Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2013, 14:58   #113
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Adam szerzej otworzył oczy. Przelotna myśl przeszła mu przez głowę - ile jeszcze razy zaskoczy go pobudka w kolejnym, nieprawdopodobnym uniwersum? Tym razem jednak był prawdziwie zadowolony. Odetchnął z ulgą, wiedząc, że dla odmiany duszek siedzący na jego piersi nie chce go zgwałcić. Na dodatek powietrze smakowało tutaj inaczej. Było świeższe, orzeźwiające, a na dodatek podsycone dodatkową, bliżej niesprecyzowaną, słodką wonią. Po chwili Adam uświadomił sobie, że to kora tak pachnie. Rzucił wzrokiem na poskręcaną teksturę rozłożystej osiki, o którą się opierał i dostrzegł szereg maleńkich mrówek, fosforyzujących jaskrawym, zielonym kolorem. Wertykalnie przemierzały milimetr za milimetrem, ku koronie drzewa. Adam zastanowił się, czy właśnie tym dla Boga byli ludzie. Maleńkimi stworzonkami, które pojedynczym ruchem dłoni można było strącić na ziemię. Tylko, że Moliński nie mógł rozkazać piątce z zapracowanych owadów, by podjęły decyzję, czy ściąć, czy zachować osikę. To jednak stawiało Boga na wyjątkowej pozycji.

No bo to w końcu Bóg.

- Twój głos. To ty, prawda? - zapytał. Nie istniała potrzeba, by doprecyzowywać, o kogo dokładnie chodzi. - Jak się nazywasz? Ale tak… naprawdę; w sensie, jak brzmi twoje prawdziwe imię? - dopowiedział. Czuł, jak język mu się plącze. - Dziękuję za ratunek… mój aniele stróżu.

Istotka aż pokraśniała z radości, a jej skrzydełka zadrżały.

- Nazywam się Caracasa. Jestem aniołem wiosny... tak, to chyba najlepsze określenie - istota zamyśliła się, po czym znów spojrzała na Adama. - Pewnie masz sporo pytań…

- Mam wiele pytań, ale sądzę, że na większość nawet ty nie znajdziesz odpowiedzi. Choć oczywiście… mogę cię wypróbować - uśmiechnął się. - Na przykład, po co Bóg stworzył awatara zła? Jeżeli to Bóg go stworzył, rzecz jasna…

- Awatara zła? - istotka przekrzywiła pytająco główkę.

- Tak myślałem - zaśmiał się w odpowiedzi. - Tak przedstawił się kidnaper, od którego właśnie mnie uwolniłaś. Ten, który porwał także Lenę i Ewę - dodał, obserwując maleńkiego kolibra stworzonego jakby z podkoloryzowanej zielenią efemery. Ptaszek podleciał w ich kierunku i przysiadł na ramieniu Adama.

- To wielkie uproszczenie. Zło jest uproszczeniem... dużo większej sprawy. Najprościej ujmując, jego zadaniem jest przedstawienie drogi na skróty. Bez wysiłku, bez konsekwencji - zrównanie wszystkiego z ziemią.

- Ja i tak umrę. Cokolwiek nie zdecyduję, nie mam żadnego interesu w tym, by pójść na skróty i zagłosować za nowym porządkiem. I tak to nie ja go będę tworzył - odparł Adam. - To sprawia, że teoretycznie mogę być bardziej obiektywny. Gówno prawda - westchnął. - Powoli narasta we mnie obojętność. Jak mam decydować, czy jest nadzieja dla świata, gdy dla mnie jej nie ma?

- A jeśli ci powiem, że nowy świat będzie gorszy? Mniej dopracowany... Naprawdę chcesz by ludzie, tacy jak Ewa czy Lena, cierpieli jeszcze bardziej? - w oczach małej istoty pojawiły się łzy - Adam... sporo razem przeszliśmy... znam cię. Wiem, że nie jesteś zły, tylko... wiele rzeczy nie zamykasz, wybierasz krótsze drogi, przez co potem cierpisz. I cierpią twoi bliscy. Ja tylko proszę cie o jedno - bądź mądry tym razem. Pomyśl o swojej córce. Zabijesz ją, jeśli zniszczysz ten świat.

- Dlaczego w ogóle cię to obchodzi? Boisz się, że nie przetrwałabyś końca świata? - odparł opryskliwie Adam, usłyszawszy argument dotyczący Marty. Poruszył się nerwowo, a ptaszek z efemery odleciał z jego ramienia, po czym przysiadł na jednej z gałęzi osiki.

- Kocham ten świat. To takie dziwne? Kocham go, bo jest piękny... mimo niedoskonałości... a może nawet dzięki nim.

Adam ostentacyjnie rozejrzał się dookoła.

- Kochasz ten świat - powiedział, akcentując środkowe słowo. - …czy ten poniżej, gdzie „niedoskonałości” raczej doskwierają, niż dodają uroku? - zamilkł na chwilę. - Nie uwierzę ci, że potrafisz spojrzeć na świat ludzkimi oczami. Nie jesteś człowiekiem. Mówisz, że zło jest uproszczeniem dużo większej sprawy i że ja sam nie jestem zły, ale jednak dobro i zło to pojęcia względne, a ja nie znam twojego kodeksu moralnego. Wiesz, myślę, że apokalipsę nie można tak łatwo zaszufladkować, jako dobrą, lub złą. Jest śmiercią, czyli końcem, ale i początkiem nowego. To jak w Tarocie. Wszystko musi się kiedyś skończyć, by inne mogło powstać. Więc teraz pytam cię - czy ty nie jesteś zła, skazując wszystkich tych ludzi, którzy narodziliby się w nowym świecie na coś gorszego od śmierci… na nigdy nieistnienie? Być może głosując za apokalipsą zabiję sześć miliardów ludzi, ale dzięki ich ofierze powstaną nowi. Mówisz, że świat będzie gorszy, ale może dlatego właśnie oni będą lepsi? Będą potrafili zjednoczyć się przeciw zewnętrznym niedogodnościom, gdyż będzie brakować i czasu, i chęci, i amunicji na wewnętrzne potyczki? Powiesz, że opowiadając się za końcem świata skazuję na śmierć nie tylko wszystkich żyjących, ale i ich potomków… ale dam również nowe życia, które także będą się rozwijać i rozmnażać. To jest znacznie trudniejszy wybór, niż by się z początku wydawało i sądzę że nie ma ani dobrych, ani złych odpowiedzi. Można się opowiedzieć za jedną, lub drugą stroną, lecz nie wierzę, żeby można było podzielić je na tę dobrą i tę złą. Śmierć jest początkiem czegoś nowego. I Bóg jest tego świadom, każąc i tak wszystkim żywym stworzeniom umierać, a innym rodzić się. Codziennie jest nieskończona ilość takich małych apokalips. Równie dobrze mogą globalnie zebrać się w jednym momencie, na przykład teraz. Przecież wszyscy i tak kiedyś umrzemy. Za sto lat wszyscy obecnie żywi i tak będą rozkładać się w grobie. Z tych wszystkich powodów jestem zupełnie neutralny. Tutaj nie ma złej, czy dobrej decyzji, wbrew temu co w ty, lub Marcin wierzycie - Adam przełknął ślinę. - Powiedz lepiej, Caracaso… Czy niebo i piekło rzeczywiście istnieją?

Istotka skuliła się, ale po przemowie Adama w jej oczach pojawił się ogień. Widać jeszcze się nie poddała.

- A Ty wiesz jak to jest być człowiekiem? Ty, który nie potrafiłeś być nawet ojcem. Ty, który nie ocaliłeś miłości swojego życia. Przeżyłam wiele żywotów jako śmiertelniczka i tak, uważam je wciąż za piękne, mimo że raz spalono mnie na stosie, a innym razem zmarłam samotnie na szkorbut. To co mówisz jest takie typowe dla ciebie - byle zbuntować się, byle zrobić na opak. Nie patrzysz choćby na to, że jesteś coś winien swojej córce. Nie miała ojca, a teraz jeszcze odbierasz jej szansę, by wyjść z bagna, w które - bądź co bądź - Ty ją wrzuciłeś. Weź odpowiedzialność za swoje czyny Adamie Moliński, a nie odlatuj znów w rozważania filozoficzne, które nijak się mają do Twojej egzystencji! Twoje dziecko cierpi - tu i teraz. Jeśli przetniesz teraz wstęgę jej życia, odbierzesz jej szansę na zaleczenie ran, na zrealizowanie się, na miłość, na macierzyństwo... Czy ty naprawdę tego nie widzisz?

- Dlatego moje pytanie, istnieje niebo i piekło? Jeśli tak, to przynajmniej w ten sposób będę mógł dopilnować jej przyszłości… Z końcem świata pójdzie do nieba… Będzie szczęśliwa, będzie jej dobrze… Gdy umrę, a dotychczasowy świat dalej będzie istnieć… nie będę mógł dopilnować jej szczęścia. Nie było mnie przy niej i tak to się skończyło… - w umyśle Adama pojawiła się twarz Huberta Listka. - Jesteś bardzo optymistyczna, zresztą ty uważasz, że to piękne, że palono cię na stosie i umierałaś na szkorbut… ale ja… tego nie chcę dla mojej córki. Przecież w tej chwili ona mnie tak bardzo potrzebuje. Niedawno okładała szczątkami miski zwłoki swojego ojczyma i płakała mi w koszulę. To nie czas na moje kolejne odejście. Ale jeżeli i ona by odeszła… - Adam przerwał, nie potrafiąc dokończyć zdania.

- To problem z głowy. I znów na skróty. - dawna Joanna podleciała w górę i zawisła na wysokości oczu mężczyzny - Nie widzisz tego schematu w swoim postępowaniu? Twoja córka nigdy nie mogła na Ciebie liczyć, więc i teraz nie oczekuje od Ciebie pomocy. Ma bliższych sobie ludzi. A czy Ty wiesz chociaż jak nazywa się jej chłopak lub najlepsza przyjaciółka? Twoja córka ma też matkę, z którą szczerze się kochają. Przykro mi, Adamie, ale jeśli znikniesz... niewiele osób po Tobie zapłacze. Tak żyłeś. Przed Leną, przed swoją córką, nawet przed Ewą, jeśli pokona własne demony, szykuje się jasna przyszłość. A Ty chcesz im to odebrać tylko dlatego, że ciebie w niej nie będzie? Byłbyś strasznym egoistą dokonując takiego wyboru.

Adam zamilkł, po czym uśmiechnął się lekko, przechylił głowę i spojrzał na Caracasę, lecz zdawał się jej nie dostrzegać. Jego oczy rozszerzyły się lekko, a źrenice zaczęły drgać.

-Adam?

Mężczyzną osunął się z osiki na ziemię, uderzając w nią prawym ramieniem - zupełnie tak, jakby nagle opadł z sił, a mięśnie zmęczyło podtrzymywanie ciała. Impakt jednak sprawił, że nieco oprzytomniał. Przechylił się na drugi bok i spojrzał na ogromny Księżyc, który dominował nad firmamentem. Wpatrywał się w nie, aż zaczął dostrzegać krew. Osocze wsiąkające w bandaże Leny, lepki posmak wnętrzności Huberta, szaleńczy śmiech Marcina, obraz płomieni oblepiających restaurację położoną na wrocławskim rynku, postawiony na ogniu czajnik z wrzącą wodą oraz mgłę nacierającą z łazienki. Przywry krwi każące dzieciom krzyczeć z powodu gorączki, kobietę przechowywaną w piwnicy szaleńca satanisty, odblask sztucznych świateł na puszce soku pomidorowego, gdy usłyszał krzyk żony na zewnątrz sklepu - a później już tylko krew - i jej, i ich nienarodzonego dziecka. Wreszcie ukazał się obraz palącej się stodoły, dzięki której Adam zdobył oparzenia na dłoniach, czerwona szminka układająca się w napis na lustrze „witaj w klubie HIV”, oraz przecięte linki hamulcowe samochodu, przez co Ewa - wtedy opatulona śnieżnobiałym welonem - została kaleką.

Za dużo.

- Odejdź. Daj mi spokój - wyszeptał. Jego głos zachwiał się, jak u chłopca przechodzącego mutację.

W tle Księżyca znów pojawiła się ludzka twarz Joanny - mówiącej o grzechu, który popełnił, o tym, że wybiera proste, krótkie drogi, o tym też, że…

Za dużo.

Rozpłakał się. Złamał się.
 
Ombrose jest offline