Paz była piękna i niebezpieczna, pełna niewymuszonej gracji i ostrych krawędzi, intensywna jak najmocniejsze espresso i słodka, jak czekolada z chilli. Prawdziwa, wiekowa wampirzyca, która mimo zaszłych zmian nie zamierzała wychodzić z łóżka przed zmrokiem.
- Niesmaczne - oznajmiła, pojawiając się w umówionym miejscu o umówionym czasie. Wystawa Deyrolle przedstawiała obecnie wypchanego wilkołaka i młodą kobietę z dzieckiem. Sławny sklep taksydermiczny na Rue du Bac zmienił nieco asortyment od czasu zgaśnięcia słońca.
Paz zawsze była punktualna. Zawsze była też zniewalająca w swych długich, czarnych sukniach, albo szytych na miarę garsonkach. Koniec świata nie był dla niej pretekstem by porzucić pięlęgnowane przez stulecia przyzwyczajenia.
- Wszystko zrobiło się niesmaczne - zaciągnęła się cygaretką w długiej, malowanej w czerwone kwiaty cygarniczce. Strząsnęła popiół długim, białym palcem i spojrzała na
Salvadora z niechęcią - Dobre maniery, tradycja, klasa - wymieniała - Wszystko co najważniejsze przestało się liczyć. Egzystujemy w świecie przesycenia. Rzym miał swoje womitoria i walki karłów, i Rzym upadł. Ten reżim czeka taki sam koniec.
Oparła się o ścianę, krzyżując kształtne nogi w czarnych pończochach i zabójczo wysokich szpilkach. W tych butach sięgała Salvadorowi niemal do brody. Wielka wampirzyca miała naprawdę kieszonkowe ciało.
- Coś się dzieje w Sacre Coeur - oznajmiła.
Salvador wiedział co wydarzyło się w dawnym domu Michalitów. Wiedział i nic nie mógł zrobić. Siły wroga były nie tylko przeważające, ale też przytłaczające i uzbrojone po ostre zęby. Michalici zostali otoczeni gęstym kordonem, osaczeni i zagłodzeni. Nie mogli opuścić Świętego Serca, ale żaden potwór nie mógł też wejść do środka. owodem była nie tylko zwykła uświęcona ziemia katedry. Całe Serce przesiąknięte było solą, żelazem i srebrem, nic skażonego nie było w stanie przestąpić progu, ani nawet tknąć pierwszego stopnia budowli.
Wampiry próbowały wysyłać do środka swych thralli, ale żaden nie odnalazł tajemnego przejścia do katakumb. Gdy wszyscy Michalici byli martwi - większość zabiła się w rytualnym samobójstwie - armia paryskich krwiopijców odstąpiła od oblężenia. Teraz jednak Paz mówiła, że coś znów działo się wokół Sacre Coeur. Salvador się niepokoił. Wiedział, co kryje się w podziemiach i wiedział, dlaczego wampiry tak tego pragną.
- Dziewczyna weszła do kościoła, anielica - serce Ruenteza zabiło mocniej. Jego myśli powędrowały do Miriam. Dawno jej nie widział. Czy to możłiwe, że to ona zakradła się do przeklętej katedry?
- Książe chce Wiecznego Tułacza - wampirzyca prychnęła, zmieniając temat - Co za idiotyzm. Nie wiem, jak oni mogą wciąż wierzyć, że Kain jest odpowiedzią na wszystkie dylematy?
Włożyła do cygarniczki kolejnego papierosa. Salvador podał jej ogień, podziwiając jak jej biała twarz ożywia się w świetle migotliwego, złotego płomienia.
- Spotkałam go kiedyś, wiesz? - ciągnęła konwersacyjnie - Jest śliczny, jak jakiś elf i popieprzony, jak stado kotów.
Westchnęła i uwolniła z płuc zgrabne kółko dymu.
- Moi pobratymcy znów otoczą Sacre Coeur. W mniejszej sile, ale coś tam wystawią. Jedna anielica im nie straszna.
Salvador rozumiał, że to oznacza jedno - Miriam, jeżeli to ona, jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Bez pomocy nie ujdzie z życiem.
- Hmm - Paz wyrwała go z gonitwy myśli przeciągając chłodnym palcem po jego policzku - Opuszczam Paris - mruknęła wampirzyca - Jutro rano będę już w drodze do Zamku Bran.
Ostatnia wciąż żywa małżonka Draculi wciągnęła nosem woń byłego michality i oblizała usta.
- Zaszyję się u siebie i przeczekam to szaleństwo. Możesz jechać ze mną. Będzie mi cię brakowało...