- Cholera! Myślałem, że odpocznę od tych mrozów. - powiedział mężczyzna z długą szarą brodą.
Mężczyzna ten wysiadał ze statku na przystani. Jego postura była niczym orka, ale twarz ludzka z wieloma bliznami. Miał na sobie kolczugę, która w niektórych miejscach ozdobiona była drogocennymi kamieniami. Najbardziej jednak uwagę zwracał jego oręż zawieszony na plecach.
Wielki topór bojowy, która w tych rejonach nie był często widywany. Jego imię, również nie było tutejsze: Asghar.
- Cholera. - powtórzył. - Słońce już zachodzi. Czas ruszać do Vivek.
- Ma pan szczęście! - krzyknął ktoś za nim. - Jeszcze parę dni temu w tej okolicy aż roiło się od zbójów. Pana zbroja byłaby łakomym kąskiem dla tych zbirów. - powiedział jeden ze strażników.
- Słyszałem, coś o nich podczas podróży. - powiedzał zaintrygowany przybysz. - Więc już ich nie ma? Udało się wam ich złapać
- Nie nam. Grupa kilku osób z Vivek ich załatwiła. - odparł strażnik
Ostatnia informacja bardzo zaciekawiła Asghara.
- Czy ta grupa jest jeszcze w Vivek? - spytał.
- Najprawdopodobniej tak, chociaż możemy się mylić. - odpowiedział strażnik.
- Czas nagli. Muszę się przespać. Dziękuję za informację, natychmiast ruszam do Vivek. - szybko powiedział Asgahar.
Podróz do Vivek zajęła mu godzinę pieszo. Podróżował wiele. W jego stronach nie było koni, więc nogi miał silne i wytrzymałe.
Pierwszym miejscem w które się skierował była miejska karczma. Zakupił pokój za kilka złotych monet. Pomieszczenie okazało się malutkie, ale zadbane. Waże, że było w nim łóżko. Zasnął bardzo szybko. Śniły mu się śnieżne wilki.