Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2013, 14:23   #33
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


To mógłby być naprawdę dobry dzień. Poranek wszak zapowiadał się doskonale. Rany na plecach doskwierały nieco jeszcze Morganowi, gdyż zakupionej miksturze daleko było do cudownego leczniczego remedium. Ale czuł się już lepiej niż wczoraj. Zdecydowanie lepiej.
Perspektywa porządnej zapłaty za ciężką robotę, niewątpliwie poprawiała humor i nastrój. Choć kac robił swoje.
Na szczęście Amelia na to miała radę. Jakieś świństwo będące recepturą lokalu. Każda bowiem karczma miała swój środek na kaca. I każdy był trucizną samą w sobie.
Remedium na kaca autorstwa panny Summers nie różniło się więc niczym od innych jakie Morgan pijał w swym życiu. Śmierdziało jakąś pleśnią, a smakowało jak wymiociny.
Nie dało się tego wypić jednym haustem. Więc krzywiąc się niemiłosiernie Morlock siorpał ową miksturę, słuchając…
Barda... dziś nie było. Za to byli inni stali bywalcy.


Krasnolud wraz robotnikami gazetę czytali. A w zasadzie krasnolud czytał, a reszta się przysłuchiwała.
-Wczorajszej nocy... nastąpiła niespodziewana napaść... Pani Doubfire, szanowana.. sklepikarka prowadząca znany... sklepik z gorsetami pod nazwą: ... „Skarby dla modnych dam” została... zaatakowana przez bestię... Gdyby nie... dzielna postawa pana... Emmetta Brown’a, pewnie by... zginęła... Widziany przez nich potwór miał... dwa metry wzrostu, rogi i skrzydła.- literował brodacz, a gromada przysłuchiwała się i komentowała.
-Sama Doubfire wygląda jak potwór spod łóżka… Może to ona zaatakowała jakieś, a nie na odwrót?.- wybuchały śmiechy.
-Na biedną nie padło. Zdziera ostatnie centy za te swoje "skarby"…-mruknął jeden z półorków.
-Nie ciskać mi takich głupot. To nie są żarty. Coś napadło na starszą kobietę. To poważna sprawa , zresztą nie był to jedyny trup, o którym pisze panna Cheung.- burknął czytający krasnolud. Misako Cheung pisała także o innym nieboszczyku i… po krótkiej relacji przechodziła do biadolenia i narzekania na władzę. Widać dziennikarka czuła się bardziej felietonistką. I nie przepadała za obecnym porządkiem. Nic dziwnego, że szanowano ją i ceniono w Downtown.

Morlock wypił ów “eliksir”, wypił potem coś jeszcze by zabić absmak lekarstwa w ustach i ruszył do rezydencji swej pierwszej chlebodawczyni. Droga do domostwa Charlotte Mc'Kay nigdy mu się nie dłużyła.


Choć rzadko była krótka. Od Doków do ulic którymi dało się przejść na wyższy poziom miasta był kawał drogi do pokonania.
Na zabawną ironię zakrawał fakt, że im bliżej Morgan był Uptown, tym mniejszy był ruch na ulicach i tym mniej było obywateli. Za to coraz więcej było policji.
Morgan po zakupie kwiatów przez chwilę się przyglądał korkowi ulicznemu rozładowywanemu przez policjantkę z drogówki, w której to służyło wiele kobiet. Przyglądał się tym spalinowym i parowym potworom toczącym swe koła po ulicach i zastanawiał się nad tym jak szybko zmienił się świat, gdy on kiblował w kiciu.

New Heaven urosło i uległo podziałowi. Różnice między Downtown i Uptown były uderzające.
Stłoczone razem wysokie piętrowe kamieniczki Downtown i wieczny tłok, nadawał dolnym dzielnicom skojarzenia z wielkim mrowiskiem.
Uptown było jaśniejsze, pełne zieleni i dużych przestrzeni w postaci. I rezydencji. Uptown było miastem bogaczy. Piramida społeczna była tu dosłownie przedstawiona. Bogacze mieszkali w najwyżej położonej dzielnicy, tuż przy kampusie uniwersyteckim w dużych rezydencjach.
Pod tym względem Charlotte była wyjątkiem. Jej rezydencja nie była tak duża i leżała w mniej prestiżowej i bardziej zatłoczonej dzielnicy Uptown. Ale… Mc’Kayowie byli zamożną rodziną.
Może Charlotte była po prostu ekstrawagancka? Jak wszyscy magowie.

Ale czemu miał się przejmować teraz Charlotte. Szedł wszak do Antoniny z kwiatami. Urocza pokojówka nie była może miłością życia Morgana, ale mogła być miłością jego kilku następnych tygodniu. A to wystarczało Lockerby’emu, na tyle wydać kilka banknotów na bukiet.
Antonina przywitała go w drzwiach szczebiocąc fałszywym starokontynentowym akcentem.-Ach phanicz Lockherby co miłha niesphodziankha. Te khwiaty to dla mnhie? Ach, nie trzebha byłho. Doprhawdy.
Jej oczy mówiły jednak co innego. Antonina lubiła takie drobne romantyczne gesty.
-Jhak miłho zobhaczyć pana w naszych phro..-jej słowa przerwał zimny i lodowaty to głosu Shizuki.- Pouitu… dywan w salonie sam się nie odkurzy. Bierz do roboty.
Antonina zerknęła za siebie z miną przerażonego ptaka, na widok zbliżającego się kota. Bo też i rzeczywiście zjawiła się jak kot, tuż za nią.
--Tak panno Shizuko.- wymamrotała cicho zupełnie zapominając o swym akcencie. I błyskawicznie dała drapaka.
A Shizuka spojrzała na Morgana i poprawiając okulary.- Nie interesuje mnie, gdzie wychodzicie razem po pracy. Nie interesuje mnie co robicie w jej pokoju, panie Lockerby. Ani trochę… Niemniej kiedy ona jest w pracy, to jej czas i uwaga, należy do mnie. Nie do pana. Więc proszę ze swymi kwiatkami przybywać w bardziej odpowiednich porach, dobrze.?
Uśmiechnęła się kwaśno.-Niemniej cieszę, że pana widzę. Oszczędził mi pan trudu ganiania po Dokach.
W jej dłoni pojawił się błyskawicznie bilet.- Na dzisiejsze przedstawienie “Melancholii Izabelli” w New Heaven Metropolitan Opera. Miejsce w loży obok panny McKay. Proszę się nie spóźnić. Proszę nie zabierać widocznej broni i proszę ubrać się stosownie. To w końcu opera, a nie gnomi kabaret.
Po chwili między palcami drugiej dłoni pojawił się zwitek banknotów.- A tu ma pan pięćdziesiąt dolarów New Heaven. Liczę, że pan z nich skorzysta i nie przyniesie wstydu panience.

Spotkanie. Jakkolwiek Morgan uważał się za dość przystojnego mężczyznę, to wątpił by Charlotte zapraszała go na miłosną schadzkę. Były więc zapewne inne powody, spotkania zaaranżowanego przez uroczą acz tajemniczą dziedziczkę fortuny Mc’Kayów. Tylko jakie?
Na razie Lockerby nie miał czasu tego rozważać.Kolejne spotkanie z kobietą czekało na niego.
I kolejna przejażdżka na kościstym grzbiecie konia Giliam. Trzeba było przyznać, że półelfkę zawsze przepuszczano, gdy gnała na grzbiecie Wightmare’a.
Nie żeby Morgana to dziwiło.

Zatrzymali się przy niedużym domku, położonym na granicy dzielnicy zwanej Małą Slavią i Gnomopolis… getto tych członków tej rasy, którzy nie byli olśniewająco bogaci. Co jednak nie zmieniało faktu, że do żebractwa było im jeszcze daleko. Gnomy były biegłymi inżynierami, świetnymi jubilerami… cenionymi bardziej niż elfy nawet. I bardziej sympatycznymi od wyniosłych członków prastarej długouchej rasy.
Gilian zatrzymała się przy sklepiku nazwanym “1000 i 1 gadżetów Tinkebell”.
Po czym zsiedli z konia i weszli do środka przy okazji uruchamiając dziwną melodyjkę odgrywaną na dziwacznym pudle iskrzącym od prądu przepływających przez zwoje kabli. Ot, specyficzny dzwonek u drzwi.

Sklepik ten nie przypomniał sklepu. Bardziej graciarnię. Rożne przedmioty, narzędzia i części walały się wszędzie wypełniając każdy niemal kąt tego pomieszczenia.
Gilian się jednak tym nie przejęła i krzyknęła.- Marge? Marge jesteś tu? Mam dla ciebie robotę.
Po chwili z zaplecza wyszła niska istotka o niebieskich włosach i oczach.


O twarzyczce ozdobionej kolczykami i tęczówkach koloru stali. Jej strój świadczył o tym, że nie przejmuje się konwenansami. Ale po prawdzie… mało który gnom się przejmował.
-To w czym mogę pomóc. I co to za drągal?- rzekła Marge zerkając na Morgana.
-Morgan Lockerby, poznaj Margareth Elizabeth “DoubleDare” Tinkebell, Marge poznaj Morgana.- rzekła szybko Giliana i dodała.- Mam kupę przedmiotów do rozpoznania i płacę z góry. Da się to załatwić na dziś.
-No… dobra. Niech ci będzie.-
wymruczała niechętnie Marge i spytała po chwili.- Jak się moje dzieci sprawują?
-Bardzo dobrze.
- potwierdziła Gilian wykładając na ladę skarby zgarnięte wczorajszej nocy.
Gnomka usiadła na niskim, krzesełku, które po naciśnięciu dźwigni uniosło się nieco w górę, pozwalając Marge przyjrzeć się zdobyczom Gilian poprzez zębatkę wiszącą jej na szyi.
Przez dłuższą chwilę mruczała coś pod nosem, by rzec.- Interesujące. Niektóre z nich nie pochodzą z New Heaven. To nie są wytwory tutejszych czarowników.
Sięgnęła po obrączkę ze srebra pokrytą grawerunkiem w kształcie piór.- To jest zwykły pierścień piórkospadania. Krasnoludzka robota, może ludzka… Musiałabym poszukać wzroru w w moich księgach by ustalić twórcę, ale nie wątpliwie robota rzemieślników z New Heaven. Pierścień chroni noszącą go osobę przed upadkiem z wysokości większej niż pięć stóp.
Pstryknęła palcami o buty.- Ten wytwór znam. Kupisz takie na zamówienie Shyily Learvell. To robione na miarę umagicznione buty cichostopego śmiałka, elfiej roboty. Choć łatwo dostosowują się do nowych właścicieli.Dobre dla szermierza i do bójek w tłoku.Pozwalają łatwiej unikać zdradzieckich ciosów przeciwników, którzy są zbyt blisko by łatwo było ich wyminąć. No i… prostsze skarby mamy za sobą.
Stuknęła palcem o kapelusz Caligario.- Kapelusz oczywiście jest bezwartościowy.
Sięgnęła po opaskę… ukrytą pod materiałem. Opaskę z czarnego metalu z wykutą czaszką będącą zapięciem. -Nie mam pojęcia kto takie robi.
Obejrzała ją poprzez zębatkę. -Niemniej to tak zwana "Opaska nieboszczyka". Ma wzbudzać strach i wspierać swą magią, próby zastraszania innych. Oprócz tego, chroni kapelusz przed zwianiem bądź strąceniem go z głowy. Co jeszcze… a tak.
Wskazała na ów garnczek.- To dość prymitywna farba wojenna, naznaczona magią. Dodaje żywotności i poprawia morale. Oczywiście żeby zadziała trzeba ją nałożyć na twarz i tors. Tak jak to czynią szare. Bo zresztą… to ich farba wojenna. Garnczek starczy na trzy użycia. A raz nałożona farba działa przez trzy godziny. Bębenki i płaszcz…-wskazała palcem na kolejne przedmioty i podrapała się po głowie. -Nie są wytworem szarych futer.
-Może mwangi?-
spytała Gilian, choć bez zainteresowania w głosie.
-Może…. tak czy siak. Bębenki conga służą niecnym celom. Sprawny perkusista może przyspieszać lub spowalniać ruchy wszystkich osób w zasięgu magii bębenków kilka razy dziennie. A nawet… raz dziennie przejąć kontrolę nad nieumarłymi.- odparła Marge i wzruszyła ramionami.- Natomiast płaszcz chroni przed upadkami z dużych wysokości i zawiera pierzaste talizmany. Może produkować efekt łodzi, ptaka, drzewa, kompasu… i jeszcze jeden. Musiałabym poświęcić więcej czasu, by się zorientować w szczegółach.
-To na razie nie będzie konieczne. Wiem co potrzebuję.-
uśmiechnęła się wesoło Gilian. Była przygotowana na wieczór.

Bo wczesnym wieczorem zgromadzili się wszyscy członkowie drużyny, poza oczywiście półorczym zabójcą. Był nawet Ferdynand B. Moenhausen, choć akurat był zamożnym człowiekiem. Zgromadzili się tam, gdzie pierwszy raz się spotkali. Pod “Płonącą Ostrygą” u Amelii Summers.
Morgan nerwowo spoglądał przez okno tawerny, nie miał wszak zbyt wiele czasu do stracenia. Na szczęście półelfka przeszła szybko dorzeczy nie bawiąc się w rozwlekłe gadki. Omówiła magiczne moce przedmiotów i na koniec rzekła. -Mamy trzy tysiące łupu, plus półtora za nagrodę od stróży prawa i kolejne dwa tysiące od gnomów. Po potrąceniu półtora na zabójcę i moje wydatki związane ze śledztwem zostaje pięć tysięcy do podziału i skarby. Więc każdemu z nas wypada po tysiąc na głowę i skarby do podziału. -Mnie interesuje opaska i farba wojenna. Pieniądze możecie podzielić między siebie.-stwierdził Ferdynand.
-Więc… dwa tysiące dla tego z was, który zdecyduje się nie brać pozostałych magicznych skarbów.- postanowiła Gilian, potarła się po podstawie nosa.- A i bym zapomniała. Dla dzielnej ekipy, która uratowała gnoma, Archibaldo Finnenbecker ufundował swoją nagrodę. Trzy fiolki eliksirów do podziału. Jedna mikstura leczenia lekkich ran, jedna tarczy i jeden eliksir powiększenia osoby..
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-03-2014 o 22:26.
abishai jest offline