Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2013, 22:57   #31
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Annabell Clark


Annabell opierała się plecami o zimne drzwi. Za sobą słyszała niewyraźne krzyki, różnych osób. I całkiem wyraźne strzały z broni palnej.
Bum, bum,bum… rozbrzmiewało w jej uszach.
Przed sobą miała ciemny korytarz, ledwo rozświetlany przez migoczące świetlówki. Ani żywego ducha przed. Co to była za księgarnia do cholery?


Świetlówki migały szaleńczo i hipnotycznie nadając temu miejscu atmosferę ciemnej bocznej uliczki. Wyobraźnia Annabell sama zaludniała boczne pokoje... mordercami z siekierą, zboczeńcami wszelkiego rodzaju. Bo co innego mogło się kryć? Książki?
No… w sumie powinny być książki. W końcu były to magazyny księgarni.
Ale strach wywołany hukiem broni, utrudniał logiczne myślenie.
Na razie drżącą dłonią wyciągnęła komórkę i zaczęła wystukiwać numer.


Przyłożyła komórkę do ucha i po usłyszeniu głosu dyspozytorki, zaczęła nerwowym głosem składać zawiadomienie o przestępstwie. Komórka zamarła w połowie.
Straciła sygnał. W mieście oplecionym dziesiątkami nadajników telefonii komórkowej, aparat Annabell zgubił sygnał… w środku rozmowy z policją.
Ale nie tylko zaskoczyło pannę Clark.
Cisza… Było cicho dookoła niej. Żadnych strzałów, żadnych krzyków. Nic. Opierając się o drzwi Annabell czuła ich nikły opór. Nie były zamknięte.

Jeremy Perrier


Chowanie oficera “John Doe”, było męczącym i dość traumatycznym przeżyciem. Może i nie przyprawi Jeremy’ego o nocne koszmary do końca życia. Ale i tak nie będzie to wspomnienie, do którego będzie sięgał pamięcią. Najlepiej je wyrzucić z głowy jak najszybciej. Zdusić w sobie, zepchnąć w głąb. Zapomnieć.
Ale to od jutra. To doświadczenie było wyczerpujące, zarówno na poziomie fizycznym jak i psychicznym. Był zmęczony, bardzo zmęczony.
Sen więc przyszedł szybko i był głęboki.
-Jerome… Jerome… Jerome, wstawaj bydlaku!- czyjś znajomy wyrwał Jeremy’ego ze snu. Obudził się nagle i rozejrzał po pokoju. Czuł smród zgnilizny. Czuł odór pleśni.
Ale nie słyszał nikogo. Może mu się tylko przyśniło?
Telewizor włączył się nagle. Kanał TCM nadawał reklamówkę jakiegoś starego horroru.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5gUKvmOEGCU[/MEDIA]

Jeremy przyglądał się temu przez chwilę, a potem usłyszał głos. Drwiący i zimny męski głos. Znajomy… Ale Perrier nie był w stanie dopasować głosu do twarzy.
-Naprawdę… nie masz czasu na telewizję Jerome. Oni i ja… idziemy po ciebie gnido.- głos był wyraźny i rozlegał się w całym pomieszczeniu.- Wyjrzyj przez okno…
Jeremy ruszył ku niemu i zobaczył.


W mrokach lekko wyraźne kuśtykające postacie ludzi, dziesiątków ludzi. Otaczali powoli motel w którym Jeremy przebywał.
-Myślałeś że będzie tak łatwo. Kulka w łeb i pozbycie się ciała?- zarechotał głos.- Jerome… stary kumplu. Człowieka można zabić tylko raz.
Choć pisarz nie potrafił stwierdzić, czy te postacie które widział w mrokach nocy były żywe czy martwe, to jedno było pewne. Osaczały go.

Teodor Wuornoos


To była bardzo odważna, albo bardzo głupia decyzja. Prawdopodobnie jednak i głupia i odważna.
Stwory osaczały Teodora zaskoczone tym, że nie uciekał. Teraz Teodor mógł się przyjrzeć tym dziwaczny abominacjom. Stwory nie były, ni wilkami ni wilkołakami. Ich pokraczne i przygarbione półzwierzęce-półludzkie sylwetki wydawały się zatrzymane w przejściu ze zwierzęcej do wilkołaczej formy. I gniły. Teodor czuł teraz odór pożeranego trądem ciała.
Byłyby żałosne, gdyby nie były straszne.
Teodor jednak był na wojnie, potrafił zapanować nad strachem i wierzył w siłę swego głosu i argumentów. I odniósł sukces, ale nie taki jak się spodziewał.
-Morderca…- syczały kolejne stwory.- Zdrajca… Przewodniku Śmierci, nie upilnowałeś go... Nie upilnowałeś kostuchy...Krew przelana przez niego jest na twoich rękach… Pozwoliłeś nas zabić…
Eee… co? Teodora zaskoczyły te słowa. Jakiej znowu Śmierci? Te stworzenia obwiniały go o swój zgon, ale przecież… żyły?
-Zabić! Zabić zdrajcę! Zabrać jego do duszę do piekła, które nam zgotował.- czas który zdobył swą przemową, właśnie się kończył.
Krok do tyłu. Kolejny … chybotliwa wąska kładka, wiatr wiejący na tej wysokości szarpał ubranie. A rana na nodze sprawiała ból.


Pod stopami Teodora rozpościerał się widok zniechęcający do skoku. To było wystarczająco dużo metrów, by roztrzaskać się na betonie. Jeszcze jeden krok. Stwory ruszyły w kierunku Teodora z wściekłością w oczach. Nie były jednak wystarczająco dobrze zorganizowane. Przepychały się i warczały nawzajem i spychały na boki. Dwa z przodu zostały zepchnięte na boki przez napierającą z tyłu sforę z wyciem poleciały w dół na spotkanie z ziemią. Głośne plaśnięcie świadczyło o tym, że spotkanie to było nie zakończyło się dla nich dobrze. Kuśtykający Teodor z trudem zachowywał równowagę na tej wąskiej belce wędrując na drugą stronę, do kolejnego budynku. Co prawda mógł skoczyć i liczyć, że miał rację. Że to sen.
Ale trudno było przekonać do tego wrodzone instynkty… Poza kiedy się śni, to rzadko jest się tego świadomym. Stwory nie radziły sobie na kładce lepiej od Wuornosa.

Na szczęście dla niego…
Strach zagłuszał ból w nodze, jakimś cudem wiejący wiatr nie strącił się go z tej kładki. Jakimś cudem wilcze abominacje nie zdołały dorwać go na niej. Zaślepione wściekłością i gniewem… były jednak uparte. Mimo przepychanek, mimo strącania towarzyszy, korowód abominacji szedł powoli za Teodorem ścigając namiętnie swą ofiarę. Teodor był bezpieczny póki co, ale jak długo?

Susan Chatiere


Dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że Susan odruchowo się skuliła. Serce waliło jak młot. Wyobraźnia podsuwała kolejne “zabawy” jakie mogli zastosować na jej oprawcy.
Drzwi otwierały się powoli, po czym usłyszała dźwięk stali. Okuci w zbroje strażnicy weszli do środka. Susan zamarła i zacisnęła oczy.


Bała się. Bała się że ją znajdą i wywleką. Bala się że zaciagną ją do Laury. I że skończy jak kobieta w klatce. Serce waliło Susan jak młot, łzy same napływały do oczu. I nic nie słyszała.
Czy sobie poszli? Czy wyszli? Nie słyszała rozmów, nie słyszała ruchów, nie słyszała oddechów.
Ośmieliła się wyjrzeć.


Stali tam. Dwie sylwetki w czarnych jak noc zbrojach, nieruchome i czujne. I nieludzkie, tak bardzo nieludzkie. Nie widziała ich oczu. Tą część twarzy wypełniała szczelina pełna wręcz piekielnie czerwonego światła. Zamarła na moment, po czym szybko się schowała przymykając oczy i modląc się do Boga, by nie zauważona. Sekundy ciągnęły się we wieczność, ale w końcu… dźwięk zbroi. Zauważyli?! Boże nie!
Dźwięk zamykanych drzwi. Odetchnęła z ulgą. Na razie była bezpieczna… Na razie.

Emma Durand


Drzwi… znaleźć drzwi!


Jakie do cholery drzwi?!
Korytarz wydawał się ciągnąc w nieskończoność. Emma biegła starając się nie patrzeć na boki. Bowiem widoki po bokach przypominały wyjątkowo realistyczny dom strachów. Schody… prowadzące do góry schody. Uzbrojona w wiatrówkę Emma zaczęła się po nich wspinać dochodząc do podziemi jakiegoś mocno zaniedbanego budynku. Była jeszcze na terenie Zoo, czy nie?
Nie wiedziała. Nie miało to zresztą znaczenia. Liczyły się drzwi. A tych tu było dużo.
Podziemia te były bowiem korytarzem pełnym drzwi i rozwidlającym się na końcu. Podeszła do pierwszych z brzegu drzwi, otworzyła i zdębiała.


Sala tortur. Autentyczna sala tortur, z łańcuchami i kajdanami i urządzeniami do zadawania bólu.
I plamami krwi… zaschnięte może i dało się uznać za złudzenie. Za zacieki na ścianach. Ale widziała też świeże ślady krwi na podłodze. Zszokowana zamknęła szybko drzwi to tej celi…
Gdzie trafiła? Gdzie polazła. Strach pełzł po jej kręgosłupie niczym wąż.
Emma otworzyła kolejne drzwi, naprzeciw odkrytej sali tortur. I trafiła jeszcze gorzej. Wiszące na hakach szczątki ludzkie. Ciało tak porozrywane i poszarpana że ledwie przypominało człowieka. Świeżo zamęczony trup. Tu nie było już subtelnych wskazówek. Tu prawda uderzała z całą oczywistością. Emma trafiła z deszczu pod rynnę.

Sophie Grey


Sophie potrzebowała się odstresować. Po dłuższej chwili milczenia i szukania kandydatów na swoich psychofanów i innych zboczeńców nie potrafiła wymyślić żadnego imienia. W końcu nie znała nikogo magnetycznej osobowości podobnej do filmowych roli Jacka Nicholsona. Nikogo, kto mógłby się odważyć na coś takiego. Jako fotograf zawsze stała po drugiej stronie kamery, toteż nie miała wielbicieli. Była anonimowa… więc co się zmieniło. Potrzebowała się odstresować, więc wzięła prysznic. I pistolet do łazienki. Nie była wszak głupią siksą z horroru klasy B, by dać się zarżnąć naga pod prysznicem. Jeśli ten psychol zaatakuje ją wtedy, wpakuje mu cały magazynek w brzuch.
O ile ją znajdzie.


Spod prysznica wróciła już bardziej spokojna. Rozejrzała się pokoju zastanawiając się co jej w zasadzie nie pasuje.


Niby pokój wyglądał tak samo. I nic się nie zmieniło, a jednak… coś czuła że jest nie tak. Detale nie pasowały do tego co zapamiętała wchodząc. Kwiatki! Nie było ich na tapecie.
Znikły kwiatki z tapety. Jakim cudem.
Potem następny detal zwrócił uwagę Sophie. Ułożone na poduszce litery wycięte z gazety.


Układały się one w pytanie, na które Sophie nie znała odpowiedzi. Zresztą… czy odpowiedź miała znaczenie? Prawdziwy sens tkwił bowiem w pytaniu. Ktoś tu wszedł i je ułożył starannie na poduszce, gdy ona się kąpała. Po raz drugi jej twierdza została zbezczeszczona.
I wtedy… Ostrze noża przebiło pościel od spodu i powoli zaczęło ją rozcinać. Było niczym żądło owada rozcinającego kokon. Ale przecież to niemożliwe. Pod pościelą był materac, pod materacem sprężynowy szkielet łóżka. Ręka trzymająca nóż musiała zatem należeć do osoby będącej zaszytą w materacu! To przecież absurdalne i niemożliwe!
Ale działo się na jej oczach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-12-2013 o 23:17.
abishai jest offline