Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2013, 13:00   #1
Volkodav
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
[Storytelling] Space Freestyler - rok 2482

Rok 2474 - Planeta TXN 84


Dźwięk

-May...y! M...ay! Potrz... ewak... ...ychmiast! P3B... Powt... - głos dowódzcy ginął między odgłosami wybuchów, chrzęstem zepsutego systemu komunikacji w hełmie Sam'a i ciągłym wyciem karabinów Crusader'ów
Murek, za którym ukrył się Sobiesky, sierżant Sanders i Chris Coloney był jedyną rzeczą jaka dzieliła ich od unazurskich Maruderów i tych cholerstw, które chłopaki przezwali Czerwonymi Psami. Całe szczęście, że Kraby i Crusadery dawał radę odpierać kolejne nawałnice wrogów wyłaniające się z ulic kończących przedmieścia doszczętnie rozpieprzonej koloni górniczej.
-Trzymaj się. Jeszcze trochę i spadamy - Chris złapał Sam'a za ramię, a ten na pocieszenie odpowiedział mu jakimś banałem
Chłopak oberwał kwasem, który wylewały z siebie Marudery i jego stan nie wróżył nic dobrego. Sobiesky wiedział, że jeśli w ciągu dwóch godzin nie znajdą się w szpitalu na orbicie, Chris zginie. Ten cholerny kwas dało się po prostu zmyć wodą, ale Coloney zrobił to dopiero po kilku minutach i żrąca ciecz zdołała już wyrządzić poważne szkody na jego skórze. Rany były głębokie, a na TXN 84 łatwo było o infekcję.
-To miał być tylko zwiad... k*rwa Sam... zwiad...
-Spokojnie - próbował go uspokoić i nie pozwolić by zbytnio wychylał głowę zza zasłony - To zawsze ma być 'tylko' - warknął pod nosem gdy chłopak go już nie słuchał
Rzeczywiście mieli cholernego pecha, że jakiś nawigator na statku popieprzył trajektorie i zmaterializował oddział 30 mil od miejsca gdzie miała przebiegać jego misja... Istny 'peszek'. Szczęściem w nieszczęściu było to, że trafili wprost w sam środek tzw. operacji rozłamowej. Na marginesie - facet, który wymyślił tę nazwę powinien dostać jakiegoś literackiego antynobla.
Od kilku miesięcy w ramach obniżania strat w ludziach Główne Dowództwo zaczęło inwestować w desanty zautomatyzowanych mechów. Crusadery wsparte krabami i ostrzałem rakietowym z orbity, wbijały się w istotne tereny za linią wroga i niszczyły strategiczne obiekty lub po prostu czyniły jak największe straty pośród wrogich jednostek. Później dematerializowano je z orbity i przenoszono na statki. Ta strategia okazała się zadziwiająco skuteczna. Armie Unazur zaczęły w końcu odnosić poważne porażki i sytuacja na wszystkich frontach zaczęła przechylać się na korzyść Związku Ziemskiego. Wprawdzie do końca wojny było jeszcze daleko, ale te wypady poniekąd niwelowały znaczącą przewagę liczebną Unazur.
Sambor spojrzał w górę. Kilkanaście metrów od nich stał jeden z Crusader'ów. Maszyna nieustannie siekała ogniem każdego Marudera, który choćby wyściubił nos z zabudowań. Pech chciał, że podczas dematerializacji padł też system komunikacji rozwalony jakimś zwarciem. Dla ich własnych systemów byli rozpoznawalni, ale nie mogli się z nikim porozumieć. Nawet z pilotem Crusader'a, który stał obok nich.
-Może kraby!? Sobiesky! - sierżant rozdzierał gardło
-Po co!? To pełne automaty! Prędzej Crusader, ale z pilotem na orbicie nie nawiążemy kontaktu bez komunikacji satelitarnej!
-Zostajemy tutaj w takim razie! Jak przejdą to ruszamy za nimi! - sierżant mówił jakby sam nie rozumiał słów, które wypowiada
-Przecież one nigdzie nie pójdą! Wciągną je na orbitę za jakiś czas!
-Zostajemy!
-Przecież to debilizm! - Sobiesky przestraszył się nie na żarty - Chris umrze!
-Ktoś z nich nas musi zobaczyć! - sierżant wrzasnał raz jeszcze
-Nikt nas k*rwa nie zauważył do tej pory to i teraz nie zauważą! Nie wiem dlaczego nas nie widzą, ale nie ma szans żebyśmy się stąd wydostali z nimi! Zrozum!
Sierżant Sanders patrzył na niego niewidzącym wzrokiem. Jego oczy były szkliste, bezrozumne, zapatrzone w coś czego nie było. Sobiesky widział już ten wzrok. Facet odleciał. Wtedy też zaczęła się ewakuacja mechów. Jeden krab po drugim po prostu znikały jak za dotknięciem jakiejś czarodziejskiej różdżki. Mechy te służyły do walki bezpośredniej z bioinżynierowanymi jednostkami Unazurów, będąc w ten sposób osłoną dla Crusaderów, które uzbrojone w ciężki sprzęt 'sprzątały' wszystko do okoła. Kiedy kraby zaczęły znikać oznaczało to koniec opercji rozłamowej.
Sambor nie wiedział co robić. Sierżant stracił już kontakt z rzeczywistocią i jak mantra powtarzał, że muszą iść z mechami, Chris patrzył zaś to na Sandersa to na Sam'a i czekał... Sobiesky wyjrzał za murek. Linia budynków wyglądała na opustoszałą, ale to były tylko pozory. W ruinach czaiło się pewnie kilkaset Maruderów i Bóg wie ile Czerwonych Psów. Kiedy zniknie ostatni mech zostaną tutaj sami. Wtem usłyszał huk.
Spojrzał na Chrisa, który w lewej dłoni trzymał pistolet wycelowany w Sandersa. Sierżant nie żył.
-Sam! Nie panikuj! - krzyknął - Wszystko jest ok! Odejdźmy stąd. Tylko daj mi rzucić granat żeby ktoś go nie znalazł w takim stanie.
Sobiesky był w szoku. A co jeśli mechy rzeczywiście ich widziały, ale piloci olewali obrazy z kamer bo myśleli, że żołnierze są częścią innej operacji? Jak zareagują na widok czegoś takiego? Co się stanie? Chris jakby czytał w jego myślach...
-Spokojnie. To ja zrobiłem. Idziemy! - krzyknął
Sam poddał się jego woli. Owinął sobie jego ramię wokół szyi i schyleni zaczęli iść w kierunku zniszczonej przetwórni miedzi. Na odchodne usłyszał tylko dźwięk granatu, który rzucił Chris. Później sam już nie wiedział kiedy przestał słyszeć mechy bo dźwięk ich działek utrzymywał mu się w głowie przez kilka dni.

Rok 2481 - Stacja Helion, Orbita Jowisza

-Ładne biuro Chris - Sam uśmiechnął się odkładając szklaneczkę whiskey na stół
-Prawda. Wywiad Wojskowy dba o oficerów łącznikowych. Jednak dużo latam. Szczególnie do Unazurów... jak na złość...
-Było minęło. Choć sam nadal bym nie mógł być w jednym pokoju z takim i nie sięgnąć po broń - w Sobieskym odezwały się przykre wspomnienia
-Mam inną sprawę. Widziałeś materiały, które wysłałem? - Chris przerwał rozmowę
-Widziałem. Nic ciekawego. Kai jest mocno umoczona. Jeśli Bezpieczeństwo Wewnętrzne ma te materiały to tylko kwestia czasu. Nie wiem na co czekają. Może chcą wiedzieć więcej?
-Nie, to nie dlatego. Oni chcą ją wykorzystać jako przynętę. Czują w kościach, że to grubsza sprawa.
-Ktoś ją zhackował? - Sam spytał patrząc prosto w oczy starego przyjaciela
-Nie wiem. To moja siostra, kocham ją, ale wiem, że czasami ludzie się łamią... Z drugiej strony ona ma tyle kabli w głowie, że jest możliwe, iż jest tylko marionetką...
-Miejmy nadzieję. Biorąc pod uwagę jej zawód i dotychczasowe życie wątpie żeby chodziło o coś innego. A teraz tak szczerze... Czego chcesz ode mnie?
-Po prostu żebyś dowiedział się prawdy - Chris grał w otwarte karty
-Mam ją śledzić?
-Masz ją znaleźć! Od dwóch tygodni nie mozna jej namierzyć. Zupełnie jakby zniknęła z systemu.
-Wiesz, że to złe wieści? Nikt by sie nie starał o fałszywego avatara lub wymazanie gdyby chodziło tylko o zhackowaną marionetkę.
-Wiem, ale to nie są jeszcze dowody. Masz tu chip, na którym są wszystkie dane o tej sprawie - Chris podał mu mały przedmiot - Włóż to do komunikatora. Kontaktuj się tylko z moim fałszywym avatarem. Pamiętaj, że jesteś incognito, musisz być poniżej radaru.
-Dużo chcesz ode mnie biorąc pod uwagę, że jestem żółtodziobem w tym zawodzie.
-Ja wiem... Znamy się długo i wiem że można Ci ufać.
-Ja pi*rdole... - Sam wziął ostatni łyk złocistego trunku - Będziemy w kontakcie.

Rok 2482 (obecnie) - PT 37


PT 37 było obskurną, zapyziałą i na domiar złego pustynną planetą leżącą na obrzeżach Związku Ziemskiego. Przez wiele lat eksploatowano jej zasoby uranu i rud żelaza, ale to wszystko minęło kilkadziesiąt lat temu kiedy ostatni górnicy wynieśli się z powierzchni. Teraz była to wirująca we wszechświecie kula z kupą bezużytecznych ruin, piachu i kilkunastoma stacjami komunikacyjnymi używanymi przez wojsko. Tak prznajmniej brzmiały oficjalne wpisy. Od kiedy parę tygodni temu Chris załatwił Samborowi dojście do 'mniej oficjalnych' materiałów okazało się, że wszechświat potrafi mieć drugie dno.
Zgodnie z materiałami wywiadowczymi na planecie żyje dużo renegatów. Ludzi, którzy uciekli przed Centralnym Systemem Ewidencji Ludności i żyli poza nim. Jak na ironię Sam nie szukał kontaktu z nimi. Na PT 37 przebywała też misja archeologiczna, w której brała udziała niejaka Jennifer Serbs. Ta pani była bliską znajomą Kai Coloney z czasów studiów na Marsie i była też ostatnią osobą, z którą rzeczona Kai miała kontakt nim zniknęłą na dobre.
To był ostatni trop jaki Sambor miał. Rozpytywanie ludzi, z którymi spotykała się w wirtuanecie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Wynajęty haker rozkładał ręce, a przeszukiwanie przedmieść Europy na Ziemi przestało mieć sens. Sobiesky był w kropce i bał się, że misja go przerosła. Owa Jennifer była ostatnim punktem, który można było zahaczyć i jedyną osobą, którą choć potencjalnie mogła coś wiedzieć o Kai.
PT 37 przywitało go w typowy dla siebie, perfidny sposób. Kiedy wylazł z kapsuły na głowę spadł mu obfity deszcz pyłu wulkanicznego. Wszędzie było szaro, a widoczność ograniczała się do kilkudziesięciu metrów.
-Super - westchnął
Kapitan Petersburga oczywiście źle wykreślił trajektorię i z tego co Sam widział na hologramie komunikatora był o dwa kilometry od stacji badawczej rozbitej przez archelologów. Dzień nie zaczynał się dobrze.
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 26-12-2013 o 21:58.
Volkodav jest offline