-
Jedno piwo! - powiedział Gusin, podchodząc do baru. -
Nie, nie. Dwa piwa - zmienił zdanie.
Pierwszy kufel prawie natychmiast zniknął w przepastnej gardzieli krasnoluda. Pochłonięcie drugiego trwało odrobinę dłużej. Prawie niezauważalną odrobinę.
Gusin rzucił na ladę garść monet, a potem podszedł do drzwi. I niemal natychmiast wrócił.
-
A dokąd to się wszyscy wybierają? - spytał.
-
Nie wszyscy, nie wszyscy - odparł karczmarz. -
Ktoś w miasteczku zostaje. Do Arnalos jadą. Płody ziemi sprzedajemy. Oni sprzedają - poprawił się.
- Arnalos, no tak - Gusin skinął głową. -
A moi kompani, gdzie są? - spytał.
-
W Czerwonym Domu - odparł karczmarz, dla którego zaniki pamięci u klientów nie były niczym dziwnym. -
Na skraju miasta. - Machnął ręką, wskazując kierunek.
Nie zadając już kolejnych pytań krasnolud wyszedł na ulicę.
***
Noc, ku zdziwieniu Maxa, minęła spokojnie. Żadnego ducha, żadnego szkieletu. Dziw prawdziwy.
-
Chodźmy coś zjeść - zaproponował Max, gdy wreszcie zechciało mu się wyjść z łóżka i ubrać. -
To chyba będzie lepsze, niż własna kuchnia - dodał.
Zebrał swój ekwipunek, po czym odwrócił się do Lorenza.
-
Może po drodze odwiedzimy naszego pracodawcę? - powiedział.