Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2013, 12:34   #10
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Here’s your chance


- Prze… przekonaj? - demon zakrztusił się własną krwią i przez chwilę Tony poważnie obawiał się, że zdechnie na jego oczach i zostawi go w kleszczach diabelskiej pułapki na kolejne stulecia, albo póki beton pod jego stopami nie zacznie pękać i kruszeć.

Do tego na szczęście nie doszło. Dziewczyna usiadła i przeczesała włosy palcami, zostawiając na nich cienką warstwę krwi.

- No to może tak - harknęła i splunęła na posadzkę czerwoną flegmą - Lubisz ten świat. Lubisz kusić człowieczków. Lubisz obserwować, jak czynią grzeszki, do których ich nakłaniasz.

Skrzyżowała nogi i przeciągnęła się rozkosznie.

- Jeżeli nie pomożesz, to już się tak więcej zabawiał nie będziesz. Po pierwsze dlatego, że nasi koledzy na dole rozpocznął apokalipsę i nie będzie już powodu by kogokolwiek kusić. Całą resztę wieczności spędzisz na biczowaniu grzeszników, albo dokładaniu węgla pod kotły ze smołą.

Wstała i westchnęła.

- Po drugie dlatego, że zostawię cię tutaj samiutkiego, bez widoku na piękny boży świat i bez widoku na uwolnienie - uśmiechnęła się krwawo - To jak? Przekonałam cię?


To tell me what you want



Na mapach, o których wspominał Luca Jago nie znalazł wzmianki o Walii. Były to proste mapy drogowe, jednak w miarę szczegółowe. Chłopak mógł więc wnioskować, że w jego wizji-niewizji nie chodziło o żadne miasto, czy wieś o nazwie Walia.

Jean Vogel nie był trudny do odnalezienia. Nawet w pozbawionym elektronicznej komunikacji świecie samozwańczy król biznesu uznawał, że reklama jest na wagę złota. Jego karawana zostawiała informacje o swoich kolejnych przystankach każdemu z kim udało się ubić interes i w większości mijanych miasteczek.

Jago szybko trafił na trop i dogonił powoli posuwającą się kawalkadę wozów pancernych i kawalerii.

O dziwo konie stały się w nowym świecie najbardziej niezawodnym środkiem transportu. Jago spodziewał się, że będzie musiał się niedługo przesiąść ze swojego wysłużonego motoru na coś co pali zdecydowanie mniej, albo wręcz wcale - jak czworonożne środki transportu. Jednak wciąż powstrzymywała go przed tym resztka godności osobistej.

Członkowie karawany jeana znali Jago, co sprawiło, że nie zabili go od razu, gdy tylko pokazał się w zasięgu strzału, ale także nie ułatwiło mu dostępu do szefa.

Na jego spotkanie wyjechała Carra - wysoka blondynka o budowie pływaczki. O ile było mu wiadomo była człowiekiem, ale można było wątpić, słysząc o jej wyczynach podczas walk z tymi, którzy myśleli, że są wystarczająco mocni by wziąć karawanę Jean’a.

Kobieta w milczeniu wysłuchała petycji Jago, gdy tymczasem jej gniadosz próbował zjeść włosy motocyklisty.

- Lubi cię - mruknęła na odchodnym i Jago nie miał zielonego pojęcia czy z całej tej eskapady będzie coś dobrego.

Jednak nie minęła chwila, a Carra dała mu znak by podjechał do wozu szefa. Jean wychylił się przez okno i obejrzał sobie chłopaka od stóp do głów ze swym zwykłym niepokojąco-lubieżnym uśmieszkiem.

- Jago Boscawan, mój ulubiony harleyowiec - Jean oblizał spierzchnięte wargi i pociągnął zaczerwienionym od koki nosem. Nie było sensu go poprawiać, nie odróżniłby harleya od vespy.

- Słyszałem, że szukasz Walii? Chyba będziemy w stanie sobie nawzajem pomóc. Wiem gdzie jest Walia, wiem czym jest i wiem co za potworki tam zastaniesz. Wszystko to ci powiem - Jean wskazał na Carrę - Jeżeli zabierzesz ją ze sobą.

Jeżeli kobietę zaskoczył plan szefa, nie dała tego po sobie poznać. Była twarda, nieprzejednana i gotowa na wszystko, jak maszyna do zabijania, albo terminatorzyca ze starych filmów.

To nasuwało na myśl wiele pytań i wątpliwości.



When nobody’s around



Miriam dawno nie widziała Salvadora, ani nikogo innego. Gdy drogi jej i byłego michality rozeszły się, nie sądziła, że będzie jej tak trudno. Opuściła Paryż z myślą, że poza nim z pewnością także są ludzie, którym potrzebna jest pomoc i opieka. Nie myliła się. Wiele dobrego zrobiła w drodze. Wiele krzywd zdołała naprawić. Wiele żyć uratować. Jednak zawsze gdy ruszała dalej podświadomie wiedziała, że to tylko doraźna pomoc. Czasem zdawało jej się, że wystarczy by odwróciła się plecami, a to co naprawiła padało w ruinach. Jednak trwała w swym postanowieniu, kroczyła wybraną drogą - z sercem na ramieniu - jak mówili ludzie. Do czasu.

Tego dnia padało. Las spływał strugami zimnej wody, liście szumiały, ziemia pod nogami rozmiękała i ustępowała. Choć Miriam zdawała sobie sprawę, że deszcz nie jest w stanie jej zaszkodzić, to chłód przenikał ją do kości, a mokre ubranie krępowało ruchy. Mimo to brnęła na przód, krok za krokiem, dalej, szukać potrzebujących. I wtedy to usłyszała, krzyk, może nawet bardziej pisk, i zaraz następny. Od razu rzuciła się w stronę wołania, choć powinna była przystanąć i pomyśleć. Teraz wiedziała, że w tym nowym świecie nie można wszystkiemu ufać, ale wtedy po prostu działała. Nie dbała zresztą o siebie, póki mogła kogoś uratować.

Krzyki nie ustawały i były coraz głośniejsze, co przekonało Miriam, że znajduje się bardzo blisko ich źródła. Już, za tymi krzakami, za tym drzewem, na tej polanie.

Na tej polanie nie było nikogo. Trzeba było wtedy uciekać.

Miriam zadrżała i schowała twarz w dłoniach. Zadźwięczały łańcuchy. Nie powinna się ruszać. Dźwięk może ich przyciągnąć.

Trzeba było uciekać, ale zdziwiona, że nie widzi ofiary, ani oprawcy stanęła na środku polany, rozglądając się niepewnie. Dopiero wtedy dostrzegła ptaki, setki ptaków na gałęziach drzew, krzaków, w trawie, wszędzie dookoła. Gdy z gardła jednego z nich dobył się mrożący krew w żyłach krzyk, Miriam zrozumiała w końcu, że to pułapka.

Nie pamiętała wiele z tego co stało się później. Szum deszczu zmieszał się z szumem skrzydeł. Ptaki przysłoniły niebo i opadły ją dziobiąc, drapiąc, bijąc. Ale najgorszy był ten chłód, który przeniknął każdą komórkę jej ciała, a teraz paraliżował ruchy i myśli.

Wciąż go w sobie czuła.

Potem straciła przytomność. Widziała mężczyznę w ptasim płaszczu, ale tylko przez ułamek sekundy. Ciągnął ją gdzieś.

Obudziła się w lochu. W ciemnej, zimnej piwnicy, gdzie wciąż czuła to nieludzkie zimno, które osłabiało ją na ciele i umyśle.

Początkowo przychodził do niej, przerażający, pozbawiony twarzy, bożek w ptasim płaszczu. Dotykał jej swoimi szponiastymi palcami. Patrzył, a potem czesał jej włosy. Sto razy, szczotką z końskiego włosia. Czasem rozpinał jej bluzkę i zapinał na powrót. Innym razem wpinał jej kwiaty we włosy. Nigdy nic nie mówił, choć ona wrzeszczała, płakała i błagała w swym osłabieniu niezdolna by się mu przeciwstawić. W końcu zaczęła tracić rachubę dni, tygodni, a nawet miesięcy, które upłynęły jej w więzieniu. W końcu przestała go zauważać. W końcu prawie przeoczyła fakt, że przestał się pojawiać, choć nie miał w zwyczaju zostawiać jej samej na dłużej niż kilka godzin.

Strach. Bała się, że o niej zapomniał, że zgnije w samotności, pod ziemią, w uściskach obcej mocy.

Niepotrzebnie.

Z letargu wybudził ją trzask metalowych zamków i skrzypienie drzwi gdzieś nieopodal.

- Nic dziwnego, że nie mogliśmy znaleźć jego kryjówki - kobieta była poirytowana - Kurwa… widziałeś? Niezłą miał menażerię. W każdej celi trup… Po co mu to było?

- Może próbował sobie zebrać kongregację? Wiesz, wierzących? - mężczyzna zdawał się mieć inne problemy na głowie - Pytanie brzmi, kto go tak dla nas nadwyrężył?

- Niewdzięczny z ciebie sukinsyn. Ktokolwiek to zrobił, zaoszczędził nam fatygi.

- To musiał być ktoś potężny - mruknął mężczyzna bez przekonania - Może być niebezpieczny.

- Huh - kobieta prychnęła i skrzypnęły drzwi do celi Miriam. Głowa anielicy podniosła się, a oczy otworzyły szeroko. Dwójka ludzi stała w drzwiach. Miriam poczuła łzy na policzkach - Kurwa… - kobieta szepnęła prawie niedosłyszalnie - Ona jeszcze… kurwa…

Miriam zapadła w sen.


I try not to care


Daniel i Jelena jechali długo, często się zatrzymując, choć nie byłoby takiej potrzeby, gdyby Daniel pozwolił jej prowadzić. Niestety, nie miał zamiaru jej aż tak zaufać.

jelena zauważyła to dopiero niedawno, ale wydawało się jakby wszystkie spędzone razem chwile, wspólne zadania, wspólne wieczory i poranki, przestały się dla niego liczyć. Daniel zaczął traktować ją jak niepewnego sojusznika, kogoś do kogo nie należy odwracać się plecami, a czasem zdawał się zupełnie zapominać o jej istnieniu.

No i miał swoje sekrety. Jelena zauważyła, że teraz prawie na każdym postoju znikał , czasem na kilka godzin. Wracał zmęczony, ale zadowolony. Parę razy widziała na jego ubraniu krew i podejrzewała, że nie należała ona do niego. Nie widziała na jego ciele świeżych ran.

W końcu postanowiła go śledzić.

Zatrzymali się na zupełnym odludzi, w głębi lasu. To była kolejna dziwna rzecz w tej ich podróży - zamiast jechać prostą, w miarę przejezdną drogą, albo wręcz autostradą, Daniel kierował ich na boczne drogi, a czasem wręcz prosto wgłąb lasu, jak dzisiaj. Zaparkował przy strumieniu. Brzeg był kamienisty i stabilny, z łatwością utrzymał ich pokaźny środek transportu.

Daniel wystrzelił z siedzenia kierowcy, gdy tylko zatrzymał się silnik i już go nie było. Jelena dała mu trochę przewagi. Zamknęła samochód, ukryła kluczyki na przednim kole, pod błotnikiem i bez pośpiechu ruszyła za swym michalitą.

Daniel się starał, szedł ostrożnie, dbał o to by nie zostawiać zbyt oczywistych śladów, jednak nie miał żadnych szans z leśną zjawą. Jelena szybko złapała trop i podążała za mężczyzną, jak cień. Wreszcie, pośród drzew dostrzegła jakąś chatkę. Budynek składał się z butwiejących bali i wyglądał jakby ledwo trzymał się w pionie. Gontowy dach dawno już się poddał siłom natury. Daniel przystanął przed drzwiami i… zapukał.

Minęła chwila, a potem dwie i Jelena zaczynała podejrzewać, że mężczyźnie po prostu pomieszało się w rozumie. Jednak po jeszcze jednej tyciej chwili drzwi uchyliły się i w szparze pomiędzy dwiema gnijącymi deskami pokazała się postać - śliczny chłopiec, może nastoletni o jasnych włosach i rumianych policzkach, całkiem nagi, a na jego plecach krwawe kikuty skrzydeł. Mimo wyraźnych śladów łez na pyzatych policzkach jego usta wykrzywiał promienny uśmiech.

- Ty jesteś Daniel - głos chłopca był łagodny, ale przenikliwy, bez problemu docierał do uszu Jeleny, choć odpowiedź Daniela ginęła gdzieś po drodze w trawie i krzakach - On mi powiedział, że powinienem na ciebie poczekać. Pomożesz mi, prawda?

W miarę jak mówił, drzwi otwierały się szerzej ukazując całą sylwetkę dziecka.

- Jestem David, Zwierzchnictwo nad miłosierdziem - rzekł chłopiec i więcej już nie powiedział.

Daniel był szybki. Zbyt szybki.

Ostrze wbiło się w miękki brzuch Davida i sięgnęło serca. Jelenie wydawało się, jakby wszystko nagle zamilkło i zapłakało. A potem była cisza i głuche uderzenie ciała o ziemię.



I must deliver



Po dwóch miesiącach odizolowania wampirzyca była wychudzona, osłabiona i odrobinę zdziczała. Na pojawienie się kazdej żywej istoty reagowała przerażeniem i agresją. Walerian szybko zorientował się, że jest młoda. Prawdopodobnie została przemieniona już pod dniu, wktórym zgasło słońce, może nawet nie miała roku. Starsze wampiry były bardziej odporne zarówno fizzycznie, jak i psychicznie.

W dodatku ta miała ze sobą jeszcze portfel z kilkoma zakrwawionymi dolarami, dokumentami i zdjęciem rodziny. Na kolorowym kwadraciku starsze małżeństwo stało otoczone przez pięcioro młodych ludzi w różnym wieku. Z tyłu widniał napis - urodziny taty 05.07.2005.

Zgodnie z dowodem osobistym dziewczyna nazywała się Sophie Bertrand i wcześniej mieszkała w Saint Tropez.

Severin poinformował Waleriana, że złapano ją podczas jednego z ataków. Słaba grupa okolo dwudziestu krwiopijców próbowała rozbić karawanę z zapasami. Jednak michalici nie byli w ciemię bici i potrafili się bez problemu rozprawić z kilkoma młodziakami. Gdy wszystko się skończyło, tylko Sophie została przy życiu. Skulona za wrakiem samochodu czekała na śmierć, kołysząc się jakby była w szoku.

Gdy Walerian i Nicol weszli do celi, gdzie trzymano wampirzycę, ich oczu ukazał się równie żałosny widok. Sophie kuliła się w koncie, obłapiając chudymi rękami głowę i mruczała coś pod nosem. Walerian zbliżył się. Wampirzyca wrzasnęła przerażona i pobrzękując łańcuchami spróbowała zlać się w jedno ze ścianą.

- Idźcie sobie… idźcie sobie… - protestowała, kręcąc zawzięcie głową.

~”~

Severin, tak jak obiecał, poinformował Waleriana o rozwoju sytuacji niemal od razu. Ptasi bożek, który nękał ich swoimi sztuczkami od dobrych paru miesięcy nagle przestał. Zwiadowcy wysłani na drogę, która najczęściej nawiedzał znaleźli wyraźne ślady walki. Gęsta, czarna krew oraz wfruwające w powietrzu pierze zaprowadziły ich do ukrytego w lesie bunkra, gdzie odryli niemal rozprutego trupa o ptasich szponach zamiast stóp i dłoni.

Przeszukawszy bunkier znaleźli cele pełne rozkładających się trupów. Ptasi bożek musiał być jakimś chorym kolekcjonerem. Zwiadowcy nie mieli wielkich nadziei, że prócz tej makabry znajdą coś wartościowego, jednak uznali za swój obowiązek przeszukać cały bunkier.

Odkryli dziwaczny ołtarz zbudowany z ptasich i ludzkich kości, leże przypominające gniazdo, uwite z gałęzi i zakrawionych ubrań oraz jedną żywą istotę zamkniętą w jednym z najgłębiej położonych pomieszczeń. Dziewczyna była skuta łańcuchami, na których wyryto nieznane zwiadowcom runy i zdawała się być odurzona.

Zwiadowcy sprowadzili ją do Walii, ale nie zdjęli z niej łańcuchów podejrzewając, że nie jest do końca człowiekiem.

~”~

Walerian opuścił właśnie celę wampirzycy, wywabiony wieścią o nowej istocie, która zwitała do Walii, gdy jego myśli przerwał syk już znajomego stworzenia.

- Gdzie jest moje ciało? - demon ledwo trzymał się na nogach. Ba, ledwo trzymał się kupy. Jedna ręka zwisała bezwładnie,rozszarpana jakimiś pazurami. Prawa noga powłóczył lekko, zostawiając za sobą krwawe ślady. Głowa, nienaturalnie przekrzywiona na bok wydawała z siebie dziwne harczące dźwięki, które pewnie spowodowane były przekłuciem płuc, a może nadgnieceniem tchawicy?

- Gdzie. Moje. Ciało? - potwór nie grzeszył cierpliwością.


I’m a pretender
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 27-12-2013 o 08:21.
F.leja jest offline