Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2013, 09:12   #171
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kres


Zbudziło go uczucie, że ktoś na niego patrzy. Że jakieś spojrzenie sunie po rysach jego twarzy, tak mocno, że niemal czuje ucisk na skórze. Oblał się gorącym potem, ręka skryta pod płaszczem zacisnęła się wokół rękojeści noża. Otworzył oczy.

Nic. Tylko las w jesiennych barwach, uśpione drzewa, atramentowe głębie nocy. I on, zwiadowca Nocnej Straży, miecz w ciemności, tarcza osłaniająca krainę człowieka, siedzący w kucki pod brzozą, wsparty plecami o jej pień. Nic ponadto.

Tylko wrażenie, że przed chwilą nie był tu sam. Że ktoś patrzył na niego, jak spał. Dotykał włosów.

Poddenerwowany Kres podrapał się mocno po głowie, by wyrwać paznokciami to wrażenie.Skądś dobiegł ptasi trel, bardziej terkot niż śpiew. Nie wiedział, jaki ptak mógłby tak śpiewać, i to jeszcze w nocy. To było durne, mogło go zdradzić, ale złożył usta w wąski ryjek i cichym gwizdem powtórzył melodię. Z kolczastych zarośli po długiej chwili ciszy ptaszyna powtórzyła jego muzykę, i dodała kilka nowych, terkotliwych dźwięków.

To zaniepokoiło Kresa. Ptaki rzadko było na tyle mądre, by robić coś takiego. Gdy odchylając najeżone cierniami gałązki torował sobie pomału drogę przez zarośla w stronę dźwięku, zza gałęzi dobiegł go jeszcze inny zaśpiew.

Taj dori do
taj dori dej


Coś tam było. Coś tam nuciło śpiewnie kołysankę, zlepek słów bez żadnego znaczenia, dziwnym głosem, jakby język się plątał, nienawykły do mówienia.

Ta tara ta
taj tari tej


Była tam. Było tam, ledwie kilka kroków od niego. Coś. Coś, nie człowiek.
Siedziało odwrócone do niego tyłem, smukłe plecy o delikatnym koścu zgięte w pałąk, pochylona w dół kudłata głowa. Z początku myślał, że coś jest odziane w zwierzęce skóry, ale nie... tylko na wąskich biodrach futro było dłuższe i gęstsze. Coś przycupnęło w kucki, kołysało się miarowo w przód i w tył i śpiewało sobie cichutko.

Ręce i nogi zdawały się zbyt długie... i chwilę potem okazało się, dlaczego. Coś wyczuło lub usłyszało Kresa. Coś obróciło ku niemu twarz. Przez pół drgnienia serca zobaczył nieludzkie oblicze, wielkie, rozjarzone oczy, nos płaski, czarny i mokry jak u psa, strzeliste brwi i wysokie kości policzkowe. I gębę pełną wąskich, ostrych jak igły zębów za ciemnymi ustami.

Coś wypuściło przedmiot, który tuliło do piersi. Zerwało się, przykucnęło na powrót i wzleciało w powietrze, wypchnięte tylko siłą własnych mięśni. Potem pochwyciło się gałęzi drzewa wysoko nad swoją głową, wywinęło na niej fikołka, zdając się trzymać kory nie tylko rękami, ale i łokciami, kolanami i stopami. Potem znikło wśród złoto-czerwonego listowia. Serce Kresa kurczyło się miarowo i boleśnie, ze strachu zwiadowcy zbrakło tchu.

To coś było szybsze niż jakiekolwiek zwierzę, jakie znał zwiadowca. Szybsze, zręczniejsze i silniejsze. Z zakamarków pamięci wypłynęły wszystkie te opowieści, jakimi stare wilki z Nocnej Straży straszyły świeżych rekrutów. Rusałki urwą wam łby i ciule. Strela was na śmierć zatancuje. Porwie was latawiec. Leszy spadnie wam na kark z drzewa i wyssie szpik z waszych kości.

Leszy.


We wszystkich tych bajaniach leszy były wiekowymi, pomarszczonymi potworami, żyjącymi samotnie w leśnych ostępach... jednak nic przecież nie rodzi się stare. Długo się wahał, zanim wyszedł z zarośli i podszedł do miejsca, w którym siedział ten, jak go nazywał, Liściec, by zobaczyć, co leśny demon upuścił.

Na ściółce leżała lalka. Mała bulwa jakiejś rośliny nadziana na patyk, z kreskami namazanymi sokiem z jagód w miejsce ust i oczu, w sukience uplecionej ze źdźbeł trawy.

***


Szybko doszedł do wniosku, że jeśli będzie chciał wybadać, czy Półręki faktycznie nie prysnął na Długi Kurhan, będzie potrzebował innego ubrania. Czerń zaprzysiężonego brata Nocnej Straży zbyt rzucałaby się w oczy wśród odzianych w skóry Skagosów...

Ich obóz był ogromny. Ryży dawno nie widział takiego ludzkiego mrowia... właściwie nie widział takowego od kiedy opuścił Winterfell. Pole namiotów i szałasów, bijące w niebo słupy dymów ognisk ciągnęły się po horyzont. W środku wznosił się kurhan, w którym pogrzebano ciała wojowników i braci z Nocnej Straży padłych w bitwie, która wybrzmiała wieki temu... ponoć leżeli tam obok siebie, wrony, Skagowie i dzicy, śmierć ich wszystkich pogodziła, a teraz Moruad postanowiła ich wszystkich wygrzebać. Nieźle jej szło, kurhan był zryty jak rzeszoto.

Kres błądził po obrzeżach, miał nadzieję świsnąć jakiś skrawek przyodziewy. Co i rusz musiał się kryć, bo przeklęte Skagi porządku nie znały i rozlazły się po okolicy jak muchy po krowim placku. Jak nie gzić się w krzakach, to na polowanie, jak nie na polowanie, to bogowie jedni wiedzą po co, może do klanów na dziewki, albo tylko dla samego łażenia... pod samym Murem też łazili, Kres widział to może i z oddali, ale jak na własnej dłoni. A mieli się trzymać od Muru z daleka, siedzieć tylko na kurhanie. Ot, ile warte słowo barbarzyńców i ich honor.

Przedzierając się przez krze i kryjąc jak mógł zaczynał powoli dochodzić do wniosku, że przebranie, którego potrzebował, będzie musiał zedrzeć z jakiegoś Skaga... gdy podjął już decyzję, natrafił na coś dziwnego.

W płytkiej dolince wydrążonej przez strumień, w jego zakolu płonęło malutkie ognisko. Wokół rozłożyło się kilkunastu Skagów płci obojga... za nimi zaś, jeden przy drugim, leżały jakieś wysokie na więcej dwóch mężów obłe kształty, zakryte szczelnie skórami... Wyglądały dziwnie i tajemniczo.

Kres nie zdążył się dobrze nad tą sprawą zadumać, kiedy usłyszał za sobą szelest i śmiech. Odwrócił się, w ręku już miał miecz do połowy wysunięty z pochwy, ale było za późno. Grot jednej włóczni dociskał jego grdykę, a drugiej był wycelowany w jego serce.

Skagijki były młode, obydwie ciemnowłose i czarnookie, dość podobne do siebie, może siostry lub kuzynki. Obydwie się uśmiechały. Jedna rzekła coś do drugiej w ich języku i uśmiechnęły się jeszcze szerzej.

- Całkiem, całkiem jesteś, czarny ptaszorku – rzekła do Kresa ta, która trzymała włócznię przy jego gardle.
- Ale wiesz, ptaszyno, że tu polatywać wam nie wolno? - zapytała druga.
- A... nie wolno. Oczki wasze mogłyby zobaczyć coś, co wam nie jest przeznaczone. Nie dalej jak wczoraj złapałyśmy tu jednego Flinta z bachorem – wskazała pierwsza.
- I Moruad Flinta wypatroszyła – uzupełniła druga.
- Co za tragiczna marnacja – westchnęła pierwsza rozpaczliwie. - Taki piękny mężczyzna! Mogła nam go dać.
- Też byśmy go wykończyły, ale umierałby szczęśliwy...
- Ale bogowie są nam łaskawi...
- Nie dziwota, bo bardzo bogobojne z nas niewiasty...
- I następnego dnia zesłali nam ciebie!
- To jak, ptaszorku, pokażesz nam swój drugi łepek, czy równie czerwony jak pierwszy? Zabawimy się, czy od razu idziemy do Moruad?

Tygon

Chata była niewielka, wsparta plecami o zbocze wzgórza, tak porośnięta mchem i paprociami, że zdawała się niemal jego częścią. Pod jej niskim dachem Przebiśnieg, staruszka o pewnej ręce i bystrych oczach, gotowała dla Tygona zupę z kory i łodyg pokrzyw.

Oprócz niej i starego Thenna wokół ogniska przysiadła jej siostrzenica Freya, dwóch niedorostków i czworo dziecięcego drobiazgu. Wszyscy siedzieli chyłkiem jakby, przepraszając, że zajmują tyle miejsca, i bacznie rozglądali się wokół siebie, słuchali każdego szmeru z zewnątrz.

To nie był ich dom. Jak i Tygon, byli uciekinierami, których domostwa spalono. Jak i w przypadku Tygona, uczynili to ludzie Czaszki. Wszyscy byli uciekinierami bez zapasów i schronienia na zimę. Mogli przytulić tu głowy... ale na jak długo? Wszystko zależało od kaprysu i łaskawości ich nieobecnego gospodarza.

- Natknęliśmy się na niego w pół księżyca po tym, jak Czaszkowi spalili naszą wioskę. Freya - Przebiśnieg machnęła warząchwią w stronę młodszej niewiasty - pierwszej nocy w barłóg mu wlazła i przegnać się nie dała... to i pozwolił nam zostać. Na razie.

- On jest straszny - szepnęło jedno z dziatwy. Ogień pod kociołkiem trzasnął, sypnął iskrami.
- Nie jest - zaprzeczyła Freya. - Tylko bardziej kocha swe dziki niż ludzi. I bardzo długo nie widział nawet nikogo z własnego rodzaju.

Gospodarza Tygon widział przez chwilę i z daleka, gdy ten wyszedł na polanę, by zabrać truchło rozszarpanego przez psy młodego dzika. Wysoki i potężny, bardziej zwalisty i krępy niż smukły, ze skudłaconymi i gęstymi jak zwierzęca sierść włosami uniósł oburącz ciało zabitego zwierzęcia, przytulił je do piersi i powolnym, kołyszącym się krokiem oddalił się w las. Nie wrócił do tej pory.

Nie wyglądał ani na starca, ani na młodzieniaszka. Tygonowi zdał się być zatrzymanym, zamrożonym w dorosłych latach, jak wielu z wolnych ludzi, którzy wybierali samotne trwanie w dzikich ostępach. Kres życia nie zastawał ich nigdy spróchniałych i bezzębnych... Śmierć przychodziła po nich szybka, nagła i ostra, jak po zwierzęta.

- O ludzi nie dba, a jednak mnie ocalił podkreślił Tygon i siorbnął zupy z drewnianej łyżki.
- Byłeś ścigany. Tamci polowali na ciebie z psami. On nie lubi łowców. Ani polowań... Po temu pomógł. Ale nie jest ci rad. Ściągnąłeś śmierć na jego ziemie. Przyprowadziłeś za sobą ludzi Czaszki. Niektórzy z nich uciekli... - Freya urwała i przygryzła koniec warkocza.
- ... i wrócą - dokończyła Przebiśnieg.

Opatrzyła jego zranienia, gdy już się posilił słusznie... choć mięsa w strawie nie zaznał, pod tym dachem się go nie jadało. Freya naprawiła jego odzienie. Gdy na zewnątrz śpiące przed chatą dzicze stado ożywiło się, znak niechybny, że gospodarz powracał w dom, Tygon musiał zacząć podejmować ważne decyzje...

Co z tym człekiem, który go ocalił, choć ściągnęło to na jego głowę zemstę Czaszki, co z uciekinierami pod jego dachem, który przez Tygona przestał być bezpieczny...

I co z jeńcem, zakneblowanym, przywiązanym z tyłu chaty do drzewa.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 09-12-2013 o 09:58.
Asenat jest offline  
Stary 09-12-2013, 20:00   #172
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Czekali. Wydawało im się to wiecznością, ale gdy Mort stanął przed nimi przygryzając wargi, nie mieli wątpliwości, że wrócił dziwnie i podejrzanie szybko.
- Co się stało? - syknął Septa, a w zamian dostał popisowy koncert Mortowego niezdecydowania, objawiajacego się przeciągłym „yyyyyyy” i pełnymi paniki spojrzeniami.
- Nie krzycz na chłopaka – mruknął Roddard, a Mort przełknął ślinę i postanowił się jednak wysłowić.
- Tam na drzewie – machnął ręką w stronę ciemnej plamy – wisi dziewka. Willamowa dziewka – przełknął ślinę i spojrzał przepraszająco na Alysę – Znaczy ta, z którą Willam... polityki czynił w Czarnym Zamku. Kuzynka Erlanda – wydyszał na ostatnim oddechu, unikając spojrzenia kapłana, i wytrzeszczył oczy. - Erin. Jest całkiem martwa – dodał na koniec.
- Erin? - powtórzył cicho drżącym głosem Erland, a potem spiął konia i ruszył do przodu by zobaczyć krewniaczkę.
Zatrzymał się kilka metrów przed wiszącym ciałem: pół-nagim, odrapanym i nadgryzionym przez dzikie zwierzęta. “Musiała wisieć dzień lud dwa” pomyślał Erland.
- Hwarhenie widzisz jakieś ślady - zapytał lodowatym głosem, kogoś kto próbuje utrzymać nerwy na wodzy.
- Ta - mruknął potężny wojownik, nie trudząc się nawet, by zejść z konia. - Tak blisko kurhanu teraz wszędzie są ślady. Cała ziemia zryta, nie dojdziesz, kto, co, jak i kiedy… Powinniśmy ją odciąć - oznajmił, ale w jego głosie pojawiło się wahanie.
- Powinniśmy - potwierdził Erland zsiadając z konia.
- Bogowie - jęknął ciężko Bez Żony, a bogowie milczeli. Crowl odetchnął i potarł twarz. Objął trupa kuzynki ramieniem i przeciął sznur nad jej głową.
Erland pomógł Hwarhenowi. We dwóch ułożyli ciało Erin na ziemi, a Erland zakrył ją kocem. A potem zaczął żałobną modlitwę do Starych Bogów by przyjęli krewniaczkę. Łzy same leciały po twarzy starego kapłana, któremu w jednej chwili przybyło 10 lat więcej.

Kres, który został w tyle przy trupie Skaga z przetrąconym karkiem, teraz pojawił się na ścieżce ciągnąc za uzdę swego wierzchowca. Widząc Crowla pochylającego się nad przykrytym truchłem wisielca, stanął z tyłu oparwszy się o drzewo i dłubiąc paznokciem małego palca między zębami, czekał na koniec tej żałobnej szopki.

Erland gdy skończył swe modły, wstał i popatrzył się po zgromadzonych. Swój wzrok zatrzymał na Kresie, dłubiącym palcem między zębami.

Wydłubawszy w końcu coś, nad czym tak usilnie pracował, Rudy przyjrzał się temu krytycznie, po czym włożył palec spowrotem do ust i cmoknął. Drugą ręką sięgnął pod płaszcz i wyciągnąwszy coś rzucił kapłanowi pod nogi.

- Znalazłem przy trupie - rzucił gwoli wyjaśnienia. - Może należało do… - kiwnął głową w kierunku ciała nakrytego kocem.
- Crowla, ale na pewno nie do Erin... - odpowiedział zdumiony Erland, podnosząc przedmiot i uważnie mu się przyglądając. - I na pewno nikt by go nie oddał po dobroci - dodał. - A może oznaczać, że na Długim Kurhanie nie panuje już Mourad Magnar. Albo Erin wpadła w zasadzkę, a Kurhan jest obserwowany przez Ciernia lub Agnetę Harlene.

Roddard jak zwykle odezwał się nagle, po sporej chwili milczenia.
- Nic tu już nie zrobimy. Nie mamy po co tak zwlekać. Możemy umrzeć, jeśli tu zostaniemy.
- Alyso? - zwrócił się do kobiety.

Septa nie rozczulał się nad ciałem Erin… jednak nie będzie z tego dzieci. Szkoda dziewczyny ale takie jest życie. - Pewnie gdyby Mourad straciła władzę to pewnie Crowlów i Rorków byłoby tutaj obwieszonych znacznie więcej. Odrzekł. - Czas na modły będzie później… sterczeć tutaj nie możemy. Jazda.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 10-12-2013, 09:46   #173
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Morghane


Bydlę było wielkie, głupie i śmierdziało. Taką opinię wyrobił sobie Morghane o jednorożcu na podstawie pierwszego wrażenia, a umacniał ją obecnie w kontakcie bliskim i intymnym niemal, kołysząc się na grzbiecie bestyji i obejmując nogami kudłate boki. Fakt, że jego ręce obejmowały w tym czasie jędrne wdzięki Alraun Rork jedynie trochę windował mniemanie Pana Craya o ukochanych zwierzu Skagosów. Bowiem Alraun w sposób widoczny pękała z dumy, że mogła przedstawić Morghane'owi jednoroga. Że to za jej przyczyną Pana Cray usiadł na jego grzbiecie, z małą pomocą jeno Borroqa... Alraunowy braciaszek pchał dupę Morghane w górę, gdy ten wsiadał, podczas gdy Alraun ciągnęła go za ręcę.

Gdy Morghane nacieszył się już krągłościami, które nagle znalazły się w zasięgu jego dłoni, zapytał Skagijki, czemu nie wyposażyć jednorożców w uprzęże, że łatwiej by było wspinać się na bydlaki, i w ogóle... Alraun wysłuchała go z powagą. A potem zabiła go argumentem tradycji.
- Od zawsze jeździmy na jednorożcach. Nigdy nie potrzebowaliśmy uprzęży. Znaczy, tak jest dobrze, jak jest.
- Ale... - Morghane ze szczerego serca chciał się podzielić myślą racjonalizatorską.
- Tak jest dobrze! Jak jest! - zirytowała się Alraun, i nie dosyć, że nakrzyczała, to jeszcze odsunęła się od Morghane'a, na tyle, na ile mogła na ograniczonej przestrzeni.

Skagosi kochali swoje jednorożce. I Morghane wcale a wcale się temu nie dziwił. Bydlaki były jak Skagos i Skagosi. Wielkie i potężne, ich siłę przewyższał tylko ich smród, a ich smród ich przyrodzona durnota. Do tego były nieposłuszne i gruboskórne, w związku z czym nigdy do końca nie było wiadomo, co zrobią... Na szczęście były też głupie, więc zniszczenia nigdy nie były szczególnie wielkie. Dopóki ktoś nie zaczynał jednorożcem kierować. Ktoś mądrzejszy od zwierza.

- Jednorożce są dziećmi boga gromu - dumnie opowiadała Crayowi Alraun. Spomiędzy kudłatych pośladów zwierza tymczasem wydobył się dźwięk gromu, tak potężny, że mógłby zwiastować koniec świata.
- Iście. Alraun?
- Tak?
- A ślubnymi czy z nieprawego łoża?
Sarknęła niezadowolona i zmieniła temat.

- Harleńscy jeńcy gadali, że mieli tutaj klanową walkę o władzę. I że Harlenami nie dowodzi już Iorweth, tylko Agneta.
- Dobrze to czy źle?
- Źle, Morghane, źle - odparła, i zamilkła.
- Czemu?
- Bo Iorwethowi zależało na Skagos. A Agnecie zależy nawet nie na klanie... ona podgarnia wszystko pod siebie. Nawet jeśli go nie zabiła, trudno mu będzie odzyskać władzę. Okazał się słaby.
Morghanowi zdało się, że w twardym głosie usłyszał dziwne nuty, jakby coś na kształt sympatii i żalu.
- Popierałaś go?
- Miałam nadzieję, że mu się powiedzie - ucięła.

Wyraźnie posmutniała, toteż Morghane pozwolił sobie się przysunąć bliżej, by zaoferować pocieszające i zawsze działające uściski. Alraun oparła się o niego plecami, wykręciła lekko głowę... i Morghane zaczął sobie rozważać, czy to już odpowiedni moment na pierwszy pocałunek. Czy nie za wcześnie, nie za szybko, czy przypadkiem aby jednorożec nie śmierdzi za bardzo... kiedy w jego rozterki wdarł się niczym nóż niespodziewany dźwięk.

Beeeee beeeeeee - dobiegło zza drzew. - Beeeee beeeeee
Alraun się wyprostowała.
- Co to?
- Jeśli po okolicy nie biega jakaś legendarna bestia naśladująca głosy, to mniemam, iż to owce - oznajmił Morghane wesoło, chociaż wesoło mu nie było. Stada w darze wypasały tylko klany. A w tym miejscu nie powinno ich być...
- Co oni tu robią? - wydyszała wściekle Alraun, chyba też miała jakieś blade pojęcie o tym, jak w Darze sprawy stoją.
- Nie wiem. Ale mam jak najgorsze przeczucia - westchnął Morghane. Po pierwsze: nici z pocałunku. Jednorożec śmierdzi, owce beczą, nie nie nie. - Ekhm... mówiłaś mi, że jak, wy, Skagosi, macieą ze sobą jednorożca poza swoją wyspą, to znaczy to zawsze, że na wojnę idziecie niechybnie. Więc...
- Więc? - warknęła.
- Więc jak klany Północy idą na wojnę, zawsze pędzą ze sobą owce.
- Aha... trują je i podrzucają wrogom? Psy!
- Nie - zaprzeczył Cray poważnie i cierpliwie. - Flintowie i ich ziomkowie po prostu nie lubią być głodni. Wojna to żaden powód, żeby zaciskać pasa...

Pomiędzy drzewami przesuwała się wełnista ściana brudnawej bieli, a za owcami ludzka masa, najeżona drzewcami włóczni. Cray rozpoznał znaki Flintów, Norreyów i Liddlów, ale kto wie, czy i inni się nie ruszyli. Klany z jakiegoś powodu postanowiły iść na wojnę.

- Stój, kto idzie? - dobiegło gdzieś z przodu.
- Jesteśmy w dupie - podsumowała Alraun ponuro.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 11-12-2013 o 07:08.
Asenat jest offline  
Stary 12-12-2013, 19:22   #174
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Okaleczony kutas budził w nim odrazę, za każdym razem gdy brał go do ręki. Tak jak teraz, gdy trzymał go między palcem wskazującym a kciukiem oddając mocz na pochyłe drzewo, w szerokim rozkroku, aby nie oblać spodni. Strzęp męskości budził w nim wstręt. Karykatura członka, która przypominała mu kim był, kim miał nadzieję już nie jest. Lecz czy wilk zamknięty w klatce przestaje być wilkiem? Czy gdy spiłują mu zęby i pazury straci swą wilczą naturę? Czy nie będzie czuł zewu natury? Czy wilka można zamienić w jagnię? Każdy może się zmienić… Każdy... Chciał w to wierzyć. Wierzył w to rozpaczliwie.

***

Pozwolił sobie na odpoczynek dopiero po przebyciu znacznej odległości i gdy był pewien, że nic za nim nie podąża, a serce jeszcze mu waliło jak oszalałe po niespodziewanym spotkaniu i szybkim marszu. Klapnął na tyłek pod szerokim, wyniosłym jesionem, którego korona znikała wysoko w jasno-zielonej plamie dnia. Otarł czoło rękawem płaszcza.



W spotniałej dłoni ciągle trzymał to wyobrażenie kobiety pozostawione przez leszego. Dlaczego go wziął? Nie wie sam. Odruchowo zagarnął porzuconą przez zwierzę pacynkę i dał drapaka. Jego strach był tak samo niewytłumaczalny. Liściec mógł mu skręcić kark już wtedy, przy trupie młodego Skaga, jak i teraz. Jednak tego nie zrobił. I Kres w pewien sposób czuł, że demon nie chciał jego śmierci. Dlatego nie rozumiał skąd u niego ten prymitywny, zatykający dech w piersi, odruchowy strach. Oparł głowę o drzewo. Spojrzał w czerwone oczy bulwy. Jej wykrzywiony uśmiech. Czy leśny stwór chciał mu przekazać jakąś wiadomość? Czy było to tylko przypadkowe spotkanie? W to drugie wierzył coraz mniej.

***

Pierdolone skagoskie murwy. Rudemu krew nabiegła do twarzy a jej kolor zlał się z kolorem włosów.

- Chcecie ostrego ruchania? - warknął odtrącając i łapiąc w dłoń włócznię przystawioną do gardła.

Grot oparty o pierś ukłuł go mocniej, przypominając o swojej obecności. Lecz czy nie bardziej kłuła go w tej chwili urażona duma?



- Tylko dajcie mi sposobność to dam wam takie rżnięcie, którego nie dał wam żaden pierdolony skagoski jebaka.

W dwóch parach jednako czarnych oczysk błysnęła bliźniacza uciecha.
- Mówiłam ci - rzekła pierwsza, ta nieco wyższa, do drugiej - że będzie zabawniejszy od klanowca… jak on się zwał?
- Rohan - odparła druga Skagijka, a grot trzymanej przez nią włóczni zjechał z serca Kresa na wiązanie jego spodni. Kresowi przyschło w gardle. Rohanem zwał się rodzony brat Hugona Flinta, Pierwszego Zarządcy Straży… ten sam, który ze swym wychowankiem Randem ugościł go przy swym ognisku, ledwie parę dni temu. Ze śliczną buźką, małym Randem Flintem.
- Ach tak… Rohan Flint. Piękny mężczyzna. Ale mało zabawny… a jako trup zupełnie nieśmieszny. A jako ciebie zowią, czarny ptaszorku?

- Łajno cię to obchodzi! - gniew rozgorzał w nim na nowo. - Chcecie się gzić czy prowadzić czcze dysputy?

- Jaki wyrywny! - wyższa wybuchnęła perlistym śmiechem.
Niższa grotem włóczni rozsupływała wiązanie spodni zwiadowcy.
- Iskra bogów - przyznała poważnie. - Tak mówią o rudych?
- Między nogami też rudy jesteś? - zainteresowała się pierwsza i odsunęła włócznię od Kresowego gardła. Ponad ich głowami, wysoko w drzewnym listowiu, jakaś ptaszyna zagiwzdała śpiewnie, a potem zaterkotała… jakby pytająco… ale to pewnie było tylko wrażenie. Zwierzęta przecież są za głupie, by zadawać pytania. Skagijki tymczasem porozumiały się co do kolejności. Niższa stanęła obok, opierając się o włócznię, a wyższa zaczęła się rozdziewać, w tempie ognistym i wyrywnym.

- A ty ptaszyno? - spojrzał na opartą o włócznię czarnulkę. - Myślałem, że mówimy o ostrym rżnięciu a nie jakiś igraszkach smarkaczy.

Postąpił krok na przód, patrząc na rozdziewającą się dziewczynę. Spodnie już zdążyły opaść odkrywając krzaczasty trójkąt. Ryży skrzywił się z niesmakiem.

- Jedna ci mało na raz? - roześmiała się interpretując ten grymas po swojemu. - Popatrz jaki chojrak!

- To jak?

Skagijka oparta o włócznię rozciągnęła pomału usta w uśmiechu.
- Tłoku nie lubię - oznajmiła i podrapała się wolno po krągłym policzku. - I smrodu. Thyri ostatni raz myła się jeszcze na Skagos - dodała nieco złośliwie.
- Nieprawda! - odpaliła jej zmagająca się z giezłem towarzyszka.
- Prawda, prawda - oznajmiła z powagą włóczniczka. - Sam zresztą zaraz poczujesz, bezimienny ptaszku.

I dalej stała jak stała, z leniwym, acz zadowolonym uśmiechem na twarzy, cierpliwie czekając na swoją kolej.

- Pyskata jesteś - stwierdził. - Pokazałabyś że potrafisz ust używać do czego innego niż ujadania.

Rudy spojrzał na nią wymownie.

- A potem przerżnę twoją siostrę i ciebie.

Pyskata dziewuszka zaświergotała robiąc usta w ciup.

- No, no… A bo ja wiem, w którym gniazdku ten ptaszek wcześniej bywał? - spojrzała filuternie. - A z resztą…

Uklękła przed Rudym położywszy broń na ziemi i dwiema rękami sięgnęła do sznurówek spodni. Wroniec wplótł delikatnie, prawie pieszczotliwie palce lewej ręki w jej włosy, przechylając jej głowę. Warkocz spłynął w dół odkrywając długą szyję. Nim zdążyła rozsupłać spodnie poderżnął jej gardło. Gorąca krew trysnęła zachlapując mu dłonie i ubranie. Ciągle klęcząc spojrzała na niego dużymi, rozszerzonymi w zdumieniu oczami, charcząc i krztusząc się krwią. Półkuśkę zalało dawno zapomniane uczucie podniecenia. Teraz był wilkiem spuszczonym ze smyczy. Polował. Przyskoczył do drugiej Skagoski, która właśnie starała się wyplątać z koszuli. Dwie krągłe piersi zwieńczone sterczącymi, małymi brodawkami podskakiwały rytmicznie, uwolnione z przyodziewka, gdy wpadł na nią obalając na listowie.

- Ej… Takiś szybki? - roześmiała się, ciągle próbując uporać się z koszulą - Już ci Thryja nie wystarcza? Dajże popatrzeć chociaż.

Usiadł na niej okrakiem przyciskając jej ręce w ten sposób, że nie mogła się całkiem uwolnić z bielizny, która przykrywała ciągle jej twarz..

- Chcesz ostrego rżnięcia? - tchnął jej w ucho przykładając pionowo ostrze noża do gardła a w podbrzuszu poczuł miłe mrowienie. Drżał cały z podniecenia ledwie panując nad głosem. - Takiego rżnięcia nie zapomnisz do końca życia! - Pchnął zdecydowanie wbijając się w tchawicę i ciągnąc ostrze w górę miażdżąc krtań i przecinając struny głosowe. Dziewczyna zaczęła nagle wić się pod nim i rzucać. Wierzgała nogami nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu poza świstem powietrza ulatującego z płuc. Lecz Rudy trzymał ją mocno. - I jak? Podoba się? - Skagijka szarpała się i kopała, lecz słabła z każdą chwilą. W końcu gdy zmęczyła się wystarczająco złapał przez materiał za tył głowy i zdołał ją przekręcić na brzuch wbijając jej twarz w ziemię. - Jeszcze nikt cię tak nie zerżnął! - wydyszał wbijając jej nóż w odbyt. Głęboko. Po samą rękojeść. Wył z rozkoszy. Był wilkiem. Był samcem alfa. Panem świata. Kowalem losu.

Zrzuciła go w końcu z siebie. Udało jej się wstać i uwolnić. Ściągnęła z twarzy podartą szmatę. Zatoczyła się z zakrawionymi udami, lecz był już przy niej wbijając ostrze włóczni w prawą pierś, przebijając płuco, przyszpilając ponownie do ziemi.

Podszedł powoli. Pochylił się nad nią.

- I jak ci się podobało? - spytał podrzynając jej powoli gardło. Rozkoszując się tą chwilą. Chłonąc jej ból i cierpienie. Zanurzył ręce w wyciekającej z niej razem z życiem krwi.

Chwilę później gdy zaciągnął trupy w krzaki i prowizorycznie zamaskował miejsce, zabrał futra Skagoski i ze spodniami mokrymi jeszcze od nasienia czmychnął w las.


Bulwiasta laleczka z wymalowaną jeżynami buźką i oczami wpatrywała się w dwa trupy Skagoskich kobiet. Sponiewierane, okaleczone, zakrwawione. Narysowane ręką Leszego usta uśmiechały się jakby zadowolone z tego co widziały.

Krew za krew
życie za życie
dwie krwawe zbrodnie za…
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 14-12-2013 o 09:36. Powód: dwa ostatnie akapity
GreK jest offline  
Stary 18-12-2013, 15:56   #175
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
“O ziołach północy”, jakiś zakurzony modlitewnik i “Pieprzoty Flory”.

Pamiętał, że te trzy pozycje wpadły mu w ręce gdy odchorowywał jedną z mroźniejszych zim. Dostał je od Maestra dowiedziawszy się, że przez kilka tygodni jedyne co będzie miał robić to siedzieć na dupie i wygrzewać ją w ciepełku. Po tygodniu dostawał już takiego pierdolca, że sam poszedł do biblioteki. Poprosił o coś gdzie będzie dużo obrazków i żeby litery były duże. No i dostał. Oczywiście nie trudno było zgadnąć, którą książkę Kamyk wybrał i wiedzę z jakiej dziedziny zgłębił.
Życie to nic innego jak jedno wielkie chujowe pasmo borykania się z konsekwencjami swoich wyborów. Sęk w tym, że normalnie od tych wyborów prawie zupełnie nic nie zależy.

***

Noc była przyjemna. Bezwietrzna i cicha. Żadne wieszczone przez Iorwetha jednorożce, ani pareczniki czy inne cholerstwa nie ładowały się do obozowiska. Nawet powietrze było nad wyraz jak na jesień suche i nie wysysało z człowieka krwawicy. Enganowi dobrze się spało. Za dobrze nawet jak na okoliczności, bo mógłby przespać coś ważnego. Wkrótce miał zresztą żałować, że nie przespał. Z Iorwethem było niedobrze, a on Engan był teraz jedyną osobą w okolicy, której zależało, żeby Skag jednak nie wyzionął ducha.

Odłożył siekierę i usiadłszy na swoim posłaniu przez dobrą chwilę gapił się na Iorwetha. Wybudził się w sam raz by komuś srunąć siekierą w łeb. Jeszcze nie dość, żeby myśleć. Sapnął, przymknął oczy i schował głowę między kolanami. Chory… a może zatruty Skag… Chory, a może zatruty Skag… Pociąć do Muru przez gęstwinę i stamtąd rysią na zamek? Przyśpieszyć bezdrożem? Zostawić tu i poszukać pomocy zwiadowców? Kurwa… Łeb mu płonie. Nie dożyje końca drogi. Będzie tylko spowalaniać i obaj wpadną w łapy tej skagoskiej flądry… Co więc zostaje?

W końcu wstał z posłania. Chwycił nóż i podszedł do Iorwetha. Klęknął przed nim. Następnie szybkim ruchem rozciął pęta stóp i rąk.
- Rozbieraj się Skagu.
Iorweth wpierw aż zamrugał oczami, a potem zaśmiał sie perliście i nieco obłąkańczo.
- No tobie wrono to fantazji jednak nie brakuje. Przyjrzyj mi się. Zdycham i bez twoich ciągot na czułości.
- Na razie to jojczysz tylko, ale jak nie będziesz robił tego co mówię to sam cię zdechnę. Rozbieraj się i natrzyj się śniegiem. Cokolwiek ci jest zanim cię wykończy, zrobi to gorączka, więc trzeba cię jakoś schłodzić. No już!

Iorweth z pewnością o takiej metodzie leczenia nie słyszał, bo przez dobrą chwilę gapił się w swoistym niezdecydowaniu na Kamyka. Ten zresztą też nie do końca był pewny tego co mówi, ale z takim czołem Skaga, lepszych pomysłów nie miał. Koniec końców harleński wódz zdał się na enganową medycynę. I chyba dobrze mu to zrobiło, bo jakoś tak życie do niego wróciło gdy tylko przyłożył do pokiereszowanej klaty nabrany garścią śnieg.
- Porządnie Skagu. I łeb też. Jajca sobie daruj, bo ci się wciągną z zimna.
Gdy Engan uznał zabieg za skończony, pozwolił Harlenowi się ubrać i rzucił mu bukłak. Ten większy z wodą. Dla koni.
- Pij. Pij aż nie będziesz mógł i potem jeszcze drugie tyle.
To akurat było już podyktowane doświadczeniem. Każdy wie, że strudzony i zatruty organizm, nazajutrz rankiem domaga się cieczy. I że woda choćby i najbardziej śmierdząca wtedy pomaga. Byłby nawet gotów przysiąc, że Maester pierwsze co poleca na wszystkie bolączki to dużo pić. Tylko bynajmniej nie tego co naonczas dostarcza Ulmer.

W czasie pojenia, Engan zdjął z siebie czarną pelerynę i koszulę i podostrzył siekierę wybierając wprawnym okiem najzdatniejsze drzewka.

Godzinę później rozbuchał na polanie tak wielki ogień, że na mile musiało być i widać łunę i czuć dym.
Iorweth po jego zabiegach wyglądał gorzej. Czoło miał jednak iście chłodniejsze. Opatulony w koce siedział pod drzewem i dygotał. Engan odmówił mu gorzałki. Dał żreć i oddał mu do żucia swój wiecheć czosnku niedźwiedziego, który trzymał przy siodle. Harlen robił wszystko jak mu się powiedziało. Co i rusz tylko kręcił głową i chichotał na widok wielkiego ognia.
- Oj będzie miała Agneta na tobie używanie wrono…
- Możliwe -
mruknął tylko Engan. Nie miał zamiaru się tłumaczyć. Wiedział, że flądra ich szuka. Teraz miał nadzieję, że ich położenie zainteresuje nie tylko jej ludzi, ale i wszystkich wałęsających się w pobliżu zwiadowców, czy to z klanów, czy to ze Straży. Kto pierwszy ten lepszy. A jeśli do rana nikt się nie zainteresuje, to prostą drogą do Muru i na zamek.
A do tego czasu aplikować Iorwethowi kąpiele śnieżne...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 21-12-2013, 16:44   #176
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Willam, Erland i Roddard


Owinięte w skóry zwłoki Erin zdawały się być tylko jeszcze jednym pakunkiem na objuczonym tęgo wierzchowcu Hwarhena. Wojownik i tak nie był zadowolony. Wystające spod futer stopy, nabiegłe fioletowymi, trupimi wybroczynami okrył kocem i umocował powrozem, podwiązał do ciała także ręce.
- Mów, co chcesz, Erlandzie... ale ja znam moją siostrę. I powiadam ci: nie ma możliwości, by Erin powieszono tak blisko kurhanu bez jej zgody... albo bez wiedzy przynajmniej. I powiadam: tyś święty człek, może ty się nie boisz, może dufasz, że twoja wola, co i kiedy trzeba uczynić większa i ważniejsza niż mej siostry... ale ja bym tym trupem w oczy nikomu nie kuł. Pochowamy ją po zmroku, sami. Tak by nikt nie widział. Bo z tego nieszczęście jakie jeszcze nas spotka.

Szepczący chciał coś odrzec, ale słowa nie chciały składać mu się w sznury sensów. Wpierw zobaczył ułudę, cień zmarłej bratowej córki, teraz zwłoki kuzynki. Czuł się stary, czuł się bezradny, a w obolałej głowie huczały setki rozżalonych głosów.

Mort czaił się wokół Septy jak złodziejaszek wokół straganu z bułkami. Wreszcie zagryzł zęby, rzucił okiem na milczącego chmurnie Roddarda i zapytał szeptem, czy Septa nie uważa, że lepiej by było, aby ktoś z nich nie wjeżdżał do obozu, by w ukryciu pozostał poza, obserwował wydarzenia i w razie czego mógł przyjść z pomocą lub pomoc wezwać. Determinacja pobłyskiwała w jasnych oczach pod słomianą grzywką rzadkich włosów. Mówiąc „ktoś”, dzieciak definitywnie miał na myśli siebie samego. Septa zaś nie miał zbyt wiele czasu do namysłu... Elrand i Hwarhen właśnie pokazywali, jak bardzo są Skagosami – gdy tylko znaleźli się w pobliżu kogoś, kto miał nad nimi władzę, popruli szparko się tej władzy poddać. Stary kapłan i brat najdroższej przyjaciółki Straży nawet się na Straż nie obejrzeli, ani razu. Wsiedli na konie i pojechali.

- I dobrze – rzekła sucho Alysa Qorgyle, krzyżując ręce na piersi. - Willam, musimy zamienić słówko... Na wypadek, gdyby coś mi się stało. Ktoś inny musi wiedzieć.
- To nie może poczekać? - burknął Sand. - Winniśmy trzymać się tego starego grzyba. Z nim jesteśmy bezpiecz...
- Nie może – ucięła twardo Dornijka i odprowadziła Willama na bok. - Przed pożarem rozmawiałam z Qhorinem w lazarecie.
- I?
- I sądzę, że zanim mój ojciec zdecydował się okłamywać Skagijkę, Półręki zdecydował się okłamać jego.

***


- Gdybym miał tę pewność - powiedział do jej pleców zdartym, kostropatym głosem - nie omieszkałbym się nią podzielić.
- Ale nie masz?

Pokręcił tylko głową i usiadł na skraju pryczy, splatając dłonie razem.

- Jeśli ciągle jest w niej choć trochę z tej dziewczyny, którą znałem - to tak. Mogła to zrobić. I zrobiłaby. Tylko z litości, lady Qorgyle. Z litości i przyparta do muru, bez żadnego innego wyjścia - powiedział w stronę podłogi. - Moruad uciekała ze Skagos, kiedy ją spotkałem. Chociaż to, co zrobiłby jej brat, było niczym przy tym, co planował zrobić własnej córce.

- Została.
- Została - szarpnął gwałtownie głową - bo jej nie pozwoliłem odejść. Każdy ma kogoś, kogo kocha i boi się stracić. Nawet ona. Dlatego nie odeszła. Nigdy stąd nie odejdzie. I dlatego też nigdy nie zaatakuje Muru - w jego głosie miała chyba zadźwięczeć jak dzwon bezwzględna siła i pewność. Ale miał ich dziś za mało, żeby przykryć aż nazbyt widoczny wstyd. Na blade, gładko wygolone policzki zwiadowcy wypełzł krwawy rumieniec.

- Mimo wszystko, nie sądzę, aby to ona zabiła Enned. Wiesz, dlaczego, lady Qorgyle? Z tego samego powodu, dla którego Endehar oszczędził Moruad, gdy wymordował całą rodzinę. Ponieważ nie ma potomków. Ród nie może wygasnąć. Magnar musi mieć następcę, krew z krwi Achli. Nie mając dzieci, które przeżyły pierwsze lata i dają nadzieję, że przeżyją kolejne - nie zabiłaby jedynej osoby, która mogłaby objąć władze na wyspie w razie jej śmierci.

Zignorował pytanie o Weylanda i musiała je powtórzyć. Wtedy także pokręcił głową.
- Niewiele pamiętam.
Syknęła, przekonana, że chce ją zbyć, ale wziął charkotliwy oddech i pociągnął:
- Naprawdę, niewiele. Głodowaliśmy od wielu dni. Miałem zaognione rany. Czasami nie mogłem sobie przypomnieć, dlaczego i w jakim celu idziemy. Zostawiliśmy ostatnie dwa konie u stóp lodowca. Pamiętam, że Weyland mnie ranił, gdy go dopadliśmy. Moruad krzyczała. Dzikich było kilkunastu, więcej niż nas. Pamiętam krew na śniegu. Potem spokój i ciszę, tylko jęki konających. Nie mogłem wstać. Mówiłem jej, żeby mnie dobiła, nie chciała słuchać. Zasnąłem chyba. Potem... słyszałem kroki na śniegu. Pamiętam... zimno. Mróz. Ranni przestali jęczeć. Nic więcej. Tylko cisza i śnieg. Obudziłem na noszach za koniem. Moruad wtargała tego zwierzaka na lodowiec, żeby mnie stamtąd ściągnąć. Mówiła, że musimy wracać na Mur... nie protestowałem.

***



- Okłamał i mnie – podsumowała Alysa na koniec. - Gdy mówił, że Moruad nie ma potomków. Skłamał, wiem to. Musiał gdzieś ukryć to dziecko, i przed nią, przed Skagosami, i przed moim ojcem.
- Po co?
- Może po to, by chronić własną krew. To tak samo jego dziecko, jak i Skagijki. W każdym bądź razie, Magnarowie Skagos mają dziedzica. I to nawet zakładając, że ta biedna dziewka, córka Endehara, faktycznie nie żyje. Pamiętaj o tym. Ruszamy?

Ruszyli.

Już na pierwszy rzut oka znać było, że Skagosów jest więcej niż te cztery-pięć setek o których donosił ostatnio Blane. Z początku ogrom masy wyspiarzy, którzy przybyli tu, by oddać ponoć cześć swym zmarłym, ginął w lekko pofalowanym gruncie. Gdy jednak wyjechali na szczyt wzniesienia, doganiając Elranda i Hwarhena, ujrzeli morze ognisk, sięgające aż po horyzont, z jednej strony ocierające się o Mur, z drugiej o prastarą puszczę w Darze.

Bito w bębny, tańczono i śpiewano. Tłum i ścisk był miejscami taki, że musieli zsiąść z koni. Jakiś dwóch mężczyzn przypadło do Elranda, jeden podjął go pod nogi, drugi przytknął sobie kapłańską prawicę do czoła. Ktoś wepchnął w ręce Septy bukłak z czymś niebywale cuchnącym i chyba mocnym. Jakaś dziewka zawisła na Roddardzie i pocałowała go mocno w usta, by za chwilę oderwać się od niego i ruszyć w tan.

Rytm bębnów dudnił w uszach. Cuchnęło potem, samogonem i dymem z ognisk. Przez obóz ciągnęły się korowody tańczących. Niektórzy popadali w szał i upojenie, kręcili się w kółko, aż padali w drgawkach na ziemię. Sepcie zdało się, że przez chwilę w świetle ognisk widział Tyra, że potężny Rork machał do niego obwiniętą w szarpie ręką, że parł w jego kierunku, ale rozdzielili ich tańczący i wojownik przepadł mu w tłumie. Jakiś młodzik o nieobecnych oczach podtykał mu drewnianą misę pełną grzybów o długich, cienkich nóżkach. Cuchnęło potem, samogonem, dymem i poruszoną ziemią. I chucią. Przez uchyloną skórę namiotu obok widział wykrzywioną w grymasie ekstazy twarz kobiety, jej oczy też było nieobecne, ale wyciągała do niego ręce i śmiała się jak szalona.

Hwarhen się zniecierpliwił i zaczął pięściami torować przejście dla Elranda. Może bał się, że ktoś odkryje przywiązane do siodła ciało Erin, a może po prostu nie chciał, by kapłan marnotrwaił czas na błogosławienie wszystkich, którzy tego chcieli. W każdym bądź razie, szedł przez tłumy jak żniwiarz przez łan żyta. Aż nagle stanął, odwrócił się nagle ku Elrandowi z bladą twarzą, i wskazywać począł na wysoki słup nad namiotem, który należał do Moruad.

Nie było go wcześniej, a teraz był. Ogromny, z litego złota odlany, promieniejący bogactwem, tak wielki, że nosiło go trzech rosłych wojowników.

Dwa raki, każdy goniący szczypcami ogon przeciwnika. Znak rodu Magnar. Znak, że tu, nigdzie indziej, przebywa władca Skagos, magnar.

Bóg.

Engan


Kuracja śniegowa Maestra Kamyka przyniosła pewne skutki...

Iorweth z jednolicie czerwonej barwy na gębie przeszedł w czerwień plackowatą, krwistoczerwony archipelag wysp na mglistym morzu bladej twarzy. Po drugie, co było chyba znakiem, że Skagowi na lepsze idzie i może drań jeden wyżyje, Iorweth przestał dyszeć przez otwarte usta jak niewiasta, co rychło ma porodzić. I naprawdę wyglądało, że się chyba wyliże, i że Kamyk się strachu objadł całkiem niepotrzebnie. Tylko go trochę męczyło to, że drzemnąć się teraz nie mógł, bo pilnować musiał gagatka... gagatek zaś zrobił się nadzwyczaj wylewny i gadatliwy, i uparcie chciał Kamykowi opowiedzieć historię swego życia... niektórym Kostucha zamiast nić istnienia ciąć, to języki chyba rozplątuje.

Iorweth gadał, gadał i gadał. Czasem tak się wzruszył nad swym własnym losem, że aż mu ślozy z oczy ciekły i glut z nosa. Wtedy na przykład, gdy ściskając Enganową prawicę, równie mocno ściśniętym głosem opowiedział, jak to zły magnar Endehar kazał mu i jego bratu walczyć ze sobą, a gdy Iorweth zabił brata, skazał go na baty za bratobójstwo i wtrącił do ciemnych lochów w opuszczonej kopalni, ze zwłokami zabitego przywiązanymi do pleców...

- Nie żebym kochał tę łajzę – ciągnął Iorweth, ocierając rozognione, zlane potem czoło – Ale ani on nie zasłużył, ani ja.

Gadał i gadał, Kamykowi się zdrzemnęło, a gdy się obudził, Iorweth siedział ciągle obok niego i dalej gadał. I nie szło mu na dobre już. Zdecydowanie szło mu na gorsze, bo ewidentnie majaczył w gorączce.

- ... nie powinniście jej ufać. Ona chce waszej zagłady. Muru nie tknie, Mur stać musi, ale ona zniszczy Straż. Za to, żeście jej syna ukradli, wrono, ona was wszystkich, co do jednego... tak tak. Qhorina też. Nawet jego. Szczególnie jego. Zabezpieczy wyspę przed bogami zimy. Postawi kogoś na Murze... ale zdecydowała, że dla was nie ma tu już miejsca...

Iorweth westchnął charkotliwie i przymknął oczy. Włosy miał mokre od potu, trzęsły mu się ręce.
- Błąd, błąd, błąd... Skagos wyrosło w cieniu Straży, Skagos wraz ze Strażą upadło. Kim będziemy bez was, wrono, he? Tylko jeszcze jednymi dzikusami z Północy... a kiedyś... kiedyś słowo magnara Skagos coś znaczyło, nie tylko na wyspie.

Zamilkł, i Kamykowi zdało się, że Skag zasnął, na chwilę albo na wieki. I wtedy poczuł, że jedna ręka Harlene'a zaciska mu się jak cęgi na nadgarstku. Zanim zrzucił z siebie resztki snu, cholerny lis wskoczył na niego i przytknął mu jego własny nóż do gardła.
- Teraz coś mi obiecasz, Kamysiu – oznajmił mu z oczami rozbieganymi i szalonymi od trawiącej gorączki, tchnąc prosto w twarz cuchnącym, rozpalonym oddechem. - Qhorin zrobił wszystkich w konia. Ukrył syna Moruad... Erranda. Bogowie, nazwał go Errandem, po Greystarku, czy nie jest uroczy? - Harlenowi lekko splątął się język, a zdaje się, że myśli także. - W każdym bądź razie,był to jeden z jego lepszych pomysłów. Klanowcy to bitne, wredne, ale honorowe sukinkoty... na takiej ziemi rosną dobrzy wodzowie. Sęk w tym, że jeśli do wychowywania przyszłego magnara Skagos dołączy się Pająk, który jest cynicznym mordercą, albo Moruad... która jest szalona i też jest mordercą, to otrzymamy kolejnego Endehara. Więc, Kamysiu – Iorweth przełknął ślinę, zachwiał się lekko i docisnął mocniej nóż do Enganowej grdyki – więc teraz Kamysiu obiecasz mi na wszystko co święte, że nawet jeśli się wykorbaczę, to ty przejmiesz pałeczkę i nie dopuścisz, by gnojek trafił do Pająka albo wrócił do swojej matki. Dla naszego kurwa wspólnego dobra, kumasz, serdeńko?

Zaczynało świtać, pierwsze niepewne promienie sączyły się między coraz bardziej ogołoconymi z liści gałęzi. Skag zatrzepotał rzęsami jak dziewica. Gdzieś niedaleko nagle rozjazgotały się psy.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 22-12-2013 o 15:16.
Asenat jest offline  
Stary 24-12-2013, 10:01   #177
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Istota


Coś, coś, nie człowiek, zsunęło się głową w dół po pniu, gdy tylko wśród rzadkich zarośli zniknęły ogniste włosy męża, który przysięgał.

Istota stanęła miękko na ściółce i podparła się długimi, smukłymi rękoma. Zagruchała cichutko i niepewnie w stronę koron drzew, jakby stamtąd miała przyjść odpowiedź. Drzewa milczały, a stworzenie czuło się samotne i zagubione.

Nie, nie obawiało się, że zgubi ognistogłowego. Znało jego zapach jego krwi i jego własny zapach, woń moczu i starej krwi tych, których upolował, i sierści istot co biegały na czterech nogach, i kamiennych nor, które wznosili zaprzysiężeni. I lodu, tak tak, oni wszyscy nim pachnieli, zawsze, od pierwszej chwili, lód wżerał im się w kości, płynął z ich krwią jak kry na rzece, które stworzenie widziało podczas ostatniego Zimna.

Istota bała się, że nie dopełniła tego, co uczynić miała. Ognistogłowy nie był chyba szczęśliwy z tej ostatniej śmierci, zabrał istocie jego Małe. Stwór przytknął kułaki zaciśniętych pięści do zielonych oczu. Był niegrzeczny, był nieposłuszny, tak nie wolno robić, słusznie należała mu się kara! Ale jak inaczej mógł pokazać, że nie ma się o co martwić?

Teraz jednak mąż, który przysięgał, zostawił Małe, przy swoich trofeach...

Długonogie, długorękie stworzenie zbliżyło się do laleczki siedzącej na pieńku przed potwornie okaleczonymi ciałami. Rozejrzało się niepewnie, a potem porwało zabawkę i zamknęło w uścisku pazurzastych łap.

Taj dori do
taj dori tej...


Nuciło przez chwilę. Już wiedziało, co zrobić. Ognistagłowa zostawił trofea i Małe. Wróci tu potem i sprawdzi, czy stworzenie było mądre i grzeczne, i czy się posłuchało. Stworzenie nie wiedziało wiele o świecie, ale wiedziało, że tak jak i kary, są i nagrody.

Stwór wsadził lalkę do zawiniątka umotanego z łyka na swojej piersi. Potem zrobił to, co robią wszystkie grzeczne małe. A potem wspiął się w górę i podążył za zapachem lodu i krwi, tym razem świeżej. Za wonią tego ludzia, który tak jak i istota, był łowcą i drapieżnikiem.

Kres


Do wszystkich diabłów, ile tu się tego tałatajstwa z wyspy nalazło, jakby ich wszystkich ubić i trupy jeden na drugim ułożyć, stos sięgałby chyba szczytu Muru... Kres owszem wiedział, że kiedyś była tu wielka bitwa, i był i stos trupów tych, co polegli, pod wodzą Sahayedy i Erranda Greystarka, że złożono ich potem w wielkim kurhanie... ale serdecznie miał w dupie zwady i bitwy przed wieków i kilkusetletnie truchła. Znaczyły dla ryżego zwiadowcy tylko tyle co powód, a może i jeno pretekst, dla którego barbarzyńcy siedli teraz Straży na karku. Kogo obchodzi, oprócz Skagosów, co szmat czasu temu zrobił, a czego nie zrobił Errand Greystark... Dawny dowódca też znaczył dla Kresa tyle, że jego imię czystym przypadkiem było podobne do imienia bękarta Pierwszego Zarządcy. Bo liczą się tylko żywi.

Żywi Skagowie roili się na kurhanie pełnym martwych Skagów jak mrówce, gdy im niedźwiedź w środku zimy mrowisko rozgrzebie. Ryli ziemię zajadle jak dziki i chyba mało co ich obchodziło poza tym. Co jakiś czas jakaś grupa, niektóre konno, niektóre pieszo, odłączała się od obozu i szła w las, może na polowanie... a może w jakimś innym, bardziej podłym celu. Kres chwilowo nie czuł się na siłach, by za nimi podążać.

Musiał ochłonąć, wyciszyć rozedrgane nerwy, poczekać, aż płynąca wartkim strumieniem ognia w jego żyłach i dudniąca jak wodospad w jego uszach krew zwolni bieg, uspokoi swój szaleńczy nurt. Był nieswój.

Znalazł bezpieczne miejsce w górze strumienia, spory wykrot, chyba opuszczoną norę jakiegoś zwierzęcia. Zwinął się w kłębek, przysypał suchymi liśmi i przymknął oczy.

Nie wiedział, ile czasu minęło... Chyba niewiele, słońce zdawało się tkwić w tym samym miejscu na nieboskłonie. Nie usłyszał rwetesu nagonki, barbarzyńcy może jeszcze nie odkryli trupów, które zostawił za sobą. Usłyszał lekkie, ciche kroki. Ostrożnie wychynął ze swej kryjówki.

Nad strumień po pochyłości schodziła samotnie ciemnowłosa dziewczyna. Szła zgięta pod ciężarem wiklinowego kosza. Krok miała mimo to lekki i wdzięczny. Nad strumieniem przyklęknęła i przyjrzała się odbiciu swej twarzy w tafli wody, odgarnęła włosy z czoła. Wydawała się Kresowi znajoma...

Spomiędzy skór dobyła grzebień i przeciągnęła po włosach. Schowała go po chwili i ukryła twarz w rękach. Trwała tak nieruchomo, zdawało się, że przez wieki, podczas gdy Kres również trwał bez ruchu w swojej kryjówce.

Wreszcie dziewczyna wydobyła z kosza drewnianą deszczułkę, kilka okrągłych kamieni i przyodziewy. Plasnęła materią w strumień, natarła metodycznie kamieniem, po czym zaczęła obkładać ją deszczułką. Prała... po prostu przyszła tu zrobić pranie. Kres jednak wychylił się ze swej kryjówki. Materie w koszu i ta mokra w jej rękach były czarne... A dziewka z każdą chwilą wydawała mu się coraz bardziej i bardziej znajoma.

Gdy uporała się z płaszczem, sięgnęła po kolejny. Coś jej się chyba nie spodobało, bo zamruczała coś niezrozumiale pod nosem, zaczęła obmacywać płaszcz.

Gdzieś za nią nagle rozległy się śmiechy i odgłos końskich kopyt. Kres zamarł w swym schronieniu. A dziewczyna...

Dziewczyna prasnęła trzymanym płaszczem między resztę, dorzuciła ten, który już uprała, jednym ruchem zarzuciła sobie kosz na plecy. I pomknęła jak sarna w stronę Kresowej kryjówki.

Gdy wypadła z zarośli tuż przy norze, śmiechy były już całkiem blisko. Była ładna, bardzo ładna, na tyle, na ile Kres potrafił to ocenić, ale jej rysy szpecił grymas strachu. Dyszała ciężko.

A Kres pojął, dlaczego zdawała mu się tak znajoma.
Była bardzo podobna do dziewki, którą wczoraj wieczorem odcięli od szubienicznego sznura.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 24-12-2013 o 11:35.
Asenat jest offline  
Stary 30-12-2013, 11:46   #178
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cray jęknął wymownie i krzyknął.

- Nocna Straż! - zaczął się wiercić i rozglądać, jak by tu zejść z potwory?

Alraun jęknęła również, obkręciła się i pchnęła silnie błotniaka w piersi... Począł spadać, zsuwać się po futrzastym zboczu, łapiąc rozpaczliwie garściami kudły, by spowolnić upadek. Aż wreszcie legł na ziemi w mało godnej pozycji. Alraun syknięciami i uderzeniami drzewca toporzyska próbowała skłonić jednorożną bestyję do ukrycia się w chaszczach. Morghane był jak najgorszej myśli co do powodzenia tego zamiaru. Po pierwsze, bydlę było tak wielkie, że na pewno coś będzie wystawać i klanowcy to zobaczą. Po drugie, bydlę było durne, więc pewnie ryknie, pierdnie albo w inny sposób da głos, a klanowcy to usłyszą. Po trzecie, chowanie się w krzakach szło niesporo, a klanowcy byli już blisko.

- Nocna Straż? Tylko dla niepoznaki przebrana za Skagosów? - zapytał na pozór wesolutko męski głos, a gdzieś obok jakaś kobieta roześmiała się perliście.

- Zdaje się, że jednak widzę tam jakiegoś tyci tyci czarnego ptaszka, Nilsie Flint - dobiegło z zarośli daleko przed nimi. Cray rzucił za siebie szybkie spojrzenie... Alraun udało się skłonić jednorożca do schowania się w krzakach za jego plecami. I zaprawdę, sporo kawałków wystawało.

- Eivor Liddle! - mężczyzna chyba był zirytowany. - Stój gdzie stoisz! Nie...

- Głupie pieprzenie - burknęły w odpowiedzi zarośla i Eivor Liddle wyszła im naprzeciw.

Morghane prychnął i siadł na dupie. Skagosi! kto ich zrozumie? I klanowców? I czarnych braciszków? Błotniak miał coraz głębsze przeświadczenie, że w takim towarzystwie skończy marnie.

Z miną kopniętego szczenięcia pomachał do ślicznej blondynki. Zaraz, zaraz... uśmiechnął się szeroko i powoli obejrzał ją od stóp do głów. Towarzystwo się nagle zdecydowanie polepszyło.

- Morghane Cray, do usług.

Oczy jasnowłosej zaokrągliły się jak monety, gdy usłyszała miano Craya.

- Tak tak - odparła i parsknęła śmiechem. - Chodzą słuchy, żeś bardzo usłużny i do usług zawsze pierwszy - wyszczerzyła drobne, równe ząbki. Jeden ze Skagosów przetłumaczył jej słowa Borroqowi, brat Alraun obrzucił Morghane'a zdziwionym spojrzeniem i też ryknął śmiechem, klepiąc się z uciechy po udach. Rzekł coś i śmiechem parsknęli wszyscy wyspiarze.

- On rzekł, że mały, ale sprytny ptaszek w każdą dziuplę zawsze wleci - przetłumaczył Morghanowi skagoski wojownik. Wszyscy się śmieli, Eivor podparła się pod boki, puściła oko do Borroqa i zrobiło się całkiem jak na weselichu, a nie jak na wojnie. Do czasu, niestety.

Z zarośli wynurzył się wysoki, żylasty blondyn o bokobrodach splecionych w warkoczyki i ozdobionych drewnianymi koralikami. Promieniał siłą i bezwzględnością, jaka udziela się pewnemu typowi ludzi, jak tylko dostaną trochę władzy. W ręku trzymał krótką włócznię, przy pasie miał siekierę, i ani trochę się nie śmiał.

- Co robicie tak daleko od kurhanu? - szczeknął nieprzyjemnym, ostrym głosem. Skagosi spoważnieli w mgnieniu oka, ręce skoczyły do broni, a dowódca klanowców raczył zauważyć obecność Craya. - Jesteś jeńcem? - warknął i nagle jego twarz znieruchomiała, za to ręka uniosła się w górę. Palec Nilsa Flinta wskazał krzaki za plecami Craya...

- Co tam jest?

Ciepły oddech nosorożca mierzwił Morghanowi włoski na karku. Słyszał wyraźnie, jak skryta razem z bestią w rzadkim listowiu Alraun syknęła przez zęby. Widział, jak uśmiech na twarzy Eivor Liddle zbladł, z zarośli zaczęło wychodzić więcej klanowców... I czuł, że wszystko zmierza prostą drogą do bitki i rzezi.

Mruknął niezadowolony, nie uśmiechało mu się przelewanie krwi. Stanął między dwiema grupami, jak jakiś cholerny sędzia pokoju. Podniósł puste dłonie go góry i krzyknął.

- Hola, hola! Koniec tego prężenia przydatków - stanął wreszcie na nogach - Wszyscy by się tylko zażynali. Wystarczy głupi pretekst, nie? - skrzywił się z niechęcią - Nie jestem żadnym jeńcem, a w krzakach siedzi jednorożec, czy jak to głupie bydle zwą... - otrzepał się z trawy - W każdym razie, ja i moi skagoscy towarzysze szukamy naszych ludzi. Ja córeczki Pająka, a oni swoich braci, którzy służą owej nadobnej istotce za ochronę. Razem te gołąbki poszły w Dar i się zgubiły, a los ich marny leży mi na sercu, jak wczorajsze pieczyste. Przesuńcie się więc, łaskawie i dajcie przejść.

Skłonił się pięknej blondynce z uroczym uśmiechem na ustach.

- Bardzo ładnie proszę?

Westchnął, wyprostował się, gibnął się na piętach i odwrócił do skagosów.

- Wy się chłopcy nie śmiejcie, bo mały ptaszek miał więcej dziewczynek niż wy wszyscy razem wzięci... I wszystkie wspominają mnie czule - zaśmiał się radośnie. Jeżeli teraz wciąż będą chcieli się tłuc, to już nie na jego sumienie.

I tym razem uśmiech nie zagościł na twarzy Nilsa Flinta... i pomyśleć, że Morghane zawsze miał górskie klany za ludzi wesołych i beztroskich. Musiał mu się jak raz trafić ponurak potwierdzający regułę. Przynajmniej tyle mu trzeba przyznać, że uniósł rękę i powstrzymał swoich przed rzuceniem się Skagom do gardeł. Rorkowie nie byli tak układni. Ich ręce ani na cal nie ruszyły się od broni... może po prostu chcieli się pobić, nawet jeśli mieli w tej bitce nikłe szanse.

- Znasz go? - rzucił Flint do jasnowłosej. Ta z kolei od kiedy Cray wyłuszczył naturę i miano ukrywającego się za nim zwierza, patrzyła już tylko w tę stronę.

- Jego nie - odparła nieuważnie. - Ale jego sławę owszem. Można powiedzieć, że go wyprzedza. Mała osoba o wielkim... mirze, całkiem odwrotnie niż ty, kuzynku Nilsie…

- Mała osoba - pisnął z niedowierzaniem Morghane - Dlaczego wszyscy zawsze muszą to podkreślać?

Nils Flint nie skomentował złośliwości. Wbił w Craya twarde spojrzenie.

- Podejdź, wrono. Powoli, i z uniesionymi rękami. Tylko ty.

Krzaki za Crayem zaszeleśliły, i ze złotego listowia wyłonił się wpierw wielki róg, a potem przednia połowa jednorożca. Klanowcy zamarli jak solne słupy, Eivor westchnęła z podziwem, a Nils Flint cofnął się krok w tył i wyrwał z pochwy miecz.

Alraun obejmowała długimi nogami kark olbrzyma. Za udem chowała włócznię, przyciskając ją do gęstego futra bestii.

- Woah! - westchnął Cray wyżej podnosząc ręce, jakby chciał rozepchnąć dwie żądne krwi grupy - Ja wiem, wielkie, brzydkie bydle, ale nie ma co się tak od razu unosić. Jechałem na nim i wcale nie jest takie straszne…

Spojrzał na Alraun wściekle. Po co wyłaziła? I dlaczego do ciężkiego grzyba nie próbowała nawet uspokoić swoich?

- Wszyscy mamy swoje zadania - powiedział głośno spoglądając to na skagosów, to na klanowców - Jeżeli tu poginiemy przez głupie nieporozumienie, to kto je za nas wykona, co?

Zaczął się zastanawiać, gdzie ten sławny mir się chowa w jego małej osobie, bo chyba najwyższa pora by się okazał. - Skoro wasze zamiary takie szlachetne, nie będziecie mieć nic przeciwko wyłuszczeniu ich naszym wodzom - wycedził Nils.

- Powiedz Nilsowi z klanów - odparowała cierpko Alraun - że tak samo jest gościem na ziemiach Straży jako i my. I jeśli komukolwiek mamy się tłumaczyć, to wronom... przypadkiem jedną tu mamy. Myśmy rzekli, czego tu szukamy... a wy nie. Coś mnie się zdaje, Nilsie z klanów, że szukacie guza.

Cray miał ochote wrzeszczec i tupać, jak mała dziewczynka za ulubioną lalką. Dlaczego ludzie nie mogą się po prostu dogadać? Z doświadczenia Morghane'a wynikało, że większość wojen by się po prostu nie wydarzyło, gdyby przywódców wrogich sił zmusić do rozmowy i poważnego rozważenia plusów i minusów wzajemnego zażynania swoich ludzi.

Oczywiście gdyby przywódcy nie byli tępymi, krwiożerczymi pajacami. Na tę myśl się skrzywił. Nie lubił pajaców. Pajace byli niepokojący.

- Jak już stwierdziłem, na rozkaz mych przełożonych ja i moi towarzysze szukamy Lady Alysy Qorgyle - rzekł łagodnym tonem urodzonego dyplomaty. nie naciskał, by Nils opowiadał i swoich planach życiowych. Zbyt dużo wiedzy mogło prowadzić do rozlicznych wrzodów i chorób objawiających się nożem we flakach - Nic więcej dodawać nie trzeba. nie szukamy zwady. Chcemy tylko młodą damę odnaleźć całą i zdrową, i w takim stanie wrócić ją ojcu.

Nils Flint wziął głęboki oddech, zanim jednak zdążył go spożytkować, Eivor spojrzała głęboko w oczy Craya i wybuchnęła słodkim szczebiotem, jakiego nie powstydziłby się pierwszy, a więc najważniejszy skowronek po długiej zimie.

- Jest takiii wielkiiii! Pewnie silny jak tysiąc olbrzymów! - zachwyciła się ekstatycznie i po dziecięcemu, i po dziecięcemu wskazała skagoską bestyję małym, szczupłym paluszkiem. Alraun z letka przytkało, a Cray już wiedział, dokąd zmierza ten zachwyt, co najmniej w połowie udawana.

- Ma takie grube futro! To on czy ona? - Eivor jechała bez trzymanki i rozpędzała się coraz bardziej. - Nie gryzie? Mogę go dotknąć?

I zanim Skagosi zdążyli ustalić swoje stanowisko, a Nils zaprotestować, jasnowłosa dziewoja odłożyła na ziemię swoją broń i z uniesionymi rąkoma zaczęła iść w stronę Craya i skagoskiej bestii za nim. Cały czas się uśmiechała, choć Skagosi mierzyli w nią z łuków, klanowcy mierzyli w wyspiarzy, a jedynym bezbronnym w tym towarzystwie oprócz niej był Cray. Uśmiechała się, choć ciemne oczy miała poważne.

Cray uśmiechnął się szeroko. Gdyby w towarzystwie był jakiś dalekomorski podróżnik, rozpoznałby pewnie w tym uśmiechu coś z szerokiego wyszczerzu pewnego morskiego drapieżnika.

- No nie wiem, czy aż stu olbrzymów, ale nie da się ukryć, że nasz jednorożec jest bestią raczej imponującą - zaśmiał się radośnie i ustąpił lekko w bok, odsłaniając dziewczynie widok, jednocześnie odwracając się tyłem do jej pobratymców. Machnął szeroko, ledwo obejmując owym machnięciem ogrom stworzenia, które prezentował sobą wierzchowiec Alraun - Wielki jak taran i niestety dorównuje mu inteligencją. Chociaż Pani Alraun twierdzi, że się nie znam i pod tą grubą skórą kryją się niezgłębione tajemnice, o których maestrom się nie śniło.

Jakby nagle olśniony skierował rozentuzjazmowane spojrzenie, na dziewczynę.

- Może chcesz, moja droga się na niego wspiąć? Nie jest to może najwygodniejszy środek transportu, ale wrażenie jedyne w swoim rodzaju - spojrzał na dosiadającą jednorożca skagoskę - Alraun ci pomoże, moja pani, prawda Alraun?

Dobrze wiedział, że będzie wtedy musiała opuścić włócznię i, że Nils nie będzie tak skory do ataku, gdy ślicznotka znajdzie się nieuzbrojona na liniii ognia.

- Naprawdę, naprawdę mogę? - jęknęła Eivor przeciągle, nadal z uśmiechem trzpiotki przyklejonym do twarzy. Alraun miała nietęgą minę i chyba się zastanawiała, co ma poczynić z tym fantem.

- Usłużysz mi ramieniem, bracie - paplała Eivor Liddle. Alraun skonfudowana opuściła włócznię i zatknęła ją za pas.

- Słuchaj mnie uważnie, wrono - wyszeptała Eivor już zupełnie innym tonem, gdy Cray zaczął się sposobić do podsadzania jej wdzięków na jednoroga. - Nils to dobry człek, ale twardogłowy jak mało kto. Zgódź się gadać ze Starym Flintem. A ja zadbam, żeby z nim przyszedł nasz wódz. Anton Liddle nie ma tu osobistej sprawy i będzie przychylniejszy. Zrób to, bo jatka będzie. No, to dajesz! - krzyknęła radośnie na koniec i złapała w garść pęk długiej sierści.

Morghane zupelnie niepotrzebnie jedną ręką wsparł jędrne pośladki dziewczyny. Mógł zostać przy udostępnieniu swych mocarnych ramion w roli schodka, ale co z tego by miał za frajdę? Co macnął, to jego.

Odwrócił się do skonsternowanych klanowców, otrzepując ręce.

- No dobrze, Panie Flint, widzę że mimo dobrych chęci stoimy w impasie - westchnął, przeczesując rzednącą czuprynę - Spotkam się z waszym dowódcą, jeżeli to ma przyspieszyć sprawę.

Eivor z niebotycznych wyżyn grzbietu bestii wydawała z siebie odgłosy świadczące o wielkim szczęściu. Nils Flint przygryzał wargi. Tłumaczący całe zajście Borroqowi wojownik naciskał szeptem, że wódz chce wiedzieć, co Cray zamierza.

Flint potarł czoło dłonią.

- Poślemy po niego...

- Ja pójdę - zadeklarowała Eivor i zsunęła się po kudłatym boku.

- ... ale złożycie broń - dodał Flint.

Alraun warknęła coś bardzo niepochlebnego, ale patrzyła na Craya.

Cray starał się zakomunikować Alraun spojrzeniem i skinieniem głowy, że dogadanie się z tymi tutaj spiętymi dupkami leży w ich najlepszym interesie.

- Panie Flint - znów zwrócił się do rozmówcy - Moi towarzysze niezwykli są rozstawać się z bronią nawet kiedy śpią - wzruszył ramionami - Taka ich fantazja z dziada pradziada. Jeżeli chcesz by zrobili to dla ciebie, musisz okazać dobrą wolę - klepnął jednorożca w kark i od razu pożałował. Z brudnego futra uniosła się chmura robactwa. Odstąpił więc rozmyślnie dobrych parę kroków w stronę klanowców - Jeżeli jest w ogóle jakaś szansa, że Alraun i jej ludzie rozstaną się ze swoją bronią, to tylko jeżeli ty i twoi ludzie zrobicie to samo. Inaczej - rozłożył ręce bezradnie.

Alraun musiała uznać, że sytuacja dojrzała do tego, by wyrazić dobitnie swoją wolę. Zsunęła się z grzbietu bestii i stanęła obok Craya.

- Nie złożymy broni - oznajmiła twardym głosem. - Każdy Rork żyje i umiera ze swoim ostrzem, tak nas składają na pogrzebowych stosach. Ale przysięgnę na starych bogów, że nie dobędziemy ich na tych tu i ich wodzów, jeśli ten tu - wskazała na Nilsa - przysięgnie to samo.

Flint zagryzł wargi. Jasna czupryna Eivor Liddle zniknęła już w zaroślach.

- I ja przysięgam - Morghane dodał swoje trzy złamane grosze. Tym razem z pełną powagą swego wątpliwego majestatu - Na mój honor jako strażnika, na starych bogów i nowych, jakem Morghane Cray ręczę za Rorków, to godni ludzie, choć trochę dziwni - uśmiechnął się krzywo, ale w jego słowach brzmiała szczerość.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 31-12-2013, 13:57   #179
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Jak cienka i krucha może być granica między nieśmiałością a agresją wie ten tylko, kto po takiej stąpał i pod którym pękła.

***

Unikał kontaktu z nimi. Nie potrafił, nie chciał, nie umiał z nimi rozmawiać. Onieśmielały go. W stosunkach z nimi był wycofany, uległy i ograniczał je do niezbędnego minimum. Brzydziły go. Ich nabrzmiałe, sterczące piersi. Ich obrośnięte, cuchnące łona skrywające gnijący owoc pożądania. Ich mokre, ociekające seksem słowa. Wyuzdane kurwy. Skagijki były najgorsze! Gotowe się rżnąć wszędzie i z każdym. Skagoskie suki obudziły jego drugie ego. Głęboko skrywane przez tyle lat. Doszło do głosu, wystawiło głowę i przejęło kontrolę nad jego ciałem i umysłem. Zbierało go na wymioty. Czuł w tej chwili do siebie odrazę. I jakkolwiek nie żałował tych zdzir, to złościła go utrata samokontroli. Ale to przecież wszystkiemu winne były one!

***

Podobieństwo do szubieniczniczki było uderzające. Czy jednak Skagoska mogła być Erinową siostrą, czy nie, tego pewien być nie mógł. Dziewucha tymczasem zaczęła sama pchać się w kierunku jego kryjówki. Nie ulegało wątpliwości, że była przerażona, że prawdopodobnie groziło jej niebezpieczeństwo ze strony zbliżającej się grupy. Tyle, że Półkuśka głęboko w dupie miał co tałatajstwo zrobi z tą suką. Mogli ją wychędożyć, czy zarżnąć. Plwał na to. Tymczasem siedział głęboko zakopany w liściach i czekał na rozwój sytuacji.

Dziewczyna dyszała ciężko, przycisnęła nagle dłoń do ust i zagryzła zęby na kłykciach, chyba żeby łatwiej stłumić szloch. Przykucnęła nagle i szybkim, zdecydowanym gestem wepchnęła swój pleciony kosz w zarośla, prosto w norę, w której Kres umościł sobie kryjówkę. Na głowę spadł mu czarny płaszcz, zimny i mokry jak nieszczęście.

Rudy wzdrygnął się gdy mokry materiał nieprzyjemnie pacnął w kark. Dziewczyna gotowa była jeszcze zdradzić go. Siedziała w kucki tuż obok niego i słyszał dokładnie jej ciężki, przyspieszony oddech. Licho tu babę przywiało. Ruda ręka wystrzeliła ze sterty liści łapiąc Skagoskę i wciągając ją do wykrotu, przytykając jednocześnie usta dłonią. Liście posypały się z góry, przykrywając ich nową warstwą. Spod palców Kresa dobywały się zduszone jęki, dziewczyna dygotała jak osika w jego uścisku.

- Szsz… - syknął jej prosto w ucho nakazując milczenie. Nie mogła widzieć nagiego ostrza gotowego poderżnąć jej gardło gdyby tylko chciała wydać głośniejszy dźwięk. - Sz… - powtórzył ciszej odejmując powoli dłoń od jej ust.

- Tak tak - wyszeptała na jego nakazy zachowania ciszy. Wykręciła głowę, by spojrzeć mu w twarz.

Od strumienia dobiegł głośny plusk, jeszcze głośniejsze salwy śmiechu i nawoływania po skagosku. Kres zaś miał wrażenie, że czas i świat w tym momencie zwolniły bieg, by stanąć wreszcie w miejscu.
Dziewczyna przestała dyszeć jak ryba wyrzucona na brzeg. Spojrzenie ciemnych oczu ślizgało się po jego twarzy, kosmykach ryżych włosów uciekających spod kaptura. I tak jakoś mu się zdało, że dziewka duma nad nim i nad jego gębą… Usta czerwone jak owoce jarzębiny poruszyły się bezgłośnie, a jaskółcze brwi wygięły się w górę.

Wrona, pytały te usta. Wrona?

Skinął powoli głową i przysunął palec do ust. Milcz kobieto.
Pokiwała gwałtownie głową i wcisnęła się plecami w załom wykrotu. Cały czas na Kresa patrzyła, szeroko rozwartymi i chyba pełnymi nadziei oczami.

A tamci dalej się śmieli i pluskali w wodzie. Kres patrzył na nią jeszcze chwilę ważąc myśli. Mógł ją teraz zabić. Na miejscu. Poderżnąć jej gardło. Tak jak tamtym sukom. Nawet by nie pisnęła. “Każdy może się zmienić” - zadudniło mu znowu pod czaszką. Opuścił głowę. Sapnął zniecierpliwiony. Podniesiona w kierunku dziewczyny ręka mówiła: zostań. Odgarnął liście i wyjrzał ostrożnie.

Widok był straszny! Kilku całkiem gołych Skagów pluskało się w strumieniu niczym rusałki. Dwóch siedziało na brzegu, jeden pilnował psów, drugi dłubał z zapałem w zębach. Dalej stały uwiązane konie… obrazek sielski a anielski, choć mordy zakazane i paskudne.

Rudy wkopał się spowrotem do wykrotu. Skagi nie martwiły zwiadowcy. Nie znaleźliby ich tutaj choćby przeszli obok. Lecz psy… Pogrzebał ręką w mokrej ziemi. Nabrał jej całą garść. Wilgotną, butwiejącą razem z liśćmi. Intensywny zapach uderzał w nozdrza. Roztarł ją na dłoniach a później jeszcze na policzkach. Wskazał dziewusze by zrobiła to samo.

- Psy… - wytłumaczył.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 03-01-2014, 22:40   #180
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Tygon wyszedł naprzeciw gospodarza. Niechęć niechęcią, ale pewne sprawy musiały zostać załatwione. Nawet jeśli pustelnik nadal zechce udawać, że nic go nie dotyczy, ze względu na obyczaj powinien o nich wiedzieć. Thenn postanowił jednak zacząć możliwie pokojowo.

- Uratowałeś mi życie, za co dziękuję, a nie poznałem jeszcze twojego imienia.

Zmiennokształtny buchnął parą oddechu z ust skrytych w chaszczach brody. Nozdrza wielkiego nosa zadrgały, napięły się mięśnie na potężnych ramionach, nagich pod narzuconymi na nie wyleniałymi skórami. Spod grzywy ciemnych, poskręcanych w kudły włosów spoglądały na starego łowcę oczy barwy jantaru.

- Orm - burknął gospodarz i łypnął bursztynami oczu, a Tygon zaiste nie wiedział, czy tenże mu się przedstawił, czy tylko mu się odbiło.

- Dziękuję ci zatem Ormie raz jeszcze. Ściągnąłem nieszczęście, ale postaram się uczynić ci zadość. Teraz jednak… powiedz mi co chcesz zrobić z jeńcem - odrzekł twardszym głosem Thenn.

Na twarzy Orma nie pojawiła się żadna zmiana. Krążące wokół nich dziki łasiły się do gospodarza, chrząkały, ocierały o jego nogi. Jakaś locha próbowała zeżreć futro Tygona.

- Ubić w swoim czasie i braciom dać - wzruszył obojętnie ramionami. - Jako i tamtych co w boju padli.

-Dobrze. Wpierw jednak muszę go o coś wypytać - zamilkł na chwilę patrząc na niewzruszonego rozmówcę. - Może ich przyjść więcej. Łowców. Znasz te lasy. Którędy najlepiej iść na południe?

Wielka dzika świnia porzuciła próby zeżarcia Tygonowej przyodziewy i zaczęła ryć w pobliżu jego stóp… najwyraźniej gdy zmiennokształtny był w pobliżu, jego stado nie obawiało się przesadnie ludzi. Orm zaś machnął łapskiem wielkim jak połeć słoniny z żubra.

- Tamój… - rzekł, wskazując bliżej nieokreślony kierunek, mniej więcej na południowy wschód. Szczegółów żadnych nie podał, zresztą mówienia chyba nie było tym, w czym czuł się pewnie. - A z tamtym, na co gadać… Powie, co inni. Że przyjdą i zabiją, ot i co. Tyla on wart, co jego mięso.
Zamilkł i zagapił się w ośnieżone szczyty gór.

- Tuzin roków tu żywie. Sam. Wiela żem wodzów widział. Małych, dużych, ale żadnego takiego jako Czaszka. Po czemu cię ścigał? - w bursztynowych oczach błysnął gniew.

- Uwięził, bo mu się nie podobałem. Uciekłem, więc ścigał - odparł krótko Tygon. Stwierdził, że gospodarz nie będzie mu pomocny. Nie tyle był mrukiem, co przez lata stracił zdolność porozumiewania się z ludźmi. Skinął mu głową i poszedł za dom, do jeńca.

Gospodarz pokiwał kudłatą głową, jakby niczego innego się nie spodziewał. A potem wyskoczył z propozycją jak ryś z gałęzi na ofiarę.

- Pójdę. Przeprowadzę. Tu niebezpiecznie… ale pójdziem przez moczar - uśmiechnął się nagle, a był to uśmiech przynależny bardziej twarzy dziecka niż dojrzałego męża. - Ale Tygon będzie gadał z ludźmi, bo w gadce mocny. Kobietom i małym trzeba miejsca na zimę. Innego, tu źle. Tygon wielki bohater, Ormowi matka i siostry śpiewały do snu, jak się na Mur wspinał. Ha! Wolni ludzie będą słuchać Tygona.

Długie jak na niego perorowanie znużyło zmiennokształtnego. Podrapał się po kudłach i począł się odwracać, nie czekając na odpowiedź.

Tego “wielki bohater” się nie spodziewał. Myślał oczywiście co zrobić z dziećmi, ale każda osada w okolicy może być zaprzysiężona Czaszce, nie mówiąc, że żadna z radością nie przyjęłaby takiej gromady na zimę.

***

Głód i mróz nie oszczędziły więźnia. Półżywy siedział przywiązany do drzewa. Thenn kopnął go w żebra.
- Gadaj. Ilu was było, kto was wysłał, co wam powiedział, jak mnie znaleźliście.
- Całuj psa pod ogon, zdrajco - wycedził jeniec w odpowiedzi.
Tygon spokojnie przyłożył mu jeszcze kilka kopniaków.
- Pustelnik zabije cię szybko. Ja mogę się trochę poociągać.
I rzeczywiście. Nie śpieszyło mu się.
Gdy wreszcie poplecznik Czaszki był odpowiednio zbity Thenn wyciągnął nóż i powtórzył:
- Mów.
- Dwudziestu - wydyszał jeniec przez spuchnięte i okrwawione usta. - Mieliśmy dobrego tropiciela… Raymund się dowie! Obedrze was wszystkich żywcem ze skóry! Chcecie uciekać na południe? To zrobi to jego skagoska dziewka… Nie macie dokąd uciekać! - krzyknął uwięziony, splunął z satysfakcją pod nogi Tygona i wybuchnął szaleńczym śmiechem.
- Skagoska dziwka, jak sam powiedziałeś jest dziwką. Nic nam nie zrobi - odpowiedział niedawny uciekinier obchodząc powoli drzewo.
- Dobrze. Co z wiedźmą, którą więzi Czaszka ? - zapytał, jakby mimochodem o swoją żonę.
- Tą staruchą - związany zadziwił się zainteresowaniem Tygona. - Coś tam chciał z niej wyciągnąć. Jak wyciągnął, czy obaczył, że nie wyciągnie, to w przepaść kazał wrzucić.
Przesłuchanie się skończyło. Thenn nie wierzył w ostatnie słowa jeńca. Mówiła przecież do niego swoimi czarami. Odszedł od drzewa i skierował się do chaty. Musi obwieścić kobietom i dzieciom wesołą nowinę. Idą na południe.

***

Gdy przestąpił próg popatrzył ciężkim wzrokiem na domowników. Zanim się odezwał policzył szybko dzieci. Te większe, które mogły dać sobie radę i mniejsze z których nie wszystkie przetrwają zimę, nie wiadomo jak podróż.

- Freya, Przebiśnieg, musimy porozmawiać - powiedział poważniejszym niż zwykle głosem.

Wyszli na zewnątrz, a kobiety przykazały zostać dzieciom w środku.

- Orm chce żebym was przeprowadził gdzie indziej. Tu nie przetrwacie. Trzeba ruszać póki zima mocno nie złapała. Zbierzcie zapasy i przygotujcie dzieci. Jesteście dzielne niewiasty. Jak bogowie dadzą znajdziecie pustą chatę w jakimś siole. Ruszamy jak tylko uda się zebrać.

Obie kobiety bez słowa pokiwały głowami i ruszyły przygotować się do drogi. Starsze smyki im pomagały… nikt nie rzekł słowa skargi, ale w końcu wszyscy byli ludźmi zimy.

***

W końcu ruszyli.
Pochód otwierał Orm, który miał ich poprowadzić najlepszą drogą na południe i wskazać okolicę jakiejś osady. Dalej Przebiśnieg i Freya prowadzące większe dzieci. Mniejsze wraz częścią bagaży były wsadzone na włóki ciągnięte przez zdobyczne konie. Na końcu szedł Tygon uzbrojony w co tylko dało się znaleźć przy jeźdźcach.
 
Quelnatham jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172