Prawdę mówiąc Lorenzo zdziwił się, że obudził się dopiero rankiem, zaś czerwone domostwo było w takim samym stanie jak ubiegłego dnia. Po ciągłych próbach wepchania podróżnych do tegoż budynku i nadmiernej życzliwości, szermierz po prostu spodziewał się jakiegoś niezłego przekrętu, zasadzki, upiorów, czegokolwiek. Nie miał zamiaru się jednak tym martwić, a wręcz przeciwnie. Skoro było tak wspaniale, to czemu nie korzystać z otrzymanych wygód tak długo, jak tylko można?
Przed opuszczeniem domostwa narzucił na siebie podarowany, czerwony płaszcz. Dzięki spokojnej nocy odrzucił na dalszy plan swoje wszelkie podejrzenia i postanowił po prostu przystać na prośbę jednego z mieszkańców. Jeśli za paradowanie w tym płaszczu ma mieć dalej zapewnione zakwaterowanie, strawę i dobry napitek, to młodzieniec był gotów się poświęcić. A i nawet w jego mniemaniu całkiem dobrze prezentował się okryty czerwonym płaszczem.
Byłoby jednak zbyt pięknie, gdyby on i Max mogliby w spokoju zjeść śniadanie. Przeszkodził im nikt inny jak Wernhar, którego wyraźnie swędziały rączki i który lubił trochę narozrabiać. Oburzenie Cabanery na zachowanie towarzysza było niemałe. Nie chciał zostać wykopany z miasteczka przez bezmyślność swoich bezmyślnych towarzyszy podróży.
Oczywiście to nie było wszystko. Do zbiegowiska wkrótce dołączyła Anraniel, majacząca coś o potworze. Ta to musiała nieźle zabawić się w nocy, że wciąż z rana ją tak trzymało. - Potwór? A ja widziałem ubiegłej nocy zjawę w różowych fatałaszkach - oznajmił kpiąco, wyraźnie powątpiewając w jakąkolwiek prawdę słów elfki. No, ale dobra. Skoro Max szedł, to i on mógł się pofatygować przy okazji i sprawdzić rzekome lokum wymyślonego "potwora". Zapewne co najwyżej był to jakiś stary, brudny wieśniak umazany z błotem, na którego widok dziewucha się zlękła. |