Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2013, 11:47   #2
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Francis

Soundtrack

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs31/f/2008/190/1/2/After_every_party_by_spegelapan.jpg[/MEDIA]

Istnieją różne rodzaje zbrodni. Zbrodnie wielkie, małe, okrutne i perwersyjne, zbrodnie z miłości, z nienawiści, zbrodnie w afekcie i te dokonane z zimną krwią. Knute przez światowe rządy i popełniane przez zwyczajnych obywateli. To właśnie dogłębna znajomość tego tematu pozwoliła Francisowi osiągnąć sukces i uwielbienie.

Mało jest jednak zbrodni tak okrutnych, nieludzkich i zasługujących na najwyższy wymiar kary, jak budzenie człowieka na poimprezowym kacu o 13:04 nad ranem.

Dźwięk dzwonka bezlitośnie masakruje zbolałą głowę śpiącego mężczyzny. Rytmiczna melodyjka, która zapewne w innych okolicznościach byłaby przyjemna dla ucha, teraz jednak, pogłośniona do pisku, staje się męczącą torturą. Mężczyzna z jękiem odwraca się na drugi bok, daremnie usiłując zakryć się poduszką. Poduszki jednak nie ma, widać w nocy spadła z kanapy, i teraz leży poza zasięgiem rąk. Telefon jednak udaje mu się odszukać. Po chwili intensywnego macania Francis łapie zdradzieckie urządzenie w swoje ręce i ciska nim gdzieś w przestrzeń, byle dalej od siebie. Komórka pięknym lobem przelatuje nad zagraconą podłogą i rozwala się o futrynę drzwi. Koszmarny dźwięk ustaje, w mieszkaniu znów panuje błoga cisza.

Można spać dalej.

***


Dzwonek do drzwi. Pieprzony-kurwa-dzwonek-do-jebanych-drzwi. Jeden. Drugi. Trzeci. Kimkolwiek jest natręt, widać ma zamiar katować sponiewieranego pisarza do końca, i rozbudzony, ale wciąż półprzytomny Francis podejmuje męską decyzję, że wstanie, tak właśnie, wstanie, podejdzie do tych cholernych drzwi i powie coś temu kolesiowi do słuchu. Trzeba tylko podnieść się z łóżka.

Właśnie. Łóżko jest coś niewygodne. I mokre. I, jak okazuje się po bliższej inspekcji, nie jest łóżkiem, tylko wanną. Mężczyzna wygrzebuje się z niej niemrawo, trącając nogą przewróconą butelkę wódki, która turla się po podłodze, dołączając do kakofonii atakujących go dźwięków. Nie jest jednak do końca źle; co prawda zasnął w ubraniu, ale wciąż ma je na sobie, i jak zdążył się zorientować, to łazienka w jego własnym mieszkaniu. Twarz w lustrze też nie jest jakoś wyraźnie obita, choć przekrwione oczy i napuchnięta skóra o niezdrowym kolorze przywodzą Francisowi na myśl skojarzenie z Jesienną Burzą, jego pierwszą poważną książką, która utorowała mu drogę na pisarski Olimp. Pojawiające się tam żywe trupy wyglądały (a i pewnie czuły się) podobnie jak on teraz.

Dzwonek nadal dzwoni. Pisarz przypomina sobie, po co właściwie wstał, i rusza do korytarza, cudem unikając poślizgnięcia się na jakieś rozlanej podejrzanej substancji. Mieszkanie jest niezłym pobojowiskiem. Do pełni dekadencji brakuje właściwie tylko martwej dziwki w sypialni, ale Francis na razie darowuje sobie sprawdzanie, czy rzeczywiście ktoś leży w jego łóżeczku. Zresztą, w obecnym stanie i tak nie miałby co z potencjalnym trupem zrobić - jest skacowany, odwodniony, bolą go wszystkie mięśnie, chce mu się lać, spać i palić, a poza tym skończyły się worki na śmieci, te mocne i czarne, najlepsze do wynoszenia poćwiartowanych zwłok.

Dzwonek. Drzwi. No tak. Pisarz otwiera zamki i z rozmachem otwiera drzwi, żeby powiedzieć natrętowi, że ma spier...Ale głos zamiera mu w gardle.

W drzwiach stoi Ben Ashley. Stoi i obezwładnia Francisa olśniewającym, entuzjastycznym, śnieżnobiałym i optymistycznym uśmiechem, który wpędził w kompleksy niejednego dentystę.

- Dzień dobry! - mówi Ben, a nie jest to tylko przywitanie, ale również obwieszczenie całemu światu (a Francisowi w szczególności), że dzisiejszy dzień był, jest i z całą pewnością będzie dobry. Albo nawet jeszcze lepszy. W tej chwili Francis szczerze i z całego serca nienawidzi Bena. Ben jest jego agentem, człowiekiem, który w olbrzymim wydawnictwie Tiley, Tiley and Sons zajmuje się dbaniem o interesy pisarza. Jest też głęboko wierzącym mormonem, czy innym jehowitą, entuzjastą zdrowego trybu życia, weganinem, abstynentem i niezmordowanym optymistą, co sprawia, że czasem Francis ma ochotę go zamordować, z niewątpliwym pożytkiem dla całej ludzkości. Raz nawet tak zrobił; agent stał się ofiarą sadystycznego geja-mordercy w groteskowym horrorze Świąt nie będzie. Oczywiście Ben był zachwycony, że znalazł się na kartach powieści i przez długi czas z zapałem zadręczał wszystkich wokół szczegółowym opisem sceny wyjątkowo krwawego mordu i gwałtu, w której "wziął udział".

Teraz Ben mija lekko oszołomionego Francisa w drzwiach, i stawia na stole w kuchni reklamówkę, z której wyciąga dwie butelki wody i stos żarcia z maka.

- Smacznego! - woła i zabiera się, zupełnie naturalnie, za zmywanie góry naczyń, która tkwi w zlewie. Kiedy pisarz konsumuje posiłek, pomiędzy pluskami wody dociera do niego radosne:
- Widzę, że jesteś gotowy! To świetnie! Dzwoniłem do Ciebie o pierwszej, za pół godziny mamy spotkanie z wydawcą! Pani Amanda ma dla Ciebie fantastyczną propozycję!

A potem wywleka zszokowanego Francisa na zewnątrz, do auta. Słońce napierdala jak wściekłe, rażąc zaciśnięte oczy pisarza, Miasto jest głośne, cuchnące i cały czas się rusza. Na szczęście we wnętrzu Priusa agenta jest cicho i chłodno. Na tylnym siedzeniu leży transporter, z którego patrzą na Francisa żółte kocie oczy.

Ben coś trajkocze, z radia leci radosny gospel, podkręcony na cały regulator. Tak własnie wygląda piekło - myśli sobie nieumyty, zmęczony Francis, uchylając okno i odpalając zmiętego papierosa, znalezionego w kieszeni bluzy.

Po chwili dociera do niego, że słowotok agenta na chwilę ustał. W powietrzu wisi jakieś pytanie, którego pisarz najwidoczniej nie dosłyszał. Mijają właśnie ostatnie domy i wjeżdżają estakadą w las szklanych wieżowców i powódź chromu, stali i dolarów. Przez przednią szybę widać zapierający dech w piersiach widok City, finansowego centrum Miasta, gdzie znajduje się siedziba wydawnictwa.

- Chcesz kota? - Ben powtarza pytanie. Uśmiecha się do Francisa promiennie.

I wtedy skacowany żołądek pisarza, napchany pośpiesznie tłustymi hamburgerami i zapity olbrzymią dawką zimnej wody, daje o sobie znać...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 11-12-2013 o 18:55.
Autumm jest offline