John [MEDIA]http://st.gdefon.com/wallpapers_original/wallpapers/160381_studenty_doska_prepod_formuly_lekciya_1920x 1200_(
www.GdeFon.ru).jpg[/MEDIA]
Dzwonek telefonu odezwał się na cały regulator, zwracając uwagę wszystkich siedzących w dużej sali wykładowej Uniwersytetu. Profesor stojący pod tablicą przerwał wykład i znad okularów rzucił długie i smutne spojrzenie w głąb audytorium, skąd dochodził przejmujący dźwięk. Młodzież w dzisiejszych czasach naprawdę nie znała najprostszych zasad kultury i dobrego wychowania...
Kilka osób, siedzących z tyłu poruszyło się gwałtowniej, kiedy głośny dzwonek pobudził je ze słodkiej drzemki; większość jednak studentów zaczęła rozglądać się po sali i wymieniać półgłosem kąśliwe uwagi; z wielu nudnych i niepotrzebnych zajęć na psychologii, wykłady
Aarona Baumana cieszyły się dużym zainteresowaniem i zawsze odbywały się przy pełnej sali. Miała na to wpływ nie tylko osoba wykładowcy - cenionego biochemika i specjalisty od procesów chemicznych, zachodzących w ludzkim mózgu, laureata wielu prestiżowych nagród naukowych i szefa katedry, ale także tematyka zajęć i sposób ich prowadzenia. Nie był o monotonny monolog, jaki zwykle spotyka się na studiach: profesor prowadził wykład z pasją i swadą, pokazując wiele praktycznych przykładów i bez wahania obalając wiele z dotychczas znanych i wydawałoby się niepodważalnych teorii. Niektóre z jego poglądów można by nazwać kontrowersyjnymi; nie sposób jednak było odmówić im błyskotliwości. To wszystko sprawiało, że studenci byli naprawdę ciekawi i żądni wiedzy. I tym bardziej krzywili się na niespodziewaną przerwę.
John, siedzący nieco z boku sali, ale tak, by mieć dobry widok na wykładowcę, westchnął w duchu. Znów jakiś idiota nie wyłączył dzwonka, a reszta musiała cierpieć przez tą nieuwagę. Skupienie sali i Johna szlag trafił; zresztą, i tak zbliżał się koniec wykładu.
Telefon wciąż dzwonił. John razem z innymi rozejrzał się uważniej, by umiejscowić źródło dźwięku, kiedy nagle z przerażeniem uświadomił sobie że...to jego telefon. Telefon, który leżał w jego teczce, która spokojnie spoczywała krzesełko dalej. Strach i wstyd niemal go sparaliżował; poczuł, że mimo pracującej w sali klimatyzacji, robi mu się strasznie gorąco i zaczyna się pocić. Profesor wyszedł właśnie zza katedry i zaczął wspinać się stromymi schodami w jego kierunku. Co robić? Co robić? Przyznać się? Sięgnąć po komórkę i ją wyłączyć? Uwaga całej sali w jednej chwili skupiła się na jego rzędzie. Wszyscy patrzyli...nie, nie mógł zrobić nic, zbłaźnić się tak przed całą grupą...Wbił oczy w blat, i udał, że coś zapisuje w zeszycie. Kątem oka dostrzegł, jak Bauman podchodzi do jego teczki, bez skrępowania wyciąga z niej hałasujące ustrojstwo i naciska czerwoną słuchawkę. Wykładowca podniósł aparat w górę. Smith w tej chwili pragnął zapaść się pod ziemię razem z krzesełkiem i blatem, przy którym siedział i nie wychodzić na powierzchnię przez najbliższe tysiąc lat.
-
Właściciel albo właścicielka tego piekielnego urządzenia zgłosi się do mnie po zajęciach. - powiedział spokojnie Bauman -
Wymyślę stosowną karę - zakończył i schował komórkę do kieszeni, przy wtórze huraganowego śmiechu, który przeszedł przez salę. A potem powoli zszedł na dół i kontynuował wykład, jakby nic się nie stało. John już go nie słyszał. Przybity i załamany, przesiedział resztę zajęć z płonącymi policzkami i wzrokiem wbitym w czubki swoich butów. Odważył się ruszyć dopiero wtedy, kiedy na sali został tylko on i wykładowca, zbierający papiery.
-
To pan - Bauman ni to spytał, ni stwierdził i podał Smithowi komórkę. Znad szerokich okularów patrzyły na Johna szare, bystre oczy. Mina wykładowcy pozostała nieporuszona, kiedy tak studiował chłopaka, niczym jakiegoś egzotycznego owada wbitego na szpilkę i oglądanego pod szkłem powiększającym. Kiedy John zaczął pod naporem tego spojrzenia przestępować z nogi na nogę, przez twarz profesora przebiegł jakby cień uśmiechu. -
Nie wyczuwam w panu złej woli. Każdemu zdarza się zapomnieć. Tak więc wybaczam - powiedział łagodnie i spojrzał na zegarek -
Widuję pana na każdym moim wykładzie, zawsze uważnie słuchającego i notującego. Prawdziwa rzadkość na tej uczelni - odkaszlnął w kraciastą chusteczkę, którą wydobył z kieszeni -
Jeśli chce pan odrobić tą karę... - spojrzał znów na zegarek, jakby gdzieś się spieszył -
...to proszę do końca tygodnia zajrzeć do mojego gabinetu. Być może obaj na tym skorzystamy - włożył papiery do teczki i zgasił światło na sali -
I niech pan wreszcie oddzwoni do mamy! - dorzucił jeszcze na pożegnanie niespodziewanie ciepłym tonem, śmiejąc się lekko. John, zostawiony sam sobie, stojąc pod zamkniętą salą, westchnął i rad nie rad wybrał "nieodebrane połączenia".
***
Siedział na dworze, w grzejącym, wiosennym słońcu, smętnie żując kanapkę i obserwując przechadzające się po kampusie pary i samotne dziewczyny, z których wiele dało ponieść się nadziei na ciepłą pogodę i paradowało teraz w krótkich bluzkach i jeszcze krótszych spódniczkach albo szortach. Uczucie dyskomfortu po wydarzeniu na wykładzie z chemii mózgu już odpłynęło, zastąpione przez irytację po niedawnej telefonicznej rozmowie z
mamą. Kochał ją i szanował, i był jej głęboko wdzięczny za wszystko, co dla niego robiła, nie negowało to jednak faktu, że ze swoją nadmierną troskliwością i przewrażliwieniem potrafiła być dogłębnie wkurzająca. Dzwoniła ni mniej, ni więcej po to, by przekazać Johnowi, że "jakiś podejrzany człowiek się o niego wypytywał" i od razu przeszła do pełnych pretensji pytań - a właściwie podejrzeń - "czy nie wpadłeś w jakieś złe towarzystwo" i "czy czegoś przede mną nie ukrywasz" itp. itd. Chłopak z trudnością usiłował jej wytłumaczyć cokolwiek, i kiedy w końcu mama odłożyła słuchawkę, był więcej niż pewien, że jego uwagi nie tylko nie zostały wzięte pod uwagę, ale jeszcze utwierdziły rodzicielkę w jej - jedynie słusznej, oczywiście - wersji wydarzeń.
Taaak...na pewno słuchał jakiejś szatańskiej muzyki, albo wstrzykiwał sobie marihuaninę z tłuczonym szkłem, a "podejrzani ludzie" to byli agenci FBI, którzy przyjechali go aresztować. Smith z krzywą miną otworzył puszkę coli i upił łyk. Jeszcze czego. Chciałby, żeby jego życie tak wyglądało...no, może nie *aż tak*, ale żeby *jakoś* wyglądało. Tymczasem było ono paskudnie nudne, puste i boleśnie przewidywalne. Jakby z jego najbanalniejszym z banalnych imion - John Smith, chyba nie było nic bardziej zwyczajnego - wiązała się jakaś klątwa, która zamieniła całego życie w szary, monotonny film, bez żadnej akcji i zwrotów fabuły. Wszystko było...no, po prostu było. Nie działo się ani nie znikało, tylko po prostu istniało. John w sumie nie miał złego, czy smutnego życia - właściwie było to życie całkiem w porządku, ale nic poza tym. Nic nie wychodziło poza średni standard. Był człowiekiem, jakich w Mieście miliardy - i to właśnie było najgorsze. Miał marzenia: wielkie marzenia o płótnach pełnych koloru, które malowałby, gdyby wszystko się spełniało; albo te o sławie i docenieniu jego osoby jako specjalisty od ludzkiej psychiki, kierunku, który bez przekonania studiował. Miał też sny, piękne, wyraziste sny o podróżach i lataniu, pełne ruchu, barw i dźwięków. Ale nijak nie przekładało się to na rzeczywiste, szare życie szarego Johna Smitha, szarego studenta w wielkim, szarym Mieście.
Dopił colę i wstał. Olbrzymi zegar na uniwersyteckiej wieży pokazywał, że za pięć minut zaczną się zajęcia. Ćwiczenia z ankiet z wyjątkową jędzą, na które lepiej się nie spóźnić. Zabrał teczkę i marynarkę z ławki, sprawdził, czy tym razem dzwonek w telefonie na pewno jest wyłączony, kiedy dostrzegł, że ktoś bezczelnie pokazuje go palcem. Jakiś chłopak wyciągniętym ramieniem wskazywał Smitha krótko ściętej dziewczynie, ubranej w trampki, bojówki i czarny tanktop. Pewnie po to, żeby się z niego pośmiać...Wzruszył ramionami i zrobił kilka kroków w kierunku sal uczelni, kiedy usłyszał za sobą:
-
Heja! Gdzie tak pędzisz, poczekaj! - i dziewczyna podbiegła do niego, zagradzając mu drogę -
Violet jestem. Czołem! - podała mu rękę z szerokim, łobuzerskim uśmiechem. Uścisk miała naprawdę solidny. -
A ty jesteś John, nie? - Smith był dość zdziwiony tym energicznym powitaniem. Czego taka niezależna laska mogła od niego chcieć? Do startu ćwiczeń zostały trzy minuty, więc powiedział przepraszająco -
Spieszę się na zajęcia...- i spróbował ją ostrożnie ominąć.
-
Okej, okej! Sekundę! - dziewczyna nie dała za wygraną i wyciągnęła nogi, żeby mu dorównać w marszu -
Znalazłam twoje ogłoszenie na Craigslist. Dajesz korki z hiszpańskiego, prawda? Chciałam się zapisać! - Dwie minuty. Prowadząca go zabije. -
W sumie tak - odpowiedział, bardziej myśląc o tym, jak wślizgnąć się do sali, a nie o propozycji nieznajomej -
Ale nie mam teraz czasu... - jeszcze bardziej przyspieszył, kiedy Violet nagle przytrzymała go za rękę, a w jej oczach zatańczyły psotne iskierki. Zanim osłupiały John zdołał wydukać choć słowo, dziewczyna wyciągnęła z kieszeni bordową szminkę i na odsłoniętym przedramieniu chłopaka napisała szereg cyfr, zapewne numer telefonu -
Dobra, leć! - zaśmiała się radośnie, dumna ze swojego dzieła -
Jestem na kampusie do wieczora, a potem idę na koncert, więc jakoś się znajdziemy! - zawołała i pomachała mu otwartą dłonią na pożegnanie, a potem odmaszerowała dziarskim krokiem. John jeszcze przez chwilę patrzył za nią, nie bardzo mogąc zrozumieć, co właściwie się stało. Dopiero bicie uniwersyteckiego zegara na pełną godzinę wyrwało go z szoku i pognało na złamanie karku korytarzem w kierunku sali ćwiczeniowej.
Ale się spóźnił, oczywiście.