Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2013, 22:50   #18
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Portfel jednego z mężczyzn właściwie wypadł jej pod nogi. W pierwszej chwili myślała, że to politycy z otoczenia Besheara, ale wyglądali zbyt… Brakowało jej odpowiedniego słowa. Niemniej gdy tylko wytoczyli się z wozu skreśliła pomysł, że byli ludźmi gubernatora. Tym razem nawet nie wzdrygnęła się, kiedy padały strzały. Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, co najwyżej potem mu wstyd a i to pod warunkiem, że znajdzie czas na moment refleksji. Pochyliła się żeby podnieść przedmiot. Elegancki. Delikatna, czarna skóra. Zmasakrowany właściciel portfela leżał metr dalej. Poczuła szarpnięcie za ramię. Krayden się z nią nie cackał. Dopiero wtedy usłyszała narastający huk. Obejrzała się za siebie. Ciężarówką kołysały dziesiątki rąk. Musieli uciekać.

Na szczęście rządowy suv pomieścił całą dziewiątkę ocalałych. Zresztą i dziewczynka, i obie kobiety nie zajęły wiele miejsca. Siedzący obok Shoshanny wytatuowany motocyklista zwany Bykiem wiercił się szukając dla siebie więcej przestrzeni. Ruszyli z piskiem opon. Ożywieńcy nie mieli szans, ale i tak nie mogła oderwać wzroku od lusterek dopóki zator nie zniknął im z oczu.

Dopiero wtedy zaczęła przeglądać dokumenty. Ze zdjęcia rządowej legitymacji spoglądała na nią przystojna twarz czterdziestoletniego mężczyzny. Clifford Chase z Departamentu Obrony. Mimo zagrożenia pofatygowali się tu z samego Waszyngtonu. Nie było zdjęć dzieci ani żony. Legitymacja, kilka kart kredytowych, nic osobistego.

Zamieniła się miejscami z Tamarą i znowu siedziała obok Kraydena. Metodycznie sprawdziła wszystkie schowki w aucie. Usłyszała parę przekleństw, gdy sięgała za czyjeś plecy, ale wystraszona twarz dziewięcioletniej Ewy chwilowo tłumiła wojownicze nastroje. To, co najważniejsze panna Lerman znalazła już w pierwszym miejscu, które otworzyła. Wydruk z danymi personalnymi i krótkie polecenie: sprowadzić. Zdjęcie było wyraźne, rozpoznała twarz. Umierający lekarz z Centrum Zwalczania Chorób. Pokazała papier Kraydenowi. Potem było jeszcze ciekawiej: upoważnienie do przejścia przez kordon Gwardii Narodowej i służb specjalnych, szczegółowy rozkaz odbicia doktora, wraz z sugestią, że jego badania mogą mieć kluczowe znaczenie, gdyż w Lexington zarejestrowano pierwsze znane przypadki zachorowań. Pobladła czytając dokumenty. Musiała coś przegapić. Wielokrotnie przejrzała cała zabraną dokumentację zarażeń, cały czas szukając jakiejś wskazówki, co do pacjenta zero. Nie znalazła. Była tylko chemikiem. Lepszym niż lekarz CDC i w opisach reakcji chemicznych poprawiła kilka zrobionych przez niego błędów, ale brakowało jej wiedzy z innych dziedzin: neurobiologii, genetyki, fizyki. Z pewnością gdzieś pracował nad tym sztab ludzi. Powinien dostać te badania. W jakiś przewrotny sposób znalezisko obudziło w niej uśpioną nadzieję. A nadzieja zwiększała strach.

Pierwsza sięgnęła do ukrytej w skórzanej tapicerce lodówki. Lód dawno zmienił się w wodę, ale w letniej cieczy pływały dwie butelki. Otwartą podała Bykowi. Za to 18-letnia słodkawa Glenmorangie w kryształowej butelce była nawet nie napoczęta. Shoshanna odkręciła korek. Pociągnęła solidny łyk i roześmiała się. Głośno i niestosownie. Przynajmniej przed śmiercią napije się świetnej whisky. Rozejrzała się za szklankami. Znalazła je Tamara. Eleganckie cięte szkło i luksusowa szkocka. Shoshanna rozlała trunek. Szklanki były trzy. Jedną podała Tamarze, drugą wzięła sobie. Trzecią wyciągnęła do Tylera. - Na zgodę.
Wypiła łyk. Alkohol przyjemnie rozgrzewał. Na języku został smak miodu.
- Słodka, damska whisky. Przynajmniej niektórzy tak twierdzą. –dodała – Za pieprzoną naukę! – wzniosła toast. – I za nas!
Prowadzący suva Krayden póki co musiał obejść się smakiem.

***

Wymusiła przerwę na siku. Przez alkohol świerzbił ją język i chciała chwilę pogadać z ochroniarzem na osobności. Wyszła z wozu z opróżnioną do połowy butelką w ręku.
-Zbyt cenna, żeby ja zostawić? – Prawnik nie omieszkał skomentować. Shoshanna pokiwała głową. Mężczyzna roześmiał się. Przez chwilę było lepiej. Jakby potrzebowali alkoholu, żeby przestać myśleć o pozabijaniu się nawzajem.

Shoshanna i Krayden oddali się na kilka metrów.
- Musimy dotrzeć z tymi badaniami do porządnego laboratorium. Te papiery … Zabawne, że piszą o tym choroba. Nie umiem tego sobie uporządkować. Dlaczego Lexington? Pierwsze ognisko? Atak terrorystyczny na Lexington w Kentucky? To nawet brzmi śmieszne. A zresztą, gdyby to wyszło z laboratorium, nie miało szans rozprzestrzenić się tak szybko. Wiem, wiem, eksperymenty wojskowe. Ale w Fort Knox nie ma… nie było…- poprawiła się - porządnego ośrodka. Znaczy nauk przyrodniczych. Zajmowali się tam inżynierią i mechaniką. Zresztą nawet cząstki gazowe potrzebowałyby więcej czasu. Nie chodzi mi o odległość Knox- Lexington, ale o świat. Żadna choroba tak się nie rozprzestrzenia. W zapisie schematycznym to zawsze są kręgi wokół epicentrów. Wirus, bakteria, wszystko musi pokonać fizyczne odległości. Coś przegapiłam? Przecież nie mogę założyć, że to gniew boży. Jestem pijana to ci powiem. Wiesz, co tu pasuje? Jak mawiał Spock, gdy odrzucimy nielogiczne i zostaje tylko nieprawdopodobne to musimy przyjąć je jako rozwiązanie.
Pociągnęła solidny łyk z butelki, zmrużyła oczy i wyszeptała.
-To kosmici. Jacyś pieprzeni Romulanie postanowili nas wykończyć.

***

Dojechali do stacji. Krayden chciał żeby na razie nie ruszała się z miejsca, ale jej alkohol dodawał odwagi. I odbierał rozsądek. Powiedziała żeby sobie nie żartował i wysiadła z wozu. Rozejrzała się. Mimo potłuczonych szyb w budynku baru, miejsce wydało jej się całkiem przyjemne. Znowu dopadło ją skojarzenie z Hopperem. Całe Kentucky takie było. Sielskie i smutne jednocześnie.

Poszła prosto do dystrybutorów. Rzecz jasna bez prądu były jak martwe.
-Zbiorniki z paliwem są pod nimi? Głęboko? –zapytała Kraydena.
-Nie mam pojęcia. Ze dwa metry pewnie. Przepisy bhp na pewno są dość ostre. Ale jesteśmy na wsi, po środku Nigdzie, może kopała je leniwa ekipa.
-To potrzebujemy węża. I dziury.
-Raczej ręcznej pompy. Można też spróbować zassać.
Skrzywiła się.
- Dwa metry.
-Leniwi kopacze.
-Masz –wyciągnęła do niego rękę z butelką – Skoro chcesz to brać do ust przyda ci się dezynfekcja. Sprawdzę baki samochodów –oświadczyła.

Zaczęła od ciężarówki. Uzbrojona była tylko w znaleziony w bagażniku rządowego suva pręt. Pod plandeką leżały deski i kostka brukowa. I kilka worków. Wskoczyła na górę żeby sprawdzić, co w nich jest. Ziemia ogrodnicza. Znowu zachciało jej się śmiać. Przynajmniej deski mogą się przydać do szybkiego zabezpieczenia okien sklepu. Kluczyki zawieszone na sczerniałym breloku z logo porsche leżały w schowku. Odpaliła silnik. Ćwierć baku, dobre i to. Choć póki nie sprawdzą dystrybutorów postanowiła nie ruszać tego paliwa. Zamiast tego przeparkowała ciężarówką na tyły sklepu. Ktoś już przestawił Yukona jak najbliżej drzwi wejściowych. W razie czego mieli dwie drogi ucieczki.
W pozostałych wozach musiała sprawdzać zawartość baków patykiem. Wszystkie były puste. Kanister znalazła w sklepie, tylko jeden. No cóż, jeśli paliwa będzie dużo wykorzysta się inne pojemniki. Za to nie brakowało gumowych węży, strażacki, na zewnątrz i wewnątrz sklepu, ogrodniczy, zapewne dziurawy i od lat nieużywany, ale wiszący nadal na gwoździu z boku budynku. Szlauch, który służył do mycia. W warsztacie zapewne było ich więcej. Potrzebowała tylko głębokiej dziury w ziemi, która też zapewne była w warsztacie. Poprosiła Tamarę, żeby zabrała Ewę do środka sklepu. I żeby poszukały papierowych map. Sama podeszła do stojącego przed budynkiem Byka.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 18-12-2013 o 12:13.
Hellian jest offline