Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2013, 20:52   #35
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Myśl, Teodor! Myśl!

Pisarz ponaglał się w myślach.

Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Sen – czy też efekt psychotropów podanych Wuornosoowi przez obłąkanego fana (jak przypuszczał) - nadal trzymał się konwencji horroru.

Pisarz stał na wąskiej kładce pomiędzy budynkami i spoglądał na prześladowców. Nie odpuścili więc ruszył, niemal na czworakach, na drugi budynek.

Wiatr owiewał go z każdej strony, jakby chciał zepchnąć Teodora w dół. Efekt rozbryzgujących się gdzieś tam, na chodniku, abominacji wystarczył, aby Teo odpuścił sobie próbę przebudzenia lotem w dół.

Kiedy przeszedł na drugą stronę mięśnie drżały mu, jak po pierwszym maratonie, który przebiegł, a płuca zdawały się być wyschnięte na wiór.
Stwory nie odpuściły. Najwyraźniej zachęcone powodzeniem swojej niedoszłej ofiary, ruszyły za nim po kładce. Kilkunastu. Że też nie złamała się pod ich ciężarem!

Ale Teodor miał pomysł. Szybkimi kopniakami, ignorując ból zranionej nogi, napędzany chyba strachem i adrenaliną, przesunął nieco krawędź kładki w stronę skraju dachu. Za mało!

Potwory były tuż, tuż! Wyobraźnia pisarza podpowiadała mu bolesny koniec koszmaru.

Ostatni kopniak! Stwory zawyły, chyba zrozumiały co zamierza. Zaczęły coś warczeć i wykrzykiwać groźby. Zawahały się i to dało wystarczającą ilość czasu, by kolejny kopniak zrobił, co należy.

Prowizoryczna kładka zaczęła zsuwać się w dół, stwory zawyły, ale dla większości było już za późno.

Poleciały w stronę ulicy, z dzikim, może nawet przerażonym wyciem, łamiąc się na betonie poniżej.

Te, co miały więcej szczęścia, szybko zaczęły szukać drogi w dół. Teodor miał pewność, że zlezą na ulicę i odszukają wejście do tego budynku, na którym teraz się znajdował. I nie dadzą mu ponownie szansy. Było ich nadal zbyt dużo.

Pisarz szybko rozejrzał się wokół.

Na dachu nie było zbyt wiele miejsca na ukrycie się. W zasadzie nie było żadnego takiego miejsca. Niewielka nadbudówka, robiąca za schodek na szczotki, nie zatrzymałaby tych stworów na długo. Był też zbiornik na deszczówkę. I druga nadbudówka.

Tracąc czas zajrzał do przybudówki, ale znalazł tam jedynie szczotki, wiadra i sprzęt do czyszczenia rur. Już chciał wychodzić, kiedy nagle ujrzał coś, wciśniętego w róg pomieszczenia.

Kości?

Ludzkie kości! Przeżute! Pogryzione!

Matko przenajświętsza!

Fragmenty niebieskiego, policyjnego munduru, buty oraz … taser!

Teodor uspokoił szybciej bijące serce. Widok ogryzionych kości przerażał bardziej, niż polujące na niego potwory. Tamte kreatury były takie nierzeczywiste! Ale kości, kości to co innego.

Szaleńcze myśli przebiegły przez głowę pisarza. Każda bardziej szalona od poprzedniej.

Podniósł broń i sprawdził. Bateria naładowana. Na jeden strzał. Dobre i tyle.
Obok znalazł jeszcze siekierę strażacką, Nieporęczna, ale mogła przydać się do zablokowania drzwi. Albo czegoś innego.

Porzucił schowek i ruszył do drugiej nadbudówki. Znalazł tam drzwi, które otworzył ostrożnie.

Za drzwiami były schody. Oświetlone lampami naftowymi!

Skąd tutaj lampy naftowe!

Schody wydawały się przegniłe, a ściany pokrywała pleśń. Wszystko tonęło w ciemnościach.

Teodor podjął decyzję.

Zejść na dół nie zamierzał. Schody groziły zawaleniem. Nie miał zamiaru wylądować gdzieś tam, w dole, z połamanymi girami – sen czy nie sen, nie zaryzykował.

Zdjął jedną lampę i postawił blisko siebie. Opatrzył szybko i prowizorycznie zranioną łydkę kawałkiem rękawa, a potem zabrał się do pracy.
Zdobyczną siekierą zamierzał rozwalić schody, zawalić tyle, ile zdoła. Potem rzuci lampę w dół i wywoła pożar. Miał nadzieję, że to zatrzyma abominacje i da mu czas na przemyślenie, co dalej.

Miał jeszcze plan, by wdrapać się na wieżę ze zbiornikiem wodnym.
Prowadziła na nią tylko jedna drabina. Mógł stanąć u jej wylotu i rąbać potwory, gdyby próbowały się na nią wspiąć. W ostateczności miał taser.
Oczywiście plan ten był szaleńczy i Teodor wprowadził by go w Zycie jedynie wtedy, gdyby nie znalazł innej drogi ucieczki z dachu – schodów przeciwpożarowych, drabin, rynien po których można zejść niżej, chociażby na kolejny gzyms.

Nie sądził, że zdoła zgubić monstra. Ale na pewno starał się zyskać na czasie i obudzić, obudzić jak najszybciej.

Ta myśl przyświecała mu, kiedy rąbał siekierą wejście na dach – jedyną drogę, z której – jak liczył – spróbują najpierw skorzystać bestie.
 
Armiel jest offline