Soundtrack
[MEDIA]http://media-cache-ec0.pinimg.com/736x/57/e6/cd/57e6cdf4bf0ec9b9786e75112b7e42dd.jpg[/MEDIA]
Wymach. Przyklęk. Riposta. Ostrze do pochwy. I znów. Wdech. Wydech.
Ból. Boli rana, bolą mięśnie, boli świadomość porażki. Końcówka ostrza drży lekko, kiedy Shirakaba na chwilę zatrzymuje miecz w pół ruchu, żeby rzucić krótkie spojrzenie gromadzie umorusanych dzieciaków, która przyszła obejrzeć "panią z mieczem", która ćwiczy na małym, zasłanym ryżową słomą i wyschłym błotem placyku koło kuźni.
Dziewczyna oddycha głęboko i kontynuuje. Spod jej czarnych włosów spływa pot, drobnymi kroplami osiadając na szyi i dekolcie; bandaż jest sztywny i drapie jej delikatną skórę, a wieśniacza
yukata, w którą jest ubrana, ogranicza jej ruchy i plącze się przy każdym szerszym zamachu. Tak przyzwyczaiła się do
hakamy, symbolu wojownika, że w innym stroju czuje się nieomal jak inny człowiek, pozbawiony jakiejś swej części. Jej ubranie jednak zostało zabrane i starannie szyte oraz uprany z krwi; nie wyschło jeszcze i Shirakaba musi odcierpieć swoje.
Kilkadziesiąt metrów obok, w małej wiejskiej kuźni, kowal odlewa, najstaranniej jak umie, metalowe groty do przygotowanych wcześniej bambusowych strzał. Nie jest co jakość, do której
samurai-ko jest przyzwyczajona. Z braku jednak innych możliwości, na tą chwilę musi wystarczyć choćby i to.
Zmęczona dziewczyna kuca na klepisku, jakby był to środek sali w
dojo, a nie placyk w ubogiej wiosce. Stara uwolnić swój umysł od doczesnych zmartwień i oczyścić myśli; tu, w żyjącej wokół wsi, pełnej ludzi i ich gorączkowej krzątaniny, jest to bardziej niż trudne. W duszy Shirakaby tkwi też nieprzyjemna zadra, bolesne poczucie klęski; cokolwiek nie mówiliby wieśniacy i jak nie wysławiali jej bohaterstwa, prawda jest taka, że jej towarzysze zginęli - na próżno. Ilu bandytów mogło zginąć? Dziesięciu? Piętnastu? Niewielu, jak na szacowaną liczebność bandy Anzaia. Zawiodła nie tylko urzędnika, któremu obiecała pozbyć się problemu, ale także, a może przede wszystkim - siebie. Być może lepiej dla jej honoru byłoby zginąć tam na płonącej polanie...?
Jednak przeżyła. Ratunek przyszedł z nieoczekiwanej strony, co sama musiała przyznać. Nie podejrzewałaby nigdy, że marni wieśniacy zdobędą się na tyle odwagi, by podejść do wioski bandytów i wyratować ją z pożaru.
Musia więc dokończyć, co raz zaczęte. Skazy na honorze, która by ją czekała, gdyby po prostu odeszła z tych okolic, nie zmyłaby nigdy. Wyruszy więc samotnie przeciw bandytom, i będzie ich zabijała jednego po drugim, dopóki nie spotka samego Anzaia, albo sama nie polegnie...
Na razie przygotowywała się do tego zadania i zapewne pewnej śmierci. Wczoraj jeszcze nie mogła za bardzo wstawać z łóżka i bełkotała bez sensu w gorączce, cierpliwie doglądana przez wioskowego znachora. Dziś chodziła o własnych siłach i mogła dobyć miecza, choć łuku nie miała jeszcze sił napinać. Jutro...jutro będzie jeszcze silniejsza; powrót do zdrowia nie może zająć jej więcej niż siedem dni - tak postanowiła.
A potem wyruszy po swoja zemstę.
Wstawała z klęczek, zaciskając mocno szczęki, kiedy jej plecy poraziła kolejna fala bólu; opatrunek przesiąkał krwią i trochę się obsunął, drażniąc brzegi niezagojonej rany. Musiała robić sobie częste przerwy, bo od upływu krwi i wysiłku kręciło jej się w głowie. Ale nie mogło jej to powstrzymać przed dokończeniem treningu miecza. W końcu to tylko ona pozostała z grupy, która podjęła się chwalebnego zadania; nie może zawieść poległych towarzyszy, którzy oddali życia zgodnie z kodeksem wojownika, zapewne walcząc do końca.
Położyła dłonie na rękojeści miecza i płynnym gestem wyciągnęła ostrze, przyjmując kolejną pozycję szermierczą.