Wątek: Stara Kamienica
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2007, 23:01   #58
Maczek
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
[center:0aca699471][/center:0aca699471]

Impreza się już rozkręciła, ludzie szaleją na parkiecie porwani rytmem muzyki. Dzisiaj daje popis nowy DJ. Mało znany ale świetnie zapowiadający sie dzieciak. Tłok jest jak co dzień. Zresztą nie ma co się dziwić, przecież to jeden z lepszych klubów w tym mieście. Wyżej stoją tylko Blue Velvet i Succubus club. Niewiadomo, kto jest właścicielem pierwszego kubu, drugi natomiast należy do Brennona Thornhila. Starszego klanu Ventrue. Nocne imprezy ludzi przeważnie składają się z wędrówki po tych właśnie barach. Shiwa schodząc na dół przyglądała się z zaciekawieniem, zebranym. Nagle wpadła jej w oko kobieta. Nie miało znaczenia zupełnie jak wygląda. Liczyło sie tylko to jak się porusza. Miało się wrażenie, że na parkiecie znajduje się tylko ona. Każdy jej ruch był doskonały. Na jej twarzy gościł grymas niewinności połączony z rozbawieniem. Z tak wielką energią i zapamiętanie oddawała się tańcu, że zupełnie nie zwracała uwagi na mężczyzn, którzy otoczyli ją kołem, jednak jak na razie żaden nie miał odwagi podejść i przerwać lub choćby zakłócić to przedstawienie. Robiło się coraz bardziej gorąco.
Schiva szybko rozpoznała kobietę. To Sophia Ayes z klanu Torreador. Stała bywalczyni przyjęć wydawanych przez Primogena z jej klanu - Annabelle Treabelle. Co ona tu robi? Nagle przy barze dostrzegła kolejnego wampira. Młody francuzik z klanu Brujah. Marc Levesque. Siedział i przyglądał się występowi. Miał dość słaby widok, więc ciągle się przekręcał aby dostrzec jak najwięcej. Nawet z pewnej odległości widać było wyraźne rozbawienie na jego młodziutkiej twarzy. Shiva znała go raczej mało. Rzadko się gdzieś pojawiał. Wiadomo było, że ma jakieś zatargi z Baltazarem, który jest swego rodzaju szeryfem w mieście. Przynajmniej tak każe do siebie mówić.

[center:0aca699471]* * *[/center:0aca699471]

Noc była już późna. Policja zostawiła tylko jeden samochód, w którym smacznie spało dwóch ludzi. Nikomu najwyraźniej nie chciało się za bardzo zajmować tą sprawą. Bandyci najprawdopodobniej zostali już złapani. Zwyczajnie debile nie wyrobili się na zakręcie. Poza tym na co komu ta stara rudera. W mieście co chwila ktoś do kogoś strzela a tu nawet nikt nie zginął. Tylko jakiś wyszczekany dzieciak się pokaleczył jak przewrócił się na szkła. Sprawa jakich wiele.

Shawn stał przez moment przed kamienicą. Podziurawiony samochód nadal stał tam gdzie wcześniej. Na trawniku widać było masę śladów opon. Teren nawet nie został otoczony żółtą taśmą. W jednym z pomieszczeń na piętrze palio się światło, jednak nie było widać żadnego ruchu. Poza tym, gdyby nie to małe światełko, budynek byłby całkowicie pogrążony w ciemnościach. Dziury po kulach nadal szpecił całą ścianę. Jednak można by odnieść dziwne wrażenie jakby było ich mniej niż poprzednio. Wszystko wydawało się jakby zdarzyło się wiele lat temu. Gruz jakby porósł lekki mech, czy trawka. Na ścianie nie było żadnych nowych odprysków. Cały budynek robił przez to piorunujące wrażenie. Jak się przyjrzeć okazuje się, że to iluzja spowodowana tylko majestatem i aurą posiadłości. Znów dał o sobie znać mrożący krew w żyłach wiatr. Shawnem aż zatrzęsło. Poza tym było tu dziwnie spokojnie. Tą ciszę przerwał nagle dźwięk telefonu dobiegający z kieszeni marynarki. Odebrał. Rozmowa była krótka. Sprawa sama się zaczęła tuszować. Nikt nie zwrócił uwagi, że w furgonie nie było kierowcy. Nikt się nie zastanawiał dlaczego doszło do wypadku. Nawet specjalnie nie przesłuchiwano zatrzymanych. Sąsiedzi nic nie słyszeli. Wygląda też na to, że prasa się tym nie zainteresuje.
Znów ten wiatr...

[center:0aca699471]* * *[/center:0aca699471]

Pożywienia jest pod dostatkiem wszędzie wokoło. Marcjan z jakichś przedziwnych i niewyjaśnionych powodów jest jedynym wampirem, od którego Doyle nie żąda zapłaty. Może to i lepiej. Te zapłaty są jakieś dziwne. Np. przez najbliższy miesiąc nie pożywiaj się na kobietach, albo nigdy więcej nie tkniesz krwi psa. Jak on to w ogóle sprawdza czy ktoś się wywiązał z umowy czy nie. Chodzą słuchy o takich co sobie jaja robili z tego i łamali przysięgi. Ginęli bez sensu i nikt nie potrafił powiedzieć co się z nimi stało. Czasem znajdywano jakieś ślady. Np. psa z wypisanym imieniem zaginionego. Ile w tym wszystkim jest prawdy tego nikt nie wie. Doyle nie dementuje pogłosek, zresztą dla niego one są wygodne. Stara się zachować całą tą otoczkę grozy i tajemnicy.

Tak więc tym razem reakcja Doyla była łatwa do przewidzenia. Uśmiechnął się jak umiał najładniej do Marcjana.
- Wiesz gdzie go szukać.
Zrobił gest jakby chciał zaprezentować całe zoo. Wtedy jakby zauważył swoje ubrudzone ręce. Wytarł jest szybko w fartuch i wrócił do budyneczku.