Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2013, 16:42   #11
Narib
 
Reputacja: 1 Narib nie jest za bardzo znanyNarib nie jest za bardzo znanyNarib nie jest za bardzo znanyNarib nie jest za bardzo znanyNarib nie jest za bardzo znany
Soundtrack


Dziewięćdziesiąt dziewięć…sto! – Toma runął na plecy po czym dysząc, rozłożył szeroko ręce i nogi. Rozkoszował się słodkim zmęczeniem porannej zaprawy, delektował się przyjemnym stanem nie-myślenia, w akompaniamencie nierównego oddechu.
Starzejesz się, Toma.
Zwlókł się na nogi, porozciągał chwilę i poćwiczył przeponę serią intensywnych oddechów.
- To co – zapytał sam siebie – kolejny dzień walki, o tak naprawdę sam nie wiem co? – zaśmiał się gorzko, na wspomnienie wizyty u tarocistki. Zwlekł się z podłogi, podążył do kuchni.
***
Sos spaghetti radośnie bulgotał w garnku, gdy Toma mieszał go łyżką wsłuchując się w dudnienie bębnów i growl wokalisty Amon amarth. Wyłożył jedzenie na talerz, i gdy makaron stygł, wysłuchał reszty piosenki o dzielnym Thorze ścierającym się z Jormungandem, po czym wyłączył głośniki, i w ciszy jadł obiad, wpatrując się w zdjęcie żony, trzymającej dziecko.
Kurwa, co za ckliwy, durny nawyk. Dorosnął byś, Toma.
Ale nic z tym nie zrobił. I nie wydawało mu się, czy kiedykolwiek przestanie to robić.
***
Koło czwartej po południu, Toma wykręcił numer podany przez Harrisa. Oparł się wygodnie o oparcie fotela, i wiodąc wzrokiem za rudą wiewiórką, która wdrapała się mu na balkon wsłuchiwał się w rytmiczny sygnał.
- Halo? Toma Petrovic z tej strony.
Policjant nie odebrał od razu. Kiedy podniósł słuchawkę i odezwał się, Toma miał wrażenie, że rozmówca znajduje się w jakiejś dużej, pustej przestrzeni; słychac było wyraźny pogłos i echo kroków.
- Marc. Nareszcie - gliniarz miał zmęczony głos i rzucał krótkie, urwane słowa - Chcę pogadać o Ericssonie.
- Co masz mi do powiedzenia? Słucham.- głos Tomy był przepełniony zwątpieniem.
- To nie na telefon - Marc musiał gdzieś wyjść, bo do Tomy docierał teraz szum wody i kwilenie mew - Góra nie byłaby zachwycona, że dzielę się wiedzą operacyjną z cywilem - zauważył kwaśno - Masz jakieś bezpieczne miejsce, gdzie nikt nas nie zobaczy? - spytał
- Taaa, cywilem… - zatarł zęby - Jak wiele dyskrecji potrzebujesz? Rozumiem, że wszelkie publiczne miejsca, gdzie spotykają się cywilizowani ludzie, odpadają, co?
- Na klub z panienkami bym się nie obraził - glinarz chyba się uśmiechnął, a przynajemniej ton jego głosu sugerował dowcip - Dobra. Cokolwiek, byle nie bufet w komendzie albo jakaś pedalska knajpa ze zdrowym żarciem. Mam uczulenie na to organiczne gówno...Dojadę w każde miejsce - zaproponował
-Panienki mają tendencję do zbyt uważnego słuchania, o czym potencjalni klienci rozmawiają między sobą. - uśmiechnął się do siebie, na wspomnienie Solaris - Ale jeśli nalegasz, to może być i klub z panienkami - Solaris. Mam tam zaufanych ludzi.
- Łohoho. Ty będziesz się tłumaczył przed moją starą… - Marc zaśmiał się sucho w telefon - Muszę dokończyć kilka spraw. Za półtorej godziny będę.
-Sam to proponowałeś. Najwyżej, powiesz, że kolega cię zaciągnął. - wstał i poszedł w kierunku korytarza - Dobra, będę czekał. Do zobaczenia, Wielki Psie.
***

Toma oparł się o mur, spoglądając ponuro na szosę, po której leniwie toczyły się samochody. Spojrzał kątem oka, jak goryle wyprowadzają jakiegoś gnojka, i rzucają nim o chodnik jak workiem ziemniaków. Nie wzruszyło go to, że butują go od jakiejś minuty. Już przecież nie był stróżem prawa. Był tylko cywiliem. Wypatrywał detektywa.
Ten zjawił się chwilę po czasie. Na parking wtoczył się jakiś stuletni gruchot, z obitym i niechlujnie zaszpachlowanym bokiem, a potem, przy wtórze kaszącego silnika i trzasku niedomykających się drzwi, wyszedł Peter Marc w własnej osobie. Nie potrzebował nawet munduru, bo i tak wszystko w jego osobie wręcz krzyczało “stary gliniarz”. Niski, przysadzisty facet z lekkim brzuszkiem, w przepoconej koszuli i wytartych spodniach. Pod kurtką wyraźnie rysowała się zawieszona pod pachą kabura. W ręku trzymał papierową kopertę na akta. Podszedł do Tomy i wyciągnął na powitanie szeroką dłoń z obrączką na palcu.
- To się nazywa konspira. Jestem po wrażeniem - wskazał ruchem brwi na szyld klubu - Peter Marc, Wydział Zabójstw. Hau hau - wyszczerzył pożółkłe od palenia i kawy zęby. Bitego chłopaka zdawał się nie zauważać
Uścisnął mu dłoń.
-Zaraz będziesz miał tu materiał na następną sprawę. Lepej wchodźmy, nie chciałbym być świadkiem przesłuchiwanym przez takiego drania jak ty. - zaśmiał się cierpko, i mrugnął do ochroniarza.
- Witamy, panie Toma. Rozumiem, że…
- Tak, on jest ze mną. - skinął na glinę.
Weszli do środka.
- Margaritę - Marc z sapnięciem uwalił się na barowym stołku i ciepnął akta na blat. Trącił Tomę z porozumiewawczym mrugnięciem - Dobrze, że siedzę w morderstwach, a nie na przykład w dragach, nie? Parszywa robota, idziesz do takiego uroczego przybytku i musisz zaglądać tym uroczym paniom na zaplecze, czy czasem nie pudrują sobie nosków czymś brzydkim - oparł się na barze, zupełnie nie przejmując sie tym, że wyłazi mu broń i brzuch spod koszuli
Prychnął jak urażony kot, ale natychmiast zamaskował to uśmiechem. Mrugnął do dziewczyny w kabaretkach i gorsecie, która podała mu wysoką szklankę z piwem. Gdy się obróciła, widać było przyczepiony do majtek króliczy ogonek.
- Nie tylko na zaplecze, Marc. Wiem co mówię. Ale do rzeczy - co masz dla mnie?*
- Wiesz, co jest najgorsze w tej robocie? - detektyw sięgnął po akta i zaczął grzebać w kopercie - Że wsadza się do paki dziwkę za dwa gramy, a prawdziwych pojebów nikt nie ściga - westchnął i wydobył z koperty plik zdjęć - Wiesz, że Ericsson miał kiedyś kobietę? - spytał niespodziewanie poważnie
- Bo nie ma ich kto ścigać. - napił się piwa - To ciekawe.
- Zanim stał się sławny. Stara historia - Marc obejrzał zdjęcia i wręczył Tomie kilka pokazujących atrakcyjne ciało blondynki, chyba leżącej w kuchni jakiegoś mieszkania. Twarz ofiary spoczywała w kałuży krwi. - Pod skrzydłami jej ojca zaczynał karierę, potem się usamodzielnił. Chyba nie był w jej guście - detektyw pokazał kolejne zdjęcie pokazujące niewyraźny obraz z ulicznej kamery - O tu. - wskazał paluchem - Ericsson, albo ktoś podobny odwiedził ją krótko przed śmiercią. Znasz go.. - Marc się zadumał - Potrafiłby kochać? Troszczyć się o kogoś?
Toma zgrzytnął zębami.
- Ericsson to zwierze pozbawione zasad moralnych, a także ludzkich uczuć. Sądzę, że rozbijając twarz tej kobiecie o kafelki, bawił się w najlepsze.
Detektyw podrapał się po brodzie i sięgnął po drinka. Chwilę pił w milczeniu, a potem wsunął fotki do koperty.
- Sprawa jest dużo większa. Masowe morderstwo, skasowano cały gang. Na pewno byli tam jego ludzie...przed albo po rozróbie. Nie wiemy co robili. Ale pasuje to do jego stylu, nie? - zakręcił kopertą na śliskim blacie - Gość stara się o panienkę, dostaje kosza, wpada w szał, z zemsty morduje ją i jej tatuśka. Pasuje? - spojrzał znad okularów na Tomę
Przegryzł wargi aż do krwi.
- Cały Ericsson.
Marc pokiwał ze smutkiem głową.
- Sprawa do zamknięcia. Nie znaleziono sprawców - dopił margaritę i stuknął szklanką - I jak żyć, panie cywilu, co? Że jeszcze ziemia takich skurwieli nosi - rozłożył ręce - Tyle chciałem widzieć. Dzięki - wstał ze stołka i podał Tomie dłoń
-Chwila, to wszystko? Nic więcej?
- A co jeszcze chciałeś? - w głosie Marca było słychać autentyczne zdumienie - Przytulenia? Zgłoś się do jednej z tych uroczych dam - kwinął głową w kierunku panienek - Każdy swoją drogą, przyjacielu. Dzięki za drinka! - i odwrócił się plecami, kierując się do wyjścia
Opadł na siedzenie, i dopił piwo. Chwilę siedział, rozmyślając nad wartością świeżo otrzymanych informacji.
- Hej, Wikingu! - jedna z barmanek podeszła do niego, trzymając coś ręku - Twój psi kumpel coś zostawił na blacie - i wręczyła Tomie kopertę na akta, którą przyniósł ze sobą Marc. Na papierze, pod numerem sprawy, było napisane markerem “Powodzenia, P. M”
-Dzięki, króliczku - uśmiechnął się, i schował kopertę za pazuchę.
 
Narib jest offline