Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2013, 19:31   #41
 
Silver's Avatar
 
Reputacja: 1 Silver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodzeSilver jest na bardzo dobrej drodze
Korytarz, który wybrali okazał się niezbyt szczęśliwy. Wygrali co prawda w loterii zbielałe kości i antyczny czasomierz, ale ominęła ich główna nagroda w postaci wyjścia. Poza krótkim komentarzem "No to wracamy." Markus nie zagłębił się w żadne "świeć panie nad jego duszą" czy inne "ciekawe kim był i jak zginął". Zegarek, jakkolwiek nie prezentował żadnej wartości, znalazł się w kieszeni. Drugi korytarz ciągnął się dalej i na szczęście nie rozgałęział nigdzie, utwierdzając podróżników w prawidłowości dokonanego wyboru... gdyby tylko nie jebało tak strasznie... gnijącym mięsem. Ascher chwycił się ściany i zrzucił zawartość żołądka w wodę. Kurwa. Gnijące mięso, w tej pieprzonej bocznej pieczarze jest gnijące mięso. Nie jest dobrze...

Gdyby nie fakt, że chwilę temu Marcus rzucił w wodę złoicisto-żółtym pawiem i naprawdę nie miał już czym zaspokoić kolejnych torsji - bez sensacji żołądkowej udało mu się odpiąć pasek karabinu i wyciągnać go z gnijącego mięsa... Dehumanizacja zawsze dobrze działała na psychikę. Zanurzył pasek w wodzie bardziej dla kolejnego psychologicznego efektu niż faktycznego “wyprania”. Taśma z nabojami też zlazła z kawałkiem nadgarstka… Kurwa. Jebało tak, że można było dostać świra od samego zapachu. Drażniącego tym bardziej, że Markus zaczął już odczuwać pierwsze objawy zatrucia metylocośtamcośtam. Zawroty głowy, nieostrość widzenia, problemy z kojarzeniem… Takie tam przyjemności. Do pytania o biotykę nie wrócili i mężczyzna uszanował prywatność dziewczyny - czasami brak odpowiedzi sam w sobie był odpowiedzią...
Dziewczyna zeskoczyła z ramion swojego towarzysza, by po chwili opróżnić i tak skromną zawartość swego żołądka. Sam widok jej nie zszokował za bardzo, od czasu do czasu miała do czynienia z bandą psychopatów, gdy wykonywała misję dla swojego klanu. Jednak zapach mocno poruszył jej trzewia, w końcu zawsze na takich wypadach miała zabezpieczone drogi oddechowe.

- Umiesz się tym posługiwać? - zapytał Marcus podając karabin kobiecie, samemu chowając do kieszeni dodatkowe naboje.
- Umiem, jednak preferuję broń kontaktową, więc jeśli nie masz nic przeciwko wolałabym, by to zostało w pewniejszych rękach. Szkoda i tak ograniczonych naboi - dziewczyna uśmiechnęła się słabo do Marcusa. Widziała, że chłopak zaczyna odczuwać pierwsze objawy zatrucia trucizną, bez dostępu do antidotum, musieli jak najszybciej wydostać się na świeże powietrze. Misa sama zaczynała czuć objawy, jednak była w lepszej sytuacji, gdyż nie miała tak intensywnego kontaktu z trucizną.

Ascher nachylił się jeszcze raz nad trupem starając się znaleźć jakieś dokumenty czy cokolwiek, ale ciuchy na klacie były tak porwane, że wszystko pewnie wypadło, a reszta była w wodzie… Cóż. Zdjął w końcu emblemat Mieczy - skoro do komplety całej zabawy byli tu jeszcze jacyś najmole to… mógł się stać jednym z nich. Ludzki wrzask przerwał rozmyślania i chwilę później oboje, przyczajeni przy wyjściu z jaskini, przyglądali się już lunchowi tutejszego przedstawiciela HGW Czego z rodziny Mięso Wpierdalaris.
- Nie mam specjalnie ochoty na ratowanie tego faceta, ale i tak może się bez tego nie obyć… Idź najciszej jak potrafisz w lewo, za skałami do tamtych drzew - ta gadzina może nie potrafi włazić na drzewa. Ja pójdę w prawo i zrobię trochę hałasu co ściągnie to ustrojstwo na mnie... Nie mamy za dużo czasu, więc daj mi 10 sekund...

Potwór wywarł na niej niemałe wrażenie, w swoim życiu dziewczyna nie miała jeszcze okazji widzieć takiego “uroczego” zwierzątka.
- Jestem całkiem dobra w skradaniu, więc nie ma problemu. Mam nadzieję, że zobaczymy się później. Powodzenia Marcus - nie była zbyt zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale w końcu każdy ratuje siebie. Tak już ją nauczono. - Ah zapomniałabym, odradzam użycie broni palnej z tego względu, iż ten gaz może być łatwopalny.
- Mimo wszystko weź broń. Łatwopalność gazu to tylko jedna strona medalu, choć pewnie to właśnie zwierzę jest źródłem metyloaminy w korytarzu. To coś jest za szybkie na użycie broni - nie do końca jasno mężczyzna skrócił ciąg własnego rozumowania - muszę to ewentualnie załatwić prętami... Jednemu z nas powinno sie udać uciec i skontaktować z resztą - będą co najmniej szczęśliwi mając do dyspozycji taką zabawkę…

Markus zupełnie nie miał w planie ratowania gościa, choć mógł on być źródłem informacji - zwłaszcza, jeżeli miał pecha należeć do Devill "Gull" Swords… Nie zamierzał jednak mówić oficjalnie o tym, że poświęca mężczyznę w imię własnego ratunku - nie miał ani czasu, ani ochoty na kolejne dywagacje moralne… Raczej pewne, ze drapieżnik musiał mieć dobry słuch i był diabelnie szybkim, skoro załatwił najemnika z karabinem... Najlżejszy hałas mógł zdradzić ich położenie i o ile na swoje możliwości mógł cokolwiek postawić, to na kocie ruchy chemiczki wolał nie stawiać… pomimo tego co powiedziała. Zwierzę - póki co wolał postrzegać przeciwnika w tej kategorii - nie było głodne - miało zapasy w legowisku - więc to była raczej zabawa jakby kota z myszą… Nie znaczyło to bynajmniej, że nie zainteresuje się czymś nowym. Taktyka ewentualnej walki sprowadzała się do unikać zębów i ogona, i tłuc w zęby - wydawało się, ze to będzie czułe miejsce gadziny… A nawet jak nie, to utrata kilku ząbków powinna go oduczyć polowania. Do tego wystarczyło jeszcze trochę dziwiękonaśladowczych akcentów; kopia odgłosów atakującego mogłaby go przekonać, że walczy z swoim pobratymcem o żarcie, czy terytorium. Tia… Grunt to zastosować psychologie do zrozumienia gada o IQ królika... albo i nie królika biorąc pod uwagę humanoidalność obserwowanego “czegoś”. Obecność gazów buchających z HGWCa niestety nie zmieniła wiele w planie. Strzały mogły za mocno mu nie zaszkodzić, a na pewno zaalarmują wszystko w okolicy i Markus wolał nie myśleć, co wkurzyłoby go bardziej - Jego Magnificencja Duxx, czy stado najemników wyskakujące zza krzaka.
 
Silver jest offline  
Stary 23-11-2013, 15:57   #42
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Mark, Jean, Aleksander, Lizzy, Duxx, Celty

Ostateczna decyzja Marka popchnęła całą grupę do wymarszu. Nieco rozciągnięci ruszyli w kierunku jaskiń pokazanych przez włączony geolokalizator. Nie wiadomo, którzy członkowie grupy szli w tą stronę, żeby sprawdzić co z ich zaginionymi towarzyszami, a którzy myśleli tylko i wyłącznie o ewentualnych profitach płynących z noclegu w jaskini.
Zwierzęta zamieszkujące tą planetę z całą pewnością robiły się bardziej aktywne po zmroku. Co jakiś czas podczas marszu drogę idącym skazańcom przebiegało coś w rodzaju jaszczurki wielkości średniego psa.
Na domiar złego gdzieś za ich plecami rozległy się silne grzmoty i błyski.

Idący na czele Mark jako pierwszy usłyszał krzyki. Z całą pewnością krzyczał mężczyzny. Głos pełny był przerażenia i potwornego bólu, a jedynymi słowami jakie można było wychwycić były błagania o ratunek.
Hałas dochodził z miejsca, gdzie geolokalizator wskazywał wejście do jaskini. Pierwszą myślą skazańców był Marcus i Misa... chociaż po dotychczasowych relacjach o Marcusie myśleli raczej trochę mniej.


Będąc w bezpiecznej odległości za dużymi głazami ekipa zauważyła dziwne stworzenie buchające obłokami dymu z całego ciała. Zwierzę walczyło z broniącym się ostatkiem sił mężczyzną, który desperacko starał się uratować szarpaną nogę. Przedstawiciel miejscowych drapieżników wyraźnie znęcał się nad ofiarą, jakby robił to dla zabawy. Świadczyło to o tym, że stwór musiał być bardzo agresywny i z całą pewnością niebezpieczny.

Marcus, Misa

Pomysł ze skradaniem się był dobry, jednak wykonanie okazało się kompletną katastrofą. Idąca lewą stroną Misa nie ryzykowała włączonej latarki, a skradanie się po ciemku każdemu sprawiłoby problem. Dziewczyna potknęła się o wystający kamień, poruszając przy tym drobniejszą frakcję dookoła.

Bestia momentalnie podniosła łeb przytrzymując łapą zakrwawionego mężczyznę. Zwierzę zamarło w bezruchu prawdopodobnie nasłuchując kolejnych hałasów.

Marcus miał jeszcze mniej szczęścia. Idąc boso po drobnych, ostrych kamieniach mężczyzna musiał mocno zaciskać zęby, żeby nie wydać z siebie choćby jęknięcia. W końcu jednak stopa stanęła na wystającym kancie głazu i boleśnie ześlizgnęła się z niego, skutkiem czego rumor jaki powstał przez przewracającego się na luźne kamienie Marcusa zwrócił uwagę nieruchomej bestii.

Zwierzę jednym szybkim ruchem rozerwało gardło wpółprzytomnego nieszczęśnika leżącego na plecach i powoli ruszyło w kierunku źródła zamieszania, dochodzącego zza głazów po prawej stronie wyjścia z jaskini. Dokładnie tam, gdzie Sparky starał się zignorować ból rozciętej pięty.
Stworzenie wydawało z siebie dźwięk podobny do wąchania psa.
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 23-11-2013 o 16:04.
Zak jest offline  
Stary 30-11-2013, 21:00   #43
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
¥¥¥}Δ√§§÷
¢


f&°°




Plan został zaakceptowany i Markus zaczął się przekradać w prawo, albo w lewo… Jego rozkojarzony umysł przetwarzał informację związaną z subiektywizmem określenia prawo i lewo. W każdym razie obrał dobry kierunek ponieważ Misa poszła w przeciwnym. W zasadzie to bardziej niż skradaniem zajęty był usiłowaniem przypomnienia sobie jaki jest wzór chemiczny metyloaminy, a właściwie - jaka jest dawka śmiertelna. Parszywy gaz miał na pewno trójkę, a może nawet czwórkę w kwadraciku zagrożenia zdrowia, wiec nawet krótkotrwały kontakt mógł spowodować ciężkie zatrucie. Temperatura otoczenia też była relatywnie wysoka, co ułatwiało rozpuszczanie gazu w wodzie… Skóra na łydkach była pokarbowana od długiego moczenia, wiec kontakt na pewno nie był krótki… Czy był dostatecznie długi aby wchłonąć dawkę śmiertelną dla człowieka, albo dla niego? To drugie pytanie było nawet ciekawsze niż to pierwsze.
Sygnał nerwowy dotarł z opóźnieniem, i z jeszcze większym opóźnieniem mózg wygenerował odpowiedź. Odpowiedź, która w tych warunkach pogorszyła tylko sytuację… Markus zakończył ten fragment skradania się dupoplaskiem klasycznym i z tej perspektywy obserwował śmierć zabawki i ruch zainteresowanego odgłosami zwierzęcia. Ruch, w jego kierunku... Jego umysł był jednak zajęty kwestią idiotyzmu jakiego dokonał przy rozwalonym gruchocie - zamiast wielkodusznie oddawać wojskowe trepy, mógł zakosić je sobie, a ewentualnie w przypływie dobrej woli oddać swoje białe ultranajcze runnermasters edition. No cóż za głupotę się płaci… pomyślał rzucając okiem na podbicie stopy. Także za własną, bo przecież w zasadzie już w korytarzu mógł ubrać buty - wodę dawało się przeżyć - to ziemia obcierała…

Zwierzę wąchało, błędna forma językowa; poprawka; zwierzę węszyło… W ramach kaleczenia języka można było się pokusić o: zwierzę było wąchające… Ojej, biedny gość… nie żyje. Zwierzę było wąchające gościa trupiącego… Kurwa, skoncentruj się. Myśl! To coś lezie tutaj i raczej nie jest przyjaźnie nastawione… Słodziaczek, ciekawe czy to ma bliżej do gadów czy do płazów, czy może w końcu… Kurwa, kurwa, kurwa… Zaraz skończy się ta gra w ten sam sposób co dla tego gościa. Myśl… Zając. Co robi zając, kiedy spodziewa się ataku? Przysiada, nasłuchuje, a jego organizm zaczyna produkować adrenalinę. Kiedy dochodzi do ataku zając uwalnia skumulowany enzym i zaczyna uciekać ile sił w nogach. Ale kiedy niebezpiezeństwo mija - zając dokładnie tak samo startuje i biegnie… Skumulowana adrenalina by go zabiła gdyby po prostu siedział dalej… Markus nie zamierzał być zającem, ale - paradoksalnie - był w tej samej sytuacji. Łażenie po planecie było bez sensu, bez znalezienia ekipy która ich tu ściągnęła i miała odebrać - można się było od razu pociąć - sęk w tym, że nie było czym. Przy odrobinie gimnastyki i jakiejś sznurówce dałoby się zastrzelić z karabinu znalezionego… To mogło być ciekawsze...

Sparky zdjął “plecak” i chwycił w ręce pręty. Cicho stanął na nogi i wybierał drogę. Bez strachu, ale i bez lekceważenia patrząc na przeciwnika. Mózg produkował hormon strachu do poziomu pozwalającego na atak. Tutaj nie było ucieczki - ci co uciekali leżeli w jaskini. To coś było predatorem, może skurwiel się zdziwi, jak coś nie będzie uciekać tylko zaatakuje...

- Arggg! - Gamelion drze ryja w kierunku bestyi z odległości 30m.

"Nosz kufffa gdzie leziesz?!?" - pomyślał Marcus kiedy bestia, znaczy Pimpuś, obrócił się i zaczął biec w kierunku zgoła przeciwnym do Sparky'ego. Dopiero w nastepnej chwili uświadomił sobie, że Pimpuś zmienił obiekt zainteresowania ponieważ usłyszał jakiegoś kapitana - wrzask był zbyt ludzki, aby ujść za zwierzęcy. Ludzie, cywilizacja, uratowani. Króliczek. Co robi króliczek jak niebezpieczenstwo minie? No własnie. Markus zrobil o samo - wyskoczył z ukrycia i zaczął gonić zwierzaka z rządzą mordu w oczach... własnych oczach, nie zwierzaka... Otoczenie, średnio go interesowało, przynajmniej w tej chwili...
 
Aschaar jest offline  
Stary 01-12-2013, 20:18   #44
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Molier po nieznośnej wędrówce dotarł wreszcie w pobliże jaskini. Krzyk, który niósł się echem z jej wnętrza budził przyjemne wspomnienia. Tak wrzeszczeć potrafili jedynie śmiertelnie przerażeni lub właśnie co zarzynani ludzie. "Czyżby kapelusznik? Nie." W mroku udało mu się dostrzec sylwetkę zabójcy przyczajonego się wśród skał. Oczy Jean'a rozbłysły silniejszą poświatą. Wszczep pozwalający na widzenie przy ograniczonych źródłach światła był konieczny, niwelował idiotyczne ograniczenia ludzkiej natury. Jeden z jego pierwszych, niezbędny, by przywrócić namiastkę mocy, które dawniej posiadał. Zatem pozostawał Markus. "Kto by się spodziewał... jest w stanie wydobyć z siebie tak wysokie tony. Doprawdy, człowiek wielu talentów."

Pozostając pod działaniem optycznego kamuflażu, Molier przemieścił się, szukając dogodniejszej pozycji do prowadzenia walki. Ta zdawała się nawet nie tyle nieunikniona, co wielce pożądana. Potrzebował uśmiercić coś, kogoś, nie ważne. Czuł to w głębi serca. Narastającą potrzebę. Lata więzienia zabijały w nim pasję. Trzymał się z dala od dochodzących na arenę rozbitków. "Zbyt jawni, zbyt głośni."

Ostatecznie schował się za rumowiskiem. Wtedy dostrzegł nieznany gatunek. Zęby, szponiaste kończyny, ogon, wyziewy oparów, dobry węch. Jean wyciągnął swoich pięć kawałków metalu i posługując się mocą umysłu, zaczął ostrożnie przybliżać je do bestii. Nie chciał zdradzić swojej pozycji. Atak z dystansu i pozostanie niezauważonym było najlepszą strategią w obliczu wroga tak mocno wyspecjalizowanego w walce wręcz. Wtedy usłyszał jak Gamelion drze mordę. Po międzyplanetarnym terroryście, który pochował w atakach morze trupów i przez tyle lat pozostawał nieuchwytny, spodziewał się więcej. "Zwykły, podszywający się pod artystę świr." Baptiste zaatakował wściekle.

Metalowe odłamki uniosły się w górę i tnąc powietrze, ze świstem opadły na rozpędzonego obcego. Wszystkie naraz, rozstawione, aby nie dać bestii możliwości pewnego uniku. Jeden z nich wbił się miękko w jego tułów, pozostałe zadźwięczały po zderzeniu z podłożem. Po chwili uniosły się ponownie, doganiając potwora, krążyły nad nim jak stado sępów, szukając dogodnego momentu na rozszarpanie jego ciała.
 
Cai jest offline  
Stary 01-12-2013, 21:17   #45
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Smród.
Nieznośny, przenikający do szpiku kostnego smród. Mark zatrzymał się u progu wejścia do jaskini i nieznacznie poprawił swoją ciemną jak nadciągającą nad ich głowy noc chustę. Leniwie spojrzał na nieboskłon. Gra świateł docierająca do tej orbity była... hm... nieziemska. Kontrastowe, ciepłe barwy przelewały się po przestrzeni jak gwiezdne strumyki pierdolonego tęczowego jeziorka. Caldendore uśmiechnął się pod nosem i prędko przerzucił swój wzrok w rozpościerającą się przed nim otchłań. Ostatni głęboki wdech i pełen gracji krok.

W co wkraczał? Zapewne nawet chuj by tego nie wiedział, ale jebało całkiem jak on.

Uratować załogę. A przynajmniej upewnić się, że zostało coś z ich ekwipunku.
Ktoś tam krzyczał. Ktoś wciąż tam żył.


To nie wyglądało dobrze. Kiepska widoczność, jakieś podejrzane opary i na dodatek ludzkie krzyki, które w jednym momencie zostały stłumione charakterystycznym plasknięciem.
A więc jednak ograniczą się do zebrania samego gear'u.

Tak czy owak, ktoś, bądź coś, jeszcze tu był. Lekcja fauny Planety Zadupie ciąg dalszy.
Pewnym, wyuczonym ruchem kapelusznik dobył gnata. Nie miał zapasu amunicji, więc musiał strzelać oszczędnie, a przede wszystkim celnie.
Wyciągając przed siebie spluwę ruszył ostrożnym krokiem. Coś tam się działo i uwaga tamtej maszkary została odwrócona. Mark nie chciał przepuścić takiej okazji. Punkt pierwszy, zaskocz swojego przeciwnika.


Zaskoczenie się powiodło. Tak, że nawet skrytobójca się tego nie spodziewał. Ktoś tu niepotrzebnie zaczął drzeć ryja, a konsekwencje tego działania miał ponieść nie kto inny, jak sierota z Terry IV.

Wszystko działo się kurewsko szybko. Jaszczurołak - czy czymkolwiek ten ciul był - wyskoczył z szarżą w stronę nożownika. Mark zareagował równie błyskawicznie.
Trzy strzały. Trzy pierdolone szanse na zażegnanie zagrożenia. I żadna nie wykorzystana.

Dzięki, pierdolony botaniku. Obyś skończył w żołądku tego skurwiela - pomyślał, kiedy cudem udało mu się uniknąć rozpędzonego przeciwnika.
Odskok na lewo i przewrót przez bark. Nic zjawiskowego, a jednak w ruchach kapelusznika widać było klasę. Chociaż tego jednego nie zepsuł.

Kiedy po trzech sekundach stanął na równych nogach, ponownie przymierzył się do strzału. Tym razem już lepiej zna sylwetkę stwora i wie, jak celować. Poza tym bestia zbliżyła się do wyjścia i stała pod - jakiekolwiek by nie było - światło.

I lepiej, żeby tym razem udało mu się unieruchomić jaszczura, nim ten zrobi krzywdę jego przymusowym kolegom.

Kto będzie niósł sprzęt?


//Dodane po czasie, na potrzeby spójności sesji. Tekst wspólny.

Caldendore nie spodziewał się problemów już u samego wylotu tunelu. Po błyskawicznym obeznaniu się w sytuacji, uznał, że ktoś tu jeszcze jest. I nie chodziło o pluszaka. Najemnik? Misa? Marcus? Nie wiedział. Postanowił jednak działać, póki była okazja. Ktokolwiek to był, zwrócił na siebie uwagę. Toteż bez zwlekania Mark dobył pistolet i ostrożnym krokiem podążał w stronę źródła hałasów. Przy odrobinie szczęścia może uda mu się coś upolować.

Jean, pozostając pod działaniem kamuflażu, odsunął się od posiadaczy broni palnej. Wiedział, że huk wystrzału łatwo zdradzi ich pozycję. Wybrał sobie miejsce w pewnym oddaleniu, takie żeby mógł jeszcze w miarę się schować. Wyciągnął pięć metalowych odłamków i manipulując nimi siłą woli, zbliżył je w kierunku bestyjki. Na początku ostrożnie i dyskretnie, aby nie zdradzić miejsca skąd przyleciały. A później zaczyna robić sieczkę. Lata nimi wokół zwierzęcia, wiruje, atakuje z losowych stron. Rozpędza, wbija, wyciąga, wbija, obserwuje reakcję, szuka wrażliwych miejsc, a przy tym nieziemsko dobrze się bawi. O ile „brutalnie kaleczenie nieznanej, pozaziemskiej formy życia” można uznać za zabawę.


Lizzy zatoczyła krąg, żeby lepiej widzieć sytuację, starając się szczególnie się nie zbliżyć. Trzymając się w bezpiecznej odległości i ukryta w krzakach, sięgnęła po broń. Postanowiła poczekać na czystą linię strzału i sytuację, która zmusiłaby ją do ataku na zwierzę. Mówiąc krótko, grzała dupę w krzakach, kiedy inny zamierzali odwalić brudną robotę.


„To na pewno nie było normalne.” - umysł Markusa, który powinien działać zdecydowanie szybciej zachowywał się jak ślimak na spacerze w pogodny dzień. Zapadający zmierzch nie był tak dokuczliwy jak nagłe przeszkody, które pojawiły się na drodze. Choć w zasadzie - po wszystkim - skok w bok kosztował Paproszka trochę pędu i chwilę potem, po minięciu - chyba Marka - Sparky dopadł zwierzaka, który z niewiadomego powodu odskoczył do tyłu. Tylko, że... po pierwsze ktoś strzelał do hmmm... w każdym razie strzelał, czyli na tym pieprzonym godforsaken wygwizdowie wszyscy już wiedzieli. Shit. Po drugie - obecność Marka mogła być preludium do objawienia się Duxxa, chyba, że przez te kilkanaście minut zdążyli go już odstrzelić. Na tak uroczy zbieg okoliczności mężczyzna jednak nie liczył... Złożył pręty i z całej siły pociągnął nimi Pimpusia po głowie. Pławiąc się w myśli, że wali w łeb kogoś zupełnie innego…


Pimpuś jednak nie zamierzał umrzeć w pierwszym podejściu. Pręty nie wywarły na nim wielkiego wrażenia, a przynajmniej nie tak wielkie, aby cokolwiek okazać. Markus nie zamierzał odpuścić i metodycznie, z zacięciem godnym lepszej sprawy okładał stworzenie po głowie. W zasadzie - jak się dobrze przyjrzeć to było to złożenie trzech póz - 陈太吃 (Chén t�-i chī) - samotna gęś opuszcza stado 鼓演出滚 (gǔ yǎnchū gǔn), przecięcia konia z prawej 幼片吗刀 –( yòu pi�-n ma dāo) oraz przecięcia konia z lewej 唑片吗刀- (zuò pi�-n ma dāo). Finezji oczywiście w tym nie było żadnej, i w ogóle było to za szybko i zbyt niedokładnie, ale chodziło o to, aby dojść do 罗汉像龙 – (luo han xiang long), chociaż zamiast władcy zwyciężającego smoka, mężczyzna zgodziłby się na Markusa zwyciężającego Pimpusia... Bestia nie doceniła jednak kunsztu układu i odpłaciła formą ��-成农历 – (zhao chinmo longzi li), czyli zatopieniem pazurów w klacie… Cóż mało finezyjne, ale skuteczne. Markus przez chwilę zastanawiał się czy nie sięgnąć mocniej do pokładów biotyki - problem był tylko w tym, że nie chciał wykładać przed tym audytorium wszystkich kart na stół. W zasadzie - to niech inni też ruszą swoje tyłki...


Marcus zadaje bolesne obrażenia bestii, która starała się osłanić klatkę piersiową. Jean nożem zadawał małe, bolesne rany, które rozpraszały pimpusia coraz bardziej.

Strzały Marka tym razem z bliskiej odległości trafiają w cel. Stworzenie jest mocno poranione, mimo to udaje mu się powalić Marcusa ogonem. Cały czas odgadaniała się od upierdliwego noża. Ruchy coraz wolniejsze i mniej zgrabne. Trzeba dobić.

Nagły strzał przeszedł po okolicy niczym grom kulisty. Wzdrygnął się absolutnie każdy. Każdy wiedział, jakie mogło to nieść za sobą konsekwencje. Wykrycie przez najemników, czy inne drapieżniki. Lizzy trafiła dokładnie w korpus zwierzęcia.

Marcus musiał przyznać, że bestia nie należała do łatwych przeciwników. Atakowana z wielu stron nie zamierzała poddać się łatwo. Zwierzę usiłowało jednocześnie unikać lewitującego ostrza, jak i ciosów Marcusa, który już zdążył się zorientować, że podbrzusze i niska pierś są najbardziej wrażliwymi miejscami. W całym zamieszaniu mężczyzna nie zdołał się uchronić od ciosu ogonem, który w efektowny sposób posłał go do parteru i mógł przeważyć o całej walce. Jednak wtedy padły strzały i zwierze delikatnie się zachwiało. Ascher z parteru przysunął przeciwnikowi jeszcze kilka razy prętami, choć prawdopodobnie okładał już truchło. Odturlał się na bok i ciężko dysząc wstał z ziemi. Ogarnął wzrokiem pole walki i wrócił do wylotu jaskini, aby w wodzie umyć pręty i trochę odpocząć. Był zbyt zmęczony, aby zaczynać kolejną awanturę, z Wrzaskunem, Strzelającymi Idiotami, czy Srającym Po Krzakach omg dofutcą... W sumie mógłby zasnąć w dowolnym miejscu. To było odpowiednie, dalsze łażenie po dżungli nie miało najmniejszego sensu i każdemu, kto twierdziłby inaczej Marcus gotów był wypłacić z glana.... Kufa, po raz ostatni kupił renomowane obuwie sportowe... Jednak przed uderzeniem w kimono mężczyzna postanowił jednak zasugerować reszcie, że śpimy tutaj, wystawiamy warty i nie kombinujemy za dużo, bo najemnicy leża w jaskini, a inni pewnie są w okolicy oraz zamierzał obejrzeć zwierzaka - tak dla sportu... Postulat spania w okolicy przeszedł przez aklamacje, a pierwsza warta również nie należała do Markusa, więc mężczyzna zwinął się w kłębek i mamrocząc "dobranoc" wyłączył się z egzystencji. Warty i tak były "for guts and giggles" - przeciwnik był znacznie lepiej wyposażony niż oni i nie był zmęczony. W zasadzie to Marcus liczył na to, że skoro już ktoś zadał sobie tyle trudu, aby ich tu ściągnąć to ich nie zabije... a przynajmniej nie za szybko.

Gamelion po skończonej walce zaczął przyglądać się zwłokom, z całkiem niezdrową fascynacją grzebiąc w jej flakach. Gdy nadszedł Jean, odsunął się na bok. Mark, zadowolony z wyniku bitwy, również przyglądał się bestii. Po chwili zaoferował się, że opatrzy Markusa, jego tors i zakrwawione stopy.

Jean zebrał swoje blachy. Dla zabawy odrąbał bestyjce głowę i poszedł sprawdzić któż to darł mordę, skoro Marcus wciąż kroczy wśród żywych. Gdy znalazł zwłoki najemnika, przeszukał je, przy okazji wyżerając z niego tą część krwi, która nie wsiąknęła między głazy. Zadowolony i syty, podejrzanie chętnie zaoferował się na pierwszą wachtę. Więc tak - obozowanie koło jaskini.


Lizzy miała spory problem z zaakceptowaniem Jeana i jego pierwszej warty. Miała dylemat – albo jego przykre towarzystwo, albo niespokojny sen ze świadomością, że ON nie śpi. Taki sam problem miał Markus, który jednak zdecydował się nie brać pierwszej warty.
Lizzy ostatecznie jednak zdecydowała się „pomóc” Molierowi, i spędzić te kilka godzin bez snu, mając nadzieję, że Jean będzie trzymał tej nocy buzię na kłódkę.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 01-01-2014 o 21:48. Powód: Literóweczka :c
MTM jest offline  
Stary 11-12-2013, 22:28   #46
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Możliwości na rozwiązanie zaistniałej sytuacji było co najmniej kilka. Bezpośredni atak, zaskoczenie bestii, gdy ta dalej będzie szukała Spraky’ego. Jakby nie patrzeć było ich więcej i mieli do dyspozycji znacznie więcej niż tylko zęby i pazury. Na pierwszy rzut oka skazańcy mieli także nieco więcej w głowach niż zwierze myślące tylko o posiłku.
Z wszystkich możliwości Gamelion wybrał jednak tą, o którą nikt nie mógł posądzić kogoś uważanego za bardzo niebezpiecznego, nie tylko ze względów fizycznych.

Krzycząc najgłośniej jak mógł zaczął iść w stronę bestii, zwracając tym samym jej uwagę. „Miejscowy” natychmiast zaprzestał szukania gotowego do ataku Marcusa i ruszył w stronę krzyczącego psychopaty.
Na drodze pomiędzy wrzeszczącym mężczyzną a biegnącą bestią znalazł się Mark, który widząc swoją szansę oddał trzy strzały w kierunku nadciągającego zagrożenia. Zmęczenie, zmrok i ruchomy cel zrobiły jednak swoje i żaden z pocisków nie dotarł do celu.
Aby uniknąć bezpośredniego starcia nożownik odskoczył w bok, robiąc miejsce biegnącemu w stronę Gameliona napastnikowi.
Okazało się, że w szaleńczym planie biotyka znalazło się również miejsce na odrobinę metody. Gdy tylko drapieżnik znalazł się w bliskiej odległości, Aleksander pchnął w niego falę biotycznej energii. Gdyby był w pełni sił, atak mógłby poważniej pokiereszować przeciwnika, jednak po całodniowym marszu i ogólnym wycieńczeniu po podróży w kapsule, skazańcowi udało się tylko odepchnąć zwierzę na kilka metrów.
W tym momencie biegnący na miejsce Sparky dopadł, podnoszącego się z ziemi drapieżnika.

Wymiana ciosów pazurami i prętami była zażarta. Z początku inicjatywa była po stroni człowieka, który uderzał metalową bronią pod różnymi kątami i z różnych stron. Dodatkową pomocą okazał się Jean, który ponownie użył swoich wszczepów, aby operować z bezpiecznej odległości kawałkiem metalu, raniąc co chwila bestię.
Misa i Lizzy zasadziły się w bezpiecznych i niezdekonspirowanych miejscach, czekając w gotowości na dogodny moment na oddanie strzału. Ciągły ruch i zmiana pozycji walczących nie stwarzały bezpiecznych możliwości. Dziewczyny mogły nie lubić Marcusa, jednak w takich okolicznościach towarzyszy się nie wybiera.
Caldendore miał ułatwioną sytuację. Znajdował się znacznie bliżej, więc jego celny strzał trafił w odsłonięty po uniku ciosu Marcusa brzuch. Drapieżnik zatoczył się, jednak znalazł w sobie dostatecznie dużo siły, żeby przywalić swojemu przeciwnikowi ogonem, powalając go z nóg. Bestia cofnęła się niezgrabnie. Wyraźnie uchodziło z niej życie. Dzieła dokończył wymierzony strzał Lizzy, która wyłoniła się zza skał.
Przeciwnik padł na ziemię ruszając agonalnie kończynami.

Drapieżnik okazał się nie tak twardy, na jakiego wyglądał. Ciężko było go porównać do znanych gatunków zwierząt jednak po sposobie walki i podatności na obrażenia śmiało można było uznać, że ten okaz znajdował się gdzieś pośrodku łańcucha troficznego tej planety. Było to małe pocieszenie, ponieważ skazańcy wiedzieli, że teraz będzie już tylko gorzej. Z drugiej strony oni sami zaklasyfikowali się w tym łańcuchu o jedną pozycję wyżej niż ich przeciwnik. Zwierzę mogło zawdzięczać swoją skuteczność tylko atakom z zaskoczenia. Mało prawdopodobne by było wstanie zabić dwóch uzbrojonych mężczyzn w otwartej walce. Skazańcy przejęli tą przewagę i wykorzystali na swoją korzyść. Do tego stworzenie miało wyraźnie wrażliwy brzuch. Był bardziej miękki niż reszta ciała.
Wszyscy członkowie kompanii spotkali się przy zwłokach zabitego zwierzęcia. Duxx mruknął coś o ubezpieczaniu tyłów, ale szybko zakończył temat. Za nim szła potwornie zmęczona Celty. Przez cały dzień praktycznie nic nie mówiła. Jej organizm musiał znieść podróż w kapsule najgorzej ze wszystkich. Wyglądała bardzo źle.

Jean czując nagły przypływ dobrego humoru zaciął odcinać głowę pokonanemu. W połowie pracy z wnętrza uwolniła się spora chmura drażniącego gazu fundując kolejną porcję wymiotów każdemu, kto akurat znajdował się w okolicy. Po skończeniu amputacji udał się z towarzyszami do zmarłego krzykacza.

Niecodziennym widokiem jest patrzenie na kogoś, kto ze smakiem siorbie wypływającą powoli, ostygniętą krew zmarłego. Jednak w tej kompani należało spodziewać się wszystkiego.
Przeszukanie nie przyniosło zbyt wiele. Pusty magazynek, niepasujący do posiadanej broni, zmiażdżone najprawdopodobniej przez ząb zwierzęcia radio, trochę luźnych papierosów w kurtce i zdjęcie niczego sobie dziewczyny z podpisem „Alicja”. Nie było jednak wątpliwości, że był to kolejny najemnik „Dead Sword”. Wyglądało jednak, że nieszczęśnik został zaskoczony. Miał rozpięte spodnie i mokre nogawki.

Skazańcy jednomyślnie uznali, że najlepiej będzie przenocować w okolicy jaskini. W końcu zabili już gospodarza, a ten nie wyglądał raczej na zwierze stadne. Przenieśli trupy z dala od miejsca noclegu, aby nie zwabić kolejnych gości.
Na pierwszą wartę zgłosili się Jean i Lizzy. Pomimo zmęczenia, oboje byli czujni. Ciężko stwierdzić, czego bardziej wyczekiwali: ataku kogoś z zewnątrz, czy jednego ze swoich. Tak czy siak świadomość zagrożenia z każdej strony skutecznie utrzymała ich czujność. Noc była przyjemnie chłodna. Chmury na niebie cały czas zasłaniały próbujący przebyć się księżyc, więc widoczność była mocno ograniczona.
Kiedy po kilku godzinach mieli obudzić kolejną parę, która miała objąć wartę zdarzyło się coś, czego każdy ze skazańców obawiał się od samego początku.

W sam środek obozowiska ktoś wrzucił granat dymny, a zaraz po nim granat EMP, który dezaktywował wszystkie wszczepy na kilka minut. Tyle czasu jednak wystarczyło.

Skazańcy zerwali się ze snu słysząc huk wybuchu. Wszystkie dźwięki zastąpiło bolesne dzwonienie w uszach. Gdzieś, jakby w oddali usłyszeli strzał, a na twarzy kapelusznika pojawiła się plama krwi, jednak nie była to jego krew. Mężczyzna zobaczył leżącą na ziemi Celty. Z resztki jej głowy powoli wylewała się fioletowa ciemna maź, która kiedyś była mózgiem.
Nim ktokolwiek zareagował na teren obozowiska wpadła grupa mężczyzn, powalająca wszystkich na ziemię. Napastnicy założyli każdemu bez wyjątku obrożę więzienną na szyję, które tak samo jak EMP blokowały wszczepy. Napastnicy uzbrojeni byli w karabiny automatyczne, oraz broń krótką. Na plecach każdy miał maczetę.

Po chwili dym opadł. Przeszukanych i skutych kajdankami skazańców posadzono pod jednym dużym głazem. Pilnowało ich czterech mężczyzn, a każdy z nich miał na ramieniu dobrze znany symbol przedstawiający czaszkę, oraz miecz. Kolejni dwaj sprawdzali zwłoki zabitej dziewczyny.


-Kurwa, Mikey- powiedział jeden z nich na tyle głośno, że wszyscy mogli usłyszeć- Musiałeś zabić tą najładniejszą?
-Spierdalaj- odpowiedział drugi mężczyzna- I tak byś jej nie tknął. Takie rozkazy od starego.
-W dupie to mam. Siedzimy tutaj drugi miesiąc, a każdy ma swoje potrzeby – najemnik spojrzał na Misę – Popatrz na tą! Taki tyłek mógłbym obracać bez końca.
-Zamknij ryj… Wiesz, że stary cię zajebie jak ich ruszymy. I tak dostaniemy po dupach za tą jedną.
Mężczyzna westchnął.
-Masz dzisiaj szczęście malutka- powiedział podchodząc do dziewczyny- A ty masz szczęście, bo jesteś paskudna. I tak bym cię nie ruszył.- dodał patrząc na Lizzy.

Najemnicy parsknęli śmiechem. Mikey poklepał żartownisia w ramię, powtarzając jego słowa pod nosem.
Jeden z nich uspokoił wszystkich podnosząc rękę, jakby miał zamiar wygłosić przemowę. Wyglądało na to, że to on dowodził tą grupą.

-Dobra, wzywamy ptaszki i spierdalamy z tego lasu, zanim jakieś gówno się napatoczy. – mężczyzna wziął do ręki radio. – HQ tutaj grupa wypadowa. Mamy ich. Potrzebujemy transportu.
-Zrozumiano- odpowiedział głos w radiu- weźmiemy współrzędne z waszych nadajników.

Napastnicy szeptali coś między sobą tak, aby więźniowie nie mogli ich usłyszeć. Jednak z rozmowy można było wychwycić pojedyncze słowa, takie jak „geolokalizator”, czy „ idiota Straut”.
Po kilkunastu minutach nad głowami ludzi pojawił się widziany wcześniej „DoublePlate” z przymocowaną klatką na linach, do której wpakowano skazańców.

-Możecie lecieć- dał znać przez radio dowódca grupy najemników- widzimy się jutro w bazie.
-Bez obioru!


***

Droga dłużyła się. Możliwe, że sama w sobie nie była długa, ale zaistniała sytuacja przyniosła ze sobą szok i natłok myśli, które sprawnie przedłużały każdą minutę. Na głowy założono im czarne worki, a ręce przykuto im do metalowej klatki tak, że nie mogli do siebie dosięgnąć. Nogi także przymocowano im do podłogi, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Po jakimś czasie w tej pozycji ciało zaczynało drętwieć, a nadgarstki i kostki szczypać i drażnić od ciasno zakutych kajdanek.

Ciężko stwierdzić jak długo trwała podróż, jednak po jakimś czasie klatka ciężko opadła na ziemię. Skazańcy usłyszeli kroki i męskie głosy. Po chwili po metalowych prętach klatki przeszedł prąd. Krótki impuls o dużej sile, który pozbawił wszystkich przytomności.
Gdy się obudzili byli w ciemnym, dużym pomieszczeniu.

-W końcu się obudziliście- głos rozniósł się po pomieszczeniu echem – Nawet nie wiecie, jakiego macie pecha, że się obudziliście.


Mężczyzna był stary i zarośnięty, a jego ubranie było brudne i podarte. Oprócz niego w pomieszczeniu nie było nikogo więcej. On sam siedział oparty o ścianę, patrząc przez okulary na budzących się powoli nowo przybyłych.
Dopiero po chwili wszyscy zorientowali się, że nie ma z nimi Duxx'a
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 11-12-2013 o 22:56.
Zak jest offline  
Stary 13-12-2013, 02:50   #47
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Jean płynął, ukryty w ładowni okrętu przecinającego toń Atlantyku. Metalowe płyty podłogi chwiały się nieznacznie, kołysane falami. Do uszu dobiegał usypiający szum maszynowni. Minął tydzień odkąd opuścił Stary Ląd. Tak wynikało ze zgrubnych szacunków. Rzadko kiedy wychodził z kryjówki, stracił poczucie czasu. Tylko nocą, tylko gdy głód stawał się nie do zniesienia, a myśli szarpane maligną ustępowały bestialskiemu instynktowi. On jedyny potrafił rozpędzić ociężałe, wyczerpane ciało. Dać mu siłę. Uciekał, uciekał nie pamiętał jak długo, przed światłem dnia i niebezpieczeństwami nocy.

Statek zawinął do portu. Tam go znaleźli. Stał, słaniając się na nogach, zagoniony pomiędzy kontenery. Ściskał pogięty nóż. Ubranie w strzępach, poparzona twarz, plecy przeorane śladami pazurów. Pójdę do piekła, lecz zabiorę was ze sobą, zdawał się mówić całym sobą. Atak nie nadszedł. Tylko wyciągnięta dłoń. Czarny połyskujący w jej wnętrzu półksiężyc.

Molier wciągnął ze świstem powietrze, gdy rzeczywistość złapała go w chłodne objęcia, powoli wyrywając z krainy snów. Zmrużył oczy próbując pozbierać fakty i zorientować się w nowym położeniu. "A taak... noc". Widział jak nadchodzą, ciepłokrwiste sylwetki. Bez problemu wychwycił dwa leniwe, lecące w ich kierunku granaty. Mógł spokojnie posłać je tam skąd przybyły i spędzić kolejny dzień na zwiedzaniu błotnistej, śmierdzącej dżungli. Nie chciał.

Stracił kurtkę i rękawice. "Jako zapłatę wezmę wasze, bijące jeszcze serca". Przeciągnął się, wygładzając twarz uśmiechniętego wygrzebańca namalowanego na czarnej koszulce. Ten, wsparty o nagrobną tablicę, trzymał przed sobą rękę, układając poobgryzane palce w powszechnie znanym, obelżywym geście.

Baptiste nic nie mówił. Leżał z na wpół przymkniętymi oczami i dłońmi splecionymi na karku. Kiwał w powietrzu nogą wspartą o zgięte kolano. Uśmiechał się na wspomnienie obrazów, które przyniósł mu sen, od niechcenia przysłuchiwał rozmowie.

Marcus potrząsnął głową i sprawdził co ma przy sobie. Acha. No dobra. Nie było źle, ale pręty szlag trafił. Obroża mogła znaczyć tylko jedno - chip był wyłączony logicznie. Kurwa. Wciągnął głośno powietrze i powiedział:
- Pecha? Nie sadze. Ja jestem zadowolony. - Stwierdził widząc, a raczej, nie widząc Duxxa. - ale może się rozwiniesz? Okres paczki pocztowej i zwierza w klatce już przerobiłem wiec teraz co? Wylizać buty, czy w końcu spłynie jakieś oświecenie o co chodzi w tej kosztownej maskaradzie?

- Przejdźmy do konkretów, jeśli łaska. - Lizzy powiedziała półprzytomnym, ale mimo to zirytowanym głosem. Brak Duxxa jej akurat nie cieszył, jednak głównym źródłem niezadowolenia było to, że znów ją gdzieś zamknięto. - Wydajesz się być tu stałym bywalcem, więc pewnie wiesz po co nas tu zabrali i kim są te umundurowane świnie? - Chłopczyca wstała i przesuwając się wzdłuż ścian, uważnie zaczęła szukać czegoś, co mogłoby zwrócić jej uwagę. Jeśli nie wzrokowo, to przynajmniej dotykiem.

Marka przeszył jakiś zimny dreszcz, toteż ocknął się natychmiastowo. Przeklął pod nosem, zauważając, że nie ma na sobie ani swojego płaszcza, a tym bardziej, sentymentalnego kapelusza.
- Nocne Kruki przesyłają pozdrowienia. - Zaintonował po chwili, kiedy rozeznał się już w sytuacji. Bacznie przyglądał się zarośniętemu osobnikowi a przede wszystkim otoczeniu. Najwyraźniej kapelu… Skrytobójca, nie miał zamiaru wykonywać zbędnych ruchów.

-Chcą was wykorzystać do na prawdę paskudnej roboty. - Odpowiedział staruch - Jesteśmy w jakimś ośrodku badawczym. Bardzo starym i bardzo dużym. Jajogłowi, którzy tutaj pracowali znaleźli coś… w sumie nie wiadomo co to było, ale krótko po tym rozegrała się tutaj jakaś masakra. Większość kompleksu jest odcięta i raczej nie muszę mówić, że właśnie w tej części znajduje się to znalezisko, które według tych debili może być na tyle cenne, że postawi ich śmieszną zgraje palantów na prostą.
-Nazywam się Vincent Larson. - Powiedział po chwili - Światowej sławy naukowiec, specjalizujący się w historii, kulturze i technologii przedwiecznych. - Nazwisko Larson było znane każdemu w obecnych czasach. Profesorek rzeczywiście znał się na rzeczy. Badał tyle znalezisk, że niektórzy uważali, że technologia przedwiecznych zaczynała go nudzić. Był chodzącą encyklopedią w tej dziedzinie.
Mężczyzna nie wyglądał na przerażonego. Był mocno wyczerpany i trochę poobijany. Z całą pewnością siedział w tej celi od dłuższego czasu, stąd brak strachu. Zadziwiające z jaką łatwością rząd tuszował sprawy zaginięcia znanych osobistości tylko po to, żeby nie popsuć sobie wizerunku.

Marcus roześmiał się szczerze. Po chwili wydusił z siebie - Przepraszam. - Kilkakrotnie przerwane salwami śmiechu i rechotał jeszcze dłuższą chwilę... W końcu zmęczony odetchnął głęboko i otarł łzy:
- Przepraszam, to nie z nazwiska czy stanowiska, ale właśnie ułożył mi się obrazek i nie mogłem wytrzymać... Taaaak, to ma sens. Choć skrycie liczłem na coś bardziej... hmmm... korporacyjnego. Rząd i jego kolejne chciejstwo... Tą historyjkę też przerabiałem. Niech zgadnę... Obiekt X wypłynął przypadkowym przypadkiem przy okazji czegoś. Pewnie nikt nie pamiętał o dobrze wydanych pieniądzach i tym pierdolniku, którym siedzimy. Ale jak wypłynął to zaczął się ruch. Przywleczono tu bandę najemników, która miała obiekt wyciągnąć z bagna i pana, aby szybko i sprawnie przebadać znalezisko. Plan oczywiście nie wyszedł, bo najmole się skończyli za pierwszymi drzwiami piekła prawdopodobnie zapadając na tą samą przypadłość, która wyczyściła ośrodek. Przysłano wiec kolejną bandę najmoli, która skończyła podobnie... W końcu wezwano artylerię, która doszła do połowy tej planszy i kampi pozycje... Teraz wpadamy my, ultraduper marines i mamy przejąc flagę... Bomba. Z czystej ciekawości - jesteśmy pierwsza ekipa w tym pomieszczeniu, czy jakieś ekipy w tym domu śmierci już były? - Dr. Isner może miałby stertę pytań do Larsona, ale Markus Ascher miał to gdzieś, choć... położyć na tym czymś swoje łapy i... cóż... było ciekawie.

- Wy jesteście pierwszymi, których spotkałem, ale z tego co udało mi się dowiedzieć to byli inni. - Naukowiec wzruszył ramionami.

- Technologa przedwiecznych? F’htagn! - Oczywiście nazwisko Larsona było Gamelionowi znane. Raz czy dwa podpieprzył mu coś sprzed oczu… Raz coś mu opchnął, jak skończyło go to interesować. Ot, przypadłość ludzi zajmujących pewne nisze.
- Co to? Technologia śmierci? Nanoroboty, strażnicy wielkiej tajemnicy tego uniwersum. Tutaj? Na tej zapomnianej przez boga planecie? I takie łajzy jak oni mają coś tutaj wskórać? - W głosie Aleksandra dało się usłyszeć lekką nutkę… pogardy? Wyższości? Aż wstał. Przeszedł się pod ścianą ze trzy razy w te i we wte.
- Ale trzeba przyznać, - Maszerował dalej. - że metody mają niezłe. Ale nieskuteczne. Selekcja? - Spojrzał na grupę.
- Korpy są jednak tępe. Zawsze były. Dlatego ten pierdolnik trzeba było rozjebać już dawno temu.
- Co to jest? - Teraz personalnie, do Larsona. - Coś jak Membrana? Czytałem twoje wypociny na ten temat, całkiem niezłe swoją drogą. Szkoda, że możliwości tego urządzenia poznałeś tylko teoretycznie… Chociaż jakby to gówno uruchomić to taka para-czarna-w-dupie-dziura musiałaby być całkiem widowiskowa. Wytworzenie gradientu sił grawitacyjnych, coś pięknego. Lata świetlne można by przebywać w godziny…

- Sęk w tym, że nie wiadomo o co chodzi. - Wtrącił się profesor - I jak się domyślam ściągnięto nas tu po to, żeby się tego dowiedzieć. Kiedy tu trafiłem przesłuchano mnie. Z tego co wywnioskowałem najemnicy siedzą tu już dłuższy czas, a wy, to znaczy my, nie będziemy pierwszą grupą, którą wyślą na poszukiwania.

- Nie… to nie to. - Gamelion mówił teraz do siebie. - Korpy są tępe. To musi być broń. Przetrwała eony? Mechaniczna? A może jakiś śmieszny mutagen? Zombie i te sprawy? To nawet całkiem spoko, robiłem już coś takie… - Uciął w pół zdania. Rozejrzał się po twarzach “skazańców”. Bez słowa przeszedł przez salę.

Markus podniósł rękę jakby chciał coś powiedzieć, po czym machnął nią niezdecydowanie.

- Dupexx, - Aleksander wymówił to jako dupe-ksy-ksy - był szpicą? Debile… - spojrzał na Marka i ostatnią żywą sucz.
- Albo pokazał im, kto tutaj rządzi, he - he.

- Boshe, teraz Składanka przejęła rolę naczelnego moralizatora... i bożka wiemwszystko. - Marcus wstał i wyciągnął się niczym kot po długiej drzemce - Nasz kochany zleceniodawca - Spojrzał w sufit. - nie ma bladego pojęcia co to jest. Jedyne co do niego dotarło to fakt, że wysyłanie w bramy piekieł kolejnych ludzi nie ma sensu, bo niezależnie ile kosztują się kończą. Musieli sięgnąć po nawszepiańców. I ten, - Zatoczył ręką po zgromadzonych zatrzymując ruch na Larsonie. - jest cholernie dobrym wyborem. Zestaw różnych umiejętności, różnych wszczepów, różnych osobowości... Taka losowa próbka, z której coś może przetrwa, a wtedy w końcu coś będziemy wiedzieli. Tu tylko o to chodzi, aby na koniec dnia coś wiedzieć. Interesuje mnie tylko, czy to co już ustalono dostaniemy do wiadomości czy będziemy musieli odkrywać Amerykę ponownie. Bo coś już ustalono, prawda profesorze? Ktoś w tym burdelnikum wie chociażby jakie były objawy u pierwszych ofiar śmiertelnych? Ktoś wie ile pracowało tu osób przed kaboom, czy jak wyglądają ściany korytarzy... setki informacji z których każdy logicznie rozumujący umysł jest w stanie zbudować... - uśmiechnął się - teraz ja przejąłem pałeczkę gadacza. Juz oddaje - wyciagnął ułożoną jakby coś trzymał, rękę w kierunku Gameliona.

- Dokładnie. - Profesor skwitował wypowiedź. - Ale co do symptomów to nasz rząd ponownie się wykazał. Wypadek miał miejsce jakieś dwadzieścia lat temu. Po otrzymaniu sygnału SOS przysłano tutaj ekipę sprzątającą, która odcięła większą część kompleksu, zabiła każdego bez wyjątku i tak to wszystko zostawiła, żeby natura zrobiła swoje.
Byłem wtedy dopiero na początku swojej kariery, ale część informacji dotarła też do mnie. Musiałem podpisać stertę papierów z napisem “ściśle tajne” i pod groźbą śmierci, albo zesłania do kotła miałem trzymać gębę na kłódkę… Za wiedzę, której nigdy nie mogłem użyć trafiłem finalnie tutaj, a rządzącym pewnie jest to nawet na rękę. Nie zdziwiłbym się, gdyby mieli tutaj swoje udziały.


- Składanka? - Gamelion przejął pałeczkę. Udawał teraz, że podrzuca czymś w rekach. - Mało wyrafinowane.

- To nie miało być wyrafinowane... - Teatralnym szeptem odparł Marcus - na czułość to trzeba sobie zasłużyć... - Wyszczerzył kły i dodał już normalnym głosem -Anyway... - Rozejrzał się. - a zresztą... Ktoś potrzebuje jakiegoś dowódcy do szczęścia, czy durnos cratos wszystkim wystarcza?

Obmacanie pokoju nie przyniosło spektakularnych efektów. Ten, kto chciał ich tu usidlić, nie odwalił kaszany.
- Co za różnica, i tak nie ma tu nikogo, kto na dowódcę by się nadawał – Lizzy burknęła ponuro, zsuwając się plecami po ścianie. Nazwisko Larsona znała ze słyszenia… ale, prawdę mówiąc, mało się interesowała sprawami nauki. Tym bardziej nie chciała być obiektem doświadczalnym. – Czyli co, zamierzamy bawić się z nimi w tą gierkę?

- Szczegółów dowiemy się wszyscy razem od naszych “pracodawców”. - Stwierdził Profesor.

- Dowódca? Bossh, bez Duxa dupy nie ruszam! - Rzekł oburzony Aleksander. Gdy Lizzy zaczęła mówić, Gamelion w trzech krokach stanął przed nią i wyszczerzył kły. Wyglądało to dość upiornie.
- Nie zapomniałaś o czymś, panienko? - Zapytał, przekrzywiając głowę. W rękach wciąż bawił się wyimaginowaną pałeczką, teraz bardziej w stylu skinhead’a, klepiącego główkę kija bejsbolowego.

- Dzizas. Stworzyłem potwore. - Marcus teatralnie złapał się za głowę. - Ach, to mnie zabije... A poważnie, od samego początku nie mieliśmy za wielkiego wyboru - stanął pomiędzy Lizz a Gamelionem i nie przestając mówić zaczął oglądać jego twarz; z widocznym trudem powstrzymując się przed dotknięciem kłów mężczyzny. - tylko zacząć ta grę. Poza wycieczka na głodnego po dżungli, bezsensowną śmiercią i zniknięciem nie zyskaliśmy nic. No, możemy obgryzać beton tego pomieszczenia. Lewy jest dłuższy, ktoś spieprzył implanty kiełków. Oczywista oczywistość jest taka, ze jakbyśmy nie byli potrzebni to nie byłoby tego całego gibania się. Pytanie tylko czy będziemy w tym pomieszczeniu siedzieć dzień czy miesiąc... tyle, że jak zorganizują kolejnych chętnych wszczepianych to nas po prostu odstrzela... Moja koffana potfora - odbił się miękko i skoczył na Gameliona zaplatając nogi na jego pasie a ręce na karku. Przytulił się do niego jak dziecko do rodzica i szepnął do ucha. - chce to co jest na końcu, a ty?

- Fistaszki? - Gamelion przytrzymał Aschera za pośladki, aby nie spadł i polizał go soczyście po policzku. - No nie wiem malutki. Nie lubię się dzielić moimi orzeszkami. Nagle zrobił wielkie oczy. Czarno białe oczy.
- Moja pałka! - rzucił się z Ascherem na sobie gdzieś w bok. Wyrżnęli się na podłogę, a Aleksander wyciągnął daleko rękę, sunąc nią po podłodze, jakby próbował znaleźć jakiś przedmiot.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 16-12-2013 o 01:10. Powód: Gdoc
Cai jest offline  
Stary 16-12-2013, 01:29   #48
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Jean zepsuł zabawę. Niewidzialna pałka, targnięta nakazem woli, przetoczyła się po celi i znalazła w jego dłoni. Trzymał ją pionowo, powoli obracając pomiędzy palcami. Ogień, który tańczył w jego oczach, przeskoczył na wierzchołek drewna i teraz niespiesznie je pożerał, zamieniał w sypki popiół. Z ust Moliera płynęła dziecięca rymowanka. Początkowo cicho, później coraz głośniej, nie przyjemniej.

Sierota przez dłuższy czas masował doskwierający bólem kark i starał się rozruszać zastane mięśnie. W tym celu zerwał się na równe nogi, porozciągał się nieco, porobił kilka podstawowych ćwiczeń, a na końcu wykonał bardzo ładną i płynną gwiazdę na jednej ręce. Cóż, nie obciążany długim skórzanym płaszczem był bardziej mobilny. Ale to nie oznaczało, że nie zależało mu na odzyskaniu fantów.
- Widzę, że wszyscy zaczęli się dobrze bawić. To dobrze. Morale przede wszystkim. - Zagadał do nikogo konkretnego. Następnie już bez słowa podszedł do drzwi ich “więzienia” i zaczął wypatrywać jakiegoś wartownika, którego mógłby przekonać do konwersacji.

Kiedy Aleksander stanął przed Lizzy, obdarzyła go tylko pełnym politowania spojrzeniem. Potem zaś nastąpiła jakaś krótka zabawa, której ani nie rozumiała, ani w której nie miała zamiaru uczestniczyć. Zwiesiła głowę chowając ją w zabliźnionych rękach opartych łokciami o kolana. Sama może nie należała do elity intelektualnej, ale…
- Zamknęli mnie z błaznami w wariatkowie. – Powiedziała współczująco, ani trochę nie siląc się na cichy ton.
I tylko kapelusznik bez kapelusza zdawał się zachować przynajmniej resztki rozumu. Może. No i profesorek, który – miała nadzieję – będzie potrafił rzucić trochę więcej światła na sprawę.

Informacje Larsona były tak samo okrojone jak ich. W zasadzie nie powiedział niczego, czego już by nie wiedzieli. Uzupełnił tylko datę, ta jednak ogólnie była bez znaczenia. Przekomarzając się z Gamelionem, którego Ascher wybrał całkowicie celowo - był tu jedynym teoretycznie wykształconym gościem, a to mogło ułatwić zadanie, czy raczej zrozumienie zabawy; marcusowy mózg przetrawiał to co powiedział profesorek. Jeżeli wszystko było prawdą, to oznaczało, ze po trupach rzad doszedł już do skrzyni ze skarbem. Było zupełnie nieistotnym, czy rzad zorientował się, ze nazwisko Ascher i Isner to to samo... Jeżeli tak - co było prawdopodobne - to by znaczyło, ze jest tu całkiem silna ekipa naukowców, kto wie, czy nie najsilniejsza w całej "ludzkości" plus wsparcie. Zarąbiście. Intrygowała go nieobecność Duxxa - nie sadził, aby był on szpiclem, ale... znikanie ludzi nie było dobre, wracali potem jako zombie... Marcus wyswobodził się z "objęcia" Gameliona i przewrócił na plecy wbijając wzrok w ciemność sufitu. Był pewny, że kamera tam była; przedstawienie zostało odegrane.
- Czyli czekamy na jakieś wielkie antre na sale. Obstawiam małego człowieczka w wygniecionym garniaku, zdenerwowanego rzecz jasna, w asyście tak z czterech wielkich frajerow z długimi giwerami. To byłoby takie klasyczne podejście. Ekstrawagancki, ale dla niektórych. - Usiadł spoglądając na Jeana - Sympatyczny briefing to byłyby takie znienacka otwierające się metalowe drzwi, z siedzącymi za nimi Duxxem ociekającym jeszcze ciepła krwią i karteczką z "ho, ho, ho, tam iść" na szyi. Nie ukrywam, ze mnie najbardziej pasowałby sposób nieudramatyzowany - szybko i bez niepotrzebnych scen. Profesorze - o której podają posiłki? I czy da się to jeść? - Zakończył.

Larson zaśmiał się smutno.
- A jak mogą karmić w takim miejscu? - Powiedział. - Z głodu nie umrzecie, chyba, że się porzygacie, bo w smaku to coś nie jest najlepsze.

Molier pstryknął, wskazując na Marcusa. - Przyjemna wizja... - Zaczął palcem bazgrolić po ścianie. - Jak posrane napisy na murach... dla potomnych. - Ślad ruchu dłoni układał się w napis:

"Fun in your Head"
I zaraz obok:
"Gadarenes
Marek 5:2
5:5 LEGION"

- Potrzebny surowiec. - Powiedział cicho do siebie, ukradkiem patrząc na zgromadzonych. - Krew, krew będzie dobra... Hej! Czterooki! - Zawołał. - Nie chciałbyś wyrwać się z celi? Uwolnić od śmierdzących najmoli? Chciwych koprofili? - Szeptem. - Świata...

- Wampirzątko nie rozpędzaj się. - Wycedził Markus. - Zachowaj swoje sztuczki na właściwy moment. Jesteś zbyt przewidywalny skoro nawet ja jestem stanie cie przejrzeć...

Kąciki ust Jean'a uniosły się wysoko. - A teraz powiedz do wilka, lubisz mięso, lubisz rozszarpywać ofiary... przejrzałem cię.

- Litości! – Żachnęła się Lizzy, wznosząc spojrzenie ku niewidocznemu niebu. Wstała gwałtownie, czując, że w środku niej już się zagotowało od tych wszystkich pierdół, które wygadywali najwyraźniej niedowartościowani przedstawiciele płci męskiej. – Przecież od przekomarzania się jaja wam nie urosną! – Szybko podeszła do metalowych drzwi i sfrustrowana zaczęła walić w nie z całej siły pięścią, jednocześnie wykrzykując: - Pieprzę was wszystkich, słyszycie?! Nie podoba mi się w tym waszym pierdolonym hoteliku, kurwa wasza mać! Żądam osobnego pokoju albo widzenia z szefem, wy psy w dupę jebane! – Całość zakończyła głośnym, niewinnym odchrząknięciem, pozbywając się nieco chrypy, której nabawiła się od zdzierania głosu. Niech się dzieje wola nieba czy czegokolwiek innego, byle się już działo, bo gorzej chyba być nie mogło. A podobno głupota nie boli…

- A teraz przejrzyjmy pannę Mercy... - Molier odczekał, aż wrzaski ucichną i spokojnie kontynuował. Był ciekaw co będzie, gdy jej poziom zagotowania i frustracji przekroczą czerwoną skalę. - Wciąż na języku jaja i pieprzenie... co na to specjalista? - Wziął głęboki oddech i krzyknął w kierunku drzwi. - Mikey! Bądź dobry dla naszej paskudy! Zaciśnij zęby, zgaś światło, ale bądź dla niej dobry!

"Interesujące" - pomyślał Marcus znów gapiąc się w sufit. Część informacji od dawna uśpionych w mózgu mężczyzny wybiła się i na chwilę ujrzała światło dzienne. - "Psychodynamiczna, behawiorystyczna czy poznawcza? Behawiorystyczna póki co da najlepsze rezultaty… jeszcze nie znał ich na tyle, aby ekstrapolować psychodynamicznie. W sumie nie zrobił do tej pory nic, aby ich poznać - ot, kolejni ludzie, w kolejnej sytuacji; jakich setki i tysiące bywało wcześniej na pokręconych ścieżkach życia... Choć zaczynało być ciekawie. Panienka wkurzona z jakże typową i biologicznie bezpodstawną tezą o wyższości psychologicznej czy wręcz intelektualnej mężczyzny nad kobietą… Jasne, jeżeli chodzi o siłę fizyczną, mężczyźni posiadają średnio większą masę ciała oraz zdecydowanie przewyższają kobiety pod względem takich cech antropometrycznych jak wzrost, szerokość ramion, stosunek obwodu talii do bioder… Tu na dodatek na cherlawych nie trafiło… Frustrację własnym - pozornym - niedopasowaniem do grupy najlepiej było wrzucić w seksizm, który w naszym pieprzonym metroseksualnym, tolerancyjnym do bólu i politycznie poprawnym społeczeństwie był passe. Choć - tak naprawdę w tej grupie - próby wkupienia się w łaski jakiegokolwiek układu skończą się efektem św. Mateusza…” - uśmiechnął się półświadomie uświadamiając sobie, że w końcu sam siebie trochę oszukuje. Psychologiczne “tu i teraz” było wewnętrznie sprzeczne, wywierało potężny psychologiczny nacisk. Sekwencja zdarzeń była zbyt ustawiona, zbyt… prosta. Strzał w pysk przy ataku, którego nie mieli szans zrównoważyć; upodlenie w klatce, i teraz zluzowanie, które u każdego powodowało zastanawianie się “co będzie dalej?”. Klasyka śmierci voodooo. Na Markusa to słabo działało, ale reszta? Jeżeli po drugiej stronie był ktoś kto choć trochę liznął psychologii to nie będzie tego ciągnął za długo - syndrom sztokholmski może nie zaistnieć, co najwyżej efekt Peltzmana… W każdym razie gierki jakie uprawiał Markus pozwalały mu nie analizować sytuacji, bawić się “rzeczywistością 2.0” - w końcu potrzebną tylko do tego, aby w krytycznej sytuacji - przetrwać - nic więcej.
“Biedny wampirek związany Stevensem i ignorowany obecnie przez własne stado. Dzikie dziecko cywilizacji, w którą nie potrafił się wpasować… Trywialny mechanizm obronny - transgresja - nic innego jak wyrzucenie środowiska poza nawias przez uczynienie siebie niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju… Innym, a przez to, w domyśle, lepszym… A tu taka klapa… Wszystkie te zagrywki zignorowane przez ogół, przez stado, któremu jednak podświadomie podlega i chciałby nim dowodzić? Ile razy będziesz jeszcze usiłował zwrócić na siebie uwagę biedny krwiopijco? Twoje pokazywanie kiełków, chłeptanie krwi i obcinanie łba nikogo nie wzruszyło, straszna rymowaneczka też nikogo nie przejęła, albo nikt ci tego nie okazał - nawet tu i teraz; poczułeś się zignorowany, więc odpowiedziałeś na moją zaczepkę licząc na to, że może cię zrozumiem, że może stanę po twojej stronie… Człowieku opętany przez demona jak mówi ewangelista Marek w wersie 2 rozdziału piątego, słyszący chorały głosów jeżeli pozostajemy już przy pismach apokryficznych… Choć może chodziło ci o motto "Livin' fast... Dyin' young!"... To byłoby interesujące - schizofrenik z aspiracjami na superbohatera” - kolejne skojarzenia pojawiały się w mózgu Marcusa - gwałtownie, jak odbijająca się w automacie metalowa piłeczka… byle nie trząść za mocno… Gamelion… TILT. I dobrze - podświadomie Ascher zaczął sięgać do pokładów biotyki - tak jak był do tego przyzwyczajony, ale teraz trzeba było się oszczędzać - ostatnim razem jadł “wieki temu”, a Pimpuś nie poprawił sytuacji; gdzieś tam zaczynała migać ikona “podłącz ładowarkę”. Musiał ograniczyć koszt psychiczny własnego istnienia do minimum - with great power comes great electricity bill… Jego biotyka egzystowała równolegle z nim nie miała wyłącznika, nie dawała się wyłączyć tak po prostu. Nauczył się tylko ignorować wszystko co było nieistotne, ignorować wszystko, aby przetrwać... jednak mózgu nie dawało się wyłączyć. Gamelion… socjopata na pewno, psychopata? Drugi typ kalkulatywny z cierniem psychopatycznym. Oczywiście osobowość dyssocjalna, ale jest zbyt inteligentny, aby się obnażyć. Silnie rozwinięta rezyliencja, de facto pozwalająca mu przetrwać w świecie, w którym otoczony jest przez jednostki, z którymi nie ma wspólnego okna pojęciowego… Smutne. Pozostała trójka… Ekstraspekcja Sparky’ego złożyła się jak domek z kart. Jego własny mózg wyłączył znaczną część wiedzy, znaczną część neuronów, znaczną część wszystkiego w stan swoistej stazy. Przetrwać. Analiza profili psychologicznych nie była potrzebna do przetrwania - jeszcze. W normalnych warunkach pewnie zrobiłby to chip, teraz - po prostu żołądek wywrócił się na drugą stronę.

Mark dygnął, kiedy “mała” zaczęła naparzać rękami o drzwi, przez które zabójca próbował coś dopatrzeć. Jeszcze raz rzucił okiem po pomieszczeniu. Każdy z zebranych próbował coś zrobić. Jedni odpieprzali niezrozumiałe dla sieroty szopki, inni, jak na fatalistę przystało, oczekiwali swojego losu w większej pokorze.
A prawda była zabawnie prosta. Są tu uwięzieni. Tadaam! Nie mogą nic zrobić, ani nie mają na nic wpływu. Bo jeśli byłoby inaczej, to nie znajdowali się w więzieniu. Tyle na ten temat.
- To nic nie da. Czekaj… - Zagadał do dziewczyny, samemu zsuwając się opartymi plecami o drzwi.
Oparł głowę o zimny metal i przymknął oczy. Ktoś chce ich wykorzystać. Zawsze tak jest. Na tym świat stoi. Najrozsądniej będzie poczekać na nadarzającą się okazję i postarać się jej nie przepuścić.

Chamois obrzuciła Marka chłodnym spojrzeniem przenikliwie niebieskich oczu. Może to nic nie da, a może da. Odruchowo sięgnęła dłonią do karku, jakby nagle coś ją tam ukłuło. Odgarnąwszy z szyi włosy upięte w kucyka, odsłoniła wytatuowany napis, którego w tej ciemności i tak nikt raczej nie mógł zauważyć. Dla niej nie było to jednak tylko puste słowo wypisane na jej ciele i coraz dotkliwiej to odczuwała.
„Free”.
Uspokoiła się, ale stała nadal, dwa kroki od wejścia. Czekała, aż ktoś otworzy te drzwi. I nie było takich mądrości, które powstrzymałyby ją od rzucenia się na delikwenta.
 
Cai jest offline  
Stary 26-12-2013, 14:44   #49
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
DZIEŃ II

OŚRODEK BADAWCZY


Czas dłużył się niemiłosiernie. Siedząc w zamkniętej, ciemnej celi w niezbyt wyszukanym towarzystwie ciężko było określić porę dnia, więc godziny zlały się ze sobą. Nie mogło minąć jednak zbyt dużo czasu, ponieważ posiłek podano tylko raz, a był to jedyny sposób na określenie upływu chwil. Drzwi się otworzyły a do środka wjechał sztucznie sterowany pojazd, na którym znajdowały się miski z parującym, ciepłym posiłkiem. W drzwiach stanął uzbrojony mężczyzna, pilnując, aby więźniowie nie zrobili czegoś głupiego.
Samo jedzenie okazało się tak samo paskudne jak opisywał je profesorek. Więźniowie wiedzieli, że zatęsknią jeszcze za suchymi racjami znalezionymi we wraku rozbitego statku. W podanej papce złożonej z różnych warzyw można było nawet znaleźć kawałek mięsa, najprawdopodobniej jakiegoś lokalnego stworzenia, sądząc po smaku odżywiającego się własnym gównem.
Przesiadywanie w zamknięciu stwarzało też bardziej przyziemne problemu, które nie cierpiały zwłoki. Dopiero teraz nowo przybyli więźniowie zorientowali się, że w pomieszczeniu nie ma nawet wiadra, z którego można by skorzystać.

-Spokojnie – powiedział Larson widząc przestępujących z nogi na nogę współwięźniów- Mnie wyprowadzali na zewnątrz, więc was też nie zostawią, żebyście się zapaskudzili.

Profesor nie kłamał. Po jakimś czasie drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanął wielki na około 2 metry i niewiele mniej szeroki w barach mężczyzna. W ręku trzymał urządzenie, które po aktywowaniu wytworzyło krótki impuls elektryczny w obrożach na szyjach więźniów. Było to ostrzeżenie.
Chwilę później do celi weszło kilku kolejnych najemników, zakuwając wszystkich w kajdanki, łącząc kostki z nadgarstkami łańcuchem na tyle krótkim, że umożliwiał tylko niezgrabne chodzenie.

Szli ciemnym korytarzem, którego porozbijane okna zostały na tyle zarośnięte, że zablokowały dopływ światła z zewnątrz. Po chwili doszli do otwartych, wyłamanych z zawiasów drzwi, prowadzących na otwartą przestrzeń.
Był upalny, wilgotny dzień. Tak samo nieprzyjemny jak ten, kiedy „wylądowali” na tej planecie. Po raz pierwszy niebo nie było zakryte przez chmury, dzięki czemu ich oczom ukazała się wielka kula na niebie. Dopiero teraz mogli zobaczyć, że znajdują się na księżycu jakiejś planety, która krążyła wokół Czerwonego Olbrzyma, który przez swoją niestabilność mógł powodować trzęsienia ziemi.


W końcu doszli do porośniętych roślinnością schodów, za którymi znajdował się gąszcz drzew i roślin. Tam mogli dać upust swojej fizjologii i przede wszystkim rozprostować kości i pooddychać świeżym powietrzem. Cały czas obserwowani byli przez strażników na ziemi, oraz stojących na podwyższeniach wartowników.

Po półgodzinie zabrano wszystkich do centralnego budynku. Wszystkie budynki z zewnątrz i wewnątrz były zniszczone. Widać było, że placówka była opuszczona od bardzo dawna, a natura zdążyła upomnieć się o swoje. Gałęzie drzew wdarły się do środka, tak samo jak pojedyncze kępy traw, wystające pomiędzy łączeniami metalowych płyt podłogowych. Wszędzie pełno było porozrzucanych metalowych przedmiotów, wózków do przenoszenia sprzętu medycznego i innego rodzaju rzeczy kojarzących się ze szpitalem, lub laboratorium. Co jakiś czas mijał ich jakiś uzbrojony mężczyzna, witający się z eskortującymi strażnikami.
Wyglądało na to, że grupa najemników uważana za podrzędną grupę przestępczą, w ostatnim czasie rozrosła się. Co ważniejsze grupa zamaskowała to, żeby nie ściągać na siebie zbytniej uwagi.

W końcu dotarli do dużego pomieszczenia z owalnym stołem po środku, za którym siedział młody mężczyzna, wyglądający na nie więcej niż 25 lat. Siedział z nogami na stole i wpatrywał się we wprowadzonych więźniów. Na twarzy i rękach miał krew, przez co palący przez niego papieros zrobił się czerwony i zgasł.


-Teraz będę mówił ja. – powiedział po chwili – I nie próbujcie dyskutować. Dałem okazję do rozmowy waszemu kumplowi, ale on zaczął się stawiać i szarpać. Dziwne… Zawsze wszyscy robią dokładnie na odwrót i tak to się kończy. –wskazał palcem miejsce w kącie. W jego głosie dało się wyczuć odrobinę obłędu – trochę mnie poniosło.

Na krześle siedział przywiązany Duxx. Z jego bezwładnej głowy wciąż ciekła krew, która stworzyła sporą kałużę. Sądząc ilości płynu, w ciele najemnika nie zostało prawie nic.

- Nazywam się Richard Balaak
– przedstawił się.

Każdy, kto słyszał o „Mieczach” słyszał nazwisko Balaak. Ingram Balaak był szefem tej organizacji w czasach, gdy ze szczytu spadła na samo dno półświatku. Richard był jego synem, który od zawsze miał opinię niezrównoważonego. Krążyły plotki, że stary Ingram zmarł w nieco niejasnych okolicznościach, a grupa została przejęta przez syna. Jak widać całkiem nieźle szło mu dowodzenie.

- Jak się domyślacie sprowadziłem was tutaj, żeby… pomóc mi w nieco uciążliwej dla mnie sytuacji. – wyrzucił papierosa i zaczął wycierać ręce w leżącą na stole szmatę – Powiem krótko. Gdzieś w głębi tego kompleksu jajogłowi znaleźli coś cennego. Coś starego od tych całych przedwiecznych. Tak się składa, że chciałbym to dostać, ale nie mogę poświęcić ludzi, żeby tam weszli. Rozumiecie… coś tam jest. I przez to coś ludzie stamtąd nie wracają. Jesteśmy w stanie wojny z inną grupą, która najprawdopodobniej też stacjonuje na tej planecie, więc moi ludzi są mi potrzebni do obrony tego ośrodka. Zbyt dużo kosztowało nas dostanie się tutaj.
Zacząłem się zastanawiać skąd wziąć ludzi, którzy mogliby wejść tam i nie byłoby mi ich szkoda.
– mężczyzna wstał i podszedł do skazańców przyglądając się im z bliska – Wtedy dogadałem się z tym dupkiem, Strautem. Miał dowozić mi więźniów lecących do pierdla, żeby to oni odwalili całą robotę za nas. Jak łatwo się domyślacie nie udało im się. Wtedy właśnie uznałem, że potrzebuję największych skurwysynów. Takich, dla których nawet śmierć okazała się zbyt łagodną karą. Jednak nie tak łatwo ukraść takich jak wy. Stąd cała ta szopka z rozbitym statkiem. Szkoda, że tylko tylu was przeżyło, ale na całe szczęście pójdzie z wami profesorek i jeszcze dwóch typków z poprzedniego rzutu.
Dostaniecie sprzęt przy wejściu do Ula. Zamkniemy za wami drzwi i otworzymy je dopiero jak znajdziecie to, co znaleźli jajogłowi dwadzieścia lat temu.
– Richard zwrócił się do jednego ze strażników – zaprowadźcie ich do Przedsionka. Sprzęt już powinien tam być. Powodzenia drodzy państwo.- powiedział z uśmiechem i wyszedł.

Skazańców zaprowadzono do dużych zamkniętych drzwi, przed którymi stało czterech strażników.
-W środku znajdziecie sprzęt, który wam zabrano przy pojmaniu – powiedział jeden z nich – Do tego trochę więcej sprzętu i amunicji. Jest tam też ta dwójka, która ma iść z wami. Mają klucze do waszych kajdanek i obroży. Drzwi są zabezpieczone i bez sporej ilości materiałów wybuchowych nic z nimi nie zrobicie, więc nawet nie myślcie, że uda wam się wyjść stamtąd bez tego gówna, po które was wysłano. – w głosie mężczyzny zabrzmiało coś jakby współczucie lub politowanie.

W środku faktycznie siedziała dwójka przerażonych facetów, obok nich stały dwie skrzynie z wyposażeniem. Oprócz tego co zostało im zabrane, więźniowie znaleźli siedem pistoletów, takich samych jak znalezione we wraku, oraz cztery karabiny automatyczne 5,56 mm. Do każdego karabinku dostali po trzy magazynki po 20 naboi, oraz po jednym zapasowym do pistoletu.
Nowi więźniowie wręczyli klucze do kajdanek oraz obroży Marcusowi. Zdążyli przywłaszczyć sobie po jednym pistolecie. Za ich przykładem poszedł także Larson.
Przed nimi znajdował się długi korytarz z drzwiami do ciemnych pomieszczeń po bokach. Wyglądało na to, że zasilanie w tej sekcji jest wyłączone.
 
Zak jest offline  
Stary 01-01-2014, 23:25   #50
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
PWG - Post Wspólny Graczy

Markus wolno przeżuł przekleństwo i stwierdził, że nie będzie wygłaszał oratiorium do głupoty... bo na choooj mu były te klucze? Miał dać jakiś cyrkowy pokaz rozkuwania się samemu czy jak? Hudini dziś nie wystąpi...
- Gamelion możesz tu przyczłapać? - powiedział bez cienia intonacji - musimy się rozkuć, a to znaczy, że swoimi skutymi łapami muszę pomanewrować przy twoich skutych łapach i może się okazać, że posmyram cie po klejnotach rodowych... Padło na ciebie, bo jesteśmy już po dupci i buzi…
- Slurp.
- Gamelion tylko głośno wciągnął cieknącą mu strużkę śliny z ust, kuśtykając do Marcusa. Plan mu się podobał.
Ascher pewnie mógł wybrać kogoś innego, ale... pierwszy rozkuty... wolał, aby to był ktoś znajomy... jeżeli tu można było o czymś takim mówić...
- A panowie co się tak gapicie - majstrując drugim, czy nawet trzecim kluczem w kajdankach dziecka z piaskownicy, bo k...wa ciężko było oznaczyć je wstążeczkami z nazwiskiem - wymyślił niedorzecznie; zwrócił się do "nowych": - Gejowskiego porno z kajdankami nie widzieliście? - Metaliczny szczek zamka był miły dla ucha. Chwile później wszyscy byli wolni zarówno z kajdan jak i z obroży.
- Jestem Sparky - powiedział przeglądając zawartość skrzyń i odkładając na bok nóż i snajperkę. Broń była ciężka i w korytarzach zupełnie bezużyteczna… jako broń strzelecka. Uśmiechnął się - A wy? Jak mniemam jeden jest szpiclem, a drugi ma pecha i podpadł szefowi?

Mężczyzna o atletycznej budowie prychnął.
-Takiś cwany? Trafiliśmy w to gówno z własnej woli, kurwa twoja mać. Jakiś blondas z federalnych zbierał więźniów z aresztu obiecując drugą szanse. “Jak mi pomożecie to będziecie mogli zacząć od nowa…” mówił. I teraz jesteśmy tutaj. Śmieszne nie? - spojrzał na ekipę - Chyba wolałbym trafić do pierdla za to porwanie niż trafić tutaj. Byłbym mniejszym frajerem. - wyciągnął rękę do Marcusa - Jestem Rob, a ten tutaj to Szczur. - mniejszy i wyraźnie mniej gadatliwy mężczyzna kiwnął tylko głową - Zamknięto nas za porwanie dla okupu i skorzystaliśmy z oferty Agenta - skurwysyna - Strauta.
Markus wpasował się w sytuacje wyuczonym stylem. Uścisnał wyciągnięta dłoń i skinął drugiemu. Dorzucił niezobowiązujące "A, Straut..." i wrócił do skrzyń.

-O tak… - Jean jęknął, gdy koledzy zrobili mu dobrze. Przeciągnął się błogo i rozmasował nadgarstki. "Bondage & Domination. Yeah bitch!". Ogarnął otoczenie. Mięcho rzucało się na pistolety, pozostawiając automaty smutne i samotne. Musiał to zmienić. Podszedł do skrzyni, podniósł jeden z karabinów. Pooglądał go sobie, pobawił się przełącznikami, zakręcił młynek, ustawił ogień pojedynczy, złożył się i oddał strzał w kierunku łańcucha krępującego drzwi z końca korytarza. Nic, a nic nie obchodziło go, że wylot lufy znajduje się koło czyjegoś ucha. Molier mierzył w kłódkę, czy co tam innego spinało ogniwa, ale głównym celem i tak było zapoznanie się z bronią. Oswojenie z odrzutem, twardością spustu, ustalenie korekty strzału. Zamyślony przewiesił karabin przez ramię. Stanął ze skrzyżowanymi ramionami nad Marcusem, czekając aż ten skończy penetrować zawartość skrzyń.
- Zapomnieli o marchewkowym pappardelle… dobre kimchi też by się przydało. Co za pech. - Gamelion oglądał zawartość skrzyń, ale podstawiony sprzęt wydawał się być nieciekawy. Z 7 gnatów zostały 4. Lepiej chodzić z czymś lekkim. Ale gromiącym kijem można było nieźle przywalić. A i taka seria też mogła być niezłym stoperanem. Mimo wszystko, Aleksander przywłaszczył sobie pistolet z dodatkowym magazynkiem. Lepszy rydz niż nic, a strzelanie pozostawimy specom.
- Hmmm… to “twoje”? - Gamelion wyciągnął jakąś podartą kurtkę. Chyba wcześniej należała do Moliera. Chyba, bo teraz zostało z niej niewiele.- No, bez tego rękawa możesz paradować jak pierdolony Mad Max. - rzucił Molierowi jego ciuch.

Jean biotycznie złapał kurtkę. Ta nadęła się jak żagiel, zawirowała w powietrzu i z łopotem godnym peleryny batmana, opadła na jego ramiona. Ostentacyjnie włożył dłoń w dziurę na rękę i wyciągnął z niej wywinięty na lewą stronę, "urwany" rękaw.
- Al... zaczynasz mieć złudzenia... - Mówił z kpiącą troską w głosie. -Kiedy ostatnio brałeś piguły?

Atmosfera zaczynał przypominać zatłoczony tramwaj latem, albo się porzygać, albo dokonać masowego mordu. Molier patrzył jak Marcus się uwija. Ten zdawał się nie odczuwać żadnego dyskomfortu z odniesionych niedawno ran. "Albo kontrola sygnałów z zakończeń nerwowych, albo nanoroboty medyczne". Zastanawiał się czy przeniosą się wraz z krwią, prawdopodobieństwo ocenił na całkiem duże. Zaśmiał się głośno na tę myśl. - Cuuudownie…

- Ołki dołki, szacowne, acz nieszanowne towarzystwo... Czy ktoś ma jakiekolwiek informacje o tym co tu było, miało być, czy nigdy nie było? - Sparky spojrzał kolejno na wszystkich - cokolwiek? Teorie spiskowe, podania ludowe, opowiadania babci, wywody wujka? Cokolwiek? Bo widzę, że Świrusek i jego ludzie do lotnych umysłowo nie należą... - broń była może i skuteczna, ale... nie w jego stylu i dodatkowo miała amunicje. - O! Kapelusik, nawet się nie zdefasonował... za mocno. - plecak. Markus potrzebował plecaka. - A jakby ktoś jeszcze chciał sobie postrzelać do świetlówek, zamków, pierdół i innych takich to radze wziąć pod uwagę, ze kod GIMMEAMMO w tej grze nie działa...

*****

Zadanie wyznaczone, cele przedstawione. Jasne i wyraźne. Nieskomplikowane. Wejść, wziąć, wyjść. Czy coś mogło nie wypalić? Ha, takie niespodzianki ujawniają się w najmniej spodziewanym momencie.
Mark rzucił tylko krótkie “dzięki”, kiedy po pewnym czasie ktoś oswobodził skrytobójcę z kajdan, a następnie zabrał się za penetrowanie skrzyń. Miał cichutką nadzieję, że odnajdzie swoje rodowe pamiątki. Nie mylił się. W rondzie kapelusza upchana była jego stylowa chusta - a to wszystko przygnieciono zwiniętym płaszczem oraz karabinkiem automatycznym.
Nie zwlekając dłużej, otrzepał swoje elementy garderoby i nałożył na wyznaczone miejsca, a kolejno obeznał się w obsłudze tego szybkostrzelnego cacka i pochował zapasowe magazynki po kieszeniach.
- To jak panie i panowie, bawimy się w jakieś formacje czy raczej preferujecie wolną amerykankę? - zapytał, zwyczajowo uśmiechając się za kawałkiem materiału.
- Coś proponujesz? Amerykanka byłaby wygodna, ale jakoś nie widze... nawet szybkiej. - odparł Sparky.

Wszystko o kant dupy rozbić. Nie skończyła z kulką w głowie. Wbrew woli trafiła dokładnie tam, gdzie planowano. Po okresie wściekłości, przyszedł czas na marazm. Lizzy wyciągnęła zakute ręce w stronę nowych, by to oni zdjęli kajdanki i obrożę. Tych dwóch nie zdążyła jeszcze mieć dość. Darowała sobie podziękowanie, zamiast tego ruszyła od razu do skrzynki, rozmasowując nadgarstki. Tyle tylko, że odzyskała bluzę i rękawiczki, które bez zastanowienia założyła. Pozostałych cudeniek pozbawiono ją jeszcze przed wsadzeniem do kapsuły. Wszystko by oddała za ulubioną melodię rozbrzmiewającą w uszach, za ten flow. Teraz dziewczyna musiała radzić sobie bez tego i nie napełniało jej to dobrym humorem. Sięgnęła po pistolet i zapasowy magazynek. Karabinu ani myślała ruszyć, niepotrzebnie by ją obciążał. Słysząc pytanie, Lizzy wzruszyła ramionami i smętnym tonem odpowiedziała:
- Żeby formacje miały sens, trzeba się znać, rozumieć i sobie ufać. Mimo wszystko dobrze by było dobrać się w jakieś… uch, na przykład pary – wykrzywiła się, sama nie wierząc, że to mówi – żeby osłaniać swoje plecy. W każdym razie najpierw trzeba się dowiedzieć, co jest za tamtymi drzwiami i ustalić, czy w razie czego się rozdzielamy, czy siła w kupie.
- Też wolałbym się trzymać jak najdalej od was
- Markus zajęty był czymś zupełnie innym, co nie przeszkadzało mu mówić - po pierwsze jesteście nieodpowiedzialni, po drugie - sam się lepiej przemykam niż w takim tłumulcie... Tyle, że w pojedynkę łatwiej nas wystrzelają, czy tam zeżrą. Kupą mości państwo, bo kupy nikt nie ruszy... Ale - na koniec dnia - jak zauważyłaś - ani się nie znamy, ani nie rozumiemy, ani sobie nie ufamy, każdy zrobi co zechce...
- Obyś się nie przeliczył… bo coś mi się zdaję, że parę poprzednich “kup” coś jednak zeżarło.
- Lizz spojrzała pytająco na dwóch mężczyzn, którzy byli tu przed ich przybyciem. Skoro tak się bali, na pewno wiedzieli więcej od ich ekipy świrusów.
- Wiemy tyle ile wy - powiedział niższy mężczyzna przedstawiony jako Szczur - Przylecieliśmy tu z dziesiątką innych, ale nas zostawili. Nie wiem czemu i szczerze mówiąc mam to w dupie.

Mark ostatni raz sprawdził swój inwentarz. Karabinek, pistolet oraz trochę medykamentów. Poza tym dorzucił jeszcze znaleziony w skrzyni nóż wojskowy, wywalając z kieszeni stary kawałek metalu. Nóż to było to, co potrzebował jak ognia. Rozważał jeszcze, czy brać ze sobą linę, która i tak przepełniała jego pokaźny ekwipunek. Ostatecznie mógł ją porzucić później, kiedy warunki przeprawy będą tego wymagać.
- Miejsce nie wygląda na przyjazne dla turystów - stwierdził, spoglądając na porozrzucane szczątki, jednocześnie montując latarkę na swój automat. - Zazwyczaj nie lubię się pchać, tam, gdzie mnie nie chcą, ale jako doświadczony już zwiadowca, mogę ponownie robić za szpicę. Jednak tym razem grzecznie poprosiłbym o jakiegoś pomagiera - dopowiedział, ruszając w stronę drzwi na przeciwległej stronie korytarza. Po drodze zachowywał jednak sporą dozę ostrożności.
- Nikt się już nie rzuca na torby medyczne? - rzucił Gamelion. Nożem też nie pogardził, przyczepiając sobie pochwę do pasa.
- Pójdę z nim - rzuciła Lizz, nie kierując tej wypowiedzi do nikogo konkretnego. Sama nie wiedziała, co ją nawiedziło, ale… show must go on, skoro tego chcą. Przed ruszeniem za mężczyzną sięgnęła jeszcze po nóż. Kto wie, co ich spotka?

*****

Po zdjęciu obroży z jej szyi, Misa zrobiła kilka obrotów głową i rozmasowała kark. Zaburzenie pracy jej wszczepu trochę otumaniło jej umysł.
- Dziękuję - zrzuciła krótko, zdobywając się na delikatny uśmiech w stronę swoich towarzyszy. Dobrze być wolnym. Ze skrzyni z ekwipunkiem wyciągnęła nóż wojskowy i zabrała swój pistolet. Po chwili grzebania odnalazła biały kitel, który bez zastanowienia założyła. W środku jego kieszeni odnalazła część medykamentów z ich wyprawy na powierzchni.
Rozejrzała się po otaczających ją osobach i czekała aż podejmą jakąś decyzję. Jak zadecydują tak będzie i to jej jak na razie wystarczy.
- Kto ty jesteś? - rzekł zaniepokojony Gamelion, zbliżając się powoli do Misy. Stanął przed nią w odległości trzech metrów.
- Składanka bierzesz line? - zapytał Markus odkładając zwój na bok.
- Co? Ja? Nie mów tak do mnie… albo mów mi więcej. Nie. Nie będę tego targać. Za ciężkie to. Ale mogę się przydać w inny sposób. W zupełnie inny… - Aleksander widząc, że Misa nie oponuje, stopniowo zbliżał dystans z każdym słowem, aż stanął przed nią w odległości około 15 cm.
- Kiedy ostatnio uprawiałaś stosunek seksualny? - szepnął jej do ucha.

Misa drgnęła lekko, gdy zbliżył się do niej mężczyzna. Przed jej oczami stanął obraz chwili, gdy dorobiła się swojej blizny. Szrama na jej policzku zapiekła jakby dopiero co ją zrobiono.
- Misa, Darkgrove, jak kto woli. Miło mi - w jej ręku błyskawicznie znalazł się nóż, zatrzymała go w niewielkiej odległości od szyi czerwonowłosego - Jednak jeśli ma się nam dobrze współpracować to radziłabym zostawić mi trochę przestrzeni do oddychania - ton jej głosu stracił zwykłe opanowanie, ale na ustach pojawił się szeroki uśmiech, w oczach mignęło lekkie zaniepokojenie.

- Na litość boską!! - wrzasnął Larson - i ja mam z wami przeżyć? - Jeżeli się nie zorganizujemy to od razu strzelmy sobie wszyscy w głowę. Zaoszczędzimy czas i nerwy. - mężczyzna klepnął się ręką w czoło
- cokolwiek tam jest zabiło wszystkich innych, którzy tam weszli.
- skończył zdyszany [i]- Tam może być wszystko.
- Profesorze... Banda przestępców, aby nie powiedzieć psychopatów, którym obiecano druga szanse w zamian za wykonanie roboty. Problem w tym, że ta banda nie wie co ma zrobić, co ją czeka i jednocześnie każdy chce przeżyć kosztem innych, bo przecież nie swoim poświęceniem... Jeżeli w czymś upatruję szansy to w tym, że jako grupa jesteśmy nieobliczalni - scholastycznie, socjogicznie i statystycznie. Acz ponieważ każdy ma gnata proponuje wyjąć dwa naboje i schować do kieszeni - pierwszy, aby palnąć sobie w łeb w ostatniej chwili przed... a drugi, w razie spudlowania za pierwszym razem.[i] - spokojnym głosem odparł Markus - Rob - obrzyn czy karabin?
- Obrzyn
- powiedział Rob - mam słaby wzrok.

Profesor westchnął głośno, żeby się uspokoić.
- Po prostu chodźmy… za nim ktoś tu kogoś zgwałci - wskazał na Aleksandra.
- Doktorku… Jahwe mi zabrania nieczystych aktów. Ponadto, jestem nader wszystko szarmancki w stosunku do kobiet. Prawda? - wysłał w powietrze całusa do profesorka, unosząc przy tym uroczo lewą nóżkę do tyłu.
- Żadnych pomysłów profesorze? - Markus w zasadzie nawet nie potrzebował odpowiedzi, chciał zająć czymś profesorska głowe. - Skoro szpica znów na szpicy z Liz to profesorowi proponuje tylnia kanape naszego campera. I Roberta z Mysz... Szczurkiem do towarzystwa i ochrony tyłów - rzucił w kierunku Szczura automat. - Do zagospodarowania jest reszta szrotu... Ja już więcej nie wezmę. Zresztą w razie draki następne zwierzę czy inne coś będę musiał wziąć na klatę... - powrzucał wszystko do plecaka i zabrał broń. W pełnym rynsztunku poszedł do sasiedniego pokoju i obejrzał stertę kości i krajobraz po egzekucji... Dziury w czaszkach były dostatecznym dowodem. Ci, którzy przetrwali chcieli uciec i tu spotkali się z ostateczna odmowa… Przyjrzał się dokładniej kościom - osteroporoza? U jednej osoby - ok. U wszystkich - no fuckin way. Podniósł kilka i spróbował złamać jedną. Szukał również śladów zrośniętych złamań... Tyle, że egzekucję można wykonać tylko w kilku przypadkach. Ofiara musi być albo skrępowana, albo otumaniona, albo wolno się poruszać, albo poddać z własnej woli. Pierwsze i ostatnie raczej nie zachodziło. Ci ludzie chcieli przeżyć. Uciekali. Hipotetycznie: gwałtowna mutacja powodująca osteroporozę dawała by otumanienie bólem i wolne poruszanie się - pierdolony Aleksander mógł dostać swój parszywy patogen. Podobny efekt mogla dać broń chemiczna. Pozostałe rodzaje broni nie spowodowałyby zmian kostnych. Pozostawało oczywiście exttech na przykład nanoboty i chociażby efekt braku zgodności genetycznej. W zasadzie, wracając do egzekucji, wystarczyło sprawdzić kąt wejścia i wyjścia pocisku z czaszki co dałoby gotową odpowiedź na pozycję osoby w chwili strzału: stoi wyprostowana, klęczy, kuli się… Pozycja w takiej sytuacji jest kombinacją możliwości fizycznych, czasu reakcji, świadomości i odporności psychicznej. “KURWA! To są ludzkie szczątki, nie obiekty badawcze” / “Panie Hyde, czym się pan tak emocjonuje?” - Markus wrócił do reszty i jedna z kości wsadził pomiędzy romantyczną parkę:
- Jakieś ciekawe obserwacje biologiczno - chemiczno - jakiekolwiek?
Aleksander popatrzył na kostkę, przekręcając głowę. Wzrok kierował to na twarz Misy, która prawdopodobnie zaciskała zęby, żeby nie strzelić Gameliona w pysk, to na obiekt podstawiony mu przed twarzą.
- To co zostało poznane, nie jest już ciekawe. Panie przodem. - odsunął się na kilka kroków w tył, kłaniając się szarmancko Misie.
Darkgrove zabrała kość z ręki Marcusa i uważnie zaczęła ją oglądać. Bez problemu ją rozłamała na pół - struktura kości była inna niż u normalnego człowieka. Widać było, że przeszła bardzo gwałtowny proces mutacji. Widok nie był dla dziewczyny zupełnie obcy, widziała już coś podobnego w swoim życiu, ale nie w takim stadium. To był zupełnie inny poziom.
- Hmm, tego co spowodowało tę chorobę nie wynalazł człowiek, nawet nasz obecny poziom wiedzy genetycznej, nie byłby wstanie doprowadzić nas na taki etap. Znałam pewnego naukowca, który zajmował się badaniami nad mutacją układu kostnego. Jednak to, do czego on w swych badaniach, nawet nie równa się z tym, co tutaj możemy zobaczyć. Jeśli to jest efektem pracy człowieka, to ktoś odwalił kawał “dobrej” roboty - dziewczyna była wyraźnie podekscytowana, jako naukowiec potrafiła docenić takie rzeczy - Jednak nie chciałabym być w skórze nikogo, kto złapie tego bakcyla, cholernie bolesna mutacja, a z tego co widzimy na reszcie kości to nawet nie śmiertelna, więc cierpisz w agonii czekając, aż ktoś cię zabiję. Odrzuciła kość w stronę reszty, nie wiedziała potrzeby zbierania takich pamiątek.
Wyminęła mężczyznę, który ustąpił jej miejsca, skinęła mu głową i ruszyła za Markiem i Lizz.
- Zepsuję zagadkę, i od razu powiem, że to nie jest dzieło człowieka. - rzucił na odchodne Aleksander, obserwując tyłek odchodzącej kobiety.
- Odkrywcze zaiste. - mruknął pod nosem Ascher.
- Z bólem serca też musiałam dojść do tego wniosku - rzuciła przez ramię w stronę mężczyzny.
Aleksander, tracąc zainteresowanie kobietą, zajrzał do opuszczonych przez “drużynę” skrzyń, i zgarnął resztę szpeju, tester jakości wody i karabin. Przejrzał broń, sprawdził magazynki niczym rasowy piechur, po czym przewiesił go sobie przez ramię.
- Skoro to ma wyglądać jak rozrywka Descenta, to można zwiedzić kolejną lokację, ta jest już nudna. - i ruszył w kierunku, w którym poszła forpoczta.

Lizzy szła w milczeniu za Markiem czując, jak z każdym krokiem serce podchodzi jej do gardła. Pistolet trzymała zapobiegawczo w gotowości, obiecując sobie, że nie użyje go bez wyraźnej potrzeby. Poruszała się cicho, nie tylko dlatego, że bała się własnego oddechu, ale również dlatego, że sportowe buty na cienkiej podeszwie były w tej kwestii łaskawe. Brak oświetlenia był zazwyczaj jej sprzymierzeńcem, jednak teraz zmuszał ją do zachowania tym większej ostrożności i kazał nerwowo spoglądać to przed siebie, to na boki, to za siebie. Z niepokojem wyczekiwała jakiegokolwiek ruchu na ich drodze.
-Mutacja... zamiast maszyn do zabijania robi z ofiar powykręcanych staruchów. Jajogłowi to pojeby. - Jean stwierdził retorycznie. -No, no zgarnęliście całą broń do walki wręcz... powodzenia na pierwszej linii życzy świeżo mianowany control kurwa wizard. - Molier ruszył za resztą w odpowiadającej jego profesji pozycji w szyku. Podśpiewywał pod nosem skomplikowane zaklęcia, brzmiące jak nic innego tylko ciężkie wiązanki przekleństw.
- Stul pysk - rzucił Markus krótko zastanawiając się kiedy debilowi zaczną się kończyć punkty many na głupiej zabawie biotyką. I czym je uzupełni…
- Twoja inkantacja ssie… zaklęcie cisza odparte. - Molier się odgryzł.
- Słuchaj krótkokiełki... może ty jesteś głuchy jak pień. Ja nawet na środkowej pozycji słyszę więcej niż cała wasza banda razem wzięta - wiec póki co grzecznie proszę. Następnym razem po prostu wsadzę nóż miedzy żebra. Czy wyrażam się jasno? Nieważne, masz mózg to myśl błaźnie. - spokojnie odparł Markus rozgladając się po pomieszczeniu, które zamierzali opuścić. Zauważył, że z ekwipunku łaskawie im pozostawionego zabrali w sumie wszystko, z jednym wyjątkiem…Ważnym wyjątkiem... Nie mieli również mapy, a układ korytarzy mógł mieć kluczowe znaczenie... Fuck.
- Gdy nie walczysz - jest mój. - Gamelion pomachał do Jean’a nożem. I rzucił w jego stronę pochwę w nożem. - Pobaw się na razie… później oddaj. - oddać psycholowi ostre narzędzie? Nic w tym dziwnego, gdy robi to inny psychol.
- Atak dystansowy otwieracz czerepów odblokowany. - Molier mruknął półgębkiem. Lewitował nożem wokół siebie. - W chwili zwrotu może być nieco brudny... ściekać fragmentem mózgu, czy coś…
- Czy coś. - powtórzył głucho Aleksander, idąc dalej.
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172