Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2013, 21:48   #11
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Zawroty głowy dopadły Ghrarr'a jako pierwszego i o wiele silniej niż pozostałych. O szamanizmie wiedział tyle, że wykorzystuje powiązania między każdym stworzeniem, a nićmi Mocy, przeplatającymi każdy żywy byt. Jednak nikt nie wspominał o uczuciu wywracania żołądka w każdą stronę i chęci pozbycia się jego zawartości każdym możliwym otworem w ciele. Nie... To doświadczenie było nowe.
Jedno było pewne. To coś miało swojego przewodnika, narsaińskiego przewodnika, a ten ktoś nie polubił tego co tropiciel zrobił przed chwilami kilka.
Owszem, walka dobiegła końca, właściwie trzy, cztery witki tkwiące w ludzkich już ciałach były jedynym dowodem, że pobratymcy brali w niej jakikolwiek udział. Beorn, po klanowej inicjacji był chyba najbardziej odporny na kontakty z taką formą istot. Rozcieńczona krew Ghrarr'a pulsowała mu jeszcze w skroniach gdy powiew oznajmił im przebiegnięcie cyrulika. Podniósł się z półkucek i zerknął na "zielonego strzelca".
"To chyba najbardziej wierszokłamliwe określenie na nasz gatunek " przemknęło mu przez myśl. Bezgłośnie, skinieniem głowy podziękował Beornowi za współudział. Zsunął jeden koniec cięciwy, której nigdy nie zdejmował z łuku do końca, a przezornie naciągał przy najmniejszych wątpliwościach i udał się do środka polanki. W spokoju i bez gwałtownych ruchów miał zamiar przyglądać się obozowiczom oraz dać się im obejrzeć. nie co dzień przecież spotyka się Narsaińskiego "białasa".
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 20-12-2013, 22:44   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Na błękitne niebiosa! - westchnął z ulgą Ricard, gdy ostatni stwór padł pod ciosami mieczy i toporów.
- Na błękitne niebiosa! - powtórzył, tym razem ze zgrozą, gdy zobaczył, jak futrzaste bestie zamieniają się w ludzi.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zgiął się w pół i pozbył się całej zawartości żołądka.
Zrobił dwa kroki w bok i przyklęknął. Miał wrażenie, że nagle odebrano mu wszystkie siły. Splunął, czując nagłą suchość w gardle, po czym przepłukał usta wodą, podsuniętą mu przez jedną z niewiast.

- Gdzie jest ten medyk - mruknął. Chwilę później był mniej zachwycony, gdy Lorn, medyk podróżujący z karawaną, zalał mu ranę jakimś palącym świństwem. Na szczęście po chwili przestało boleć, a założony opatrunek do końca zatamował krwawienie.

Wstał po chwili, po czym podszedł do jednego z leżących i kopniakiem obrócił go na plecy.
- Żaden demon - powiedział. - Człowiek, jak wszyscy.
Jakaś plugawa magia, pomyślał. Na wszelki jednak wypadek wolał nie wypowiadać tych słów na głos.

- Powinniśmy tu zostać - poparł Sergi'ego - Carles ma rację. Tych potworów jest więcej. Musimy tu zostać, wozy wziąć w krąg, rozpalić dużo ognia.
- Tam - pokazał kierunek, z którego przybył - był mały obóz. Piętnaście minut stąd. Kilku ludzi. Ich też napadli tacy wilkoludzie. Może by ich tu ściągnąć? Byłoby nas więcej.
Jeśli przeżyli, dodał w myślach.

Wytarł miecz i go schował, a później wyplątał ze swej sieci jednego z truposzy.
Włożył palce do ust i zagwizdał w specjalny sposób.
Po chwili rozległ się stukot kopyt powracającej Kory.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-12-2013 o 22:49.
Kerm jest offline  
Stary 24-12-2013, 18:41   #13
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Leto rozejrzał się po pobojowisku, przeładował pistolet i schował do kabury, odwrócił się w stronę przybyszy.
-No a teraz jak już walczyliśmy ramie w ramie-zaczął-[i] to kim jesteście, co tu robicie i jakie macie zamiary. Szybko, Szybko, jak na spowiedzi.

Ghrarr obserwował zdobycz nowych technologii z szacunkiem i dystansem. Niemal spijał wzrokiem każdy ruch nieznajomego.
- Ślepyś, czy nigdy najemnika nie widziałeś? - Odpowiedział pytaniem na pytanie zachrypniętym po spotkaniu z szamańskimi oczami. - A skoro pytasz to sam racz się wpierw przedstawić. Chybaś nie zapomniał swego mienia. - splunięcie w dogasające ognisko, rozrzucone przez zmiennoskórych, dobitnie świadczyło o trudnościach w realizacji postanowienia z przed kilku dni…

-To wy znaleźliści się w naszym obozie, ale też pomogliście przepędzić wilki-powiedział Hadriada-Nazywam się Leto Hadriada, podróżuje w bliżej nieokreślonym kierunku w poszukiwaniu jakiejś pracy-przedstawił się-a wy kim jesteście|?

-Najemnikami. W podróży…- odpowiedział krótko Vindieri, który większośc uwagi skupiał aktualnie na trupach niedawnych oponentów. Kiedy walczył z tym cholerstwem sądził, że walczy po prostu z wielkimi, przerośniętymi wilkami. Mruknął coś pod nosem, po czym obrócił się z powrotem w kierunku rozmówcy- Ale ja jestem Vindieri. Tego tutaj przymilnego…- popatrzył z lekkim uśmiechem na Ghrarra- Będziesz musiał chyba o imię lepiej wypytać, panie Leto - skupił się na chwilę, po czym dla podtrzymania atmosfery rozmowy dodał- I masz może pan coś do picia? Przy gorzale rozmowa lepiej się klei.

-Racje i macie panie Vinidieri-powiedział Hadriada-Ale nim sie napijemy, trzebaby uprzątnąć ścierwa a i ranny opatrzyć.-mówił i spojrzał na swoje ramie-Potem będzie można rozpalić ognisko i sie rozsiąść
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 25-12-2013, 15:23   #14
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Najemnik musiał zgodzić się z nowym znajomym. Należało najpierw załatwić sprawy, które po prostu załatwić trzeba. Vindieri jeszcze raz popatrzył na zwłoki. Przeszły go dreszcze, poczuł lekkie mdłości, z którymi dopiero co się uporał.Westchnął ciężko i ruszył w kierunku Pedrusa. Madyass i Elva... Prawie o nich zapomniał.

- Pedrus, na cholerne...- zamilkł na chwilę w poszukiwaniu elokwentnego słowa-... sekcesje...- pokiwał głową, dumny ze swojego bogatego zakresu słownictwa-... Przyjdzie jeszcze pora. Osobiście będę mógł taszczyć dla Ciebie jednego trupa, tylko Cię, kurwa, grzecznie proszę- skup się i im pomóż!- wskazał gestem Madyassa oraz Elvę. Miał nadzieję, że uda mu się przemówic do w miarę obecnej części umysłu cyrulika.

Sam Vindieri, który niezbyt znał się na zszywaniu ran, postanowił uprzątnąć ścierwa i przeciągnąć je w jakieś mniej widoczne miejsce. Przyszli, być może, pacjenci Pedrusa nie byliby zbyt szczęśliwi widząc cholerne pobojowisko- jeszcze by wyrzygali magiczne mikstury, czy czym ich tam cyrulik mógłby nafaszerować. Sam też próbował nie pozwolić zawartości żołądka na ucieczkę- wprawdzie mdłości i zawroty głowy po walce minęły u niego szybko, mimo to był zmęczony walką. Ale, jak to zwykł mawiać, niektóre sprawy po prostu załatwić trzeba.
 
Ryzykant jest offline  
Stary 28-12-2013, 14:23   #15
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Ghrar, bez zbędnego komentarza przybliżył się do jednych ze zwłok i chwycił za ręce unosząc tors w górę. Wymownie popatrzył na Vindieriego. Ten chcąc pozbyć się nieprzyjemnie kojarzących widoków jak i również uzyskać nieco miejsca na materializującą się wizję trunku, chwycił za nogi i wynieśli trupa w krzaki, opodal rzeczki. I tak każdego następnego poza tym, któremu przyglądał się chwilę wcześniej cyrulik. Tego bowiem zanieśli pod drzewo, by nie szpecił widoku, ale i nie uciekł, ciągnięty przez nocne padlinożerne ustrojstwa.

Po wysiłku, przeprowadzonym w ciszy, przerywanej jedynie odgłosami przełykania cofającej się zawartości żołądka lub mlaskaniem otwartych ran truposzy, zebrali w trójkę niewypalone do cna szczapy i na nowo ustawili ognisko. Narsain usiadł na w miarę równym miejscu i wyciągnął antałek ze złocistym, słodkim trunkiem. Niezwykle cudnym wynalazkiem jest napitek, który z wielką skutecznością rozplątuje najbardziej zatwardziałe języki. Zapewne będzie ciekawa rozmowa...
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 30-12-2013, 23:02   #16
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
9 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC

Gdzieś w greińskiej głuszy




- Dobra, no już dobra.

Pedrus zdawał się być niezadowolony faktem, że nie miał szans na bliższe zapoznanie się z truchłem. Z wielkim trudem wyprostował się i pokonał odległość dzielącą go od Madyassa i Elvy, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak pretensje. Calyeri najwyraźniej wyrzygał, co miał wyrzygać, bowiem klęczał teraz na leśnym poszyciu, próbując docucić blond dziewczynę. Odniósł jako taki sukces, bowiem blada pannica otworzyła oczy i wybełkotała coś niezrozumiale.

Podobnie jak ser Steffen Brandt, który również powrócił do żywych i siedział niepewnie, rozglądając się po polanie i najwyraźniej próbując ogarnąć, co też miało miejsce. Po prawdzie to każde z nich zastanawiało się, co też mityczne stworzenia robiły w greińskim lesie, ale nie potrafili znaleźć logicznego wytłumaczenia, o ile jakieś istniało. Jedynie Ghrarr... Jedynie Ghrarr wiedział więcej, niż pozostali, co wcale nie znaczyło że posiadał odpowiedzi na nurtujące pytania. W sumie jego odkrycie rodziło więcej pytań, nie oferując żadnych wyjaśnień.

Wynieśli ciała, dorzucili drewna do ognia i chcieli usiąść, wypić, ochłonąć po starciu z biesami piekielnymi. Tylko że nie mogli, bo musieli znaleźć swoje wierzchowce, które zrejterowały gdzieś w las. Leto i Steffen nie mieli takiego problemu, bowiem ich konie nadal trwały mniej więcej w tym samym miejscu co przedtem, uwiązane do drzewa. Narsaini zniknęli między drzewami, zgłaszając się do zadania jako najzdolniejsi tropiciele.

Większość wierzchowców znaleźli nieopodal obozu; zwierzęta jak gdyby nigdy nic spokojnie dziobały sobie trawę, zupełnie jakby nie uciekały w panice kilka chwil temu. Nadal brakowało jednak jednego konia, tego należącego do Ghrarra. Mieszaniec co prawda był obyty z lasem, ale takim zwykłym, gdzie nie spotykało się agresywnych wilkoludzi. Tutaj sprawy miały się trochę inaczej. Mimo to, nakazał Beornowi powrót do obozu z odnalezionymi wierzchowcami, a sam ruszył dalej śladami kopyt odciśniętymi w błocie.

Ghrarr znalazł konia niedaleko rzeczki, skubiącego jakiś mały krzaczek. Całe szczęście, bowiem to oznaczało że mógł wrócić do kompanów i nie był zmuszony do długich wędrówek po lesie. Chwycił lejce i już miał zmusić wierzchowca do ruchu, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jest obserwowany. Uczucie było znajome - nie po raz pierwszy czuł mrowienie na karku, które częściej niż rzadziej oznaczało kłopoty. Odwrócił się powoli, coby nie spłoszyć obserwatora.

Kilkanaście kroków od mieszańca, spomiędzy cieni spoglądały na niego żółte, narsaińskie ślepia. Nie należały jednak do dorosłego Dziecka Lasu, co do tego nie miał wątpliwości - były o wiele za nisko. Kształt poruszył się bezszelestnie, wchodząc w światło księżyca. Dziewczynka. Młoda, narsaińska dziewczynka wpatrywała się w Ghrarra z dziwną mieszaniną ciekawości, zdziwienia i... Smutku?


"Felrat..."

Ghrarr zamrugał ze zdziwienia. Słowo rozbrzmiało głośno i wyraźnie, ale zdawało się dochodzić gdzieś z oddali, jakby dziecko nie stało zaledwie kilka kroków od niego. Znaczenie słowa też było dziwne; owszem, słyszał je i wiedział, co oznacza, ale nigdy w życiu nikt go tak nie nazwał. "Pobratymiec". Nie, tak przez narsaińskich braci nigdy nie został nazwany.

"Seiseg, Irnarh! Seiseg!"

O, kolejne słowo, którym go nie określano. Irnarh był jednym z najwyższych tytułów wśród Narsainów - szaman, Naznaczony, Rozmawiający z Przodkami, Obdarzony. Mieszana krew w ghrarrowych żyłach wykluczała piastowanie tak wysokiego urzędu w klanie, ale dziewczynka najwyraźniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Ghrarr zauważył również z niepokojem, że usta małej Narsainki były cały czas zamknięte, nawet kiedy wołała o pomoc.

- Pomóc w czym? - Narsain wydusił z siebie.

Ale dziewczę nie odpowiedziało i zaczęło powoli wycofywać się ku cieniom. Słuch Ghrarra zaatakowały szepty, cicha litania w której co i rusz słyszał "pomóż" i "Irnarh". Nie sposób było powiedzieć, czy ciche błagania należały tylko do podlotka, czy może do wielu innych osób. Nigdy wcześniej nie przeżył takiego czegoś, co mogło być znakiem że jego wątpliwy "dar" zaczyna się rozwijać. Chyba zaczynał słyszeć Przodków i cholera wie, co jeszcze.

Spróbował uciszyć uporczywe słowa atakujące jego zmysły, zasłaniając uszy dłońmi. Nadaremno. Szepty wzmogły się, i niczym szmer rzeki, zaczęły nasilać się, by na sam koniec nabrać takiej intensywności, jak huk wodospadu. I gdy Ghrarr miał wrażenie, że zaraz oszaleje, wszystko ucichło.

Po dziewczynce nie pozostał żaden ślad.

* * *


Ogień na powrót zaczął trzaskać, ranni zostali opatrzeni i wszyscy czuli się względnie lepiej. Elvie i Steffenowi co prawda nadal było bliżej do upiorów, niż do ludzi, ale przynajmniej byli w stanie chodzić o własnych siłach. Narsaini wrócili z wierzchowcami i dołączyli do reszty przy ognisku. Nie licząc Pedrusa, który z chorą satysfakcją wziął się za oglądanie i, o zgrozo, cięcie trupa, wszystkim poprawił się humor kiedy w ruch poszła butelczyna trunku grzejącego lepiej niż ogień.

Okrzyk cyrulika odwrócił uwagę od alkoholu i integracji. Spomiędzy drzew wjechała na polanę trójka jeźdźców, uważnie przyglądająca się najemnikom, którzy z przyzwyczajenia sięgnęli po broń. Jeden z nowoprzybyłych, ten na przedzie, uniósł ręce sygnalizując brak złych chęci.

- Nie szukamy kłopotów...

Na te słowa obozowicze mimowolnie rozejrzeli się po okolicznych krzakach, upewniając się czy aby nic z nich nie wyskoczy. W końcu przedtem sytuacja wyglądała niemalże tak samo i nawet padły te same słowa. Życie miało kiepskie poczucie humoru.

- Zwą mnie Ricard. - Nieznajomy potraktował ciszę jako zaproszenie do kontynuowania. - Widziałem, jak napadły was te stwory. Sprawdzałem okolicę i natknąłem się na was. Pracuję dla mości Sergiego, którego karawana stoi niedaleko stąd. Nas również zaatakowano. Straciliśmy paru ludzi.

- Co nam do tego? - Madyass warknął w stronę przybyszy.

- Mości Sergi... - Odezwał się ten po ricardowej prawicy. - Nakazał nam sprawdzenie, czy przeżyliście. Jak widać jesteście zaradni. Nasz pracodawca zawsze ma miejsce dla ludzi takich jak wy. I dla Narsainów również.

Najemnicy wymienili się spojrzeniami. Argumentów za dołączeniem do karawany "mości Sergiego" było w sumie więcej, aniżeli przeciw. Nie musieliby się tak bać o własne bezpieczeństwo, nawiązaliby nowe znajomości i kto wie, może coś by im do sakiewek wpadło?

- Niech będzie. - Madyass tym razem był o wiele przyjemniejszy. - W grupie zawsze raźniej.





10 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC

Havensteyn, Księstwo Greińskie


Noc minęła spokojnie. Sergi z chęcią przyjął podróżników i nawet zaproponował im robotę - dołączenie do karawany w roli eskorty, ze standardową zapłatą po przybyciu do Hjargaardu. Większość miała złe wspomnienia związane z ochroną kupieckich transportów, więc jak na razie wstrzymali się od decyzji z obietnicą, że dadzą odpowiedź wkrótce. Nocleg w lesie nie należał do przyjemnych, co biorąc pod uwagę żywe jeszcze w pamięciach starcie z wilkoludźmi było naturalne. Przez noc rozszalała się też burza i sen nie przychodził tak łatwo, jak zazwyczaj.


Mury Havensteynu powitali z ulgą, oferowały bowiem jako takie schronienie przed tym, co siedziało w okolicznych lasach. Górujący nad skromnymi budynkami kasztel nie sprawiał wielkiego wrażenia, a raczej powinien. Należał w końcu do książęcej rodziny panującej w Greinie, która zresztą nosiła nazwisko po swej siedzibie. Zabudowania również były proste i nie było ich znowu tak wiele, ale nadal tworzyły labyrint. W końcu każdy chciał mieszkać w obrębach murów. Po południowej stronie, tam gdzie kończył się las, rozpościerały się gospodarstwa rolne i łąki.

Havensteyn mogło się również poszczycić kamiennym kościółkiem. Większość Greińczyków była oddanymi wyznawcami Kościoła Światła, aczkolwiek o wiele bardziej liberalnymi niż ich azaveryjscy sąsiedzi. Jednak na terenach takich jak ten, duchowni nadal mieli wiele do powiedzenia i cieszyli się szacunkiem swych owieczek. W Havensteynie, jak i Greinie, Creno nie był aż tak popularny jak w Azavercie. Księstwo w końcu przez wiele długich lat było "tarczą przed dzikimi ze Wschodu" i odpierało wiele najazdów tamtejszych plemion. Zaszczytny tytuł i jeszcze zaszczytniejszą funkcję Grein stracił. Oddanie Aperisowi, bogowi wojny, pozostało.

W Havensteyn mieli spędzić cały dzień i kolejną noc, na co nalegał Sergi wespół z Lornnem i Pedrusem. Argumentowali to tym, że ranni po starciu z przerośniętymi wilkami musieli odpocząć w porządnych warunkach, żeby byli sprawni do działania. Ciężko było się z tym argumentem nie zgodzić, biorąc pod uwagę fakt że Elva, Steffen i parę zbrojnych gorączkowało i szczękało zębami od samego rana.

Sprawujący władzę w Havensteyn w książęcym imieniu kasztelan Manfred Klug znał się z Sergim, bowiem miasteczko było częstym przystankiem karawany. Opłacało się mieć tak znacznych przyjaciół, bowiem kupiec został zakwaterowany na zamku. Pańskim gestem załatwił również nocleg w kasztelu większości karawany - babom z dziećmi, kucharzom i innym - jak również chorowitym towarzyszom podróży oraz medykom. Carles i jego zbrojni, podobnie jak Edrico i inni myśliwi, musieli zadowolić się miejscem w zajeździe przy głównym placu. Madyass, Ricard, Vindieri, Leto i Narsaini tak samo.

Zajazd znajdował się zaraz naprzeciwko kościoła. Mieszkańcy Havensteynu najwyraźniej byli bardzo pobożnymi ludźmi, bowiem budowla wręcz pękała w szwach. Możliwe też, że południowe nabożeństwo było jakąś lokalną atrakcją. Albo orgią. Kto by tam wiedział, co kraj to obyczaj.

- Widzieliście bramę? - Edrico zapytał się, wodząc spojrzeniem po kompanionach.

- Brama jak brama. - Ricard wzruszył ramionami.

- A bo to jedną? - Zaśmiał się jeden z młodszych zbrojnych, Luis.

- Była poharatana. - Szepnął myśliwy, nie bacząc na przytyczki. - I to porządnie, pazurami. Coś wielkiego chciało się tutaj dostać.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, myśląc dokładnie o tym samym - przerośniętych futrzakach, które mieli nie-przyjemność poznać dnia poprzedniego. Parę osób zerknęło na mury i rzeczoną bramę, trochę uspokojeni faktem że były budowane by wytrzymać oblężenia.

Narsaini jako pierwsi usłyszeli wznoszone w kościele modły, dzięki nieludzkim uszom. Ich ludzcy przyjaciele usłyszeli je w kilka chwil później, kiedy już nawet kamienne mury budynku nie były w stanie ich zatrzymać.

"Zmiłuj się, Ojcze..."

"Bogowie, przebaczcie i dopomóżcie!"

"Przyjmij tę ofiarę sług Twoich, spójrz na nich okiem przychylnym..."

"...zmiłuj się, przebacz nam nasze grzechy."

"Przebacz, dopomóż..."



A jednak nie orgia.







________________________________

Dziewczę
"Havensteyn"
"Felrat..." - narsaiński: Pobratymiec, krewny (zazwyczaj z tego samego klanu)
"Seiseg, Irnarh! Seiseg!" - "Pomóż, Irnarh! Pomóż!"
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 31-12-2013 o 03:51.
Aro jest offline  
Stary 05-01-2014, 13:59   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cud to był, zaiste, że przeżyli napad, że dotrwali bez szwanku do świtu. Najwyraźniej ten, co nasłał na karawanę ludzi w bestie przemienionych nie miał na podorędziu więcej takich stworów.
Co by było, gdyby nie rozdzielił swych sił, a zaatakował karawanę w osiem czy dziewięć potworów, co były od ludzi i silniejsze, i bardziej na rany odporne? Pewnie nikt żywy by się nie ostał, bo nijak niewiastom czy dzieciom opór było stawić zwierzoludziom, a samych mężczyzn z ledwością starczyło, by pozbawić życia te bestie, które nocą z niezapowiedzianą i niechcianą wizytą wpadły.
- Spalić ścierwa - zaproponował Carles, co spotkało się z ogólną aprobatą. Nikt nie chciał ryzykować - a nuż ten, co kierował potworami zdołałby je ożywić.
A drewna dokoła było dosyć. Nikomu nawet nie przeszkadzał smród, jaki towarzyszy paleniu zwłok.

***

Widocznie tajemniczemu magowi skończyły się "zapasy" wilkoludzi, albo też oszczędzał ich na inną okazję. Ricardowi powód był chwilowo obojętny - ważne było to, że potwory trzymały się daleko od niego. Im dalej, tym lepiej.

Jednak już w Havensteyn okazało się, że kłopoty związane z potworami różnej kategorii stale im towarzyszą. Stwór, który zaatakował bramę miejską był chyba jeszcze bardziej zajadły niż te, które napadły na karawanę. Ślady na okutym żelazem drewnie świadczyły o tym aż za dobrze.
Dobiegające z kościoła modły były oczywistym dowodem na to, że mieszkańcy miasta są przerażeni. Pobożność była zawsze wprost proporcjonalna do strachu. Im bardziej się ludzie bali, tym chętniej garnęli się do kościołów. Sądząc po tym, ile osób wepchnęło się do środka, śmiało można było sądzić, ze panika sięgnęła szczytu.
A strach to zły doradca. W każdej chwili czara mogła się przelać i mieszkańcy mogli zacząć szukać winnych. A przecież każdy wiedział, że winni wszelkim nieszczęściom rzadko byli jacyś swojacy. Niekiedy ci, się w jakiś sposób różnili od otoczenia. Albo sąsiad, co za skórę zalazł lub bogactwem kłuł w oczy. Ale przede wszystkim obcy. A tych najłatwiej znaleźć i nikt nie stanie w ich obronie.

***

Gospoda, w której mieli się zatrzymać, była bardzo obszerna, a w stajni znalazło się miejsce dla wszystkich ich wierzchowców.
- Zadbam o nią jakby była moja - zapewnił chłopak stajenny, gdy Ricard umieścił Korę w boksie, a jemu rzucił parę miedziaków.
- Tylko się nie pomyl - zażartował Ricard, ruszając za kompanami do głównej sali gospody.

- Coś do zjedzenia - powiedział podchodząc do szynkwasu, za którym kręcił się pokaźnych rozmiarów człowiek - bośmy po drodze znużeni i głodni.
- Coś ważnego się dzieje? - skinął w stronę kościoła znajdującego się po drugiej stronie rynku. - Święto jakieś?
 
Kerm jest offline  
Stary 06-01-2014, 17:53   #18
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Pulsujące tętno w uszach połączone z piskiem, który słyszał tylko on, towarzyszyło Ghrarr'owi w drodze powrotnej. Prowadząc konia, a raczej pozwalając mu kroczyć z pyskiem podszczypującym narsaińskie ramie, rozmyślał nad całą zaszłą sytuacją.
Dwa razy, został nazwany w języku, którego od długiego czasu nie używał. Dwa razy został przezwany w sposób, którego by się nigdy nie spodziewał. Uroczysty, zarezerwowany tylko dla obrzędów, przywódców i duchowych przewodników, dialekt rodzimego języka oraz słowa niedotyczące, jak się mu zdawało, jego samego.
"Felrat"... To jeszcze zrozumiałe, pośród drzew zasłaniających znikomą księżycową poświatę jego tatuaże, a dokładnie ich brak, byłyby niewidoczne.
"Irnarh"... Skąd ona wiedziała? Przecież nawet sam do końca nie rozumiał czym tak naprawdę jest. Czy ten atak był przez JEJ polecenie czy była tylko słabym obserwatorem bez możliwości protestu?
I o co chodziło z tą pomocą? Czy skórokształtni byli mścicielami, złoczyńcami czy może czegoś bronili...

Nieomal wszedł w ognisko zaprzątając sobie tym głowę. Jednak ocknąwszy się w porę (połowa niedokończonego kroku zastała jego stopę nad palącym się polanem) przy wtórze wybuchu śmiechu ze strony Vindieriego, chwycił za krążącą już którąś kolejkę butle i dopił resztę jednym haustem.
- Nie pytaj - uprzedził zdziwioną minę i półotwarte usta Madyassa

Prawie przez mglę dojrzał nowo-przybyłego, a zgoda na podróż do jakiegoś miasta była mu obojętna. Wciąż bowiem widział twarz i nieporuszające się usta dziewczynki. Oraz oczy... Oczy wwiercające mu się w świadomość...

* * *

W Havensteyn, pod "Rozhłestaną Zakonnicą" gdzie cała zgraja służąca za ochronę karawany miała nocleg, Ghrarr usiadł się blisko okna, tyłem do ściany przodem do wyjścia. Na drewnianym, dębowym, stole z grubych desek stał kufel z grzanym piwem, lub czymś co w oberży za to uchodziło, oraz ciepły jeszcze udziec. Co do gatunku owego udźca Narsain nie był pewny, choć wyglądało mu bardziej na psi niźli barani, to pachniało przyzwoicie, a ostry smak przypraw z ziołami zabijał wszelkie nieapetyczne odczucia na języku i w przełyku.

Obserwował w kącie, spod kaptura, całą miejską zbieraninę. Ci bowiem, którzy nie mieścili się już w przybytku religii, albo z natury za nią nie przepadali, zbiegli się właśnie tu. Na tyle blisko, by w razie ewentualnego cudu czy apokalipsy znaleźć boskie schronienie w aurze kościoła i na tyle daleko by podłapywanie cycatych dziewczyn, (rozmiarów średnich i większych, i nie chodzi tutaj jedynie o krągłości z przodu tułowia ale o całokształt bardziej) roznoszących napitki nie uchodziło za niepolityczne.

-Podobno staremu Jozanowi rozcięło bebechy od jajec aż po kark - Ghrarr dosłyszał ze stolika obok ulokowanego nieco bliżej schodów a z wejścia wydającego się tym już ostatnim w kącie - Jego stara wpadła w taką histerie, że znaleźli ją wtuloną w ciało z histerycznym śmiechem. Cała ubazgrana krwią męża. Trzech musiało ją odrywać z czego jednego pogryzła, nie przestając się śmiać. Dopiero jakiś przyjezdny cyrulik wcisnął jej coś na uspokojenie...
Narsain nigdy nie był dobry w śledztwach i zbieraniu informacji, ale nic tak nie skłania do zwierzeń jak godziwy trunek, w ilościach większych niż przeciętna. A z tego co usłyszał i widział, okoliczności takowych wymagały.
Otrząsnął się ze wspomnienia pokreślonej w mozaikę bramy. Oraz tego, że miał nawrót "wodospadu", który niczym igła wbił mu się w umysł na widok śladów po skórokształtnych.

- Święto jakieś? - przez ułamek ciszy w izbie przedostał się głos jednego z przybocznych Sergiego. Ricar.. chyba tak miał na imię. Narsain wytężył słuch, wygaszając inne rozmowy do niezrozumiałego szumu aby skupić się na tym jednym konkretnym tonie. Odsłonił nawet swe ostro zakończone ucho. Niewiele osób wiedziało, a tylko trochę więcej się domyślało, że kształt ucha Dziecka Lasu pomagał im lepiej wyłapywać dźwięki. Wydłużona i większa - o niecały cal - małżowina działała niczym dodatkowy żagiel zbierając szerszą od ludzkiej gamę dźwięków. Na percepcję słuchową wpływ miało jeszcze coś w środku ucha, jak tłumaczył Narsainowi dawno temu szalony zielarz, ale co dokładnie to Ghrarr nie miał pojęcia.
Nawet głośne beknięcie piekarza, który przyszedł w przerwie na głębszego zredukowane w tej chwili było do odgłosu muchy. Która lata pod sufitem desperacko bzycząc i chcąc od domownika otrzymać nieco uwagi.
Wytężony niemal do granic słuch zarejestrował stukot odkładanej szklanicy i delikatny świst szmaty, ułamki sekund temu myjącą ową szklanicę. Splunięcie szynkarza świadczyło o chęci do rutynowej, niemal wyuczonej dzisiejszego dnia przemowy.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 06-01-2014, 19:20   #19
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Leto ucieszył się, że wszyscy wyszli względnie cało z potyczki a i konie nie uciekły zbyt daleko. W końcu jak wszyscy się już pozbierali mogli zasiąść wokół wesoło strzelającego ognia i odpocząć chwile oraz dowiedzieć się czegoś o sobie nawzajem. Fakt faktem niektórzy z nowoprzybyłych w dalszym ciągu wyglądali jakby mieli wyzionąć ducha, ale ognista woda szybko przywróciła im jako taki rezon a i ciepło ognia pozwoliło poczuć się jako tako bezpiecznie. Mieli tylko nadzieję, że dalsza część nocy nie przyniesie kolejnych niespodzianek.

Mylili się.

Z ciemności otaczających ognisko wyłoniło się trzech jeźdźców, wszyscy momentalnie zerwali się na równe nogi, jednak tamci odrazu zapewnili o swoich pokojowych zamiarach.
"Ki cholera, to ognisko w jakiś magiczny sposób ciągle kogoś przyciąga, tak jakby cała okolica ściągała do mojego obozu" pomyślał leto i rozejrzał się po lesie, miał deja vi poprzedni razem gdy ktoś powiedział że nie ma złych zamiarów z lasu wybiegły wilkołaki, nie był pewien czego spodziewać się tym razem.
Szczęśliwie z lasu nic nie wybiegło a i przybysze jak sie okazało przybyli z propozycją wspólnej podróży z karawaną, która według ich słów ucierpiała w ataku bestii, a także propozycją pracy jako ochrona, co wydawało się niegłupim pomysłem zważając na fakt, że sakiewka Leto stawała się coraz lżejsza. Okazało się, że karawana przez dłuższy czas będzie zmierzała w tym samym kierunku co oni i tym sposobem dotarli do miasta, w którym jako członkowie karawany dostali zakwaterowanie, co było miłą odmianą bo pełnym niebezpieczeństw tygodniu w dziczy. Leto z uśmiechem i ulgą przywitał mury miasteczka i wygodne jak na jego standardy łóżko w zajeździe. Ucieszyły go też plany karawany aby zostać na podzamczu trochę dłużej.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 11-01-2014, 00:45   #20
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Gdzie tam święto. - Pulchny gospodarz machnął ręką, uprzednio posławszy jedną z dziewek służebnych do kuchni. - Ludzie zwyczajnie się boją i szukają otuchy w kościele. Wszystko przez czarcie pomioty.

- Czarcie pomioty? - Powtórzył Ricard z miną pokerzysty.

- No przecie mówię. Od blisko dwóch tygodni, noc w noc demony pukają nam do bram. Ludzi ogarnia strach. Niepotrzebnie, mówię! Mury Havensteynu nie takie oblężenia przeżyły. Ale jestem w końcu głupim karczmarzem. - Mężczyzna prychnął, zawzięcie czyszcząc szklanicę. - Głupcy wolą się słuchać Ojca Ilberta. Zasrany klecha.

- Grzeczniej, kuuurwaaa! - Ryknął miejscowy pijaczyna, który chwiał się na stołku przy szynkwasie. - O świętym mężu mówicie, słudze bożym! Szacunku trochę, bezbożniku!

- Święty mąż? - Karczmarz zaśmiał się ponuro, bez humoru. - Zbałamucił młodą Neyerową, wbrew woli wziął jak swoją, ale nikt nie śmie go za to ukarać.

Pijaczek nie był jednak w stanie wdawać się w dyskusję na temat miejscowych duchownych. Jego styl życia był niestety wyczerpujący i zanim zdołał coś z siebie wykrztusić, rąbnął nosem w półmisek z kaszą. Po chwili zaczął cicho pochrapywać.

- A gdzie macie Egzarchę? - Carles przysłuchiwał się rozmowie, ale dopiero teraz zabrał głos. - Co, przymyka oko na wyskoki podopiecznych?

- A gdzie tam. - Karczmarz podobnie machnął ręką. - W stolicy jest, podobnie jak Graf który to niby rządzi na włościach. Kasztelan podobno posłał do nich listy z prośbą o pomoc, ale jak na razie nie ma żadnej odpowiedzi. Tu trzeba magów, nikogo innego. Modlitwy nic nie pomogą.

* * *


Najemnicy zdążyli zająć miejsca, zjeść podane jedzenie i upić trochę wina lub piwa, zanim ludzie zaczęli wychodzić z kościoła. Oglądali tłum rozchodzący się po mieścinie z jako takim zainteresowaniem, woląc skupić uwagę na strawie i napitku. Mimo wszystko widzieli, że karczmarz nie kłamał z tym strachem. Ludzie byli jacyś tacy bledsi, jakby zmęczeni, z zerową energią.

Obecni w zajeździe nie zdawali się mieć jednak takich problemów, chociaż może była to zasługa alkoholu. Każdy miał własne sposoby na radzenie sobie z ciężkimi sytuacjami - jedni uciekali w ramiona religii czy swych przekonań, drudzy szukali spokoju ducha na dnie butelki. Które podejście było lepsze, nie sposób było powiedzieć, ale na pewno zamartwianie się nie pomagało.

Goście w Havensteynie jak na razie mieli najmniej zmartwień. Najedzeni, co niektórzy pod humorkiem, z wizją pierwszego od wielu dni noclegu w łóżku nie mieli za bardzo powodów do narzekań. Nawet miejscowi nie sprawiali im problemów, zostawiając ich samych sobie. Tylko Narsaini, jak to zwykle bywało, byli co i rusz obdarzani nieufnymi spojrzeniami.

Nie mając nic lepszego do roboty, najemnicy spędzieli niemalże całe popołudnie w zajeździe, obserwując klientelę i strzygąc uszami. Większość rozmów kręciła się wokół nudnego, codziennego życia, ale parę ciekawych rzeczy usłyszeli. Jak choćby to, że Graf Karl Alban, bratanek i następca Księcia Greińskiego, nie był często widywany w Havensteynie. Kasztel i należące doń ziemie były tradycyjnie przyznawane następcy tronu, ale mało który Graf rządził hrabstwem bezpośrednio. Większość preferowała stolicę i książęcy dwór.

Znacznie popularniejszą od Karla Albana osobą w Havensteynie była jego kuzynka, a córka obecnego Księcia, Felicia Amalia. Niektórzy twierdzili, że jakiekolwiek prośby o pomoc należało kierować właśnie do niej. Księżniczka bowiem już raz przyszła kasztelowi z pomocą, mniej więcej rok temu, kiedy okolicą wstrząsnęła zaraza i nieurodzaj jednocześnie. Z tego co najemnicy usłyszeli, Felicia Amalia przybyła wtedy do Havensteynu z orszakiem Uzdrowicieli i wozami żywności. Do tej pory o tym pamiętano i nawet szeptano, że to ona powinna odziedziczyć ojcowski tron.

Mówiono też, że niedawno powołany Egzarcha Hannes za bardzo interesuje się polityką, a za mało swymi obowiązkami. Jego nieobecność w mieście była interpretowana bardzo nieprzychylnie. Podobnie zresztą jak rządzący w Jego imieniu Ojciec Ilbert właśnie, który miał tyluż zwolenników, co przeciwników. Największe wpływy posiadali oczywiście kasztelan Manfred Klug i dowódca garnizonu Ser Domenic Martyn; z tym że ten drugi był oskarżany o stronniczość, czego powodem była głęboka i zażyła znajomość z Ojcem Ilbertem.

* * *


Nadejście wieczoru było poprzedzone stopniowo pogarszającym się humorem miejscowych, a i sami podróżnicy odczuwali lekki niepokój. Madyass z Vindierim byli zdecydowanie o wiele bledsi, niż być powinni i jeśli przyjrzeć im się uważniej, trzęśli się jakby z zimna. Ale może po prostu nabawili się przeziębienia przez nocowanie w lesie podczas burzy. Ricard i Leto natomiast czuli się nieswojo w swojej skórze, a obandażowane rany zaczynały ich powoli swędzieć. Mieli tylko nadzieję, że Lornn i Pedrus dotrzymają obietnicy i przyjdą niedługo, żeby zmienić opatrunki.

Tymczasem jednak, nie mając nic innego do roboty, postanowili dołączyć do zgromadzenia na placu. Odkąd zaczęły się ataki, Ojciec Ilbert codziennie tuż przed zachodem słońca odprawiał skromne nabożeństwo i błogosławił mieszkańców miasteczka z kościelnych stopni. Nie inaczej było dzisiaj. Szczerze powiedziawszy, to nie wyglądał na kapłana. Bardziej przypominał poborcę podatkowego, z haczykowatym nosem i ciemnymi włosami. Czerwona szata z białymi akcentami jakoś do niego nie pasowała.

Ilbert był mówcą doskonałym i nie można mu było odmówić charyzmy. Kobiety, mężczyźni, starzy i młodzi jednakowo spijali każde słowo z jego ust. Nawet najemnicy złapali się na tym, że słuchają o wiele uważniej niż mieli zamiar. Kapłan przemawiał i przemawiał, mówiąc że nadszedł czas próby i nie należy tracić nadziei, że każdy może liczyć na bożą łaskę, że... No, generalnie przemawiał jak każdy kapłan.

Ricard poczuł, jak coś ciągnie go za rękaw i oderwał wzrok od Ilberta. Lornn stał zgięty wpół, dysząc ciężko jakby przebiegł maraton. Scenuttanin z niepokojem zauważył, że w oczach medyka nie widzi zwyczajowego spokoju, tylko strach. Panikę nawet.

- Oszaleli... - Lornn wydusił w końcu z siebie, zwracając uwagę tych nabliżej stojących. - Na zamku, oszaleli. Jak lunatycy, coś... Coś, infekcja, kurwa nie wiem. Od pazurów, taktaktak, pazurów.

- Nie bójcie się! - Ojciec Ilbert kontynuował przemowę. - Albowiem każdą ciemność prędzej czy później zastąpi światłość. Trwajcie silni w wierze! Jak mówią Święte Zwoje...

Ale co mówią Święte Zwoje się nie dowiedzieli. Z oddali dobiegło ich wycie wilka, tak znajome jak przerażające. Na jednym się nie skończyło; po nim nadeszło i drugie, i trzecie, i czwarte, i po krótkiej chwili cała okolica rozbrzmiewała wilczą symfonią. Cisza, jaka po niej nastąpiła, była wręcz nienaturalna.

- Brama! Brama jest otwarta!

I rzeczywiście, stała otworem. W oknach kordergardy i na murach tuż przy niej stała czwórka wartowników; jeden z nich był pewnikiem odpowiedzialny za operowanie mechanizmem otwierająco-zamykającym. Z tym że dzisiejszej nocy żaden z nich nie był szczególnie skłonny do wypełniania swych obowiązków.

Najemnicy i Ser Domenic zareagowali instynktownie, wyuczonymi ruchami dobywając broni zanim jeszcze w pełni zarejestrowali, co się dzieje. Zadziałała pamięć mięśni, instynkt. Inni nie byli niestety tak doświadczeni jak oni i dopiero kiedy w powietrzu zaświstały bełty, a plac przyozdobiły pierwsze ciała, zrozumieli. I wtedy rozpętał się chaos.

- Do broni! - Krzyknął Ser Domenic, kuląc się za tarczą.

Było coś dziwnego w tej mechanicznej precyzji, z jaką działali kusznicy. Strzał, przeładowanie, strzał, przeładowanie, strzał... Nawet przy wydłużających się cieniach doskonale można było dostrzec, że ich ruchy nie były naturalne. Zbyt sztywne, zbyt automatyczne.

Ghrarr wiedział. Wiedział, dlaczego wartownicy zwrócili się przeciw swoim sąsiadom, przyjaciołom i rodzinom. Czuł chaotyczną, niszczycielską energię w ich ciałach, żerującą na nich niczym pasożyt. Tak jak zwykła istota pełna była magii, tak w nich huczało coś innego. Coś, czego nie potrafił określić.

Zepsucie.

Ale nie tylko w nich. Narsain nie chciał wierzyć, chciał się mylić.

Cztery punkty na kordergardzie i murach nie były jedynymi. Te inne były bliżej mieszańca i miały w sobie więcej życia, aniżeli rozkładu, ale to miało się wkrótce zmienić. Wkrótce będą buzować zepsuciem jak kusznicy.



Madyass.

Vindieri.

Leto.

Ricard.



Zepsucie płynęło w ich żyłach.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 11-01-2014 o 00:49.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172