Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2013, 03:13   #117
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Krople spadały jedna za drugą. Srebrzyste, przezroczyste twory, które skapywały z oczodołów, by uderzyć w źdźbła bujnej, rozkosznie zielonej trawy. Jak gdyby sama obecność anioła wiosny - Caracassy vel Joanny - kazała roślinności rozkwitać, auksynom w łyku płynąć, a komórkom dzielić się i wydłużać - aby tylko jak najbliżej ciała niebieskiego, którego promienie słodko oblepiały uniwersum. Krople - o idealnej wręcz krągłości - upadały, bezwiednie przyciągane przez grawitację. Adam nie spoglądał na nie, wewnętrznie zajęty sklejaniem porozdzieranej psychiki, aż w pewnym momencie - zupełnie przypadkowo - jedna z łez przykuła jego uwagę. Ta ostatnia, bo więcej już nie popłynęło. Niby zwyczajna, a jednak jakby bardziej połyskująca. Bardziej ważna. Inna.

Adam nie wiedział kiedy zaczęła się powiększać, a idealny okrąg, który ją determinował - 2 π r - rozszerzył się i swoimi ramionami objął większą część rzeczywistości. Na początku w trzech wymiarach, później doszedł czwarty, następnie piąty, a zaraz po tym wszystkie pozostałe - misternie wkomponowane w tę samą - a jednak zupełnie inną - łzę. Czas zawrzał, przestrzeń zabulgotała i w konsekwencji obraz przed oczami Adama zaczął się przemieniać, jak gdyby uzależniony od photoshopowych filtrów nakładanych jeden po drugim przez szalonego, obcego wirusa. Kontury łzy podzieliły się na pięć równoległych względem siebie części, które przypominały pięciolinię, uroczyście krążąc wokoło Adama. Dźwięki jednak nie padały, choć mężczyzna zdawał się w nie wsłuchiwać. Cisza w tonacji gis-moll, a obok niewidzialnego klucza wiolinowego cztery znaki - fis, cis, gis, dis. O jeden za mało. Trawa rozmyła się, niebo pojaśniało, Caracassa znikła. Osika rozpłynęła się, fosforyzujące mrówki odeszły, a zapach rozrzedził się. Grzbiet kropli uformowany w okrągłe sklepienie wzleciał nad Adamem, natomiast spodnia część łzy rozpłaszczyła się, równocześnie zajmując odpowiednie miejsce pod stopami. W ten sposób powstało pomieszczenie o idealnych, matematycznie wręcz skrojonych wymiarach.

Obok mężczyzny przewijały się pasma cyfr, zwłaszcza zer i jedynek. Gdy próbował skoncentrować się na nich, uciekały - niczym czarne plamki na siatkówce, których prędkość wzrasta wraz z ruchem gałki ocznej. Być może stanowiło to dowód na istnienie oblicza Boga jako wielkiej misternej Maszyny, opisującej świat za pomocą nieuchwytnych liczb kwantowych i ich wzajemnych zależności. Lub też był to jedynie wytwór szalonego umysłu. Nie miało to znaczenia, bowiem w tej właśnie chwili Adam odkrył, że to on był brakującym, piątym krzyżykiem.

- Ais - powiedział więc na głos, dla odmiany kreśląc palcem na podłodze klucz wiolinowy, gdy szósty anioł przemówił na temat Anioła Apokalipsy.

Ta sama niebiańska istota utrzymywała, że Adam mógł przelać swój aisowy ton czysto, zgodnie z tonacją - i wtedy melodia apokalipsy popłynie w swej doskonalszej postaci. Istniała też druga opcja, gdzie z rozmysłem zafałszuje, by zdegenerować nuty i w konsekwencji pozwolić światu dalej trwać. Jednakże ais mógł w ogóle nie pojawić się na pięciolinii, a byłaby to droga o wiele mroczniejsza - tak utrzymywało stworzenie. Adam mu wierzył.


- On bowiem kroczy ku wam, a ślad jego krwawym kwieciem zarasta.

Oczy Adama rozszerzyły się. Pomimo niezaprzeczalnego istnienia białego skafandra, poczuł się przeraźliwie nagi. Nie był przygotowany na swoją kolej i wnet odniósł wrażenie, że jest jedynie wystraszonym uczniem szkoły muzycznej, który ani razu nie przejrzał nut, lecz stał już przed ogromnymi dębowymi drzwiami prowadzącymi na aulę, gdzie ludzie zgromadzili się, by wysłuchać popisów. Wnet miała przyjść jego kolej, a zza progu dobiegały dźwięki grane nie tylko z wypracowaną wirtuozerią, lecz i czystą pasją, zdradzającą prawdziwy talent muzyka umieszczonego ten jeden punkt wyżej w harmonogramie. Adam podszywał się za kogoś takiego, stojąc następny w kolejce, a miękkość futerału wykonanego ze sztucznego materiału prędko przelała się na miękkość nóg. Kolana zgięły się i Adam usunął się na podłogę, zmysłami odbierając jedynie szaleńczą tachykardię własnego serca.

W rzeczywistości - czy raczej „rzeczywistości” - Adam wciąż siedział na podłodze nieopodal pozostałych czterech pieczęci i kreślił wskazującym palcem dziwne znaki, linie i symbole.

Po chwili podniósł wzrok, gdy kobieta - medium dla anioła - zamilkła. W pierwszej sekundzie Moliński wydawał się być spokojny, lecz wnet jego twarz dała wydźwięk grozie, o jakiej Lovecraftowi się nawet nie śniło. Ujrzał, jak usta dość ładnej blondynki rozwierają się szeroko a spomiędzy nich wylatuje krwistoczerwona kaskada ognia. Szkarłatna pożoga, która oblepiła Adama niczym każdy grzech, który popełnił za życia. Mężczyzna czuł potworne katusze, nie tyle przedsmak, co istotę cierpień piekielnych - bezlitosnych i skrupulatnych. Wnet zwijał się po podłożu, krzycząc wniebogłosy. To, co w istocie było jedynie małym, błędnym ognikiem, dla Adama wydało się być okrutnym inferno, pełnym sadyzmu i terroru.

Po chwili wiązki cyfr znów zaczęły otulać mężczyznę, każąc się uspokoić. Jak gdyby Bóg nie chciał, aby Adam bezwiednie manifestował szaleństwo, gdyż Pieczęć powinna dumnie pełnić powierzoną jej rolę, pełna psychicznej równowagi. Liczby koiły, wsiąkały w duszę niczym balsam, wypełniając ukłucia fosforyzującą, puchową mgiełką. Kolejna seria znaków i Adam znów siedział, kołysząc się, lecz jednak delikatnie, bez zbędnych, niebezpiecznych i gwałtownych ruchów. Spokojnie.

Zaraz po tym nastąpiła chwila, której Adam nie zapamiętał. Mogła trwać nieskończenie długo, lub też żałośnie krótko i choć mężczyzna był w pełni świadomy oraz rozumny podczas jej trwania, gdy minęła, nie zarejestrował jej. Mógł wtedy robić cokolwiek, mówić cokolwiek, rozmawiać z kimkolwiek. Jednak z jakiegoś powodu pamięć odrzuciła zapis niczym niechcianego bękarta i gdy Adam czekał już na przyjście ostatniego, siódmego anioła - jego ostatnim wspomnieniem była przyjemna, uspokajająca mgiełka, dzięki której już się nie bał. Wiedział kto nadchodzi, i jaka jest waga chwili powiązanej z najbliższą przyszłością.

Strach odszedł i Adam poczuł się przyjemnie lekko - czego nie było mu dane w przeciągu wielu ostatnich lat.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 22-12-2013 o 03:38.
Ombrose jest offline