Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2013, 10:01   #177
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Istota


Coś, coś, nie człowiek, zsunęło się głową w dół po pniu, gdy tylko wśród rzadkich zarośli zniknęły ogniste włosy męża, który przysięgał.

Istota stanęła miękko na ściółce i podparła się długimi, smukłymi rękoma. Zagruchała cichutko i niepewnie w stronę koron drzew, jakby stamtąd miała przyjść odpowiedź. Drzewa milczały, a stworzenie czuło się samotne i zagubione.

Nie, nie obawiało się, że zgubi ognistogłowego. Znało jego zapach jego krwi i jego własny zapach, woń moczu i starej krwi tych, których upolował, i sierści istot co biegały na czterech nogach, i kamiennych nor, które wznosili zaprzysiężeni. I lodu, tak tak, oni wszyscy nim pachnieli, zawsze, od pierwszej chwili, lód wżerał im się w kości, płynął z ich krwią jak kry na rzece, które stworzenie widziało podczas ostatniego Zimna.

Istota bała się, że nie dopełniła tego, co uczynić miała. Ognistogłowy nie był chyba szczęśliwy z tej ostatniej śmierci, zabrał istocie jego Małe. Stwór przytknął kułaki zaciśniętych pięści do zielonych oczu. Był niegrzeczny, był nieposłuszny, tak nie wolno robić, słusznie należała mu się kara! Ale jak inaczej mógł pokazać, że nie ma się o co martwić?

Teraz jednak mąż, który przysięgał, zostawił Małe, przy swoich trofeach...

Długonogie, długorękie stworzenie zbliżyło się do laleczki siedzącej na pieńku przed potwornie okaleczonymi ciałami. Rozejrzało się niepewnie, a potem porwało zabawkę i zamknęło w uścisku pazurzastych łap.

Taj dori do
taj dori tej...


Nuciło przez chwilę. Już wiedziało, co zrobić. Ognistagłowa zostawił trofea i Małe. Wróci tu potem i sprawdzi, czy stworzenie było mądre i grzeczne, i czy się posłuchało. Stworzenie nie wiedziało wiele o świecie, ale wiedziało, że tak jak i kary, są i nagrody.

Stwór wsadził lalkę do zawiniątka umotanego z łyka na swojej piersi. Potem zrobił to, co robią wszystkie grzeczne małe. A potem wspiął się w górę i podążył za zapachem lodu i krwi, tym razem świeżej. Za wonią tego ludzia, który tak jak i istota, był łowcą i drapieżnikiem.

Kres


Do wszystkich diabłów, ile tu się tego tałatajstwa z wyspy nalazło, jakby ich wszystkich ubić i trupy jeden na drugim ułożyć, stos sięgałby chyba szczytu Muru... Kres owszem wiedział, że kiedyś była tu wielka bitwa, i był i stos trupów tych, co polegli, pod wodzą Sahayedy i Erranda Greystarka, że złożono ich potem w wielkim kurhanie... ale serdecznie miał w dupie zwady i bitwy przed wieków i kilkusetletnie truchła. Znaczyły dla ryżego zwiadowcy tylko tyle co powód, a może i jeno pretekst, dla którego barbarzyńcy siedli teraz Straży na karku. Kogo obchodzi, oprócz Skagosów, co szmat czasu temu zrobił, a czego nie zrobił Errand Greystark... Dawny dowódca też znaczył dla Kresa tyle, że jego imię czystym przypadkiem było podobne do imienia bękarta Pierwszego Zarządcy. Bo liczą się tylko żywi.

Żywi Skagowie roili się na kurhanie pełnym martwych Skagów jak mrówce, gdy im niedźwiedź w środku zimy mrowisko rozgrzebie. Ryli ziemię zajadle jak dziki i chyba mało co ich obchodziło poza tym. Co jakiś czas jakaś grupa, niektóre konno, niektóre pieszo, odłączała się od obozu i szła w las, może na polowanie... a może w jakimś innym, bardziej podłym celu. Kres chwilowo nie czuł się na siłach, by za nimi podążać.

Musiał ochłonąć, wyciszyć rozedrgane nerwy, poczekać, aż płynąca wartkim strumieniem ognia w jego żyłach i dudniąca jak wodospad w jego uszach krew zwolni bieg, uspokoi swój szaleńczy nurt. Był nieswój.

Znalazł bezpieczne miejsce w górze strumienia, spory wykrot, chyba opuszczoną norę jakiegoś zwierzęcia. Zwinął się w kłębek, przysypał suchymi liśmi i przymknął oczy.

Nie wiedział, ile czasu minęło... Chyba niewiele, słońce zdawało się tkwić w tym samym miejscu na nieboskłonie. Nie usłyszał rwetesu nagonki, barbarzyńcy może jeszcze nie odkryli trupów, które zostawił za sobą. Usłyszał lekkie, ciche kroki. Ostrożnie wychynął ze swej kryjówki.

Nad strumień po pochyłości schodziła samotnie ciemnowłosa dziewczyna. Szła zgięta pod ciężarem wiklinowego kosza. Krok miała mimo to lekki i wdzięczny. Nad strumieniem przyklęknęła i przyjrzała się odbiciu swej twarzy w tafli wody, odgarnęła włosy z czoła. Wydawała się Kresowi znajoma...

Spomiędzy skór dobyła grzebień i przeciągnęła po włosach. Schowała go po chwili i ukryła twarz w rękach. Trwała tak nieruchomo, zdawało się, że przez wieki, podczas gdy Kres również trwał bez ruchu w swojej kryjówce.

Wreszcie dziewczyna wydobyła z kosza drewnianą deszczułkę, kilka okrągłych kamieni i przyodziewy. Plasnęła materią w strumień, natarła metodycznie kamieniem, po czym zaczęła obkładać ją deszczułką. Prała... po prostu przyszła tu zrobić pranie. Kres jednak wychylił się ze swej kryjówki. Materie w koszu i ta mokra w jej rękach były czarne... A dziewka z każdą chwilą wydawała mu się coraz bardziej i bardziej znajoma.

Gdy uporała się z płaszczem, sięgnęła po kolejny. Coś jej się chyba nie spodobało, bo zamruczała coś niezrozumiale pod nosem, zaczęła obmacywać płaszcz.

Gdzieś za nią nagle rozległy się śmiechy i odgłos końskich kopyt. Kres zamarł w swym schronieniu. A dziewczyna...

Dziewczyna prasnęła trzymanym płaszczem między resztę, dorzuciła ten, który już uprała, jednym ruchem zarzuciła sobie kosz na plecy. I pomknęła jak sarna w stronę Kresowej kryjówki.

Gdy wypadła z zarośli tuż przy norze, śmiechy były już całkiem blisko. Była ładna, bardzo ładna, na tyle, na ile Kres potrafił to ocenić, ale jej rysy szpecił grymas strachu. Dyszała ciężko.

A Kres pojął, dlaczego zdawała mu się tak znajoma.
Była bardzo podobna do dziewki, którą wczoraj wieczorem odcięli od szubienicznego sznura.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 24-12-2013 o 11:35.
Asenat jest offline