Wątek: [sci-fi] Pokuta
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2013, 22:28   #46
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Możliwości na rozwiązanie zaistniałej sytuacji było co najmniej kilka. Bezpośredni atak, zaskoczenie bestii, gdy ta dalej będzie szukała Spraky’ego. Jakby nie patrzeć było ich więcej i mieli do dyspozycji znacznie więcej niż tylko zęby i pazury. Na pierwszy rzut oka skazańcy mieli także nieco więcej w głowach niż zwierze myślące tylko o posiłku.
Z wszystkich możliwości Gamelion wybrał jednak tą, o którą nikt nie mógł posądzić kogoś uważanego za bardzo niebezpiecznego, nie tylko ze względów fizycznych.

Krzycząc najgłośniej jak mógł zaczął iść w stronę bestii, zwracając tym samym jej uwagę. „Miejscowy” natychmiast zaprzestał szukania gotowego do ataku Marcusa i ruszył w stronę krzyczącego psychopaty.
Na drodze pomiędzy wrzeszczącym mężczyzną a biegnącą bestią znalazł się Mark, który widząc swoją szansę oddał trzy strzały w kierunku nadciągającego zagrożenia. Zmęczenie, zmrok i ruchomy cel zrobiły jednak swoje i żaden z pocisków nie dotarł do celu.
Aby uniknąć bezpośredniego starcia nożownik odskoczył w bok, robiąc miejsce biegnącemu w stronę Gameliona napastnikowi.
Okazało się, że w szaleńczym planie biotyka znalazło się również miejsce na odrobinę metody. Gdy tylko drapieżnik znalazł się w bliskiej odległości, Aleksander pchnął w niego falę biotycznej energii. Gdyby był w pełni sił, atak mógłby poważniej pokiereszować przeciwnika, jednak po całodniowym marszu i ogólnym wycieńczeniu po podróży w kapsule, skazańcowi udało się tylko odepchnąć zwierzę na kilka metrów.
W tym momencie biegnący na miejsce Sparky dopadł, podnoszącego się z ziemi drapieżnika.

Wymiana ciosów pazurami i prętami była zażarta. Z początku inicjatywa była po stroni człowieka, który uderzał metalową bronią pod różnymi kątami i z różnych stron. Dodatkową pomocą okazał się Jean, który ponownie użył swoich wszczepów, aby operować z bezpiecznej odległości kawałkiem metalu, raniąc co chwila bestię.
Misa i Lizzy zasadziły się w bezpiecznych i niezdekonspirowanych miejscach, czekając w gotowości na dogodny moment na oddanie strzału. Ciągły ruch i zmiana pozycji walczących nie stwarzały bezpiecznych możliwości. Dziewczyny mogły nie lubić Marcusa, jednak w takich okolicznościach towarzyszy się nie wybiera.
Caldendore miał ułatwioną sytuację. Znajdował się znacznie bliżej, więc jego celny strzał trafił w odsłonięty po uniku ciosu Marcusa brzuch. Drapieżnik zatoczył się, jednak znalazł w sobie dostatecznie dużo siły, żeby przywalić swojemu przeciwnikowi ogonem, powalając go z nóg. Bestia cofnęła się niezgrabnie. Wyraźnie uchodziło z niej życie. Dzieła dokończył wymierzony strzał Lizzy, która wyłoniła się zza skał.
Przeciwnik padł na ziemię ruszając agonalnie kończynami.

Drapieżnik okazał się nie tak twardy, na jakiego wyglądał. Ciężko było go porównać do znanych gatunków zwierząt jednak po sposobie walki i podatności na obrażenia śmiało można było uznać, że ten okaz znajdował się gdzieś pośrodku łańcucha troficznego tej planety. Było to małe pocieszenie, ponieważ skazańcy wiedzieli, że teraz będzie już tylko gorzej. Z drugiej strony oni sami zaklasyfikowali się w tym łańcuchu o jedną pozycję wyżej niż ich przeciwnik. Zwierzę mogło zawdzięczać swoją skuteczność tylko atakom z zaskoczenia. Mało prawdopodobne by było wstanie zabić dwóch uzbrojonych mężczyzn w otwartej walce. Skazańcy przejęli tą przewagę i wykorzystali na swoją korzyść. Do tego stworzenie miało wyraźnie wrażliwy brzuch. Był bardziej miękki niż reszta ciała.
Wszyscy członkowie kompanii spotkali się przy zwłokach zabitego zwierzęcia. Duxx mruknął coś o ubezpieczaniu tyłów, ale szybko zakończył temat. Za nim szła potwornie zmęczona Celty. Przez cały dzień praktycznie nic nie mówiła. Jej organizm musiał znieść podróż w kapsule najgorzej ze wszystkich. Wyglądała bardzo źle.

Jean czując nagły przypływ dobrego humoru zaciął odcinać głowę pokonanemu. W połowie pracy z wnętrza uwolniła się spora chmura drażniącego gazu fundując kolejną porcję wymiotów każdemu, kto akurat znajdował się w okolicy. Po skończeniu amputacji udał się z towarzyszami do zmarłego krzykacza.

Niecodziennym widokiem jest patrzenie na kogoś, kto ze smakiem siorbie wypływającą powoli, ostygniętą krew zmarłego. Jednak w tej kompani należało spodziewać się wszystkiego.
Przeszukanie nie przyniosło zbyt wiele. Pusty magazynek, niepasujący do posiadanej broni, zmiażdżone najprawdopodobniej przez ząb zwierzęcia radio, trochę luźnych papierosów w kurtce i zdjęcie niczego sobie dziewczyny z podpisem „Alicja”. Nie było jednak wątpliwości, że był to kolejny najemnik „Dead Sword”. Wyglądało jednak, że nieszczęśnik został zaskoczony. Miał rozpięte spodnie i mokre nogawki.

Skazańcy jednomyślnie uznali, że najlepiej będzie przenocować w okolicy jaskini. W końcu zabili już gospodarza, a ten nie wyglądał raczej na zwierze stadne. Przenieśli trupy z dala od miejsca noclegu, aby nie zwabić kolejnych gości.
Na pierwszą wartę zgłosili się Jean i Lizzy. Pomimo zmęczenia, oboje byli czujni. Ciężko stwierdzić, czego bardziej wyczekiwali: ataku kogoś z zewnątrz, czy jednego ze swoich. Tak czy siak świadomość zagrożenia z każdej strony skutecznie utrzymała ich czujność. Noc była przyjemnie chłodna. Chmury na niebie cały czas zasłaniały próbujący przebyć się księżyc, więc widoczność była mocno ograniczona.
Kiedy po kilku godzinach mieli obudzić kolejną parę, która miała objąć wartę zdarzyło się coś, czego każdy ze skazańców obawiał się od samego początku.

W sam środek obozowiska ktoś wrzucił granat dymny, a zaraz po nim granat EMP, który dezaktywował wszystkie wszczepy na kilka minut. Tyle czasu jednak wystarczyło.

Skazańcy zerwali się ze snu słysząc huk wybuchu. Wszystkie dźwięki zastąpiło bolesne dzwonienie w uszach. Gdzieś, jakby w oddali usłyszeli strzał, a na twarzy kapelusznika pojawiła się plama krwi, jednak nie była to jego krew. Mężczyzna zobaczył leżącą na ziemi Celty. Z resztki jej głowy powoli wylewała się fioletowa ciemna maź, która kiedyś była mózgiem.
Nim ktokolwiek zareagował na teren obozowiska wpadła grupa mężczyzn, powalająca wszystkich na ziemię. Napastnicy założyli każdemu bez wyjątku obrożę więzienną na szyję, które tak samo jak EMP blokowały wszczepy. Napastnicy uzbrojeni byli w karabiny automatyczne, oraz broń krótką. Na plecach każdy miał maczetę.

Po chwili dym opadł. Przeszukanych i skutych kajdankami skazańców posadzono pod jednym dużym głazem. Pilnowało ich czterech mężczyzn, a każdy z nich miał na ramieniu dobrze znany symbol przedstawiający czaszkę, oraz miecz. Kolejni dwaj sprawdzali zwłoki zabitej dziewczyny.


-Kurwa, Mikey- powiedział jeden z nich na tyle głośno, że wszyscy mogli usłyszeć- Musiałeś zabić tą najładniejszą?
-Spierdalaj- odpowiedział drugi mężczyzna- I tak byś jej nie tknął. Takie rozkazy od starego.
-W dupie to mam. Siedzimy tutaj drugi miesiąc, a każdy ma swoje potrzeby – najemnik spojrzał na Misę – Popatrz na tą! Taki tyłek mógłbym obracać bez końca.
-Zamknij ryj… Wiesz, że stary cię zajebie jak ich ruszymy. I tak dostaniemy po dupach za tą jedną.
Mężczyzna westchnął.
-Masz dzisiaj szczęście malutka- powiedział podchodząc do dziewczyny- A ty masz szczęście, bo jesteś paskudna. I tak bym cię nie ruszył.- dodał patrząc na Lizzy.

Najemnicy parsknęli śmiechem. Mikey poklepał żartownisia w ramię, powtarzając jego słowa pod nosem.
Jeden z nich uspokoił wszystkich podnosząc rękę, jakby miał zamiar wygłosić przemowę. Wyglądało na to, że to on dowodził tą grupą.

-Dobra, wzywamy ptaszki i spierdalamy z tego lasu, zanim jakieś gówno się napatoczy. – mężczyzna wziął do ręki radio. – HQ tutaj grupa wypadowa. Mamy ich. Potrzebujemy transportu.
-Zrozumiano- odpowiedział głos w radiu- weźmiemy współrzędne z waszych nadajników.

Napastnicy szeptali coś między sobą tak, aby więźniowie nie mogli ich usłyszeć. Jednak z rozmowy można było wychwycić pojedyncze słowa, takie jak „geolokalizator”, czy „ idiota Straut”.
Po kilkunastu minutach nad głowami ludzi pojawił się widziany wcześniej „DoublePlate” z przymocowaną klatką na linach, do której wpakowano skazańców.

-Możecie lecieć- dał znać przez radio dowódca grupy najemników- widzimy się jutro w bazie.
-Bez obioru!


***

Droga dłużyła się. Możliwe, że sama w sobie nie była długa, ale zaistniała sytuacja przyniosła ze sobą szok i natłok myśli, które sprawnie przedłużały każdą minutę. Na głowy założono im czarne worki, a ręce przykuto im do metalowej klatki tak, że nie mogli do siebie dosięgnąć. Nogi także przymocowano im do podłogi, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Po jakimś czasie w tej pozycji ciało zaczynało drętwieć, a nadgarstki i kostki szczypać i drażnić od ciasno zakutych kajdanek.

Ciężko stwierdzić jak długo trwała podróż, jednak po jakimś czasie klatka ciężko opadła na ziemię. Skazańcy usłyszeli kroki i męskie głosy. Po chwili po metalowych prętach klatki przeszedł prąd. Krótki impuls o dużej sile, który pozbawił wszystkich przytomności.
Gdy się obudzili byli w ciemnym, dużym pomieszczeniu.

-W końcu się obudziliście- głos rozniósł się po pomieszczeniu echem – Nawet nie wiecie, jakiego macie pecha, że się obudziliście.


Mężczyzna był stary i zarośnięty, a jego ubranie było brudne i podarte. Oprócz niego w pomieszczeniu nie było nikogo więcej. On sam siedział oparty o ścianę, patrząc przez okulary na budzących się powoli nowo przybyłych.
Dopiero po chwili wszyscy zorientowali się, że nie ma z nimi Duxx'a
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 11-12-2013 o 22:56.
Zak jest offline