Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2013, 16:44   #176
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Willam, Erland i Roddard


Owinięte w skóry zwłoki Erin zdawały się być tylko jeszcze jednym pakunkiem na objuczonym tęgo wierzchowcu Hwarhena. Wojownik i tak nie był zadowolony. Wystające spod futer stopy, nabiegłe fioletowymi, trupimi wybroczynami okrył kocem i umocował powrozem, podwiązał do ciała także ręce.
- Mów, co chcesz, Erlandzie... ale ja znam moją siostrę. I powiadam ci: nie ma możliwości, by Erin powieszono tak blisko kurhanu bez jej zgody... albo bez wiedzy przynajmniej. I powiadam: tyś święty człek, może ty się nie boisz, może dufasz, że twoja wola, co i kiedy trzeba uczynić większa i ważniejsza niż mej siostry... ale ja bym tym trupem w oczy nikomu nie kuł. Pochowamy ją po zmroku, sami. Tak by nikt nie widział. Bo z tego nieszczęście jakie jeszcze nas spotka.

Szepczący chciał coś odrzec, ale słowa nie chciały składać mu się w sznury sensów. Wpierw zobaczył ułudę, cień zmarłej bratowej córki, teraz zwłoki kuzynki. Czuł się stary, czuł się bezradny, a w obolałej głowie huczały setki rozżalonych głosów.

Mort czaił się wokół Septy jak złodziejaszek wokół straganu z bułkami. Wreszcie zagryzł zęby, rzucił okiem na milczącego chmurnie Roddarda i zapytał szeptem, czy Septa nie uważa, że lepiej by było, aby ktoś z nich nie wjeżdżał do obozu, by w ukryciu pozostał poza, obserwował wydarzenia i w razie czego mógł przyjść z pomocą lub pomoc wezwać. Determinacja pobłyskiwała w jasnych oczach pod słomianą grzywką rzadkich włosów. Mówiąc „ktoś”, dzieciak definitywnie miał na myśli siebie samego. Septa zaś nie miał zbyt wiele czasu do namysłu... Elrand i Hwarhen właśnie pokazywali, jak bardzo są Skagosami – gdy tylko znaleźli się w pobliżu kogoś, kto miał nad nimi władzę, popruli szparko się tej władzy poddać. Stary kapłan i brat najdroższej przyjaciółki Straży nawet się na Straż nie obejrzeli, ani razu. Wsiedli na konie i pojechali.

- I dobrze – rzekła sucho Alysa Qorgyle, krzyżując ręce na piersi. - Willam, musimy zamienić słówko... Na wypadek, gdyby coś mi się stało. Ktoś inny musi wiedzieć.
- To nie może poczekać? - burknął Sand. - Winniśmy trzymać się tego starego grzyba. Z nim jesteśmy bezpiecz...
- Nie może – ucięła twardo Dornijka i odprowadziła Willama na bok. - Przed pożarem rozmawiałam z Qhorinem w lazarecie.
- I?
- I sądzę, że zanim mój ojciec zdecydował się okłamywać Skagijkę, Półręki zdecydował się okłamać jego.

***


- Gdybym miał tę pewność - powiedział do jej pleców zdartym, kostropatym głosem - nie omieszkałbym się nią podzielić.
- Ale nie masz?

Pokręcił tylko głową i usiadł na skraju pryczy, splatając dłonie razem.

- Jeśli ciągle jest w niej choć trochę z tej dziewczyny, którą znałem - to tak. Mogła to zrobić. I zrobiłaby. Tylko z litości, lady Qorgyle. Z litości i przyparta do muru, bez żadnego innego wyjścia - powiedział w stronę podłogi. - Moruad uciekała ze Skagos, kiedy ją spotkałem. Chociaż to, co zrobiłby jej brat, było niczym przy tym, co planował zrobić własnej córce.

- Została.
- Została - szarpnął gwałtownie głową - bo jej nie pozwoliłem odejść. Każdy ma kogoś, kogo kocha i boi się stracić. Nawet ona. Dlatego nie odeszła. Nigdy stąd nie odejdzie. I dlatego też nigdy nie zaatakuje Muru - w jego głosie miała chyba zadźwięczeć jak dzwon bezwzględna siła i pewność. Ale miał ich dziś za mało, żeby przykryć aż nazbyt widoczny wstyd. Na blade, gładko wygolone policzki zwiadowcy wypełzł krwawy rumieniec.

- Mimo wszystko, nie sądzę, aby to ona zabiła Enned. Wiesz, dlaczego, lady Qorgyle? Z tego samego powodu, dla którego Endehar oszczędził Moruad, gdy wymordował całą rodzinę. Ponieważ nie ma potomków. Ród nie może wygasnąć. Magnar musi mieć następcę, krew z krwi Achli. Nie mając dzieci, które przeżyły pierwsze lata i dają nadzieję, że przeżyją kolejne - nie zabiłaby jedynej osoby, która mogłaby objąć władze na wyspie w razie jej śmierci.

Zignorował pytanie o Weylanda i musiała je powtórzyć. Wtedy także pokręcił głową.
- Niewiele pamiętam.
Syknęła, przekonana, że chce ją zbyć, ale wziął charkotliwy oddech i pociągnął:
- Naprawdę, niewiele. Głodowaliśmy od wielu dni. Miałem zaognione rany. Czasami nie mogłem sobie przypomnieć, dlaczego i w jakim celu idziemy. Zostawiliśmy ostatnie dwa konie u stóp lodowca. Pamiętam, że Weyland mnie ranił, gdy go dopadliśmy. Moruad krzyczała. Dzikich było kilkunastu, więcej niż nas. Pamiętam krew na śniegu. Potem spokój i ciszę, tylko jęki konających. Nie mogłem wstać. Mówiłem jej, żeby mnie dobiła, nie chciała słuchać. Zasnąłem chyba. Potem... słyszałem kroki na śniegu. Pamiętam... zimno. Mróz. Ranni przestali jęczeć. Nic więcej. Tylko cisza i śnieg. Obudziłem na noszach za koniem. Moruad wtargała tego zwierzaka na lodowiec, żeby mnie stamtąd ściągnąć. Mówiła, że musimy wracać na Mur... nie protestowałem.

***



- Okłamał i mnie – podsumowała Alysa na koniec. - Gdy mówił, że Moruad nie ma potomków. Skłamał, wiem to. Musiał gdzieś ukryć to dziecko, i przed nią, przed Skagosami, i przed moim ojcem.
- Po co?
- Może po to, by chronić własną krew. To tak samo jego dziecko, jak i Skagijki. W każdym bądź razie, Magnarowie Skagos mają dziedzica. I to nawet zakładając, że ta biedna dziewka, córka Endehara, faktycznie nie żyje. Pamiętaj o tym. Ruszamy?

Ruszyli.

Już na pierwszy rzut oka znać było, że Skagosów jest więcej niż te cztery-pięć setek o których donosił ostatnio Blane. Z początku ogrom masy wyspiarzy, którzy przybyli tu, by oddać ponoć cześć swym zmarłym, ginął w lekko pofalowanym gruncie. Gdy jednak wyjechali na szczyt wzniesienia, doganiając Elranda i Hwarhena, ujrzeli morze ognisk, sięgające aż po horyzont, z jednej strony ocierające się o Mur, z drugiej o prastarą puszczę w Darze.

Bito w bębny, tańczono i śpiewano. Tłum i ścisk był miejscami taki, że musieli zsiąść z koni. Jakiś dwóch mężczyzn przypadło do Elranda, jeden podjął go pod nogi, drugi przytknął sobie kapłańską prawicę do czoła. Ktoś wepchnął w ręce Septy bukłak z czymś niebywale cuchnącym i chyba mocnym. Jakaś dziewka zawisła na Roddardzie i pocałowała go mocno w usta, by za chwilę oderwać się od niego i ruszyć w tan.

Rytm bębnów dudnił w uszach. Cuchnęło potem, samogonem i dymem z ognisk. Przez obóz ciągnęły się korowody tańczących. Niektórzy popadali w szał i upojenie, kręcili się w kółko, aż padali w drgawkach na ziemię. Sepcie zdało się, że przez chwilę w świetle ognisk widział Tyra, że potężny Rork machał do niego obwiniętą w szarpie ręką, że parł w jego kierunku, ale rozdzielili ich tańczący i wojownik przepadł mu w tłumie. Jakiś młodzik o nieobecnych oczach podtykał mu drewnianą misę pełną grzybów o długich, cienkich nóżkach. Cuchnęło potem, samogonem, dymem i poruszoną ziemią. I chucią. Przez uchyloną skórę namiotu obok widział wykrzywioną w grymasie ekstazy twarz kobiety, jej oczy też było nieobecne, ale wyciągała do niego ręce i śmiała się jak szalona.

Hwarhen się zniecierpliwił i zaczął pięściami torować przejście dla Elranda. Może bał się, że ktoś odkryje przywiązane do siodła ciało Erin, a może po prostu nie chciał, by kapłan marnotrwaił czas na błogosławienie wszystkich, którzy tego chcieli. W każdym bądź razie, szedł przez tłumy jak żniwiarz przez łan żyta. Aż nagle stanął, odwrócił się nagle ku Elrandowi z bladą twarzą, i wskazywać począł na wysoki słup nad namiotem, który należał do Moruad.

Nie było go wcześniej, a teraz był. Ogromny, z litego złota odlany, promieniejący bogactwem, tak wielki, że nosiło go trzech rosłych wojowników.

Dwa raki, każdy goniący szczypcami ogon przeciwnika. Znak rodu Magnar. Znak, że tu, nigdzie indziej, przebywa władca Skagos, magnar.

Bóg.

Engan


Kuracja śniegowa Maestra Kamyka przyniosła pewne skutki...

Iorweth z jednolicie czerwonej barwy na gębie przeszedł w czerwień plackowatą, krwistoczerwony archipelag wysp na mglistym morzu bladej twarzy. Po drugie, co było chyba znakiem, że Skagowi na lepsze idzie i może drań jeden wyżyje, Iorweth przestał dyszeć przez otwarte usta jak niewiasta, co rychło ma porodzić. I naprawdę wyglądało, że się chyba wyliże, i że Kamyk się strachu objadł całkiem niepotrzebnie. Tylko go trochę męczyło to, że drzemnąć się teraz nie mógł, bo pilnować musiał gagatka... gagatek zaś zrobił się nadzwyczaj wylewny i gadatliwy, i uparcie chciał Kamykowi opowiedzieć historię swego życia... niektórym Kostucha zamiast nić istnienia ciąć, to języki chyba rozplątuje.

Iorweth gadał, gadał i gadał. Czasem tak się wzruszył nad swym własnym losem, że aż mu ślozy z oczy ciekły i glut z nosa. Wtedy na przykład, gdy ściskając Enganową prawicę, równie mocno ściśniętym głosem opowiedział, jak to zły magnar Endehar kazał mu i jego bratu walczyć ze sobą, a gdy Iorweth zabił brata, skazał go na baty za bratobójstwo i wtrącił do ciemnych lochów w opuszczonej kopalni, ze zwłokami zabitego przywiązanymi do pleców...

- Nie żebym kochał tę łajzę – ciągnął Iorweth, ocierając rozognione, zlane potem czoło – Ale ani on nie zasłużył, ani ja.

Gadał i gadał, Kamykowi się zdrzemnęło, a gdy się obudził, Iorweth siedział ciągle obok niego i dalej gadał. I nie szło mu na dobre już. Zdecydowanie szło mu na gorsze, bo ewidentnie majaczył w gorączce.

- ... nie powinniście jej ufać. Ona chce waszej zagłady. Muru nie tknie, Mur stać musi, ale ona zniszczy Straż. Za to, żeście jej syna ukradli, wrono, ona was wszystkich, co do jednego... tak tak. Qhorina też. Nawet jego. Szczególnie jego. Zabezpieczy wyspę przed bogami zimy. Postawi kogoś na Murze... ale zdecydowała, że dla was nie ma tu już miejsca...

Iorweth westchnął charkotliwie i przymknął oczy. Włosy miał mokre od potu, trzęsły mu się ręce.
- Błąd, błąd, błąd... Skagos wyrosło w cieniu Straży, Skagos wraz ze Strażą upadło. Kim będziemy bez was, wrono, he? Tylko jeszcze jednymi dzikusami z Północy... a kiedyś... kiedyś słowo magnara Skagos coś znaczyło, nie tylko na wyspie.

Zamilkł, i Kamykowi zdało się, że Skag zasnął, na chwilę albo na wieki. I wtedy poczuł, że jedna ręka Harlene'a zaciska mu się jak cęgi na nadgarstku. Zanim zrzucił z siebie resztki snu, cholerny lis wskoczył na niego i przytknął mu jego własny nóż do gardła.
- Teraz coś mi obiecasz, Kamysiu – oznajmił mu z oczami rozbieganymi i szalonymi od trawiącej gorączki, tchnąc prosto w twarz cuchnącym, rozpalonym oddechem. - Qhorin zrobił wszystkich w konia. Ukrył syna Moruad... Erranda. Bogowie, nazwał go Errandem, po Greystarku, czy nie jest uroczy? - Harlenowi lekko splątął się język, a zdaje się, że myśli także. - W każdym bądź razie,był to jeden z jego lepszych pomysłów. Klanowcy to bitne, wredne, ale honorowe sukinkoty... na takiej ziemi rosną dobrzy wodzowie. Sęk w tym, że jeśli do wychowywania przyszłego magnara Skagos dołączy się Pająk, który jest cynicznym mordercą, albo Moruad... która jest szalona i też jest mordercą, to otrzymamy kolejnego Endehara. Więc, Kamysiu – Iorweth przełknął ślinę, zachwiał się lekko i docisnął mocniej nóż do Enganowej grdyki – więc teraz Kamysiu obiecasz mi na wszystko co święte, że nawet jeśli się wykorbaczę, to ty przejmiesz pałeczkę i nie dopuścisz, by gnojek trafił do Pająka albo wrócił do swojej matki. Dla naszego kurwa wspólnego dobra, kumasz, serdeńko?

Zaczynało świtać, pierwsze niepewne promienie sączyły się między coraz bardziej ogołoconymi z liści gałęzi. Skag zatrzepotał rzęsami jak dziewica. Gdzieś niedaleko nagle rozjazgotały się psy.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 22-12-2013 o 15:16.
Asenat jest offline