Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2013, 23:41   #2
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HMxUwTyz0hM[/MEDIA]

Dwa dni temu
„Funny Valentine” wypełniała się śmierdzącym, ostrzegawczym dymem. Joe siedział na połatanej skórzanej kanapie o kolorze, który najłatwiej było określić mianem sraczkowatego. Ciekawe, jaką pokrętną nazwę wymyślili dla niego designerzy do katalogu meblowego. „Pustynna Burza”? „Potwór z Bagien”? „Szlachetne Gówno”?
Łowca utkwił wzrok w ekranie, a dokładniej w kwocie, która wydała mu się kompletnie niewyobrażalna. 1.000.000$? Za jedną głowę? Okutą w metal, to fakt, w tym tkwił haczyk. Mimo wszystko takie pieniądze mogą uratować dzień. Ile dostał ostatnio? Marne grosze, które i tak poszły w całości na pokrycie kosztów kupna zapasu High-Fly i części do „Walentyny”. Teraz ledwo miał co włożyć do…
…gara?
- Kurwa – mruknął, gdy wizję przyciemnił mu dym, a nozdrza wypełniły się odorem spalenizny. Dopadł patelni w kilku krokach i zdjął z płyty, osłaniając twarz ramieniem przed pryskającym, rozgrzanym tłuszczem. Kaszlnął, pozbywając się z płuc niechcianego gazu – ciekawe, że jeszcze miał tak wrażliwe drogi oddechowe pomimo prawie codziennych „inhalacji” – i wachlując ręką wycofał się do panelu kontrolnego aneksu, by włączyć coś na wzór okapu.
Nic tu, kurwa, nie działało. Kontrola głosowa? Marzenie. Czujnik temperatury i dymu odcinający zasilanie kuchence? Takiego wała. Żył na krawędzi, łapał przestępców, a w zamian mieszkał w rozpadającym się blaszaku i pozostawał na wiecznym głodzie. Ładna sprawiedliwość.

Co by nie mówić, brakowało tu kobiecej ręki.
Marie-Claire nie była perfekcyjnie piękna. Była jednak mieszanką czarnoskórego i latynoskiego rodzica, co składało się na egzotyczną urodę docenianą przez koneserów. Joe lubił smakowity kolor jej skóry. Mimo wszystko jednak nie był estetą i jego pragmatyzm kazał mu doceniać u kobiet inne cechy. Przede wszystkim: funkcjonalność.
Dziewczyna znała się na serwisowaniu statków, poznali się właśnie przy naprawie „Funny Valentine”. Mechaniczka zamiast zapłaty dostała możliwość przetransportowania jej na inną planetę, a w efekcie pozostała załogantką. Dobrze gotowała i znała się na komputerach lepiej niż Daniels. Była drugim pilotem i nocną towarzyszką, nie bojącą się jego kompletnego braku czułości i dominacyjnych zapędów. Całkiem niezły układ, skoro kosztował łowcę tylko wykarmienie jej obfitych kształtów. W dodatku mało mówiła i nigdy nie pchała nosa w nie swoje sprawy. Jeśli o Joe chodziło, to Marie-Claire była bliska jego ideałom.
Popełniła jednak błąd.

Trzy tygodnie wcześniej

- Masz tupet… Latoiya. – Kobieta zastygła w przerażeniu, słysząc swoje prawdziwe imię. – Najciemniej pod latarnią, co? – Rzucił jej w twarz kartką z jej własnym wizerunkiem i wypisaną nagrodą. Nigdy nie uważał, by Marie-Claire mogło być jej prawdziwym imieniem, ale wydawało mu się, że sprawdził ją pod każdym kątem. Była sprytna, musiał jej to przyznać. Zbyt sprytna, jak na jego gust. Musiała usunąć lub zatuszować informacje o sobie w całej sieci, a zdradziła ją najzwyklejsza na świecie kartka. Wydawałoby się, że prymitywne światy nie przynoszą nic dobrego, ale – jak się okazało – najzwyklejszy druk był w stanie zdemaskować oszustkę skuteczniej niż wynalazki współczesności. Prawdziwa ironia losu.
- Daniels, przecież nie wydasz mnie za garstkę kredytów - wyrecytowała drżącym głosem. - Cholera, Joe, od tylu miesięcy – ile tu z tobą jestem? – od prawie pół roku pomagam ci na tym złomie, Boże, przecież nawet ty nie zrobiłbyś…
- Chyba nie sądzisz, że chodzi o pieniądze – przekrzywił swoją blond łepetynę w niemal uroczy sposób, zaglądając ciekawsko w oczy Latoyii. Oczywiście, że wyhaczył te słowa: „nawet ty”. Jak ta suka śmiała go oceniać, ba!, jak śmiała uznawać, że cokolwiek o nim wie po tak krótkim okresie? – Oszukałaś mnie, skarbie. Wiesz, czym się zajmuję. A ty jesteś albo odważna, albo zwyczajnie głupia.
- Nie zasługuję w twoich oczach na drugą szansę, Joey? – spytała, łapiąc go rozpaczliwie za rękę. Wyrwał się bez żadnego wysiłku, a jego spojrzenie ją zabolało. Zawsze tak patrzył. W ten zimny, obojętny sposób. Dopiero teraz zrozumiała, że wina nie leżała w niebieskoszarym kolorze jego tęczówek. Chłód bił wyłącznie z wnętrza mężczyzny.
- Drugą szansę dostaniesz po odsiadce – zaintonował beznamiętnie, doskonale wiedząc, że rzeczywistość nie jest taka prosta. Więźniowie stawali się własnością więzienia na czas odbywania kary. Przewinienia Marie-Claire były niewielkie, ale jej egzotyczna uroda stanowiła interesujący kąsek i nie trzeba było geniusza, by domyślić się, że będzie pokutować własnym ciałem. Kobiety po wyjściu z pierdla zazwyczaj dzieliły się na dwie grupy: na te, które nadal – choć już mniej legalnie – zarabiały jako prostytutki dla więziennych władz i na te, które wreszcie znajdowały ostrze i kończyły z życiem, nie mogąc znieść upokorzenia, jakie je spotkało. Joe nie życzył dziewczynie źle. Liczył, że uda się jej być szczęściarą na tyle twardą, by przetrwać i wyjść na prostą.
- Ty podły sukinsynie – brzmiały ostatnie, wycedzone przez łzy, słowa, które od niej usłyszał, kiedy oddawał ją w ręce strażników. Poprzedniego wieczora inaczej go nazywała.

Dwa dni temu
Musiał zadowolić się zalanym wrzątkiem makaronem z cukrem. Co za gówno. Miał oszczędności, ale – jak sama nazwa wskazywała – były one do użycia tylko w krytycznych przypadkach. Do takich nie należał głód. To znaczy nie ten, który wywołuje burczenie brzucha. High-Fly to co innego, jednak odłożona sumka przede wszystkim miała pokrywać koszty niespodziewanych – a koniecznych – napraw bądź zakupów. Poza tym, kurwa, miał cukier. Zbędny luksus, co tu narzekać.
Kiedy zębami ściągnął z widelca ostatni świderek oblepiony przezroczystobiałymi kryształkami, rozłożył się na kanapie i przymknął oczy. Przyzwyczaił się do czyjejś obecności na pokładzie. Nie do czyjegoś głosu, bo Marie-Claire gadała mało. Nie do jej dotyku, bo zbliżał się do niej tylko w wiadomym dla nich oboje celu. To było coś nieokreślonego, coś, czego wcześniej unikał. Lubił być sam i jego własne towarzystwo odpowiadało mu najbardziej. Współpraca rzadko bywała finansowo opłacalna, poza tym zadowolenie z wykonanej roboty było proporcjonalnie mniejsze. Więc co… Zakłamane babsko zmiękczyło go czy jaki pies?
Jedno było pewne. Marie-pieprzona-Claire-lub-Latoyia-jak-zwał-tak-zwał, załatwiłaby (Bóg jeden wie skąd) i przygotowała mu stek. Cycata czarodziejka.
- Koniec rozklejania się, Daniels – powiedział, oderwawszy z mlaśnięciem plecy od oparcia i opierając łokcie na kolanach. Potrzebny był mu zastrzyk gotówki, choćby mały. Nie było sensu okłamywać się, że sam jeden może porywać się na przeklętego blaszaka-terrorystę, choćby i za nieskończoność dolarów. Nie miał ku temu środków. Natomiast PT-37 słynęło z bycia ostoją renegatów. Dla niego udanie się tam było jak pójście nad jezioro dla wędkarza. Znaczy tam, gdzie woda nie była skażona chemikaliami i ryby nie były łaknącymi ludzkiej krwi mutantami. A może właśnie dokładnie tak…
W każdym razie nie mógł liczyć ani na komitet powitalny, ani nawet na przyzwoity napitek w barze. To nie była jedna z tych fajnych miejscówek, gdzie renegaci żyli w pełnych przestępczości miastach jak panowie. Ta pustynna kula była – oficjalnie – zlepkiem ruin. Łowy mogły być obfite, ale ni chuja przyjemne. Taki los.

Obecnie
Daniels wyłączył autopilota i wylądował na PT-37. Planeta była gorąca, ale klimat nie należał do sprzyjających. Pozostawił na sobie koszulę khaki z długim rękawem i czarne spodnie z grubo tkanego materiału. Przed opuszczeniem pokładu zadbał, by w jego płucach rozpanoszyło się High-Fly. Pora zarobić.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline