- Na błękitne niebiosa! - westchnął z ulgą Ricard, gdy ostatni stwór padł pod ciosami mieczy i toporów.
- Na błękitne niebiosa! - powtórzył, tym razem ze zgrozą, gdy zobaczył, jak futrzaste bestie zamieniają się w ludzi.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zgiął się w pół i pozbył się całej zawartości żołądka.
Zrobił dwa kroki w bok i przyklęknął. Miał wrażenie, że nagle odebrano mu wszystkie siły. Splunął, czując nagłą suchość w gardle, po czym przepłukał usta wodą, podsuniętą mu przez jedną z niewiast.
- Gdzie jest ten medyk - mruknął. Chwilę później był mniej zachwycony, gdy Lorn, medyk podróżujący z karawaną, zalał mu ranę jakimś palącym świństwem. Na szczęście po chwili przestało boleć, a założony opatrunek do końca zatamował krwawienie.
Wstał po chwili, po czym podszedł do jednego z leżących i kopniakiem obrócił go na plecy.
- Żaden demon - powiedział. - Człowiek, jak wszyscy.
Jakaś plugawa magia, pomyślał. Na wszelki jednak wypadek wolał nie wypowiadać tych słów na głos.
- Powinniśmy tu zostać - poparł Sergi'ego - Carles ma rację. Tych potworów jest więcej. Musimy tu zostać, wozy wziąć w krąg, rozpalić dużo ognia.
- Tam - pokazał kierunek, z którego przybył - był mały obóz. Piętnaście minut stąd. Kilku ludzi. Ich też napadli tacy wilkoludzie. Może by ich tu ściągnąć? Byłoby nas więcej.
Jeśli przeżyli, dodał w myślach.
Wytarł miecz i go schował, a później wyplątał ze swej sieci jednego z truposzy.
Włożył palce do ust i zagwizdał w specjalny sposób.
Po chwili rozległ się stukot kopyt powracającej Kory.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-12-2013 o 22:49.
|