Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2013, 22:23   #2
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

I killed my former friend...


Ośrodek wypoczynkowy na południowym wybrzeżu Francji zawsze cieszył się sporą popularnością. Bogaci, sławni, nadnaturalni, swego czasu każdy marzył by spędzić tam kilka dni. Jednak zapytani, dlaczego akurat ten, spośród setek innych, nie potrafili jednoznacznie określić wyjątkowości tego hotelu.
Atmosfera, trzeba to po prostu poczuć na własnej skórze, zobaczyć na własne oczy, przeżyć. Coś specjalnego. Nie wiem, czy to ważne? To po prostu jedno z tych miejsc, gdzie wszystko idzie dobrze.
Walerian Anguis nie powinien się więc dziwić, że po tym feralnym Dniu, gdy słońce zgasło, jego gniazdo stało się oazą spokoju na pustyni chaosu. Z początku do Walii ciągnął nieprzerwany strumień ludzi, uciekających przed potworami, które wypełzły spod łóżek i wyskoczyły z szaf. Jednak strumień bardzo szybko wysechł. Walerian nie chciał myśleć o powodach. Wciąż u jego bram, co jakiś czas pojawiali się tułacze, szukający schronienia, ale lata walki o zachowanie Walii w całości nauczyły go by nie brał pod swoje skrzydła każdego kto się nawinie. W ciągu tych pięciu lat nie raz i nie dwa musiał bronić się przed atakami z zewnątrz i próbami zinfiltrowania swojej małej fortecy. Na szczęście, w Walii wszystko zawsze szło dobrze i jej mieszkańcy wychodzili zwycięsko z każdej potyczki.
Mimo wszystko, Walerian stał się bardzo ostrożny. Wokół Walii powstały mury, fosy, ostrokoły, chodziły ochotnicze oddziały wartowników, a uzbrojeni po zęby, wyszkoleni przez niego ludzie wyruszali w opancerzonych wozach co jakiś czas w teren, sprawdzając czy przypadkiem nie zbliża się jakieś ogromne zagrożenie.
Dlatego w pełni zrozumiałe było ogromne zaskoczenie i niepokój, który odczuł, gdy pewnego pięknego dnia zastał w swym gabinecie nieznajomą.
- Nie śpisz - głos kobiety był naznaczony zmęczeniem, szorstki jak tarka, niepokojący, niewłaściwy - Dobrze.
Nie tylko dźwięk, który dobywał się z jej gardła zdawał się Walerianowi dziwny. Intruzka poruszała się, jakby w niezgodzie z własnym ciałem. Wyglądała jak źle uszyty kostium, albo może nieudolnie manipulowana marionetka.
- Tak, wiem, nie wyglądam zbyt dobrze - westchnęła, zauważając, że przygląda się jej z niepokojem - Nie ma co się dziwić. Nie dość, że ciało jest prawie martwe, to należało wcześniej do anioła. Czuję się, jak w kąpieli z wody święconej, świerzbi, uwiera i wręcz śmierdzi dobrymi intencjami - jakby na potwierdzenie tych słów, dziewczyna zaczęła się nerwowo drapać po szyi, na której widać było już sporo wybroczyn i rozkrwawionych krost.
- Będę potrzebował ciała - stwierdziła, jeszcze bardziej zbijając Waleriana z tropu - Może być martwe. Byle w miarę świeże i nieużywane - zaznaczył, czy może zaznaczyła istota - Miej je w pogotowiu gdy wrócę… A tak - kobieta uderzyła się mocno w twarz - Wszystko mi się pieprzy. Moje wspomnienia, jej wspomnienia, jego wspomnienia… A nie, to moje - poprawiła z drugiej strony, parsknęła i potrząsnęła głową, jak pies - To ciało, nim dało się zabić, miało plan, jak przywrócić prawdziwą moc słońca. Teraz widzę tylko urywki tego, co Anael wiedziała, ale - istota zacharczała i rozkaszlała się okrutnie, zapluwając krwią dywan - Wybacz, to pewnie coś, co zjadłem.
Potwór otarł twarz rękawem białej bluzki, rozmazując czerwone smugi na policzku i brodzie.
- Wracając do rzeczy. Nie jestem w stanie odtworzyć wszystkiego, co wiedziała, ale wiem, że chciała zebrać kilka indywiduów, takich jak ty - zakrwawiona, blada dłoń machnęła w kierunku Waleriana - Zamierzam więc właśnie to zrobić… Sprowadzę ich tutaj, jeżeli nie masz nic przeciwko. Jeżeli masz, to złóż oficjalne zażalenie. Tylko pamiętaj o tym ciele…
Kończąc tymi słowami rozmowę, stwór uśmiechnął się, pokazując czerwone od krwi zęby i zniknął, pozostawiając po sobie smród siarki i ozonu. Jeżeli wcześniejsze poszlaki go nie przekonały, to te dwa obce sobie zapachy przepełniły czarę zrozumienia. To coś było wybuchową mieszanką demona i anioła. Nic dziwnego, że ochronne runy i diabelskie pułapki nie zadziałały. To coś było niczym i wszystkim jednocześnie. I zamierzało sprowadzić innych…

I’m not a wandering slave…


Francuskie drogi nie były tak dobre, jak niemieckie, ale Jago Boscawan nie narzekał. Motor mruczał pod nim, jak zadowolony kociak, wraki samochodów niezbyt liczne, a powietrze było świeże i pachniało już morzem. W sumie, dzień zapowiadał się przyjemnie, aż do momentu kiedy przestał.
Z początku było to tylko kilka ptaków, ale Jago szybko zorientował się, że coś było z nimi nie tak. Siedziały na gałęziach - sowy obok mew i mewy obok gołębi - i zamiast zabijać się nawzajem obserwowały jego przejazd, i było ich coraz więcej. Tułacz przyspieszył. Ryk silnika wywołał z ptasich gardeł nieziemski skrzek. Skrzydła przysłoniły słońce.
Coś pchnęło stado pierzastych szczurów prosto na prójącego przestrzeń Jago. Dzioby, pazury, uderzające go kruche ciała, sytuacja była niebezpieczna. Serce chłopaka zabiło mocniej, oddech przyspieszył, spocone dłonie zacisnęly się na kierownicy motoru. Nagle chłopak dostrzegł tuż przed sobą stojącą po środku drogi ludzką postać… dziewczęca sylwetka.
Jennifer.
Pisk opon, protest metalu, iskry, motor wpadł w poślizg i o włos wyminął niewzruszoną postać. Ptaki zniknęły, a przynajmniej tak się Jago zdawało, gdy próbował wydostać obolałą nogę spod ciężkiego pojazdu. Krew zalała mu oczy. Pęknięty łuk brwiowy, pięknie. Przez czerwoną kurtynę dostrzegł, że dziewczyna wreszcie się poruszyła, podeszła blisko, coraz bliżej, wyciągnęła do niego bladą rękę. Nie wiedzieć czemu pochwycił ją. Pomogła mu wstać. To nie była Jennifer.
Otarł wierzchem dłoni spocone czoło i zakrwawione oczy.
- Hej, Rainbow Dash - głos dziewczyny przyprawiał o dreszcze. Coś było z nią nie tak. Smród siarki i jeszcze czegoś, czego nie rozpoznawał. Jago spróbował wyrwać rękę z żelaznego uścisku. Dziewczyna uśmiechnęła się czerwonymi od krwi zębami - Nadstaw się.
Nim zdążył zareagować, czoło dziewczyny, a może właściwsze byłoby określenie - istoty - zderzyło się z jego własnym. Choć łeb miał twardy, jak koński, ból eksplodował pod czaszką, oślepiając go na chwilę. W chwili zagubienia, wywołanej przez wstrząs zobaczył fortecę na wybrzeżu, fortecę która obiecywała bezpieczeństwo.
- Waliia - usłyszał własny głos i wiedział już, że nie może odrzucić tego zaproszenia.
- A teraz zmykaj, kucyponku - mruknęła istota puszczając jego rękę i przeciągając się z chrzęstem protestujących kości - Mam tu bożka do ubicia…
Niewysoka blondynka, w zakrwawionej białej bluzce i przetartych dźinsach i jednym czerwonym trampku ruszyła przed siebie, wyraźnie utykając. Po chwili pochłonęła ją chmura ptaków.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/tumblr_lvhkey9G3b1qg6rkio1_500.gif[/MEDIA]

… I am a woman of choice

- Tony Marching! Mój ulubiony przyjazny diabeł z sąsiedztwa! Co za spotkanie! - dziewczyna miała może trzydzieści lat i byłaby całkiem ładna, gdyby nie zmęczenie i chorobliwa bladość, które sprawiały, że wyglądała niczym upiór. Wrażenie potęgowała krew spływająca z jej ust ciemnym, niemal czarnym strumieniem. Jakaś magia musiała trzymać ją przy życiu. Krąg, do którego go przywołała był jednak zbyt potężny by Anthony mógł ją wyczuć. Miał jednak pewne przesłanki by sądzić, że pod maską tyciej, rozpadającej się blondyneczki kryła się jedna z tych istot, które mogły okazać się bardzo kłopotliwe. By przyzwać konkretnego demona, niezbędna była intymna znajomość jego prawdziwego imienia, co nie było łatwe zważywszy, że same demony często nie miały tej wiedzy.
Sprawa była metafizyczna.
A ta istota zdawała się w metafizyce pławić.
Jak również we własnej posoce.
- Jestem wielkim fanem twojej pracy - istota w ciele człowieczki uśmiechnęła się okrutnie i nasunęła na przekrwione oczy ciemne okulary - Osobiście mam na koncie parę kuszeń, ale co tu dużo mówić, to w większości sprawy przedawnione.
Ciałem blondynki wstrząsnął obrzydliwy atak kaszlu. Na podłodze piwnicy, w której się znajdowali wylądowała gęsta, krwawa plwocina. Anthony starał się nie przyglądać zbyt dokładnie.
- Hm - demon otarł twarz rękawem - Muszę się śpieszyć. Zaczynam gubić płuca.
Istota, która mogła być prawdziwym diabłem, a mogła tylko udawać, sięgnęła do kieszeni wytartych dżinsów i wyciągnęła z niej tubkę mentolowych pastylek sławnych z ułatwiania oddychania.
- Placebo - blondynka wzruszyła ramionami - Ale co mi pozostało?
Marching nie wiedział. Istota zaczęła ssać.
- Jestem… byłem Wężem. Teraz robię w ratowaniu świata przed zagładą… - przez chwilę ciszę przerywały tylko ciamki, mlaski i siorbnięcia. Uwięziony w nakreślonym według starożytnej tradycji kręgu wiążącym, Anthony nie miał powodu wątpić w prawdziwość słów opuszczających usta dziewczyny i doceniał ironię sytuacji - Mam plan, a właściwie poszlakę. Jak dobrze pójdzie wyhoduję sobie nawet teorię, która nam wyjaśni jak przywrócić słońce. Wchodzisz w to, Tony?

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 10-12-2013 o 22:40.
F.leja jest offline