Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2013, 20:52   #38
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jeremy Perrier



Zombie! Otaczały go zombie.


Banda przegniłych chodzących nieboszczyków osaczała go w tym hotelu. A Jeremy wiele wiedział o zombie. Bo o tych kreaturach powstały dziesiątki filmów i gier wideo. I trochę książek też.
Oczywiście ta cała popkulturowa encyklopedia miała jedną wadę. Była stekiem bzdur. Zombie były bajką, żywe trupy opowieścią przy ognisku. I jak się miało okazać, cała wiedza o sztywniakach jaką zdobył Perrier z popkulturowej papki okazywała się bezużyteczna.
Zombie nie zaatakowały od razu hotelu, po prostu zamykały pierścień wokół budynku. I sprawiły, że zimny pot spłynął Jeremy’emu po plecach. Te zombie… myślały.
Szły powoli nie dlatego, że były powolne, tylko po to by wykorzystać wiedzę Perriera przeciw niemu i dać mu fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Po to by nie zaryzykował i nie pognał ku samochodowi. Jedynej drodze ucieczki z tego miejsca.
Teraz Jeremy musiałby się przebijać do samochodu. Teraz było za późno. Teraz… był w pułapce.
I dlaczego też żywe trupy stały… na palcach, jak marionetki na sznurkach? A nie ożywione zwłoki z filmów.
Odpowiedź też przyszła sama do głowy Jeremy’ego.
Wąż i tęcza. Był taki film… gdzie żywe trupy, były tylko marionetkami w rękach czarownika woodoo.
Czyżby… to nie sztywniaki były jego problemem?

Były...Ogień nie zwolnił ich w ogóle. Nie przejęły się tym, że się zapaliły. Nie przejęły się też kulami w czaszce. “Zabite” przez Jeremy’ego umarlaki, podniosły się po kilku minutach od strzału. Były już martwe, więc co mogły im zrobić karabinowe kule? Nic.
Pierścień wokół motelu się zacisnął niczym pętla na szyi wisielca. Sztywniaki stały, najwyraźniej na coś czekając.
Głośny łomot dochodzący z zaplecza hotelu uświadomił Jeremy’emu na co czekały umarlaki. Grupka ich kolegów wytrzasnęła skądś wzięła taran i próbowała wyważyć drzwi od zaplecza hotelu. Drzwi z taniej sklejki. Bowiem o ile mury hotelu były całkiem porządne, to drzwi nie dorównywały im jakością.
Uzbrojony w strażacki toporek Jeremy… miał teraz do podjęcia ważne decyzje. Nie mógł dać się dopaść potworom, których nie zdoła wymordować, ani karabinem ani toporkiem. Był zaszczutą zwierzyną, bez możliwości ucieczki. A i z obroną byłoby ciężko. Butle z gazem w kuchni okazały się wyczerpane. Ciśnienie wody w wężu strażackim… słabe, by odeprzeć atak potworów. Żarówki migały świadcząc o tym, że motel jedzie obecnie na agregacie znajdującym się na zewnątrz budynku. I że wkrótce ów agregat prądotwórczy padnie.

A nawet gdyby Jeremy zdołał się obronić i zamienić ten hotel w twierdzę, to co dalej? Sztywniakom i temu, który stał za nimi, nie chodziło wszak o pożywienie się jego mózgiem. Wystarczyło im najwyraźniej fakt, że uwięzili go. Oni byli martwy, on jeszcze żywy. Czas był po ich stronie.
-Mam cię… Jerome, ty zdradziecki sukinsynu...- odezwał się znajomy głos nie mieszkający w jego głowie. Głos bez twarzy, bez ciała. Ten sam, który mu wskazał żywe zwłoki za oknem.

Teodor Wuornoos



To jakaś paranoja! To sen?!
Jeśli nawet sen to szczypanie nie pomagało. Zresztą poraniona noga bolała wystarczająco mocno, by odrzucić pomysł o zwykłym śnie. Uderzenie siekiery od drewno, trzask pękających przegniłych desek, pełen glizd i korników. Dziura w schodach się powiększyła na tyle by być przepaścią trudną do przeskoczenia. Mimo ostrzegawczych skrzypnięć deski pod stopami Teodora, wydawały się być stabilne i solidne.
Co jedynie wzmagało niepewność i strach Teodora, bowiem pod schodami… była czeluść bez dna tonąca w mroku tak jak podstawa schodów. Kto projektuje takie porąbane budowle?
Ciśnięta lampa naftowa rozbiła się po drugiej stronie wyrąbanej dziury. Nafta rozlała i zapaliła, ale ogień jakoś nie pochłaniał drewna w zastraszającym tempie. Może to przez zawilgocenie?
A może przez inne nieznane Tomowi czynniki?

Plan Wuornoosa zakładał obwarowanie się tutaj. Uczynienie z tego dachu twierdzy i… co dalej?
Problemem z jakim musiał się zmierzyć Teodor to fakt, że rzadko można być świadomym faktu, że się śni… I taki sam był problem z narkotykami. Skoro był odurzony, to skąd miał taką jasność umysłu?
Co prawda sam świat dookoła wydawał się być koszmarem, ale on miał tego świadomość. I ten koszmar nie wydawał się kończyć. Acz on sam nie mógł tu tkwić wiecznie prawda? To nie Bliski Wschód, tu śmigłowiec ewakuacyjny z eskortą nie przyleci. Teodor był zdany na siebie… przynajmniej z początku.
Schowek na szczotki bowiem zaczął dymić, jakby w środku wybuchł pożar. Drzwi schowka nagle się otworzyły, buchnął z nich dym i wynurzyła się czaszka.


Dymiąca pozostałość po nieszczęśniku, który… być może wcześniej tu zginął. Ów czerep potoczył się jakby kopnięty jakąś siłą. Żuchwa, która jakimś cudem nie wypadła zaczęła się poruszać i czaszka “przemówiła”.- Co jest doktorku?


Susan Chatiere & Emma Durand

Obie kobiety weszły w ciemność i przez chwilę wędrowały w mroku, aż dotarły do zdewastowanego hotelu.


Nie był to byle jaki hotel. Tylko Heaven’s Hill… luksusowy hotel dla bogatych gości wybudowany w Silver Ring. Perła w koronie Watersonów. Każde dziecko znało Heaven’s Hill, prawie każde dorabiało do swych skarbonek w lecie pracując jako boye hotelowi lub pokojówki. Każde korzystało z basenów przy hotelu i innych atrakcji. Heaven’s Hill było nieoficjalnym centrum rozrywki dla dzieci i młodzieży. Pole golfowe przy hotelu w nocy zmieniało się w polanę miłości, na którym dziewczyny traciły cnotę, a chłopcy przechodzili inicjację.
Heaven’s Hill, nawet zniszczony przez czas i pożar był rozpoznawalny dla obu kobiet. Przeszły więc razem przez drzwi prowadzące do korytarza z pokojami przeznaczonymi dla średniozamożnych klientów i zamarły. To miejsce jednak nie było Heaven’s Hill. A przynajmniej nie do końca.
Korytarz, choć uszkodzony przez czas i ogień był nadal rozpoznawalny. Drzwi do pokojów… sosnowe drzwi były identyczne jak te w Heaven’s Hill, poza widocznym grawerunkiem na każdym z drzwi.
Karty tarota.
Każde drzwi miało na swych deskach wygra… nie… wypalone w drewnie kartę tarota. Każde drzwi miało zamek na kartę magnetyczną.
Na jednych z drzwi Emma Durand znalazła swoją kartę.


Niezbyt wyraźna, ale dość widoczna cesarzowa. Drzwi! Tak. To właśnie o tych drzwiach mówił Eric! To musiały być te drzwi. Bo jakie inne?
Susan Chatiere znalazła i swoje drzwi. Wypalone koło fortuny, nie kojarzyło się jej tak przyjaźnie po ostatnich wydarzeniach.


Niemniej wyglądało niemal identycznie jak te z karty. I nie były to jedyne drzwi. Na każdych z nich wypalone były kolejne karty tarota. W sumie dwadzieścia dwa. Wszystkie wielkie arkana tarota. Łatwo się było domyślić, więc że w tej chorej grze… uczestniczyły dwadzieścia dwie osoby.

Sophie Grey


Jechała przez zniszczone miasto.


Przez miasto ze koszmarów sennych. Jechała otulona w szlafrok, w buicku należącym do nieboszczyka. Gdyby nie bała się tak bardzo, mogłaby w stanie uświadomić sobie absurdalność tej sytuacji.
Gdyby nie to, że dotąd zatłoczone miasto obecnie było puste. Nawet na ulicach nie było widać samochodów, o ludziach nie wspominając.
Gdyby nie fakt, że opustoszałe miasto stawało się bardziej szalone niż jej sytuacja…
Bowiem wydawało się znajome… zupełnie jakby powstało z wszystkich miast i miasteczek, które odwiedziła. Gigantyczny architektoniczny patchwork utkany z jej wspomnień. Zrobiło się zimniej, pojawiła się mgła.Zaczęło padać… ale nie śniegiem.



Miasto otulał lepki szary pył powoli pokrywający ulice, budynki, i pozostawione przedmioty. Było cicho, było szaro, było przerażająco. Samochód co chwili charczał jak gruźlik, co niewątpliwie świadczyło o tym, że z gaźnikiem jest coś nie tak. Jak na razie samochód jechał, lecz w każdej chwili mógł całkiem wysiąść. A Sophie nie dostrzegała w tej szarej mgle i opadającym pyle kolejnego środka transportu. A choć była sama, to była też nieuzbrojona. I kto wie co jeszcze czaiło się w szarych uliczkach.
Nagle… dostrzegła coś jak blask neonu. POL... TION. POLICE? Neon świecił słabo. Zbyt słabo, by Sophie mogła być pewna. Zresztą… czy na posterunku policji znajdzie żywego człowieka, skoro jak dotąd jedyną żywą duszą jaką napotkała, był ten psychopata z nożem?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-01-2014 o 13:57.
abishai jest offline