłonie Gilberta pozostały jednak niewzruszone, oplatając drobne ciałko hrabianki.-Mógłbym, ale zniszczyłaś mi właśnie warsztat. Jedyne co w tej chwili może utulić mój żal, to twoja obecność...i twoje uroki, których co prawda mi skąpisz.
Cmoknął hrabiankę w ucho delikatnie szepcząc cicho.- Pragnę cię moja słodka ptaszyno, tak bardzo że najchętniej rozszarpałbym wszystko co stoi mi na drodze ku tobie. Łącznie z tkaninami cię okrywającymi. Ale też i jesteś bardzo delikatną ptaszyną, więc i ja muszę być delikatny. I trzymać swe pragnienia na wodzy. Nie jest to łatwe,gdy jesteś tak blisko.

Serce Marjolaine nagle zabiło mocno i szybko, jak gdyby niewiele mu brakowało do wyrwania się z drobnej piersi.
Jakże nienawidziła tego satyra. Za to co robił, za to co próbował jej zrobić, za to namieszanie w jej dotąd prostym życiu w luksusach i słodkiej ignorancji. A tym bardziej odczuwała do niego tak gorące uczucie, kiedy zaczynał ją czarować takimi słówkami przyprawiającymi ją o płonącą czerwień na twarzy. Aż dziw, że przez ten czas narzeczeństwa z nim, jej włosy jeszcze nie nabrały rudej barwy.

Nigdy nie wiedziała jak zareagować na jego zaczepki, co na nie odpowiedzieć. Wszak to ona sama zwykła wodzić mężczyzn za nosy i wprawiać w skrępowanie.
-Mam... mam nadzieję, że będziesz też te pragnienia powstrzymywał, kiedy będę... w jednej z moich sukni. Tej tutaj nawet rozszarpanie, by już nie zagroziło... - westchnęła ciężko, a gdyby nie stała do Gilberta plecami, to teraz spojrzałaby na niego z wyrzutem – Mogłeś mi pozwolić na zabranie jednej lub dwóch sukien z mojego dworku. Albo sprowadzić tutaj krawca i kupić mi wszystkie, które bym tylko chciała.
-Jakże błędne jest twe mniemanie moja… kusicielko.
- wymruczał jej do ucha Maur wodząc ustami po płatku usznym swej narzeczonej.-Piękny klejnot błyszczy nawet w skromnej oprawie, a czyż ty nie jesteś najwspanialszym klejnotem rodu Niort? Choć zgadzam się z tobą… ładniej byś wyglądała bez tej sukni. Więc czyż to nie jest jeszcze jeden argument, za tym by … zdjąć ją teraz?
Dłoń szlachcica sięgnęła ku górze i rozchyliła nieco rozpięty kołnierz zgrzebnej sukni Marjolaine. Szlachcic musnął językiem skórę jej szyi.- Pomyśl tylko, jak wiele przyjemności mógłbym ci dać. Czyż nie chciałaś mnie uległego swym kaprysom. Nie chciałabyś poczuć pieszczot w miejscach swego ciała… które się takiej atencji, wręcz domagają?

Dreszcze, istne ich fale wymieszanego chłodu i gorąca, strachu i podekscytowania, przechodziły przez drobne ciałko Marjolaine. Źródło ich było w języku, i w ustach tego parszywego satyra. Pieścił nimi tak wrażliwe zmysły dziewczęcia, sprawiał przyjemność, kiedy przecież ona pragnęła tylko zimna jak lodowa statua! Zdecydowana i nie wzruszona na jego czyny. Jakże jednak mogła, skoro mimowolny uśmiech drżąco błądził po zaróżowionych wargach?

-Non, wypraszam sobie. Niczego takiego.. nie chciałam – mówiła nadal z dosłyszalną nutą butności, z tą iskierką gotową przemienić się w prawdziwy wybuch. Dłońmi lekko ściskała obejmujące ją ramię Gilberta -Jestem dobrze wychowaną panienką, będziesz się musiał bardziej natrudzić, aby dodać mnie do swej... i tak nazbyt okazałej kolekcji.
-Oui… Ale czyż nie kusi… by się natrudzić? By odkryć tą psotną naturę, którą tak skrywasz pod gorsetem dobrego wychowania?
- wymruczał Maur bardziej rozchylając ów kołnierz, by dać większą możliwość popisu swemu językowi na jej szyi. Trzymał ją mocno i zaborczo i pieszczotliwie zarazem.-Jest w tobie coś kuszącego, jakiś ogień, który ciągnie mnie ku tobie jak ćmę. Trudy więc wydają się być równie słodkie jak nagroda za nie.
-Acz nagroda jest słodsza, kiedy odpowiednio wyczekana, a i droga do niej odpowiednio wypełniona trudnościami. Tak jak i ta do Ciebie malującego mój akt, o który walkę póki co.. straszliwie przegrałeś
– chichocząc pod noskiem na wspomnienie swojej triumfalnej wygranej, Marjolaine pozwoliła sobie unieść rękę i dłonią.. poklepać mężczyznę po policzku. Tak po macoszemu.
-Nagroda jest słodka zawsze… moja ptaszyno.- wymruczał Maur i uchwyciwszy jej podbródek, skierował jej oblicze ku sobie. -Nagroda jest słodka… bardzo.
Pocałował hrabiankę po tych słowach, drapieżnie i namiętnie, gładząc dłonią czule po policzku narzeczoną podczas tej chwili namiętności. Po długim pocałunku oderwał usta od jej warg i mruknął.- Wystarczy, że zapragniesz kolejnego pocałunku, a znów zetkniemy się ustami moja ptaszyno. Uważasz naprawdę, iż warto czekać, by kolejny pocałunek uczynić… przyjemniejszym?

-Non! - żachnęła się panieneczka władczo i jednocześnie podbródek wyrywając z uścisku mężczyzny, odwróciła nadobną twarzyczką w drugą stronę. Nie będzie jej tu próbował zauroczyć jakimiś.. jakimiś.. niezwykle przyjemnymi w smaku i pieszczocie pocałunkami, od którymi pod panieneczką aż uginały się nóżki.

-Wolałabym już pójść i dalej pozwiedzać zamek. To ciekawsze niż jakieś Twoje całusy – dodała wyniośle, ale zaraz jej ciałko się spięła na pewną myśl -Chociaż jeśli chcesz bym została dłużej w Twej posiadłości, to muszę sprowadzić sobie sukienki. Lub dostać nowe. Twoi strażnicy są jeszcze gorzej wychowani niż Ty, a nie sądziłam, że to możliwe.
-Doprawdy? Czyżby cię zaczepiali moja ptaszyno? To może lepiej będzie jak się schowasz w moich ramionach, co?
- odparł żartobliwym tonem Gilbert, z premedytacją i prowokująco muskając kącik jej ust wargami. Bezczelny lubieżnik… kusił ku swym ustom.
-Byli bezczelni! Nie mieli ni odrobiny szacunku do mnie, jako arystokratki i Twojej narzeczonej, Maurze! - w swoim zacietrzewieniu miała ochotę dokładnie opowiedzieć mu te wszystkie przerażające zdarzenia z dzisiejszego dnia. Wspomnieć każde słowo, gest, propozycję i.. odgłos rzucony w jej strony przez tych nieokrzesanych mężczyzn mających podobno strzec zamkowych korytarzy. Ale też nie chciała zwracać uwagi narzeczonego na swój wygląd, który to był powodem jej dzisiejszych nieszczęść. Nie chciała i w jego oczach przypominać służki.

-Nie powinieneś im pozwalać na takie zachowanie wobec mnie – burknęła, ale to zaraz przemieniło się w podejrzaną łagodność i powabność. Nawet cmoknęła szlachcica krótko w jego usta czającego się w pobliżu, nim wymruczała -Ukarzesz ich, non?
-Oui, oui… ukarzę.
- odparł zadziwiająco szybko szlachcic, znów językiem muskając szyję hrabianki.- A jak ty mi wynagrodzisz, chwilę swoje twórczego szału, mademoiselle? Widzę, że będę musiał być bardziej stanowczy w swych...działaniach. I po prostu porwać cię do jakiegoś pokoiku, byśmy mogli w spokoju negocjować każdy ciuszek, który z ciebie zdejmę.

Po tym słowach pochylił się nieco w dół, by pochwycić i unieść swą ptaszynę w ramionach. Hrabianka nie zdążyła zareagować, a już był niesiona przez swego narzeczonego w kierunku wyjścia z tej komnaty. Zupełnie bezbronna i zdana na jego łaskę. Przerażająca… i podniecająca zarazem sytuacja. Zakusy narzeczonego na jej cześć były stresujące, ale też łechtały próżność Marjolaine. Czuła się wtedy wszak wyjątkowa i jedyna w oczach Maura. Czyli taka jaką być powinna. Szkoda tylko że w swej admiracji względem niej, był bardziej dziki i nieokrzesany, niż jej dotychczasowi amanci. Ale to też czyniło te amory tak wyjątkowo ekscytującymi, non?

Nie rozumiała, jak za każdym razem udawało mu się ją zaskoczyć tym ruchem. Powinna się już do tego przyzwyczaić, że kiedy ona nie jest mu chętna, to on postawia brać.. sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Odnosiła wrażenie, że przez ten czas ich fałszywego narzeczeństwa częściej bywała noszona w jego ramionach, niż u swej maman, kiedy była jeszcze małym dzieciątkiem w aksamitnych powijakach.
Dlatego zadziwiającym było, że nadal udawało mu się wyrwać pisk z usteczek panieneczki, gdy gwałtownie unosił ją w powietrze. O wiele zbyt łatwo mu to przychodziło, jakby była zaledwie piórkiem!

-Mówiłam już, że niczego nie muszę Ci wynagradzać, bo i niczego złego nie zrobiłamMarjolaine uporczywie broniła swej malarskiej godności, nawet w tak niesprzyjającej jej sytuacji jaką było zamknięcie w uścisku szlachcica -I nie mam czasu na Twoje kaprysy urażonego artysty, monsieur. Muszę posłać listy, nim ktoś rzeczywiście zacznie się martwić moim porwaniem.
-Czyżbyś liczyła na wojska, które przyprowadzą tu twoi amanci?
- odparł z rozbawieniem w glosie Gilbert niosąc ją w kierunku drzwi, które otworzył silnym kopnięciem. Czyżby hrabianeczka była tylko pyłkiem w jego ramionach, że w niczym mu jej obecność w nich nie przeszkadzała?- Liczysz na walki na murach, na krew, na dzielnych rycerzy… którzy wyrwą cię z łap dzikiego bandyty?
Spojrzał w oczy hrabianki uśmiechając się bezczelnie.- Non. Mam bowiem jednak wrażenie, że przy całym tym zaprzeczaniu, jesteś nad wyraz rada iż znajdujesz się w mych ramionach. A Twoje ciało, wyraźnie reaguje na me zakusy… mówiąc mi, że pragniesz więcej. Poza tym musimy cię umyć, na liczku, na dłoniach. I poszukać plamek farby pod ubraniem, non? Przecież nie chcesz tej nocy, pochwalić się przede mną, pośladkami uwalanymi czarną farbą?

Czy on sugerował, że farba przenikła przez ubranie? Prawdą była, że tu i ówdzie ubrudziła nieco sukien… Czy on sugerował że chce ją rozebrać?!... Czy on… Czy on sugerował… Czy on sugerował, że ta noc… ma być TĄ nocą? Z pocałunkami, pieszczotami i traceniem cnoty?!

Jedyną...!
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 15-03-2014, 03:45   #69
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Zapewne tak samo jak każda z poprzednich odkąd mężczyzna wprosił się na kilka dni do jej dworku. I zapewne tak jak każda kolejna, nim ona w końcu nie podda się jego śmiałym i i niezliczonym już zakusom. Każda noc wtedy będzie TĄ jedyną, co przeraźliwie przypominało panieneczce jej drogą przyjaciółkę, dla której wszystko było TYM wyjątkowym.

Powinna się wreszcie przyzwyczaić, że Gilbert będzie próbował przy każdej sposobności dobrać się pod jej spódnicę, nawet tą najbrzydszą. A mimo to nadal przyprawiał ją o rumieńce, szeroko otwarte ze zdumienia oczka oraz usteczka nie mogące się wysłowić.

-Ja... ja.. niczym nie zamierzam się przed Tobą chwalić, Maurze! Porwanie mnie niczego nie zmieniło! - z braku możliwości do okazania w pełni swojego gniewu, hrabianka mogła jedynie zamachać nóżkami wściekle -I jesteś niemądry. Malowałam przecież w ubraniu, nie mogę w takim razie być brudna pod nim.
-Jestem pewien, że tak urokliwe dziewczę ma się czym chwalić pod tym strojem
.- odparł żartobliwie Gilbert niosąc hrabiankę do swego gabinetu.-Jeszcze trochę, a pomyślę że marzy ci się żywot w klasztorze.

Otworzywszy drzwi kopnięciem, Maur posadził zgrabnie panieneczkę na swym już uporządkowanym biurku, dodając.- Zwykle używam do zmywania plam takich dość nieprzyjemnie pachnących substancji, ale dla ciebie poszukam czegoś bardziej znośnego dla twoje noska.
Po czym cmoknął ją delikatnie w jej czubek, dodając.- Łatwo się przyzwyczaić do noszenie ciebie na rękach, moja ptaszyno.
-Klasztor byłby przyjemniejszy niż oddanie się w Twoje łapska..
- burknęła panieneczka uszczypliwie, jedynie dla samej zasady bycia złośliwą. Wiedziała przecież, że życie w klasztorze nie przypadłoby jej do gustu. Wszak tamtejsze siostrzyczki pozamykanie wśród zimnych ścian nie mogły kosztować słodkości, nie wspominając już o ubieraniu się w takie same, paskudne kreacje. Także tam musiałaby się dzielić miłością mężczyzny z wieloma innymi kobietami, co wcale nie byłoby tak różne od obecnej sytuacji. Tyle, że w przypadku Maura musiała się dzielić jego pragnieniami z prawie całą Francją.

Siedząc na blacie biurka niczym mała dziewczynka, hrabianeczka postanowiła porozglądać się trochę po nim. Tutaj przesunęła, tam podniosła, gdzie indziej poprzerzucała, czyli po prostu bruździła w porządku swego narzeczonego -I któż jeszcze przybywa do Twojego zamku? W jakiej sprawie?
-Różne osoby w różnych sprawach…
- odparł wymijająco szlachcic i przeszukując szuflady swego biurka spytał.- Masz konkretne osoby na myśli, moja ptaszyno? Jeśli tak powiedz, bo nie mogę udzielić tak precyzyjnej odpowiedzi na tak ogólne pytanie. Poza tym… naprawdę wolałabyś habit niż mnie? Nie brzmi to zbyt szczerze w twych słodkich usteczkach.
-Oh? Wszak miałabym tyle spokoju ile tylko bym zapragnęła, a i może przynajmniej tam nikt nie próbowałby mi się dobrać pod habit. Choć Ty pewnie nawet do klasztoru odnalazłbyś drogę, mon cher
– odparła mężczyźnie zgryźliwie i nie bez krnąbrnego uśmieszku na usteczkach.
W międzyczasie przeniosła swe zainteresowanie na wnętrza kolejnych szuflad otwieranych przez niego. Zaglądała, rzucała oczkiem, a czasem nawet paluszki ją świerzbiły, by sięgnąć ku jakiejś drobnostce -I miałam na myśli to jutrzejsze poselstwo, które u siebie przyjmujesz. Sądziłam, że wolisz bardziej egzotyczne i odległe kraje do prowadzenia swych pokrętnych interesów.
-Oui. Ale to skomplikowana układanka…
-wzruszył ramionami Gilbert.- Ów kraik, ta Rzeczpospolita… graniczy z Turcją i z Rosją. A ponieważ władam nieco ich językiem, to pomagam przy dyplomatycznych działaniach naszego kraju. Może tego nie wiesz, ale w ojczyźnie królowej Francji hoduje się bardzo piękne araby. No i jeszcze ich konie pod ciężką jazdę. Ale tych nie da się kupić za żadną cenę.

Zawartość szuflad rozczarowywała. Listy, dokumenty, pióra, atramenty, nożyki do listów…. wszystko to wyglądało tak pospolicie. Jak u notariusza. A gdzie perfumowane liściki na ozdobnym papierze, gdzie wysuszone kwiaty i inne dowody afektów dam?

Maur spojrzał na hrabiankę i uśmiechnął się.- Nie wierzę ci. Wcale nie pragniesz spokoju. Nie jesteś stworzona do nudy, Marjolaine. Twój bystry umysł i cięty języczek zmarnowałby się w klasztorze. Chyba, że jedno porwanie ci nie wystarcza i dla odmiany marzysz, bym z klasztoru cię porwał? Jakie jeszcze inne fantazje goszczą w twej jasnowłosej główce?

Nie miała zamiaru zaszczycić go odpowiedzią, nie chciała dać się wciągnąć w te jego perwersyjne gierki. Jedynie rzuciła mu ostre, gniewne spojrzenie, po którym całkowicie zignorowała jego pytanie.
-Nie wiedziałam, że znalazłeś też czas na bycie ambasadorem pomiędzy spełnianiem się jako główny lubieżnik, prostak, chciwiec i dzikus Francji. A dodatkowo jeszcze jako malarz brodatych dam i fałszywy narzeczony najcudowniejszej arystokratki. Jesteś bardzo zapracowany, non Maurze? - zachichotała sobie cicho pod noskiem. Zaś zaistniała zaraz po tym istna lawina pytań objawiła w panieneczce istną mistrzynię poznawania cudzych sekretów. I jaką subtelną przy tym -I co tu będą robić? Zostaną w Twoim zamku? Na jak długo? Przedstawisz mnie jako swoją narzeczoną? - zmrużyła nagle podejrzliwie oczka, a i głos jej stał się bardziej ponury na ten moment -Może chcesz mnie im sprzedać, dlatego porwałeś mnie akurat teraz?
-Jestem skąpy Marjloaine. Nie zamierzam się dzielić takim skarbem jak ty, z innymi mężczyznami.
- mruknął Gilbert dając jej całusa w czubek nosa. - Bardzo chciwy i bardzo skąpy. Jesteś moim skarbem… nie widzę powodu by się nim dzielić.
Jego usta zbliżyły się do jej warg, ale…. pocałunek nie nastąpił. Odsunął się lekko i uśmiechając się delikatnie spoglądał w oczy hrabiance.- Ambasador wymaga oficjalnej nominacji. Ja takiej nie mam. Służę nieco za tłumacza, nieco za przyjaciela delegacji. Całkowicie nieoficjalnie.

Wyjął z jednej z szuflad, jakąś substancję o mocnym cytrusowym zapachu. I mały pędzelek wraz ze szmatką. I zanurzywszy pędzelek w tej substancji potarł nim policzek hrabianki.

-Mmmm... to może powinieneś postarać się o taką nominację? Nie chciałbyś zostać chevalierem Gilbertem d'Eon, ambasadorem Francji? - wymamrotała hrabianka poddając się działaniom mężczyzny z malowniczymi grymasami na twarzy -I o czym będziecie rozmawiać? Masz ochotę kupić nowy okaz do swojej kolekcji koni?

Krzywiła się i marszczyła nosek czując włosie pędzelka na swej drogiej skórze. Oh, samo łaskotanie nim było przyjemne, jedynie nie do końca ufała specyfikowi Maura. Zapewne podobnie musiały się czuć te wszystkie nagie latawice, gdy ona doprawiała im zarosty. A czy on na pewno pragnie się pozbyć czarnych smug, czy może właśnie domalowuje jej kolejne w artystycznej zemście?

Po użyciu pędzelka do rozpuszczenia plamy farby na policzku, szlachcic potarł delikatnie skórę hrabianki chusteczką.- Czyżbyś planowała karierę dla swego narzeczonego droga wspólniczko. A może marzy ci się mąż ambasador?
Gilbert nachylił się i znów prowokacyjnie cmoknął czubek jej nosa, omijając lekko rozchylone usta hrabianki wprost gotowe do pocałunku.- O niczym ciekawym moja droga. Zapewne o pieniądzach i listach i stosunkach pomiędzy Paryżem, a… tym dzikim krajem na wschodzie.
Zmrużył lekko oczy i uśmiechając się rozchylił palcami kołnierz stroju hrabianki, by musnąć jej skórę językiem.- Ale możemy też porozmawiać na temat koni, jeśli to sprawi ci radość.. moja ptaszyno.
-Zawsze lepszy narzeczony ambasador niż.. niż..
- zająknęła się, aż w końcu i całkowicie urwała wątek w pół słowa. Bo.. czym on rzeczywiście się zajmował? Ale tak oficjalnie, pomijając tajemne praktyki alchemiczne, do których pewnie nawet się nie przyznaje. Słyszała, że jest swego rodzaju lichwiarzem, a przede wszystkim sprowadza z odległych krajów kobiety o egzotycznej urodzie, które sprzedaje innym szlachcicom. Ah.. nic czym można się było chwalić przed maman lub przyjaciółkami ku ich zazdrości..

Machnęła ręką rozwiewając w powietrzu swe niewypowiedziane jeszcze słowa, a następnie dłonią potarła ostrożnie policzek w tym samym miejscu co chwilę wcześniej Maur. Przyjrzała się swoim palcom -Skończyłeś?
-Jeszcze tylko owe palce… pokaż dłonie.- Gilbert miał rację, niektóre palce hrabianki , rzeczywiście były ubrudzone czarną farbą.- Czyżbyś rozważała mnie jako swoje przyszłego małżonka, mademoiselle?
Ton głosu Maura z pozoru obojętny krył w sobie żartobliwą nutkę.

Marjolaine pokręciła głową trochę z rozbawieniem, a trochę pobłażliwie. Skąd ten jej narzeczony brał takie niemądre domysły?
-Non. Miałam już wielu kawalerów starających się o moją rękę, wielu lepiej urodzonych od Ciebie. Odrzuciłam każdego z nich, odrzucę w końcu i Ciebie, najdroższy – posłała mu uśmieszek, w którego całej przeuroczej szerokości zaprezentowała perełki ząbków. Wyciągnęła ku niemu ręce i rozcapierzyła przed twarzą długie palce, urok wieloletnich nauk gry na klawesynie.
-Ale i o oświadczyny z Twojej strony chyba nie walczą żadne arystokratki, non? Raczej jesteś jak.. jak.. - wydęła delikatnie usteczka poszukując odpowiedniego określenia na postrzeganie Maura przez kobiety. Inne niż ona, oczywiście -.. jak ci wszyscy przystojni, nieokrzesani bandyci i piraci w tych tandetnych romansidłach, w których zaczytują się te Twoje niespełnione matrony z obrazów.
-Uważam, że jestem gorszy… o wiele gorszy. Jestem strasznym bandytą i piratem który całował twe usteczka, dotykał twych krągłości. I którego to dotyk… jest ci tak przyjemnym.
- odparł Gilbert uśmiechając się równie szeroko co ona i pokrywając ową tajemniczą cieczą plamy z farby, by potem zetrzeć chusteczką rozpuszczony pigment. -Skoro i tak mnie odrzucisz, to chyba nie ma się co męczyć. Rola ambasadora jest niewdzięczna, a i zyski nie dorównują wydatkom. A skoro i tak odepchniesz mnie w otchłań rozpaczy, gdzie twoi wielbiciele są torturowanie brakiem twego uśmiechu, to nie chciałbym się wywyższać, ponad tak znamienite towarzystwo.

-Ah! Niezwykłe! Nie ma nawet śladu! - Marjolaine w swym niemałym zdziwieniu aż przyklasnęła w dłonie, zaraz po tym jak dokładnie im się przyjrzała spojrzeniem znawcy i krytyka, doszukującego się choćby najmniejszego uchybienia w czyjejś ciężkiej pracy. Ale nie w przypadku Gilberta i jego magicznego specyfiku. Jej paluszki znowu były nieskazitelnie czyste, tak jak być powinny!

Zeskoczyła ( a raczej pozwoliła się swojemu ciału z lekkością zsunąć z blatu biurka ), nieco źle oceniła swe zamiary i stuknęła obcasikami na podłodze tuż przed mężczyzną. Próbując pochwycić słoiczek z tajemniczą zawartością, pytała bez wytchnienia -Co to takiego? Jakaś sztuczka artystów? A może w sekrecie jesteś też i jakim alchemikiem?
-Trochę i alchemikiem. Specyfiki do tej mikstury są drogie, więc rzadko jej używam. Zwykle do takich plam używa się tańszych substancji, ale wątpię by ich zapachy spodobały się twemu noskowi.
- uśmiechnął się Gilbert i pogłaskał po głowie hrabiankę jak małe dziecko.-No… uciekaj ptaszyno, póki jeszcze nie złupiłem cię z twej sukni, by dobrać się do skarbów, jakie skrzętnie przede mną skrywasz.

Skrzywiła się lekko pod tym okazem sympatii ze strony mężczyzny. Nie to, żeby zrobił jej tym krzywdę, ale brakowało w tym tego gorącego pożądania, jakie przecież zwykle czuł wobec niej. Zabawne – kiedy je okazywał, to było dla panieneczki zbyt wiele, acz kiedy tego nie robił, to nagle czegoś jej brakowało. Czuła się wtedy bardziej jak dziecko właśnie, jak dziewczynka domagająca się zainteresowania mężczyzny. Nie jak kobieta, którą wszak – nawet gdy nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą – pragnęła być w oczach tego barbarzyńcy.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 15-03-2014, 03:51   #70
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Była taka pełna!

Nie spodziewała się tak pysznej uczty w zamku Maura. Prędzej samych orientalnych rarytasów, niepewnych i tajemniczych, których próbowałabym z wielką ostrożną i dystansem.
A tu nie! Po kolacji miała rozkosznie pełny brzuszek. Być może powinna jutro zejść do kuchni i pochwalić tutejsze kucharki. Zaraz po tym, jak skrytykuje je za niedobór słodkości na stole. Niewybaczalne.

Łoże było tak twarde i sprężyste zarazem, że w innym okolicznościach zbudziłaby w sobie dziecięcą naturę i poskakała nań, sprawdzający czy byłaby w stanie sięgnąć aż baldachimu.
Acz teraz jedynym wysiłkiem na jaki mogła sobie pozwolić w obecnym stanie, było uwalenie się na kołdrach. Oczywiście, Marjolaine była o wiele zbyt drobna, by móc w pełni wykorzystać właściwości tego słowa, więc po prostu leżała leniwie, nie mając zamiaru ruszać ani ręką ani nogą.

Z braku możliwości, a raczej mając dwie, których istnienia nawet nie brała pod uwagę ( ani myślała spać w samej bieliźnie lub nago ), postanowiła wybrać mniejsze zło i przebrać się ponownie w worek na ziemniaki. To jest, sukienkę upodobniającą ją do byle pospolitej dziewki ze wsi. Jak dobrze, że przed posłaniem swych listów dopisała pośpiesznie na kolanie dopisek dla Beatrice. Niech podeśle jej kilka sukien, wszak hrabianka nie mogła cały czas chodzić w tej jednej do jazdy konnej lub w tych wieśniaczych szmatkach! Tym bardziej, jeśli miała spotkać barbarzyńców z dalekiego państwa. Niechaj zobaczą, jak elegancko i na bogato nosi się narzeczona ich partnera w interesach.
A chociaż nie pisała o to konkretnie, to ochmistrzyni powinna się domyśleć, że jej podopieczna została pozbawiona nocnej bielizny. Nie mogła przecież na to pozwolić! Ktoś jeszcze z zamku chevaliera mógłby pomyśleć, że panna Paquet nie dba o panieneczkę!

Usteczka Marjolaine rozdarły się w szerokim ziewnięciu, mało uprzejmym w towarzystwie, ale jak najbardziej przystępnym, kiedy nikt nie patrzył. Oczka dotąd wpatrzone z rozmarzeniem w złociste wnętrze kotar baldachimu, teraz przymknęły się ociężale. Mogłaby zasnąć. Tak teraz, tutaj, od razu. Po prostu. Nawet nie przejmując się zdmuchiwaniem ostatnich świec, w których świetle zaplatała włosy w luźny warkocz.
Może w końcu by się wyspała spokojnie, to wpłynęłoby dobrze na jej urodę. Może pierwszy raz od wielu dni nie musiałaby się obawiać drzwi uchylanych przez satyra. Może też już słodko spał po kolacji. Może..

Drgnęła gwałtownie, aż cicho jęknęło pod nią łoże.
Czyżby słyszała kroku na korytarzu? Ah, to pewnie zaledwie wytwór jej wyobraźni! Była tak zmęczona, że pewnie już przysypiała i się przesłyszała.
A nawet.. a nawet jeśli to faktycznie były kroki, to przecież mogły należeć do wielu osób, non? I korytarz przed jej drzwiami na pewno prowadził jeszcze gdzieś dalej. Ktoś mógł zaledwie przechodzić. Jakaś służka gnająca na spotkanie, z którymś z tutejszych wieprzy. Albo może strażnicy patrolowali zamek.
Ta ostatnia myśl wcale nie uspokoiła dziewczęcego serduszka.

Marjolaine pośpiesznie i w przestrachu wciągnęła haust powietrza w płuca.
Co robić? Jak się zachować? Gdzie uciec?
Wstać szybko, by spróbować zaprzeć się o drzwi uniemożliwiając mężczyźnie wejście do pomieszczenia? Pewnie jedyne co by osiągnęła, to zrobienie sobie samej krzywdy, kiedy otwierałby je przez najmniejszego problemu. Wszak ona była przeszkodą.. żadną.
Mogła też się podnieść i przyjąć jaką powabną pozę, dzięki której nawet i ta sukienka wyglądałaby jak najprzedniejsza kreacja nocna. W teorii. W praktyce pewnie Maur i tak by nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, tylko rzuciłby okiem, a potem rzucił się na jej bezbronną niewinność. Jeszcze byłby zadowolony z tego, że czekała na niego taka kusząca.
Non, non, non! Nie wiedziała co robić, jak zwykle, a te nieznośne kroki się zbliżały!

W akcie desperacji przekręciła się na bok i otuliła się niezgrabnie narzutą. Niech myśli, że najedzona hrabianka zwyczajnie przysnęła. Ale czy to mu w czymkolwiek przeszkodzi? Temu barbarzyńcy?








Kroki były coraz bliżej, drzwi się otwarły. Mężczyzna wszedł. To musiał być mężczyzna, to musiał być ten mężczyzna. Kobiety nie chodzą tak ciężko.

Przez chwilę było cicho. Potem słyszała jak coś postawił. Znowu kroki.
Jej łoże zaskrzypiało.
Położył się! Położył się koło niej!

Nie przejmując się w ogóle tym, że “śpi”, muskać zaczął ustami jej ucho i delikatnie wodzić dłonią po krągłościach jej pośladków otulonych narzutą.
Ciałko panieneczki spięło się pod tym dotykiem. Samoistnie, bez wiedzy. Miała zatem nadzieję, że narzeczony nie zwrócił na to uwagi pod warstwami narzuty.

Bezczelny! Jak on mógł się tak do niej dobierać, kiedy spała! Już w zwyczajnym okolicznościach, kiedy kopała, szarpała się i gryzła, jego zachowanie było dalekie od dworskiego. A teraz to.. to.. to.. nie spodziewała się, że Maur może jeszcze czymś ją tak zaskoczyć. Mimo to, zamiast po prostu wybuchnąć i zacząć krzyczeć, ona uporczywie trwała w swoim udawanym śnie. Jedyne na co sobie pozwoliła, aby się nie zdradzić, to leniwe uniesie dłoni. Zamachnęła się nią w okolicach swego napastowanego ucha, jak gdyby odganiała jaką irytującą muchę. Tyle, że zamiast w muchę, paluszkami trafiła nieporadnie w twarz mężczyzny.

Ten pochwycił jej dłoń i zaczął muskać ustami, jej wierzch, a potem każdy z palców hrabianki… najwyraźniej dobrze się bawiąc w zakłócanie jej snu. Bezczelny i samolubny… jak zawsze, nie dawał się łatwo spławić.
Jakiż on uparty! Nie chciała wprawdzie, aby nagle przestał się nią interesować, ale.. ale.. ale! Właściwie nie do końca wiedziała czego chciała. Być może mniejszej żarliwości i napastliwości, ale w dalszym ciągu dużego ( w przypadku Gilberta to na pewno ) poczucia bycia pożądaną. Choć czy nadal czułaby te dreszczyki podekscytowania, gdyby nagle zaczął zachowywać się wobec niej.. grzecznie?

W czasie tych przemyśleń lekko poruszała ręką próbując ją uwolnić z uścisków jakiego nocnego koszmaru. Gdy to jednak nic nie dawało, oprócz coraz ciaśniejszego zamykania się w pułapce objęć mężczyzny, to w końcu wymruczała głosem sennym, niewyraźnym – Puść...
-Na pewno tego chcesz? Czyż twoje serduszko nie pragnie, bym był przy tobie?- rzekł do jej ucha Maur pieszczotliwie muskając je wargami, a potem przesunąwszy ustami po szyi rzekł żartobliwie.- Czy mogłabyś spać spokojnie, wiedząc że mogę lec w innej komnacie z inną?
Puściwszy jej dłoń delikatnie objął hrabiankę i zaborczo tulił swoją ptaszynę do siebie szepcząc jej do ucha.- Czyż wyraźnie nie dałaś mi znać, iż zazdrosna jesteś o mnie?
-Przynajmniej mogłabym... spać... - szepnęła pod noskiem, jak gdyby nie podchwyciła tych jego podjudzań. Oh.. w skrytości serduszka cieszyła się, że przyszedł do niej zamiast zakraść się do którejś służki lub pojechać na noc do którejś ze swoich brodatych modelek. Nie mogła wszak pokazać mu swojego zadowolenia, nie mogła sprawić mu tej satysfakcji. Będzie musiał się dłużej starać, aby zdobyć ten skarb!
Zamilkła potem. Na jedną chwilę, drugą, trzecią.. niech narzeczony myśli, że jedynie mówiła gdzieś w zawieszeniu pomiędzy jawą i snem, a teraz najzwyczajniej ponownie.. zasnęła.

Dopiero po dłuższym takim leżeniu w ciszy ( i nacieszeniu się rozkoszną bliskością Maura ), panieneczka gwałtownie otworzyła oczy, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Niby to dopiero odkryła ręce oplatające swoją talię, a potem połączone z nimi ciało mężczyzny leżące tuż za nią. Szarpnęła się wtedy mocno, nóżkami się zamachnęła próbując kopnąć napastnika i krzyknęła jeszcze dodatkowo -Non! Non!
-Przyśnił ci się jakiś koszmar, moja ptaszyno? Opowiedzieć ci jakąś bajeczkę na dobranoc?- odparł żartobliwym tonem szlachcic mocniej zacieśniając uścisk i mocniej tuląc swą zdobycz. Ciężko będzie się wyrwać z tych rozkosznych więzów jakim było ciało jej narzeczonego.
-Zapewne okazałaby się niewiele lepsza od koszmarów. W Twoich ustach byłaby to bajka pełna dwuznaczności, zamiast urocza i naiwna historyjka na dobranoc – burczała gniewnie panieneczka. W międzyczasie zmieniła taktykę z wiercenia się, na próbę rozplątania silnych palców szlachcica zamkniętych w stalowym uścisku na jej brzuszku. Ale i tutaj się szybko zmęczyła, zatem równie szybko też i poddała. Kiedy Gilbertowi już się udało dorwać do niej swoimi łapami, to trzymał mocno i bez wytchnienia, niczym chart ptaszynę złapaną w trakcie polowania. Z czego obie sytuacje były do siebie podobne w oczach ofiary jaką była Marjolaine.
-Oui… Ale czy to by było takie straszne?- wymruczał jej do ucha narzeczony, przy okazji muskając je czubkiem języka.- I czemuż to próbujesz się wyrwać, co?
Usta znów wędrowały po jej policzku dochodząc do kącika jej warg.- To mój zamek moja ptaszyno, możesz sobie pozwolić na przyjemności, których nie mogłaś zaznać u siebie. No i… nikt nie będzie przeszkadzał w zapoznawaniu się bliżej naszych ciał.

-Ja będę przeszkadzała! - żachnęła się hrabianka butnie, jak zwykle kiedy jej narzeczony zaczynał jej proponować swoje tak niemądre pomysły.
Wtulona gdzieś pomiędzy jego ciało, miękką narzutę i jedną z puchowych poduszek musiała przyznać wstydliwie, że było to całkiem.. miłe. Cieszyła się tym, tak w środeczku i po cichutku, bowiem spomiędzy jej warg nadal padały same wyrzuty i pretensje -Jestem zbyt zmęczona i zbyt najedzona, aby bawić się w Twoje gierki, Maurze. Chcesz, abym z braku snu straciła mój urok na spotkanie z jutrzejszym poselstwem?
-Zauważyłem, że lubisz stawać na przekór swemu apetytowi, czasami.
- szepnął Gilbert muskając kącik warg czubkiem języka.- Ale chyba mnie stąd nie przegonisz, nieprawdaż? Bóg jeden wie, gdzie bym poszedł… albo do kogo. Musisz chyba jednak mężnie wycierpieć ów fakt, że znowu kleję się do ciebie i spróbować zasnąć.
Widać jednak uznał jej argumenty, bo ograniczał swe pieszczoty, do delikatnych pocałunków i czułego gładzenia jej ciałka bezpiecznie przez kilka warstw tkaniny, co było… czułe z jego strony. Zupełnie jakby była figurką z porcelany, którą bał się stłuc nadmiernie ściskając.

-Czemuż zawsze stawiasz mnie przed takim szantażem, najdroższy? Czy to tak powinno wyglądać narzeczeństwo? - ciałko Marjolaine zadrżało w wesołym chichocie. Doprawdy, Maur zwyczajowo ją tylko straszył, aby tylko nie była bardziej gorliwa w odrzucaniu go od siebie. Ni razu jednak nie spełnił swych gróźb, co ona przyjmowała z niejaką ulgą. A chociaż nie wierzyła, że rzeczywiście mógłby spróbować ją tak straszliwie zranić, to też nie dawała mu zbytnio do tego okazji.

Lekko przekrzywiła główkę, by móc zerknąć na niego z błyskiem rozbawienia w błękitnych oczkach -I do kogo innego byś właściwie poszedł? Do którejś służki, aby zaspokoić swe pragnienia w składziku na miotły lub na sianie w stajniach? A może gdzieś w piwnicach masz zamkniętą jedną z kochanek, z której usług możesz skorzystać w każdej chwili?
-Kiedyś pokażę salkę rozkoszy… wyłożoną poduszkami.
- zażartował szlachcic cmokając czubek nosa Marjolaine.-Pełną kotar, żarników spalających zmysłowe kadzidła. Tac z przekąskami mającymi pobudzić inny apetyt i z winem. Z arabskimi i hinduskimi służkami gotowymi spełnić wszelkie fantazje, do jakich boisz się przyznać przed sobą… No, w tej chwili akurat służek takich mi brakuje. Ale mam ciebie, a ty mnie, non?
-Oui, oui
– mruknęła zadziwiająco potulnie panieneczka. Wiedziała bowiem, że w przypadku innej odpowiedzi padającej z jej ust, mężczyzna byłby bardziej niż chętny do pokazania jak bardzo cały należy do niej – I póki mam swój udział w tej grotesce fałszywego narzeczeństwa, póty będzie Ci brakowało takich służek.
Wykrzywiła delikatnie wargi w hrabiowskim uśmieszku. Sam sobie zgotował taki los.

-Jakoś nie narzekam…- wymruczał Gilbert wprost do ucha Marjolaine.-... wszak łaknę twojej słodkiej pieśni miłosnej moja ptaszyno.
Usta mężczyzny muskały delikatnie płatek uszny hrabianki, a dłonie wymownie wiły się po jej ciele, dobitnie pokazując swe niecne cele, przed którymi chroniła pannę d’Niort narzuta i ubranie. Nie chroniły jednak przed wytworami jej własnej fantazji, która wracała do pamiętnych wydarzeń w karocy i przyjemności jakich tam poczuła. Bądź co bądź, ciało Marjolaine było młode i pełne energii, a dzięki ciągłemu nękaniu przez pocałunkami Maura, także i pasji… kumulującej się po każdym spotkaniu z narzeczonym.

To za każdym razem było jak.. jak.. jak gorączka oblewająca ją jednocześnie gorącymi i chłodnymi dreszczami. Jak choroba, przez którą nie mogła w pełni ufać swojemu ciału zbyt łatwo poddającemu się przyczynie tego stanu jakim był Gilbert.

Jakże dobrze, że była silna i nie dawała się takim słabościom, jak te wszystkie złaknione emocji matrony z łatwością przegrywające takie batalie. Cóż.. pomijając może te wszystkie chwile, kiedy ją całował, a ona odwzajemniała to z pasją niegodną wysoko urodzonej panienki. I może.. też tamten pamiętny powrót z koncertu, kiedy pewnie musiała być przyćmiona winem, skoro na tak wiele mu pozwoliła. Nie mogła sobie tego inaczej tłumaczyć!

-Non, Maurze! - zakrzyknęła, chociaż z nutką rozbawienia. Znowu się wierciła, znowu szarpała, aż złapała jego dłonie i stanowczo ułożyła ponownie na swej talii. Przynajmniej w tym nie było nic zdrożnego. Jeszcze nie – Nie mam sił na te Twoje conocne gierki w mojej sypialni. Już wystarczająco mnie dzisiaj wymęczyłeś wyścigiem i porwaniem, należy mi się trochę odpoczynku!
-O właśnie… moja ptaszyno. A co będzie jak mnie odtrącisz, a mimo się mnie nie pozbędziesz. Jest coś rozkosznie zabawnego w porywaniu cię i noszeniu na rękach. Coś bardzo mi się podoba.
- wymruczał jej szlachcic do ucha znów je muskając wargami.- I coś we mnie, co sprawia że lubisz się tulić do mnie w nocy, non? A może być jeszcze bardziej przyjemnie…
Kusił jak zwykle. Kusił i wystawiał jej silną wolę na próbę.

-Twój zamek może być nawiedzony – stwierdziła z powagą w odpowiedzi Marjolaine, bez choćby cienia zawstydzenia z powodu powoływania się na tak dziecinne argumenty. Była w tak bardzo obcym miejscu, otoczona grubymi murami. Gdyby była sama w sypialni, to jeszcze jakieś straszydło mogłoby zechcieć zamanifestować swoją obecność! Nawet jeśli tylko jako wytwór jej wyobraźni, a ona przecież musiała dbać o swoją urodę i spokojny sen.
-Taki duży, taki pusty, taki stary i zimny. Może nocami jakie zjawy przechadzają się z wyciem po tych korytarzach, zaglądają do komnat chcąc kogoś nastraszyć. Może duchy Twoich byłych kochanek wmurowanych w ściany – niby sobie tylko żartowała, niby przecież szlachcic niczego takiego by nie zrobił, ale jakoś tak odruchowo hrabianka rozejrzała się po swej sypialni. Cienie tańczące w świetle zapalonych świec wyglądały złowróżbnie -Z dwojga złego, wolę żebyś to Ty pilnował mojego snu, niż jeden z tych Twoich.. strażników.
-Ciekawe więc jakie zmory straszą w twoim dworku. Kochankowie którzy uschnęli z rozpaczy? Nadopiekuńcze matki? Zakonnice?
- wymruczał cicho Gilbert do ucha hrabianki, mocniej przyciskając ją do siebie. -Tam również, lubiłaś moją obecność w swoim łożu… choć nigdy potrafiłaś w pełni skorzystać z tej sytuacji.
-Bandyci, starzy i wzgardzeni szlachcice oraz nadgorliwi narzeczeni. I choć to zadziwiające, to Twoja obecność w mej sypialni była przyjemniejszą od kogoś z pierwszej dwójki. Un peu
-zaświergotała z gorzką słodyczą w głosie. Pozwalała mu siebie przytulać i ściskać, jakby była w jego rękach jedynie laleczką stworzoną właśnie do tego. Do pewnej granicy, którą wyznaczały jej uda i linia biustu. Pilnowała, by ten Satyr nie zapędził się zbyt daleko w cieszeniu się jej ciałkiem w swych ramionach. Czujnie i podejrzliwie, nawet kiedy schowała usteczka w dłoniach kryjąc przeciągłe ziewnięcie.

Oczka hrabiance powoli zaczęły się kleić, zmęczenie wzięło górę nad czujnością. Sen w końcu pochłonął Marjolaine. Sen.. najgorszy z możliwych. Koszmar poniekąd.

Znów była w sali pełnej tych obrazów namalowanych przez narzeczonego. Tym razem, jako modelka i to pozbawiona jakichkolwiek skrawków ubrań, które mogłyby okryć jej nagość. Śniła że pozuje swym narzeczonym, również nagim… choć cienie nocy skrywały przed nią najciekawszy fragment anatomii jej Maurów. Ona pozowała, a oni malowali, a potem, a potem… pochodzili z pędzelkami w jej kierunku. Dziesiątki narzeczonych z pędzelkiem w dłoni i spojrzeniem drapieżnika. Dziesiątki pędzelków muskało jej skórę, potem dłoni, potem ust… Wielbiona przez swych narzeczonych Marjolaine z ekscytacją czekała na to co będzie dalej, na te wyuzdania, na to skrywały cienie nocy i wtedy…

Obudziła się. Nadal panowała noc, a ona nadal była w swym łożu w ubraniu, wraz ze swym narzeczonym. Tylko, że jego nie gnębiły te przepełnione erotyzmem koszmarki, wybijające ze snu… Nie. Gilbert smacznie spał obejmując hrabiankę i tuląc do siebie, jakby był małym chłopcem, a ona jego ulubioną przytulanką.
Spał nawet ZBYT smacznie, jak na jej gust. Nie wypadało wszak, by ukochany trwał pogrążony w tak słodkich snach, gdy jego wybrankę nawiedzały same koszmary. No nie wypadało. Na pewno była o tym mowa gdzieś w licznych zasadach dobrego wychowania, ale będąc dopiero co brutalnie wybudzoną nie mogła sobie przypomnieć dokładnych słów potwierdzających jej zdanie.

Ale na pewno należało zadziałać w tej sytuacji. Podpowiadało to jej rozdrażnienie, rozespane oczka spoglądające w ciemności nocy oraz serduszko powoli, powolutku uspokajające się po przebudzeniu. Nie pomagały temu jednak mgliste wspomnienia szczegółów snu. Sprawiały, że zaczynały jej płonąć policzki, a myśl o przymknięciu oczu na dłużej napełniała ją jakże uzasadnionym strachem.
Jak on mógł! Czy nie wystarczyło, że zmuszał ją do współdzielenia ze sobą łoża, to teraz jeszcze próbował zawładnąć jej snami?! Kozy i capy o twarzach Maura mogła jeszcze przełknąć, zadziwiająco w swym wynaturzeniu nie były aż tak przerażające co zwyczajnie kuriozalne, ale to co przed chwilą, to.. to... !

Kierowana gniewem, emocją w jej przypadku będącą następstwem wielu zdarzeń, także i tych trywialnych, zdołała poruszyć rączką pomiędzy oplotami ramion mężczyzny, i... uderzyła go łokciem w brzuch. A raczej, co było bardziej prawdopodobne, zaledwie zdołała go szturchnąć, i to prędzej w okolice torsu. Ale to wystarczyło jej pragnieniu zemsty za te senne bezeceństwa jakich się wobec niej dopuszczał.
Swym uczynkiem udało jej się zaburzyć jego sen, na co wskazał jakiś niezrozumiały pomruk spomiędzy jego ust. Może całkiem się obudził, może jedynie odrobinę zdołała go przywrócić do jawy – nie wiedziała dokładnie. Ona już z powrotem się ułożyła wygodnie i oczka zamknęła, pozorując czystą niewinność swego niezmąconego śnienia.

Czułaby nawet złośliwą satysfakcję z droczenia się ze śpiącym drapieżnikiem, gdyby tylko.. no właśnie. Gilbert d'Eon zawsze pozostawał lubieżnikiem, także i będąc nie do końca świadomym swego otoczenia. A może będącym aż nadto? Oto bowiem w sennym majaku zdołał celnie i zwyczajowym dla siebie przyjemnym dotykiem dłoni.. pogłaskać ją leniwie po pośladkach. Nie do pomyślenia!

Marjolaine zastygła nieruchomo pod tą niespodziewaną pieszczotą. Dobrze, że nie musiała się teraz z nim wykłócać, bo aż zabrakło jej słów!
Któż by pomyślał, że spanie – po prostu grzeczne i spokojne spanie z Maurem, mogło być tak niepokojące! Musiał on mieć jakiś dar do wyprowadzania jej z równowagi. Inaczej tego nie mogła sobie wytłumaczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 15-03-2014 o 03:54.
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172